Wikiźródła plwikisource https://pl.wikisource.org/wiki/Wiki%C5%BAr%C3%B3d%C5%82a:Strona_g%C5%82%C3%B3wna MediaWiki 1.39.0-wmf.22 first-letter Media Specjalna Dyskusja Wikiskryba Dyskusja wikiskryby Wikiźródła Dyskusja Wikiźródeł Plik Dyskusja pliku MediaWiki Dyskusja MediaWiki Szablon Dyskusja szablonu Pomoc Dyskusja pomocy Kategoria Dyskusja kategorii Strona Dyskusja strony Indeks Dyskusja indeksu Autor Dyskusja autora Kolekcja Dyskusja kolekcji TimedText TimedText talk Moduł Dyskusja modułu Gadżet Dyskusja gadżetu Definicja gadżetu Dyskusja definicji gadżetu Strona:PL Wujek-Biblia to jest księgi Starego i Nowego Testamentu 1923.djvu/0888 100 36502 3139983 2944638 2022-07-28T06:51:02Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude><section begin="Rozdział 14" />i pokłonili mu się, mówiąc: Prawdziwieś jest Syn Boży. {{WersetBW|14|34}}I gdy się przeprawili, przyszli do ziemie Genesar. {{WersetBW|14|35}}A poznawszy go mężowie miejsca onego, posłali po wszystkiéj onéj krainie i przynieśli mu wszystkie, którzy się źle mieli.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Marka 6#6:53|Marc. 6, 53.]]</ref> {{WersetBW|14|36}}I prosili go, aby się choć kraju szaty jego dotykali, a którzy się kolwiek dotknęli, uzdrowieni są. <section end="Rozdział 14" /> <section begin="Rozdział 15" /> {{c|'''{{Roz|ROZDZIAŁ}} XV.'''|po=.5em}} {{BW streszczenie|O podaniach a tradycyach Pharyzejskich, które ważniejsze mieli niż przykazanie Boże; czem się plugawi człowiek, Chananejska niewiasta uprzejmością wyprosiła zdrowie dziewce swéj. Pan Jezus cztery tysiące mężów siedmiorgiem chleba nakarmił.}} {{WersetBW|15|1|notext=}}{{f*|w=130%|'''T'''}}edy przystąpili do niego Doktorowie z Jeruzalem i Pharyzeuszowie, mówiąc:&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Marka 7#7:1|Marc. 7, 1.]]</ref> {{WersetBW|15|2}}Czemu uczniowie twoi przestępują ustawę starszych? albowiem nie umywają ręku swych, gdy chleb jedzą. {{WersetBW|15|3}}A on odpowiadając, rzekł im: Czemu i wy przestępujecie rozkazanie Boże dla ustawy waszéj? Albowiem Bóg rzekł: {{WersetBW|15|4}}Czcij ojca i matkę, i ktoby złorzeczył ojcu albo matce, śmiercią niechaj umrze.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Księga Wyjścia 20#20:12|Exod. 20, 12.]] [[Biblia Wujka (1923)/Księga Powtórzonego Prawa 5#5:16|Deut. 5, 16.]] [[Biblia Wujka (1923)/List do Efezjan 6#6:2|Ephes. 6,2.]]</ref> {{WersetBW|15|5}}A wy powiadacie: Ktobykolwiek rzekł ojcu albo matce: Dar, którykolwiek jest ze mnie, tobie pożyteczen będzie, i nie będzie czcił ojca swego albo matki swojéj:&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Księga Kapłańska 20#20:9|Lev. 20, 9.]] [[Biblia Wujka (1923)/Księga Wyjścia 21#21:16|Exod. 21, 16.]]</ref> {{WersetBW|15|6}}I skaziliście rozkazanie Boże dla ustawy waszéj. {{WersetBW|15|7}}Obłudnicy, dobrze o was prorokował Izajasz, mówiąc: {{WersetBW|15|8}}Ten lud czci mię wargami; ale serce ich daleko jest odemnie.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Księga Izajasza 29#29:13|Isa. 29, 13.]][[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Marka 6#6:6|Marc. 6, 6.]]</ref> {{WersetBW|15|9}}Lecz próżno mię chwalą, ucząc nauk i rozkazania ludzkich. {{WersetBW|15|10}}A wezwawszy do siebie rzeszéj, rzekł im: Słuchajcie a rozumiejcie. {{WersetBW|15|11}}Nie, co wchodzi w usta, plugawi człowieka, ale co wychodzi z ust, to plugawi człowieka. {{WersetBW|15|12}}Tedy przystąpiwszy uczniowie jego, rzekli mu: Wiesz, iż Pharyzeuszowie, usłyszawszy to słowo, zgorszyli się? {{WersetBW|15|13}}A on odpowiadając, rzekł: Wszelkie szczepienie, którego nie szczepił Ojciec mój niebieski, wykorzenione będzie.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Jana 15#15:2|Jan. 15, 2.]]</ref> {{WersetBW|15|14}}Zaniechajcież ich, ślepi są i wodzowie ślepych. A ślepy jeźliby ślepego prowadził, obadwa w dół wpadają.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Łukasza 7#7:39|Luc. 7, 39.]]</ref> {{WersetBW|15|15}}A Piotr odpowiadając, rzekł mu: Wyłóż nam to podobieństwo.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Marka 6#6:17|Marc. 6, 17.]]</ref> {{WersetBW|15|16}}A on rzekł: Jeszczeż i wy bez wyrozumienia jesteście? {{WersetBW|15|17}}Nie rozumiecie, iż wszystko, co wchodzi w usta, do brzucha idzie i do wychodu się wyrzuca? {{WersetBW|15|18}}Ale co z ust wychodzi, z serca pochodzi, a to plugawi człowieka. {{WersetBW|15|19}}Albowiem z serca wychodzą złe myśli: mężobójstwa, cudzołóztwa, porubstwa, kradzieztwa, fałszywe świadectwa, bluźnierstwa.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Księga Rodzaju 6#6:5|Gen. 6, 5.]] — [[Biblia Wujka (1923)/Księga Rodzaju 8#8:21|8, 21.]]</ref> {{WersetBW|15|20}}Teć są, które plugawią człowieka; ale jeść nieumytemi rękoma, człowieka nie plugawi. {{WersetBW|15|21}}A wyszedłszy Jezus zonąd, odszedł w strony Tyru i Sydonu.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Marka 7#7:25|Marc. 7. 25.]]</ref> {{WersetBW|15|22}}A oto niewiasta Chananejska wyszedłszy z onych granic, zawołała, mówiąc mu: Zmiłuj się nademną Panie, synu Dawidów! córka moja od szatana ciężko dręczona jest. {{WersetBW|15|23}}Który nie odpowiedział jéj słowa. A przystąpiwszy uczniowie jego, prosili go mówiąc: Odpraw ją; bo woła za nami. {{WersetBW|15|24}}A on odpowiadając, rzekł: Nie jestem posłan, jedno do owiec, które zginęły domu Izraelskiego.&nbsp;<ref>[[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Łukasza 19#19:10|Luc. 19, 10.]] [[Biblia Wujka (1923)/Ewangelia wg św. Jana 10#10:3|Jan. 10, 3.]]</ref> {{WersetBW|15|25}}A ona przyszła i pokłoniła mu się, mówiąc: Panie, ratuj mię! {{WersetBW|15|26}}Który opowiadając, rzekł: Nie dobra jest, brać chleb synowski a miotać psom. {{WersetBW|15|27}}A ona rzekła: I owszem, Panie; bo i szczenięta jedzą z odrobin, które padają z stołu panów ich. {{WersetBW|15|28}}Tedy odpowiadając Jezus, rzekł jéj! O niewiasto! wielka jest wiara twoja; niechaj ci się stanie, jako chcesz. I uzdrowiona jest córka jéj od onéj godziny. {{WersetBW|15|29}}I gdy ztamtąd odszedł Jezus, przyszedł nad morze Galilejskie, a wstąpiwszy na górę, siedział tam. {{WersetBW|15|30}}I przyszły do niego wielkie&#32;<section end="Rozdział 15" /><noinclude> <references/></noinclude> ersd2ls8pp7520dsm0gvh301se1spzl Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/004 100 40752 3139890 1969062 2022-07-27T18:07:33Z Joanna Le 18562 html5 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Teukros" /></noinclude>{{c|w=130%|STEFAN ŻEROMSKI|roz=0.1em|przed=10px|po=50px}} {{c|w=340%|{{roz|ELEGI|0.5}}E|h=normal|po=20px}} {{c|w=130%|{{rozstrzelony|I INNE PISM|0.55}}A|po=20px}} {{c|w=130%|LITERACKIE I SPOŁECZNE|po=40px}} {{c|PRZYGOTOWAŁ DO DRUKU}} {{c|w=120%|WACŁAW BOROWY|po=80px}} [[Plik:Wydawnictwo J. Mortkowicza logo.jpg|60px|center]] {{c|w=120%|WARSZAWA MCMXXVIII KRAKÓW|przed=30px}} {{c|w=120%|WYDAWNICTWO J. MORTKOWICZA}} {{c|w=120%|NAKŁAD T-WA WYDAWNICZEGO W WARSZAWIE|po=15px}} <br><noinclude> <references/></noinclude> iubgpitv1f4worcct0ckx3n2jc8j7vk Strona:PL Eljasz-Radzikowski-Illustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic.djvu/121 100 42667 3140017 1847425 2022-07-28T07:54:36Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Mintho" /></noinclude>{{pk|otwo|rami,}} najeżonemi stalaktytową formacyą, po której ścieka ciecz biała wapienna, nazwana przez górali mlekiem kamienném. Znajdowane tu liczne kości mają pochodzenie z niedźwiedzi, sarn i jeleni<ref>{{Przypiswiki|Kości te należały do niedźwiedzi jaskiniowych, a także lwów i hien jaskiniowych.}}</ref>, z czego wnosi się, że te pieczary służyły za legowisko niedźwiedziom, dokąd sobie łupy znosiły.<br> {{tab}}O ile na oko sądzić mogłem, to ta wspaniała grota wysoka jest na 40 stóp<ref>{{Przypiswiki|13 m}}</ref>, a rozległa w szerz 50<ref>{{Przypiswiki|ponad 15 m}}</ref> wzdłuż koło 100 stóp<ref>{{Przypiswiki|ponad 30 m}}</ref>, nie wliczając w to jej rozgałęzień. Zeszedłszy po zwiedzeniu groty na drużynę a obejrzawszy się ku południowi, widać czerwonawe usypiska, jest to ruda wybornego żelaza. Kopalnie, zwane w Tatrach baniami, ciągną się głęboko, lecz wywóz rudy po strasznej drodze, którą każdy ulewny deszcz coraz bardziej niszczy, każe podziwiać zręczność górskiego ludu, że wózka nie roztrzepie i koniąt nie pozabija. Robotników w bani twarda jest i ciężka bardzo praca, a przy pierwiastkowych przyborach górniczych jeszcze grożąca śmiercią przez zasypanie, przynosi im nader nędzną nagrodę. Opowiadano mi, że pracujący krwawo cały dzień motyką 30 lub 40 cent. zarabia, jeśli natrafił na bogatszą rudę, a jeśli ruda chuda, to i 10ma centami biedak się zaspokoić musi za swój trud. Cały zysk z nędzy górali ciągną właściciele kopalń pp. Chomolacze<ref>{{Przypiswiki|właśc. Homolacse}}</ref>, z ukosa patrząc na gości, co przebywając u stóp Tatr, lepszego zarobku dostarczają ludowi.<br><noinclude> <references/></noinclude> ct3093rs5pyrbbepwwfquckq3dnm453 Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/432 100 42984 3139893 1512654 2022-07-27T18:13:52Z Joanna Le 18562 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Wieralee" /><br><br><br></noinclude>{{c|w=130%|h=200%|{{Roz|PODOBIZNY}}<br>OSTATNICH RĘKOPISÓW<br>STEFANA ŻEROMSKIEGO|po=30px}} <br><noinclude> <references/></noinclude> f5emcvs8ut96uvskgrt8n5ky9l4dc1v Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/386 100 46484 3139895 1969858 2022-07-27T18:22:33Z Joanna Le 18562 html5, zmiana koncepcji przypisów na aktualniejszą proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Nutaj" /><br><br><br></noinclude>{{tab}}<section begin="str3"/>(Str. 3) ''WILGA'' (z podtytułem: ''Ze zbioru «Elegje»'') była drukowana w ''Echu Warszawskiem'' 19 kwietnia 1925 r. (Nr. 107). Przedrukowało ją pismo dla młodzieży ''W słońcu'' w październiku 1925 r. (Nr. 13—14). W przedruku tym dołączona jest do tekstu fotografja z podpisem: «Stefan Żeromski z córeczką, którą opisuje jako małą śpioszkę, opiekunkę psów». — W wydaniu niniejszem oparto się na tekście ''Echa Warszawskiego'', poprawiając tylko błędy druku według rękopisu (znajdującego się w posiadaniu p. Władysława Włocha). Między tym rękopisem a pierwodrukiem jest kilka różnic, świadczących, iż Żeromski pewne zmiany wprowadzał w korekcie (w korekcie np. dopiero przybył dwuwiersz o kalinie-Helenie).<section end="str3"/><br> <br> {{tab}}<section begin="str9"/>(Str. 9) ''WYBIEG INSTYNKTU'' był drukowany w ''Książce zbiorowej ku uczczeniu pierwszej rocznicy istnienia Uniwersytetu Poznańskiego'' (Poznań, 1920) i mniej więcej równocześnie w warszawskim tygodniku ''Światło'' (1920) w zesz. 12—13. Tekst w ''Świetle'' różni się od tekstu w ''Książce zbiorowej'' szeregiem zmian stylistycznych i wstawek. Po raz trzeci za życia autora wydrukowano ''Wybieg instynktu'' w ''Księdze pamiątkowej Kielczan 1856—1904'' (Warszawa, 1925): tekst ze ''Światła'' został tu wzbogacony o nazwiska osób, które poprzednio z imion tylko były wymienione. Za tą trzecią redakcją poszliśmy w wydaniu niniejszem (tylko oczywiste błędy poprawiając według pierwszych dwóch).<section end="str9"/><br> <br> {{tab}}<section begin="str21"/>(Str. 21) [''EWAKUACJA KRAKOWA'']: tytuł ten pochodzi od wydawcy. Utwór, napisany prawdopodobnie w roku 1915, drukujemy z niezatytułowanego rękopisu, będącego w posiada<section end="str21"/>-<noinclude> <references/></noinclude> h5y3ob9bhhtq8bmd55gzpepo3gosi8v Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/387 100 46510 3139896 1969861 2022-07-27T18:22:44Z Joanna Le 18562 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Nutaj" /></noinclude><section begin="str21"/>niu p. Stanisława Piołun-Noyszewskiego; składa się on z trzynastu luźnych, po jednej stronie zapisanych i liczbowanych kartek formatu «handlowego» (29 cm × 22.5 cm) — tego samego, na którym jest napisana rzecz ''[W brzasku przedwiośnia]''.<section end="str21"/><br><br> {{tab}}<section begin="str30"/>(Str. 30) ''Z DZIENNIKA''. Jest to pierwszy utwór, jaki Żeromski drukował w ''Głosie'' (7 grudnia 1889 r., Nr. 49). Nosi on tam tytuł: ''Z Dziennika. I. Psie prawo'' i kończy się formułą ''d. c. n.'' Ze zmienionym podtytułem (''Z dziennika. Pod pierzyną'') i już bez znamion przynależności do jakiegoś cyklicznego projektu powtórzyło ten utwór pierwsze wydanie ''Opowiadań'' (Warszawa, 1895); z następnych jednak wydań tego zbioru został wyłączony.<section end="str30"/><br> <br> {{tab}}<section begin="str40"/>(Str. 40) ''ELEGJA'' była drukowana w ''Tygodniku Powszechnym'' (wydawanym w Warszawie przez Wiktora Gomulickiego) 2 listopada 1889 r. (Nr. 5). — W trzecim od końca ustępie utworu w zdaniu ostatniem, coś w druku opuszczono. Wydawca pozwolił sobie zapełnić powstałą lukę prawdopodobnym wyrazem w nawiasach.<section end="str40"/><br> <br> {{tab}}<section begin="str45"/>(Str. 45) ''ACH, GDYBYM KIEDY DOŻYŁ TEJ POCIECHY...'' Pierwodruk w ''Tygodniku Powszechnym'' 12 października 1889 r. (Nr. 2). Jest to, zdaje się, pierwsza drukowana rzecz Żeromskiego prozą. Wcześniej były drukowane «sztubackie wierszydła» (wedle określenia samego Żeromskiego w niedatowanym liście do p. Stefana Dembego), mianowicie przekład ''Pragnienia'' Lermontowa w ''Tygodniku Mód i Powieści'' 8 lipca 1882 r. (Nr. 27):''Piosnka rolnika'' w ''Przyjacielu Dzieci'' 12 sierpnia 1882 r. (Nr. 32),<br> {{c|PRAGNIENIE<br>(Z Lermontowa)|w=90%|po=10px}} <poem>Czemum ja nie ptakiem, nie krukiem stepowym, {{tab}}Co leci tu w górze, nad głową? Dlaczego nie mogę z obłokiem zimowym {{tab}}{{tab}}Ulecieć w mą stronę rodową?</poem><section end="str45"/><noinclude> <references/></noinclude> trd95otfusyf26ye5wiyct23l3e1fpy 3139897 3139896 2022-07-27T18:24:30Z Joanna Le 18562 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Nutaj" /></noinclude><section begin="str21"/>niu p. Stanisława Piołun-Noyszewskiego; składa się on z trzynastu luźnych, po jednej stronie zapisanych i liczbowanych kartek formatu «handlowego» (29 cm × 22.5 cm) — tego samego, na którym jest napisana rzecz ''[W brzasku przedwiośnia]''.<section end="str21"/><br><br> {{tab}}<section begin="str30"/>(Str. 30) ''Z DZIENNIKA''. Jest to pierwszy utwór, jaki Żeromski drukował w ''Głosie'' (7 grudnia 1889 r., Nr. 49). Nosi on tam tytuł: ''Z Dziennika. I. Psie prawo'' i kończy się formułą ''d. c. n.'' Ze zmienionym podtytułem (''Z dziennika. Pod pierzyną'') i już bez znamion przynależności do jakiegoś cyklicznego projektu powtórzyło ten utwór pierwsze wydanie ''Opowiadań'' (Warszawa, 1895); z następnych jednak wydań tego zbioru został wyłączony.<section end="str30"/><br> <br> {{tab}}<section begin="str40"/>(Str. 40) ''ELEGJA'' była drukowana w ''Tygodniku Powszechnym'' (wydawanym w Warszawie przez Wiktora Gomulickiego) 2 listopada 1889 r. (Nr. 5). — W trzecim od końca ustępie utworu w zdaniu ostatniem, coś w druku opuszczono. Wydawca pozwolił sobie zapełnić powstałą lukę prawdopodobnym wyrazem w nawiasach.<section end="str40"/><br> <br> {{tab}}<section begin="str45"/>(Str. 45) ''ACH, GDYBYM KIEDY DOŻYŁ TEJ POCIECHY...'' Pierwodruk w ''Tygodniku Powszechnym'' 12 października 1889 r. (Nr. 2). Jest to, zdaje się, pierwsza drukowana rzecz Żeromskiego prozą. Wcześniej były drukowane «sztubackie wierszydła» (wedle określenia samego Żeromskiego w niedatowanym liście do p. Stefana Dembego), mianowicie przekład ''Pragnienia'' Lermontowa w ''Tygodniku Mód i Powieści'' 8 lipca 1882 r. (Nr. 27):''Piosnka rolnika'' w ''Przyjacielu Dzieci'' 12 sierpnia 1882 r. (Nr. 32),<br> {{c|PRAGNIENIE<br>(Z Lermontowa)|w=90%|po=10px}} <poem>Czemum ja nie ptakiem, nie krukiem stepowym, :::Co leci tu w górze, nad głową? Dlaczego nie mogę z obłokiem zimowym :::Ulecieć w mą stronę rodową?</poem><section end="str45"/><noinclude> <references/></noinclude> 69e0m179zjerdmbbaxiu8k5tgs5vvr7 Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/388 100 46560 3139898 1969862 2022-07-27T18:25:57Z Joanna Le 18562 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude><section begin="str45"/><poem>Na zachód, na zachód poleciałbym lotem, :::Gdzie przodków mych kwitną rozłogi, Gdzie zamek ich pusty, błyszczący jak złotem, :::Gdzie popiół mych ojców śpi drogi! Na ścianie wiekowej ich puklerz herbowy :::I miecz zardzewiały nad drzwiami... Ja zacząłbym latać i z tarczy rodowej — :::Kurz zmiótłbym mojemi skrzydłami! I arfy ich szkockiej nawiązałbym struny... :::I dźwiękby poleciał sklepieniem... I tak, jako powstał — tak cichy, stłumiony, :::Skończyłby się cicho — marzeniem! Lecz na nic me prośby, lecz na nic me żale... :::Co począć z srogiemi losami? Ten kraj i mój zamek, sterczący na skale, :::Wielkiemi rozdarte morzami. Ostatni potomek zwycięskich szeregów, :::Tu więdnę w tym kraju zimowym, Choć tutaj zrodzony — do innych drżę brzegów... :::Ach! czemum nie krukiem stepowym?!</poem> <br> {{c|PIOSNKA ROLNIKA|po=10px}} <poem>Plonuj, plonuj, ziemio stara! :::Ródź mi, matko, ródź! Oto moja pszenna miara: :::Zwróć z nasypką, zwróć! Może, ziemio moja droga, :::Dasz mi cierń i głóg... Jednak śmiało, w imię Boga! :::Wpuszczam w ciebie pług... Orzę z końca aż do końca, :::Mego łanu grzbiet, Ode wschodu aż po słońca :::Zachód — orzę het!...</poem> <section end="str45"/><noinclude> <references/></noinclude> dhetesqachbr6lz1f2tttur1z2yvmps Strona:PL Żeromski-Elegie i inne pisma literackie i społeczne.djvu/366 100 50419 3139892 1969851 2022-07-27T18:13:04Z Joanna Le 18562 dt proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude>{{pk|rozlega|jące}} się, «jakoby piorun trzaskał». Na dalekich lądach świata, wśród obcej mowy rozproszonych spaja nas w jeden naród władza jego świętych nadziei. Po najwyższy zachwyt i po najczcigodniejsze uczucie człowiek naszego rodu do niego zawsze przyjść musi. Dla «przyszłych pokoleń», gdy wypełni się jego marzenie, gdy «jutrzenka swobody» wejdzie nad ziemią ojczystą, gdy «zbawienia słońce» oświetli lud schylony nad szczęśliwemi niwami, będzie ten poeta z doby niewoli najszczytniejszą rozkoszą wszystkich, jak był nią dla nas, «urodzonych w niewoli, okutych w powiciu», cośmy krzepili się nim w najcięższych uciskach ducha.<br> {{f|align=right|w=85%|[1898]{{tab|30}}|po=50px}}<noinclude> <references/></noinclude> 8jbekz1hdfh53sq5822egl2yo1vt2um Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 580.jpeg 100 66692 3140000 1844808 2022-07-28T07:25:21Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ankry" /></noinclude>wiadomo — cudownie śpiewa, a wszystkie głosy w całéj gminie zna, jak swój własny.<br> {{tab}}''Rebe'' Szymszel jest uczonym, bardzo uczonym człowiekiem. Nikt nad niego żywszéj sympatyi dla ich przedsięwzięcia nie obudzi u ludu, nikt większą powagą przedsięwzięcia tego przed ludem nie okryje. Sam ''rabbi'' Boruch, który wiadomo jak gorliwie opiekuje się ubogimi, ku większéj korzyści ubogich prosi go o to...<br> {{tab}}Co oni takiego grać mają? Grać mają sztukę pod tytułem „Silny Samson,“ którą ''Rebe'' Szymszel z pewnością zna (czegoż nie zna mądrość ''Rebe'' Szymszela?), a w któréj są takie piękne śpiewania i takie piękne widoki, że... ach!<br> {{tab}}Josiel kuśnierz, mówić przestaje, lecz z za krępéj, nizkiéj postaci jego wysuwa się wysoki i barczysty Mowsza, malarz szyldów, i z uśmiechem napoły wesołym, napoły nieśmiałym, czyni tę trafną uwagę, że ''Rebe'' Szymszel i dla tego jeszcze przychylić się do prośby ich powinien, że najstosowniejszém będzie, gdy rolę „Silnego Samsona“ odegra „Silny Samson.“ Wszak tamten nazywał się Samson i ten nazywa się Samson, a jeżeli tamten miał siłę w swojém ciele, ten ma siłę w swoim rozumie.<br> {{tab}}Uwaga ta Mowszy, tak grzeczna, dowcipna a przytém słuszna, otrzymała poklask ogólny.<br> {{tab}}Rzeczywiście, Szymszel to Samson, tak jak Mowsza to Mojżesz, Josiel, — Jozue, Icek, — Izaak i&nbsp;t.&nbsp;d.<noinclude> <references/></noinclude> 868sqh8715f50it9ov3psem0xozaa2c Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 108.jpeg 100 70275 3139811 1667098 2022-07-27T13:55:38Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>{{tab}}Właściwie to jest niesprawiedliwość. Dlaczego on, dlaczego tylko on, dlaczego właśnie on?...<br> {{tab}}Marta mówiła na Ziemi, prosząc nas, by ją wziąć na Księżyc:&#32;»Będę waszą niewolnicą«. W istocie my jesteśmy jej niewolnikami, chociaż ani ona nam kiedy co rozkazuje, ani my nie staramy się jej służyć. Jesteśmy jej niewolnikami przez tę tak ogromnie prostą rzecz, że mimowoli służymy, choć w różny sposób, do celu, który ona jedna może urzeczywistnić: stworzyć tu nową ludzkość.<br> {{tab}}Hej! gdzie mnie myśl unosi! Zaledwie widmo śmierci zeszło z mych oczu, a już starym, ziemskim, ludzkim zwyczajem myślę o przyszłości, która się może nigdy nie spełni. Ludzkość, nowa ludzkość! a tu dokoła nas pustynia, a tu kraj bezpowietrzny, bezwodny i martwy. Księżyc jeszcze nam nic nie dał; żyjemy dotąd tą odrobiną Ziemi, którąśmy ze sobą zabrali. Nie mamy nawet zgoła danych, mogących nas utwierdzić w przypuszczeniu, że znajdziemy tutaj warunki do życia. Przebyliśmy już około kilkuset kilometrów, nie spostrzegłszy wcale zmiany w ukształtowaniu powierzchni ziemi, ani w gęstości atmosfery. Powietrze tu ciągle tak rzadkie, że nie jest zdolne we dnie zaćmić gwiazd ani pomalować na błękitny kolor czarnego nieba; na skalistym gruncie nie widno nigdzie śladów, iżby tu kiedykolwiek była i działała woda.<br> {{tab}}A jednak nie tracimy nadziei. Prawie wszystkie nasze rozmowy zaczynają się pełnym ufności zwrotem: A gdy już przybędziemy na ''tamtą'' stronę... Jaka będzie ''tamta'' strona? Wiemy o tem również nie wiele, jak w chwili, kiedyśmy się ze Ziemi w tę podróż puszczali, to znaczy nic zgoła nie wiemy.<br> <br><noinclude> <references/></noinclude> 8lyld212ayxyjd148e06icqjrcdhl5u Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 147.jpeg 100 70376 3139813 1683818 2022-07-27T13:56:53Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>was tu słyszę. Spytali mnie naprzód, po co przychodzę? Starszy kazał mi się wrócić, a młodszy dodał, żebym był cierpliwy, bo wkrótce, choćbym i nie chciał, przyjdę do nich do trupiego miasta, ale nie pierwej, aż będę wyglądał tak, jak oni, a potem tak, jak O’Tamor. Mówiąc to, uśmiechali się obaj złośliwie strasznemi, nabrzmiałemi usty. W tej chwili dostrzegłem, że stoi za nimi O’Tamor blady, biały, wyschnięty... On się nie uśmiechał i nic nie mówił, tylko był smutny i patrzył na mnie, jakby z litością... Krzyknąłem z przerażenia i zbierając całą silę woli, oderwałem zlodowaciałe nogi od gruntu i zacząłem uciekać. Zapomniałem już o mieście, o wszystkiem. Potknąłem się, chciałem się podnieść i powstać, ale wnet uczułem, że mi brak powietrza i straciłem przytomność. To nie była halucynacja, mówię wam. Gdyście mnie przynieśli do wozu, wszak mówiliście sami, wyglądałem tak, jak Remognerzy. Teraz wyglądam tak, jak O’Tamor.<br> {{tab}}Umilkł wyczerpany, a nas opanowało dziwne przygnębienie. Jestem przekonany w głębi duszy, że to wszystko było złudzeniem, podobnie jak owe miasto mam dziś za złudzenie, wywołane dziwnem ugrupowaniem skał, a jakoś nie śmiałem mu tego powiedzieć. A zresztą... bo ja wiem? Są dziwne zagadki i tajemnice. Na ten glob zastygły przyszli już ludzie i przyszła Śmierć; może z ludźmi i ich nierozłączną towarzyszką, Śmiercią, przyszło i to Coś nieznane, które od wieków urąga na Ziemi wszelkiej wiedzy, wszystkim badaniom i dociekaniom?... Czyż podobna, aby tego trzeźwego, pewnego siebie Anglika przestraszył li tylko majak wyobraźni?<br> {{tab}}Po tem opowiadaniu Tomasz zasnął na pół godziny.<br> {{tab}}Gdy się obudził, zaczął pytać, gdzie jesteśmy. Powiedziałem mu, że się zbliżamy do końca ''Poprzecznej Doliny'' i wkrótce<noinclude> <references/></noinclude> nlnm2sa2u6ohhs3pvq4dgbfqbmf3r7q 3139997 3139813 2022-07-28T07:22:03Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>was tu słyszę. Spytali mnie naprzód, po co przychodzę? Starszy kazał mi się wrócić, a młodszy dodał, żebym był cierpliwy, bo wkrótce, choćbym i nie chciał, przyjdę do nich do trupiego miasta, ale nie pierwej, aż będę wyglądał tak, jak oni, a potem tak, jak O’Tamor. Mówiąc to, uśmiechali się obaj złośliwie strasznemi, nabrzmiałemi usty. W tej chwili dostrzegłem, że stoi za nimi O’Tamor blady, biały, wyschnięty... On się nie uśmiechał i nic nie mówił, tylko był smutny i patrzył na mnie, jakby z litością... Krzyknąłem z przerażenia i zbierając całą siłę woli, oderwałem zlodowaciałe nogi od gruntu i zacząłem uciekać. Zapomniałem już o mieście, o wszystkiem. Potknąłem się, chciałem się podnieść i powstać, ale wnet uczułem, że mi brak powietrza i straciłem przytomność. To nie była halucynacja, mówię wam. Gdyście mnie przynieśli do wozu, wszak mówiliście sami, wyglądałem tak, jak Remognerzy. Teraz wyglądam tak, jak O’Tamor.<br> {{tab}}Umilkł wyczerpany, a nas opanowało dziwne przygnębienie. Jestem przekonany w głębi duszy, że to wszystko było złudzeniem, podobnie jak owe miasto mam dziś za złudzenie, wywołane dziwnem ugrupowaniem skał, a jakoś nie śmiałem mu tego powiedzieć. A zresztą... bo ja wiem? Są dziwne zagadki i tajemnice. Na ten glob zastygły przyszli już ludzie i przyszła Śmierć; może z ludźmi i ich nierozłączną towarzyszką, Śmiercią, przyszło i to Coś nieznane, które od wieków urąga na Ziemi wszelkiej wiedzy, wszystkim badaniom i dociekaniom?... Czyż podobna, aby tego trzeźwego, pewnego siebie Anglika przestraszył li tylko majak wyobraźni?<br> {{tab}}Po tem opowiadaniu Tomasz zasnął na pół godziny.<br> {{tab}}Gdy się obudził, zaczął pytać, gdzie jesteśmy. Powiedziałem mu, że się zbliżamy do końca ''Poprzecznej Doliny'' i wkrótce<noinclude> <references/></noinclude> l7opj6e83m0rhgvjpm8khcnkyxfpsjg Strona:PL Juljusz Verne-20.000 mil podmorskiej żeglugi 299.jpeg 100 82082 3140057 1865882 2022-07-28T08:32:46Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude>kapitana Nemo. Dziwni marynarze ''Nautilusa'' poprzestawali na krążącem wewnątrz powietrzu. Żaden nie przyszedł rozkoszować się pełną atmosferą.<br> {{tab}}Pierwsze wyrazy, którem wymówił, były wyrazami wdzięczności i dziękczynienia dwom moim towarzyszom. Ned i Conseil przedłużyli me istnienie w ostatnich godzinach tego długiego konania. Cała wdzięczność moja nie mogła wynagrodzić ich za to poświęcenie.<br> {{tab}}— Ba, panie profesorze — odpowiedział Ned Land — niema o czem mówić. Jakąż mieliśmy w tem zasługę? Żadnej. Było to rzeczą prostego rachunku. Pańskie życie było więcej warte, niż nasze, należało je przeto zachować.<br> {{tab}}— Nie, Nedzie — odparłem — wcale nie było więcej warte. Nikt bowiem nie jest wyższy nad człowieka dobrego i szlachetnego, a ty nim jesteś.<br> {{tab}}— No dobrze, dobrze — powtarzał zakłopotany Kanadyjczyk.<br> {{tab}}— A ty, poczciwy mój Conseilu, dużoś wycierpiał?<br> {{tab}}— Niewiele, krótko mówiąc. Brakło mi wprawdzie parę łyków powietrza, alem się jakoś bez niego obywał. Zresztą widziałem, jak pan omdlewał, a to nie dawało mi najmniejszej ochoty do oddychania. Zamykało mi to, jak mówią, gę...<br> {{tab}}Conseil, zmieszany swą paplaniną, nie dokończył.<br> {{tab}}— Moi przyjaciele — rzekłem żywo wzruszony — jesteśmy na zawsze z sobą związani. Nabyliście do mnie prawa...<br> {{tab}}— Którego nadużyję — odparł Kanadyjczyk.<br> {{tab}}— Hę? — mruknął Conseil.<br> {{tab}}— Tak — mówił Ned Land — prawa zabrania pana z sobą, kiedy opuszczę tego piekielnego ''Nautilusa''.<br> {{tab}}— Ale — wtrącił Conseil — czy płyniemy w dobrym kierunku?<br> {{tab}}— Tak — odpowiedziałem — ponieważ płyniemy ku słońcu, a słońcem tu jest północ.<br> {{tab}}— Zapewne — rzekł Ned Land — ale idzie mi u to, żeby wiedzieć, czy się zbliżamy do oceanu Spokojnego czy też Atlantyckiego, to jest do mórz uczęszczanych, czy pustych.<br> {{tab}}Nie byłem w stanie na to odpowiedzieć i obawiałem się, aby kapitan Nemo nie zechciał nas raczej zaprowadzić na ów bezmierny ocean, oblewający zarazem brzegi Azji i Ameryki. Wprawdzie tym sposobem uzupełniłby swą podróż podmorską naokoło świata i powrócił na morza, na których ''Nautilus'' odzyskiwał najzupełniejszą niezależność. Gdybyśmy wszakże mieli wrócić na wody Pacyfiku, zdala od wszelkich lądów zaludnionych, to cóż się stanie z projektami Ned Landa?<br> {{tab}}Wątpliwość ta jednak musiała się rychło wyjaśnić. ''Nautilus'' płynął szybko. Koło biegunowe zostało rychło przebyte; przód statku<noinclude> <references/></noinclude> d1jevkj5e9tvsbh1orrc0qnd3t2f15o Strona:PL Waleria Marrené-Józwa Szymczak 12.jpeg 100 82731 3140055 1959868 2022-07-28T08:31:02Z Seboloidus 27417 dr, korekta bwd proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Nutaj" /></noinclude>razem. Użalali się też wszyscy, a przytem wódka krążyła gęsto, bo jak mówi przysłowie: dobry trunek na frasunek.<br> {{tab}}Tymczasem Jóźwa powoli ze spuszczoną głową szedł do swojej chałupy, a im był bliżej, tem szedł wolniej, aż wreszcie gdy już stanął na podwórku, zatrzymał się chwilę i czekał, jakby nasłuchiwał. Koło chałupy było cicho, pies Burek leżał na zwykłem legowisku, biedak miał boki zapadłe, widać i jemu nędza domowa dawała się we znaki. Na widok swego pana powstał wyciągnął się, kiwnął parę razy ogonem i zaczął się łasić, ale Jóźwa odepchnął go ręką i pies powrócił na swoje legowisko. Przez okienko widać było migający ogień na kominie, a po dachu tłukły się kłęby dymu, którym ciężar wilgotnego powietrza i wicher gwałtowny nie pozwalały wzbić się w górę.<br> {{tab}}W chałupie także było cicho, Jóźwa przekonawszy się o tem wszedł do sieni. Chlewek odgrodzony na boku dla cielęcia był próżny, gęsi nie chowali, tylko parę kur grzebało się po niej szukając ziarnka lub robaka. Więc było tu już nie tylko cicho, ale pusto. Gospodarz obejrzał się chmurno po pustej sieni, zatrzymał się i myślał, aż wreszcie zdecydował się wejść do izby.<br> {{tab}}Była to izba podobna do wszystkich innych, typowa izba chat naszych. Przy drzwiach stały police drewniane, a na nich miski, łyżki i skromne statki kuchenne, pod oknem ława i stół. Na środku kolebka, w której bujało się dwóch młodszych chłopaków, w rogu łóżko, nad nim parę świętych obrazów, niedaleko od łóżka drzwi od komory, a {{Korekta|kolo|koło}} komina wielki piec czworograniasty z szerokim zapieckiem. Na łóżku pościel rozrzucona zachowała jeszcze ślad kształtów ciała kobiety, która widać spoczywała tu przed chwilą, teraz zaś blada i chuda jak widmo snuła się niepewnym krokiem po izbie.<br> {{tab}}Choroba podkrążyła ciemną obwódką jej oczy, wyżłobiła policzki, napiętnowała cierpieniem rysy, ale nie {{pp|zdo|łała}}<noinclude><references/></noinclude> 3ap4lhr2mu7tnyl9jdsjamwbt12icro Strona:PL - ACTA wniosek z 2012-01-18.pdf/13 100 96696 3140119 1806409 2022-07-28T09:47:53Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Argonowski" /></noinclude><div style="margin-left:2.8em; text-indent:-2.8em;">l){{tab}}posiadacz praw obejmuje zrzeszenia i stowarzyszenia, które na mocy przepisów są uprawnione do dochodzenia praw własności intelektualnej;</div> <br> <div style="margin-left:2.8em; text-indent:-2.8em;">m){{tab}}terytorium, na użytek sekcji 3 (Środki stosowane przy kontroli granicznej) rozdziału II (Ramy prawne dla dochodzenia i egzekwowania praw własności intelektualnej), oznacza terytorium celne i wszystkie wolne obszary celne<ref>Dla większej pewności Strony uznają, że wolny obszar celny oznacza część terytorium Strony, na której wszelkie wprowadzane towary są co do zasady traktowane jako znajdujące się poza terytorium celnym w odniesieniu do należności celnych przywozowych i podatków.</ref> Strony;</div> <br> <div style="margin-left:2.8em; text-indent:-2.8em;">n){{tab}}przeładunek oznacza procedurę celną, w ramach której towary są przemieszczane pod kontrolą organów celnych ze środka transportu, z pomocą którego dokonano przywozu, do środka transportu w celu wywozu na terenie urzędu celnego będącego urzędem do celów zarówno przywozu, jak i wywozu;</div> <br> <div style="margin-left:2.8em; text-indent:-2.8em;">o){{tab}}porozumienie TRIPS oznacza Porozumienie w sprawie handlowych aspektów praw własności intelektualnej, zamieszczone w załączniku 1C do Porozumienia WTO;</div> <br> <div style="margin-left:2.8em; text-indent:-2.8em;">p){{tab}}WTO oznacza Światową Organizację Handlu; oraz</div> <br> <div style="margin-left:2.8em; text-indent:-2.8em;">q){{tab}}Porozumienie WTO oznacza Porozumienie ustanawiające Światową Organizację Handlu (WTO), sporządzone w Marakeszu dnia 15 kwietnia 1994 r.</div> <br><br><noinclude><references/></noinclude> mj36dibu7vtb66wvweqs0a3rdaxm998 Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński-Pieśń o Rolandzie 024.jpg 100 98495 3140066 1953218 2022-07-28T08:36:49Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ankry" /></noinclude><center>XXVI</center> {{tab}}„Panie, rzekł Ganelon, puść mnie już. Skoro mi trzeba iść, nie mam się co ociągać“. A król rzekł: „Idź z woli Jezusa i mojej!“ Prawicą rozgrzeszył go i przeżegnał znakiem krzyża świętego. Poczem dał mu laskę i pismo.<br /><br /> <center>XXVII</center> {{tab}}Hrabia Ganelon idzie na swoją kwaterę. Stroi się w najpiękniejszy rynsztunek jaki posiadał. Na nogi zapiął ostrogi złote, do boku przypasał swój miecz, zwany Murglejem. Siada na Taranta, swego rumaka, wuj jego Ginmer trzyma mu strzemię. Ujrzelibyście wówczas wielu rycerzy płaczących i mówiących doń: „Szkoda twego męstwa! Żyłeś długo na dworze króla i mieliśmy cię za szlachetnego wasala. Tego, kto cię naznaczył abyś tam szedł, tego sam Karol nie zdoła ochronić ani ocalić. Nie, hrabia Roland nie powinien był myśleć o tobie, z nazbyt wielkiego rodu pochodzisz“. Poczem rzekli: „Panie, weź nas z sobą!“ Ganelon odpowiada: „Nie daj tego Bóg! Lepiej niech pomrę sam, a tylu zacnych rycerzy niech zostanie przy życiu. Wrócicie, panowie moi, do słodkiej Francji. Pozdrówcie odemnie moją żonę, i Pinabela, mego druha i para, i Baldwina mego syna... Wspomagajcie mnie i miejcie go za swego pana“. I puścił się w drogę.<br /><br /> <center>XXVIII</center> {{tab}}Ganelon jedzie pod wysokiemi drzewami oliwnemi. Przybył do posłów saraceńskich i do Blankandryna, który wszedł z nim w pogwarkę. Obaj rozmawiają bardzo chytrze. Blankandryn powiada: „To cudowny człowiek ten Karol. Podbił Pulję i całą Kalabrję; przebył morze słone i zdobył świętemu Piotrowi haracz Anglji; czego on jeszcze chce tutaj w naszym kraju?“ Ganelon odpowiada: „Taka jest jego ochota. Nie będzie człowieka takiego jak on“.<br /><br /><noinclude><references/></noinclude> but8pspnfyhh3r003h2c4t8jdqrmtze Strona:PL Linde-Slownik Jezyka Polskiego T.1 Cz.1 A-F 104.jpg 100 108309 3140165 3031731 2022-07-28T10:39:40Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" /></noinclude><section begin=AMARANT/>AMARANT, u. m. (z Grec. ''ἀμαραντος'' nie więdnący) kwiatek, szarłat. ''Kluk Dyk.'' der Amarant, das Tausendschön. ''Ross.'' бархатникъ ; ''Kroa.'' sznelyek. AMARANTOWY, a, e. ''przm.'' n. p. kolor, który iest podobny do purpurowego. Amaranten–.<section end=AMARANT/> <section begin=AMARYKOWAC/><nowiki>*</nowiki>AMARYKOWAC na co, ował, uie. ''niedk.'' (z łac. amarus) gorzko narzekać, utyskować, uskarżać się, żalić się, biadać, wehklagen, bittere Klagen führen. Olimpias amarykowała na Alexandra, że się szczycił synem Jowisza. ''Budn. Ap.'' 138. Na zepsucie kościelne sami dawno papieżnicy amarykuią. ''Teof. Zw. E.'' 4<section end=AMARYKOWAC/> <section begin=AMATOR/>AMATOR, a. m. lubiący rzecz lub przedmiot iakowy, ein Liebhaber von etwas. ''Ross.'' рачитель, любитель, охотникъ. n. р. amator polowania, muzyki. AMATORKA, i. ż. lubiąca co, eine Liebhaberin von irgend etwas. ''Ross.'' любительница, охотница, рачительница. <section end=AMATOR/> <section begin=AMAZONKA/>AMAZONKA, i. ż. eine Amazone. Amazonki za dawnych czasów w Azyi niewiasty waleczne, same swoiém państwem rządzące, mężczyzn w swoim kraiu nie cierpiące. ''Petr. Pol.'' 167. Z łukiem w rękach, z berdyszami i z tarczą Amazonki. ''Bardz. Tr.'' 250. Miałyby bydź zwane Mammazonki, a nie Amazonki, od piersi wytraconéy, bo ''mamma'' pierś po Grecku. ''Biel. H.'' 297. §. ubiór kobiecy, składaiący się z kurtki męzkiéy i spódnicy zapiuanéy, eine Amazone, ein Amazonenkleib. Lokay zlał iéy całą amazonkę. ''Tea.'' 43, c. 79. ''Wyb. Kul.'' <section end=AMAZONKA/> <section begin=AMBIE/>AMBAIE, iów. l. mn, z łac. ''ambages'', = mary, uroienia, przywidzenia, bałamuctwo. Grillen, Schwärmereyen, Schimären. Smieszne sobie w głowie uprządłeś ambaie. ''Zabł. Zbb.'' 100.<section end=AMBIE/> <section begin=AMBARAS/>AMBARAS, u. m. z Franc. zawikłanie, trudność, pomięszanie, tarapaty, obertasy, zamota, Verlegenheit, Ungelegenheit. ''Vind.'' Sapletenost, samotauka. n. p. Ambaras komu sprawić; bydź w ambarasie. Uwolniła go z ambarasu. ''Niemc. Kr.'' 1, 141. AMBARASOWAC, ał, uie. ''cz. niedk.'' zaambarasować, ''dok.'' ambarasu nabawić, zamotać, pomięszać, zatrudnić, jemanden verlegen machen, in Verlegenheit setzen. Ambarasоwany, zaambarasowany, zatrudniony, interesami zaięty, verlegen, beschäftigt.<section end=AMBARAS/> <section begin=AMBASSADOR/>AMBASSADOR, a. m. poseł wielki, ein Ambassadeur, Gesandter vom ersten Range. ''Karn.'' baxador, bashador. AMBASSADOROWA, y. ż. żona ambassadora, des Gesandten Gemahlinnn. AMBASSADA, AMBASSADORTWO, urząd, godność ambassadora, die Würde des Gesandten. (''ob.'' Poselstwo wielkie.) AMBASSADORSKI, a. ie ''przm.'' należący do ambassadora, dem Gesandten gehörig oder betreffend. (''ob.'' Poselski).<section end=AMBASSADOR/> <section begin=AMBICYA/>AMBICYA, yi. ż. – t. i. czucie swoich zaszczytów, bądź rzeczywistych, bądź przywidzianych, żądza czci, czcilubość, sławolubość, sławolubstwo, górnochciwość, Ambition, Ehrgefühl, Ehrgeiz, Ehrfurcht, Ehrbegierde, (''por.'' Buta, duma, pycha, hardość) ''Vind.'' zhastishertnost, zhastishelnost; ''Ross.'' честолюбїе, любочестїе, славолюбїе, славолюбство; ''Коśc.'' любоначалїе, властолюбїе, санолюбїе. – Czci pragnienie. ''Sk. Dz.'' 901. Żądza, pragnienie coraz większego wywyższenia. ''Kras. Zb.'' 1,76. Skarbów dostatkiem w ambicyą, abo w pożądliwość zbytnie chciwą na opanowanie Litwy się podniósł. ''Stryik.'' 619. Gdy się hardém skrzydłem aż pod niebo wzbiła, że siéść nie chce, paśdź musi, głupia ambicya. ''Pot. Arg.'' 31. W młodzieńcu ambicyą więcey sprawisz, niż surowością. – Szlachetna ambicya każdemu potrzebna. – AMBICYANT, a. m. człowiek ambitny, wywyższenia pragnący, łapicześć. ''Petr.'' ein Ehrbegieriger, Ehrsüchtiger. Tronu się przez woyny ambicyanci dobiiaią. ''Ustrz. Troj.'' 53. ''Ross.'' санолюбецъ, честолюбецъ; ''Kosc.'' первстволюбецъ, первенстволюбецъ. AMBIT, u. m. 1., to właśnie co ambicya, Ehrbegierde. n. p. Móy ambit był, bydź godnym tronu. ''Min. R.'' 1, 17. Daleki iestem od ambitu tego. ''Zab.'' 5. 384. §. ''przestarzałe'', w znaczeniu właściwém z Łacińskiego ''ambire'', obwód, zabudowanie ze słupów, obchód, krużganek na około domu, der Säulengang um ein Gebäude herum. Ambit, krużganek do kota, ''peridromos.'' ''Chmiel.'' I, 78. Zbudował cztery ambity, ku przechadzce między stupy. ''Leop.'' 3. ''Reg.'' 7, 2. (''Kość.'' кругостолпїе, ''peristylium''). §. ''przesta.'' obięcie, rozciągłość, rozległość, obwód, obiąt, der Umfang, die Strecke, die Ausdehnung. Sklep wysoki dosyć był w ambicie przestronny. ''Pot. Arg.'' 282· Cały miasta ambit okolił parkany. ''Tward. W. D.'' 2,254. AMBITNOSC ob. Ambicya. AMBITNY, a, e. ''przm.'' po większéy części na złą stronę; za sławą się ubiegaiący, czci chciwie pragnący, sławolubny, ehrgeizig, ehrsüchtig, ehrbegierig. ''Vind.'' zhastishelen, zhastisherten; ''Sław.'' ponosit; ''Ross.'' любочестивыи, честолюбивыи, честолюбныи, славолюбныи; ''Kośc.'' любочестныи, славонеистовныи. n. р. O narodzie ambitny, czegóż ty chcesz przecię? Tego? żeby wieść wszędy gadała po świecie... ''Przyb. Luz.'' 140. Ambitnym bydź, ambicyą się unosić; ''Eccl.'' любочествоватися, любочествую.<section end=AMBICYA/> <section begin=AMBONA/>AMBONA, y. ż. AMBONKA, i. ż. ''zdrb.'' <nowiki>*</nowiki>AMBON, u. m. (z Greck. ''ἀμβων'' pagórek, mieysce wywyższone, późniéy katedra) mieysce w kościele wywyższone, z którego mowy czyli kazania miewaią, kazalnica, die Kanzel, der Predigtstuhl; ''Eccl.'' амбонъ, ''Ross.'' проповѣдалище; ''Kroa.'' prodekalniza; ''Sor.'' 2. prátkarna; ''Sław.'' pridikaonica; ''Karn.'' prishnèza, besednishe, lishèr; ''Vind.'' predikalniza, lisher, predishniza, kanzel, kanzl, kanzlia; ''Słow.'' Kazatelnica, kazatedelnica. n. p. Każe nasz Xiądz z ambony ładnie, Ale cóż? kiedy nie żyie przykładnie! ''Pot. Pocz.'' 372. ''Zegl. Ad.'' 282. Obracał się trzykroć koło ambonu. ''Sak. Persp.'' 3. 2. ''żartem'', gatunek poiazdu, im Scherz, ein Wagen (por. korab ), A to nie nasza ambonka; to iakiś osobliwy rydwan. ''Tea.'' 19, 7.<section end=AMBONA/> <section begin=AMBRA/>AMBRA, y. ż. z Arab. lekka przyiemnie pachnąca ziemna żywica. ''Kl. Kop.'' 1,216. ''Sien.'' 562. das Ambra, der Amber. § ambra druga, sok zsiadły, kleiowi, albo żywicy podobny. ''Cn. liquidambar Linn.'' ein dicker harziger Saft.<section end=AMBRA/> <section begin=AMBROZY/>AMBROZY, ego. m. ''im. właśc.'' sławny doktór kościelny, Ambrosius. z chtopska: Jamroz. – Рiеśń Ambrożego: Te Deum, der Ambrosianische Lobgesang.<section end=AMBROZY/> <section begin=AMBROZYA/>AMBROZYA, yi ż. z Greck. ''ἀμβροσια'' nieśmiertelność, t. i. pokarm nieśmiertelnych, pokarm bogów. ''Kras. Zb.'' Ambrosia, Götterspeise: nieśmiertelnik, że nadawa nieśmiertelności. ''Otw. Ow.'' 587. (''por.'' Bezśmiertelnik ). AMBROZYOWY, a, e. ''przm.'' z ambrozyi, czyli zapachu nader przyiemnego, ambrosisch. n. p. Ambrozyową z siebie noc wyziały chmury. ''Przyb. Mil.'' 164.<section end=AMBROZYA/> <section begin=AMELKA/>AMELKA, AMELIKA, i. ż. puszka, torba, kaleta, eine<section end=AMELKA/><noinclude><references/></noinclude> 6e5tp2trh3fxbujh20r7m64z5s576wo Strona:PL Linde-Slownik Jezyka Polskiego T.1 Cz.1 A-F 105.jpg 100 108318 3140190 2217141 2022-07-28T11:06:21Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="93.179.225.146" /></noinclude>Büchse, ein Beutel, eine Tasche. Po listy siąga do amelki. ''Pot. Arg.'' 722. AMEN. ''nieprzyp.'' z Hebr. אמנ. We wszystkich właśnie ięzykach używane. - Stawo żydowikie osobliwe, albowiem zamyka w sobie i wiarę i nadzieię. ''Herb. N. F.'' 5. ''b.'' W kościele powszechnym zamyka modlitwy. Oycowie SS. rozmaicie go wykładnią, iedni: niech się stanie; drudzy: prawdziwie; niektórzy: wiernie. ''Karnk. Ktch.'' 449. ''Groch. W.'' 20. 2., ''przeno.'' chcąc wyrazić pewność, n. p. mogę cię upewnić, że iak amen w pacierzu (lub w kościele, I tak to prawda. ''Tea.'' 31,59. To tak pewna, iak amen w pacierzu, ''ib.'' 25,73. 3., koniec zakończenie, rzeczy iakowéy, das Ende die Beendigung. Nie iuż amen. ''Cn. Ad.'' 8. (ieszcze nie po wszyskkiém , ieszcze klamka nie zapadła, ieszcześmy nie za górą). Teraz iuż amen = iuż koniec, iuż się stało. § powiedz amen = zezwól iuż, niech tak będzie, zrób koniec. ''Oss. Wyr.'' gieb deine Einwilligung. AMIERNIA ''ob.'' Hamernia. AMERYKA, i. ż. czwarta część świata, od Ameryka Wespucyusza nazwana; nowy świat; Jndya zachodnia, Amerika. AMERYKAMSKl, a, ie, *AMERYCKI, a, ie. ''przm. Kmit. Spit. C.'' 3. ''b.'' z Ameryki, Ameryki się tyczący, aus Amerika, Amerikanisch n. p. woyna Amerykańska; Czerwiec Amerykański. AMERYKANCZYK, AMERYKANIN, a. m. rodem z Ameryki, ein Amerikaner. ''Sław.'' Amerikan; ''Karn.'' Amerikanar; ''Ross.'' Американецъ. w rodz. ż. AMERYKANKA, i. eine Amerikanerinn. AMETYST, u. z Greck. kleynot wieloboczny, czasem kostkowy, przeźroczysty, różnego fioletowego koloru. ''Kl. Kop.'' 2,38. der Amethyst. AMETYSTOWY, a, e. ''przm'', t. i. z Ametystu, n. p. ametyftowa tabakierka. AMFIBIUM, ''Gwag.'' 698. Ziemnowód, wodnoziemne zwierzę, ein Amphibion, ein beidlebiges Thier, ein Landwasserthier. AMFITEATR, u. m. mieysee widowisk, n. p. amfiteatr szczwalny,das Amphitheater, ein Gebäude mit reihenweisen Sitzen für das Publicum. ''Karn.'' skasalishe. AMIANT, u. m. (z Greck. ''ἀμαντος'' = czysty) kamień z nitek niby złożony, które na płótno wyrobić można, nieskazitelne od ognia i owszem się przeczyszczaiące; ten górny albo ziemny· ''Kl. Kop.'' 2, 66. der Amiant, der Bergflachs, Steinflachs. Dla swéy własności amiant nazwano asbestem (Greck. ασβεστος = niepodległy spaleniu), lecz nowi Fizycy rozróżniaią słusznie asbest od amiantu. ''ob.'' asbest. ''Ross.'' амиантъ, куделя горная. AMIDON, u. m. z Franc. T. część kleiowata w roślinach, der Kleberstoff. Każda roślina, a w szczególności mówiąc ·każde ziarno zboża, każdy owoc, ma w sobie cukier, gumę, i amidon czyli część kleiowatą. ''Os. Fiz.'' 1, 265. Amidon wciąga w siebie wodoczyn, z nim łącząc się powiększa się, kiełek wypuszcza, ''tamże.'' AMINEK, nka. m. Łac. ''ammium'', kminek. ''Włod.'' kmin biały. ''Dudz.'' 33. weißer Kümmel. Polski kminek, podaminek. ''Syr.'' 445. Ammey. AMIRAŁ ''ob.'' [[SJP:ADMIRAŁ|Admirał]]. AMNESTYA, yi ż. (z Grec. ''ἀμνηστια'' niepamiętanie) zapomnienie, puszczenie w niepamięć iakowéy urazy, przebaczenie. ''Kras. Zb. Vol. L.'' 2, 1659. die Amnestie, die Vergessenheit des erlittenen und angethanen Unrechts. ''Kośc.'' амнистїа; ''Ross.'' непамятозлобїе. AMOMEK, mku. m. rodzay roślinny, należąry do korzeni kuchennych; gatunki iego są: imbier, kordamoma , rayskie ziarno. ''Kl. Dykc.'' 1,29. die Amome. ''Łac.'' amomum. AMONEK, nku. m. ''Sison amonum Linn.'' das Amömlein. AMONIAK, u. m. ''Łac.'' ammoniacum, chrościna Afrykańska, zapaliczce podobna, w gorąca płynąca żywicą zdatną do lekarstw. ''Syr.'' 216. das Amoniak. AMONIAKOWY, AMONIACKI, a, ie ''przm.'' z amoniaku, lub się go tyczący, n. p. Amoniakowe drzewko. ''Syr.'' 316. amoniacka sól, Amoniak-, Amoniak-Salz. AMOR, a. m. AMOREK, rka. ''zdrb.'' z Łac. bożek miłości, Kupido, miłostek; der Amor, der Liebesgott. ''Cz.'' Milek; ''Karn.'' Lubizhk, Serzhek; n. p. O iakbym ci rad Amorku dziękował, Gdybyś kochankę do mnie nakierował. ''Zab.'' 9, 97. ''Urb.'' Amory w li. mn. znaczy to co kochanie, miłostki, n. p. Łatwo każdy twoie amory poznaie, die Liebschaften, das Verliebtsein. AMORACKI, a, ie. ''przm.'' tyczący się miłości, miłosny, den Amor, die Liebe betreffend, Liebes-. Panny listów amorackich niechay się kaią. ''Bals. Kaz.'' 1, 54. AMPLIFIKATOR, a. m. powiększycicl, przesadziciel, der Uebertreiber. w rodz: ż. AMPLIFIKATORKA, i. n. p. Oratorki obfite, wyborne amplifikatorki, w obrocie ięzyka nieprzegadane. ''Mon.'' 72, 422. AMPLOIOWAC, ''ob.'' Urząd. AMPUŁKA, i. ż. Łac. ''simpulum'' 1., znaczenie dzbana, czyli bani oleiowéy ''Mącz.''' teraz nie używane, ein Krug Oehlkrug. 2. przy mszy nalewaezka, czyli naczynie nie wielkie z wodą i z winem, nalewaczka do kielicha. ''Cn.'' - S. Remigiuszowi gołębica do chrzcielnicy ampułkę z krzyżmem przyniosła. ''Sk. Zyw.'' 2, 226. das h. Oehlfläschlein in Rheims. Order S. ampułki. ''Wyrw. G.'' 333. ''Boh.'' bambule, bambulka; ''Hung.'' ompolna; ''Rag.'' gostariza, ''Dal.'' vichya. AMRA, ''ob.'' żydowska smoła. AMULET, u. m. lekarstwo, czyli śrzodek sympatetyczny, przeciwko chorobom, czarom, i noszenie onegoż na szyi, lub piersiach. ''Kl. Rośl.'' 2, 276. (''por.'' Talisman) ein Amulet, Anhängsel. ''Eccl.'' ладонка, хранилище, хранильная, наузы, вязала. AMUNICYA, уi. ż. wszelkie potrzeby woienne, należące do usłużenia artyleryi. ''Jak. Art.'' 3, 290. ''Papr. Weg.'' 1,239. <center>'''AN.'''</center> <nowiki>*</nowiki>ANA, (z Greck. ἀνα) pismo aptekarskie znaczące: tyleż. ''Cn.'' zu, z. B. zu drei Unzen. ''Boh.'' an, ana, ano = qui, quae, quod. ANABAPTYSTA ''ob.'' Nowochrzczeniec. ANACHORETA, ''ob.'' Pustelnik. ANAFORA, у. ż. z Grec. figura krasomowska, powtarzanie słowa iakowego dla tém większéy dobitności; die Anapher. ''Slov.'' predopačilka. ANALIZOWAĆ, ał, uie. ''cz. niedk.'' (źrzódłosłów iest Grecki ἀναλυσις = rozwięzywanie, rozkładanie, rozbiór) rozbierać, rozkładać na części, wyszczególniać, zerlegen, in Bestandtheile auslösen. n. p. wodę łatwiéy analizować, niżeli ią robić czyli skladać. ''Os. Fiz.'' 1, 303. ANALITYCZNY,<noinclude><references/></noinclude> 749o0r33zu370hp1ubbocvbhi6odyk9 Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/48 100 118244 3140175 1988441 2022-07-28T10:48:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude><center><big><big>{{Rozstrzelony|PIEŚŃ MŁODEJ WIAR}}Y.</big></big><br /><br />(na nutę pieśni Żyrondystów.)</center> <poem> W górę serca! świat się pali, Sądy boże głosi dzwon. Pruchno zbrodni w gruz się wali, W gruz przemocy lеci tron. Dość już kajdan, łez i kłamstwa dróg! W piersiach ludów zmartwychwstaje Bóg. Cary — zbiry, z drogi, precz! Z narodami Bóg i miecz. Bóg nad nami Z piorunami Cary, zbiry z drogi, precz. W górę serca! Polska wstaje, Krwią obmyta z krwawych plam. Uścisnęła ludy, kraje — Ludom rzekła: „Pokój wam!“ Chwała Panu! sługom czarta zgon! Święta nasza idzie zasiąść tron! </poem><noinclude><references/></noinclude> 6r9687jfoxpoliqxg2vhu45lc3ga9rf Strona:Poezye Mieczysława Romanowskiego.pdf/50 100 118247 3140172 1988443 2022-07-28T10:46:37Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude><poem> Ty nam Święta, żyj po wieków wiek — Od mórz dawnych — aż do dawnych rzek! Z drogi cary! zbiry precz! Z polskim ludem Bóg i miecz. Bóg nad nami Z piorunami. Z drogi cary — zbiry precz! Kto polegnie, temu sława Za spełniony syna ślub. Kto się zlęknie — hańba krwawa, Hańba i bezczesny grób. Idźmy! — za nas tam przed Boga tron Lеcą modły matek, sióstr i żon. W piekło cary! zbiry precz! Z polskim ludem Bóg i miecz. Bóg nad nami Z piorunami. W piekło cary! zbiry precz! {{tab|240|px}}1861.</poem> {{---}}<noinclude><references/></noinclude> p3k2z9d5g8fn6l2kp5fbjeymt5nhiiz Strona:Niewiadomska Cecylia - Legendy, podania i obrazki historyczne 08 - Jagiellonowie.djvu/16 100 135877 3139807 1995305 2022-07-27T13:51:29Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude><section begin="grobu"/>{{tab}}Grobu jego nie znano, śmierci nikt nie widział, prochy może wiatry rozniosły. Całym nagrobkiem dwa wiersze poety — i nic? nic więcej po nim nie zostało?<br /> {{tab}}Czy żadnych wzruszeń nie budzi w sercu wspomnienie młodocianego króla-bohatera, co umiał oddać życie za swe ideały?<br /> {{tab}}Czy takich bohaterów nie widzimy później, ginących mężnie pod sztandarem Krzyża, z wiarą w sercu, że śmierć ich piękna przykładem pozostanie dla przyszłych pokoleń?<br /> {{tab}}Czy nic nie dają nam takie wspomnienia? Czy nie jaśnieją nam w duszy, jak gwiazdy, bez których ciemność byłaby przed nami?<br /> <br /> {{tab}}Minęły wieki.<br /> {{tab}}I nagle obca wieszczka w proroczem widzeniu ukazuje nieznany światu grób pod Warną — a serc miljony z czcią hołd mu składają.<br /> {{tab}}Po pięciu wiekach prawie...<br /><br /><br /><section end="grobu"/> <section begin="powrót"/><center><big><big>'''Powrót na Pomorze.'''</big></big></center><br /> {{tab}}Piękny to kraj owo nieszczęsne Pomorze, które po tyle razy przechodziło z rąk polskich pod panowanie niemieckie.<br /> {{tab}}Tutaj szumiący {{korekta|Baltyk|Bałtyk}} wita starą pieśnią i opowiada tajemnice morza i dzieje lat tysięcy, nikomu nieznane; a w słońcu mieni się barwami tęczy i sieje takie blaski, że oczy się mrużą; i cały błękit nieba przegląda się w wodzie, zielonej niby trawa, mlecznej jak opale, ognistej o zachodzie<section end="powrót"/><noinclude><references/></noinclude> q8aaocngkmrv28j33q7kfn29jy2wzju Strona:Aleksander Dumas-Trzej muszkieterowie-tom 1.djvu/299 100 139788 3139806 2003816 2022-07-27T13:50:12Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude>{{pk|me|go}} życia: trzech dni brakowało mi do dwudziestu, miałem zostać księdzem i już miało być po wszystkiem. Pewnego wieczora udałem się, według zwyczaju, do jednego domu, który odwiedzałem z przyjemnością; co chcesz, jest się młodym i słabym. Wtem pewien oficer, który okiem zawistnem patrzał na mnie, gdym czytywał Żywoty Świętych pani tego domu, wszedł nagle, nie opowiedziwszy się wcale. Właśnie tego wieczora tłómaczyłem jej ustęp z Judyty i wykładałem wiersz po wierszu tej damie, przesadzającej się dla mnie w grzecznościach. Pochylona nad moim ramieniem czytała razem ze mną. Postawa jej, zbyt swobodna, przyznaję, obraziła oficera: nie wyrzekł słowa, lecz skoro wyszedłem, pobiegł za mną, a dopędziwszy mnie, powiedział:<br> {{tab}}— Mości księżulku, a lubisz ty kije?<br> {{tab}}— Nie mogę tego powiedzieć, mój panie — odrzekłem — ponieważ dotąd nikt nie poważył się częstować mnie niemi.<br> {{tab}}— Słuchaj więc!... mości księżulku, jeżeli noga twoja postanie w domu, w którym zastałem cię tego wieczora, ja, ja ci je zaproponuję!<br> {{tab}}Zbladłem okropnie i nogi pode mną drżały, szukałem odpowiedzi, nie znalazłem jej, zamilkłem.<br> {{tab}}Oficer na nią czekał, a, widząc, że nic nie mówię, począł się śmiać: obrócił się do mnie plecami i wszedł do domu.<br> {{tab}}Jestem szlachcicem i krew mam burzliwą, jak to zauważyć mogłeś, drogi d‘Artagnanie; obelga była straszna, jakkolwiek nie znana światu, i czułem, jak rozdzierała mi serce w kawały. Oświadczyłem przełożonym moim, że nie czuję się przygotowanym godnie do przyjęcia święcenia, i, na moje żądanie, odłożono ceremonję do roku. Udałem się do najlepszego fechmistrza w Paryżu, zrobiłem z nim umowę o lekcje fechtunku codzień i przez rok cały je brałem. Potem, w rocznicę dnia, kiedy zostałem znieważony, zawiesiłem na kołku sutannę, ubrałem się i jak skończony kawaler i udałem się na bal, który wydawała jedna z przyjaznych mi dam, gdzie wiedziałem, że zastanę mojego jegomościa. Było to przy ulicy Francis - Bourgeois, tuż przy la Force. Rzeczywiście, mój oficerek był tam; podszedłem ku niemu, gdy śpiewał pieśń żałośliwie {{pp|mi|łosną}}<noinclude><references/></noinclude> taulaptcx3y4wjcpjgiri83vx8b2yd7 Strona:PL Waleria Marrené-Jerzy i Fragment 133.jpeg 100 143464 3139988 2785556 2022-07-28T07:14:01Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>{{tab}}........Byłem tak młody wówczas, a tak rozmarzony; piersi kipiały mi lawą uczuć, myśli obejmowały świat cały i jeszcze świat im był ciasny. Zagnany w dalekie kraje, błąkałem się między obcemi ludźmi, posępny i rozgorzały, a oddzielony od nich, o całą odległość pojęć moich, o całą siłę uczuć. Tęsknota trawiła mnie straszna i wprawiała umysł i ciało w jakiś stan chorobliwej drażliwości, gorączkowego roztkliwiania. Duch trawiony był niepokojem bez celu, serce spragnione i otwarte bez straży. Byłem w jednej, z tych niebezpiecznych chwil życia, które o całej stanowią przyszłości. Wszystko co wysokie i jasne, zdawało mi się chlebem codziennym; znałem wprawdzie życie z gorżkiej i niskiej strony, ale doświadczenie jeszcze nie było wstanie zwalczyć wszystkich sił dusznych, które parły mnie z dróg codziennych na samotne, ścieżki myśli mojej. I cóż dziwnego żem napotkał boleść, i stracił wszystkie młode nadzieje, los strzegąc mnie od zawodu i skazując na nieszczęście tylko, jeszcze litościwym okazał się dla mnie. W władzach ducha, w wartości moralnej i zdolnościach człowieka zawarty jest może os jego, i gdyby wszystkie wewnętrzne siły dały się liczbami określić, możnaby z tych danych wyprowadzić przyszłość jasną i nieomylną jak pewnik matematyczny. Ta wiara tłómaczyłaby wiele rzeczy, pokazywałaby dotykalnie nieubłaganą sprawiedliwość, rządzącą ludźmi i światem, przez ludzi gdyby znów nie nasuwała tego pytania: „Dla czego jesteśmy, czem jesteśmy?“<br> {{tab}}Bądź jak bądź, zaświatowe wpływy, spuścizna przeszłych pokoleń, wychowanie czy pierwsze wrażenia, skazały mnie na żywot męczeński. Wszystkie uczucia podnosiły się do wyższej potęgi, a nastrój myśli o wiele przenosił kamerton ogólny, nawet owe subtelne nerwy, któremi się duch posługuje, obdarzone były szczególną czułością, drgały odnajlżejszego wstrząśnienia. Dźwięk, słowo,<noinclude><references/></noinclude> 3flms9ke0bleo3l7yujsduz2cqs1hrt Strona:List otwarty do pana Prezydenta Rzeczypospolitej w sprawie Eligjusza Niewiadomskiego.djvu/26 100 144686 3140047 1548962 2022-07-28T08:19:11Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Fallaner" /></noinclude>{{pk|fun|kcję}} kata pełnił w Rosji książę Golicyn, nim tę robotę zdano na ręce zwalnianych od śmierci katorżników, najgorszych zbrodniarzy, kupujących życie za odbieranie go innym — nim później powierzono ten obowiązek sprawowania praw najętym oddziałom żołnierzy... Racja stanu!<br> {{tab}}W średnich wiekach konieczność państwowa wieszała rzezimieszka w towarzystwie dwóch psów, a w XV wieku w Hiszpanji paliła heretyków w czasie ślubu królewskiego, lub imienin królowej na rzecz radosnej uroczystości! Ta hiszpańska racja państwowa skazała w r. 1568 na śmierć całą ludność Niderlandów i zdążyła uśmiercić 25000 ludzi. Angielska racja stanu rządów Henryka VIII wykonała 72000 wyroków śmierci, jego następczyni Elźbiety — 89 000. A rosyjska sprawiedliwość Aleksieja Michałowicza zalała gardło ołowiem rozpalonym 7000 fałszerzy monety.<br> {{tab}}Czyż nie jest wymownym — ku czci Polskiej — wskaźnikiem dla naszej sprawy, że buntowny przeciwnik «tej racji stanu», heretycki bojownik przeciw karze śmierci, szczuty przez wszystkie rządy Europy, wygnaniec Socynus, znalazł przytułek tylko w Polsce XVI wieku!<br><br> {{---|}} <br> {{tab}}Lecz racz pozwolić, Panie Prezydencie, że nim przemówię głosem, idącym z samych trzew Polski — podniosę głos imieniem Europy — zwłaszcza zachodniej — zwłaszcza przodem narodów idącej Francji — imieniem dziejowego postępu oświeconej ludzkości...<br> {{tab}}Panie Prezydencie!<br> {{tab}}Nie jestem szaleńcem, walczącym z legalnemi rozporządzeniami władzy, z plakatami, wstrzymującemi dzisiaj surową powagą prawa, grozą sądów doraźnych, ręce bandytów i szkodników społecznych...<br> {{tab}}Ale gdy wyrok zapadł — gdy zapadł wyrok śmierci za zbrodnię, spełnioną jeszcze przed owemi plakatami — gdy dotknął daną, już obezwładnioną cierpieniem i więzieniem jednostkę — gdy owinął się koło artykułu 15-go przepisów przechodnich z epoki Beselera — i ręką niewidzialną,<noinclude><references/></noinclude> d2vgv92yxa52img8pf2zrdjqn2qq9zx Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 039.jpeg 100 148434 3139994 2365767 2022-07-28T07:19:59Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{tab}}Obie te piękności więdnące, tak psute w czasach młodości, łączył jeden węzeł, coś niby echo muzyki dalekiej i ukochanej, niby tęskne wspomnienia przeszłości: córka Dony Mercedes, świetna Alicja Macdonald.<br> {{tab}}Matce jej się zdawało, że odnajduje w niej własną minioną piękność z dodatkiem świeżego przypływu życia i nie myliła się. Alicja łączyła w sobie wspaniałość południowej brunetki z lekkością, smukłością nieco chłopięcą, cechującą rasę ojca. Wobec niezależności jej charakteru, księżna, ze swej strony, odnajdywała siebie z tych czasów, gdy gorszyła cały dwór cesarski. Ale była różnica. Księżna mogła zadowolnić swe wszystkie kaprysy, bez obawy o komentarze. Posiadała talizman. Do swych olbrzymich bogactw łączyła przywilej wysokiego urodzenia, który pozwalał jej wznieść ku sobie każdego mężczyznę, nawet najskromniejszego pochodzenia. Alicja posiadała jedną ambicję — do swej wielkiej fortuny dodać piękny tytuł, któryby jej pozwalał przebywać u dworu i do celu tego dążyła już w piętnastym roku życia z zimnym uporem, pomimo lekkomyślnych swych pozorów.<br> {{tab}}Od dzieciństwa Dona Mercedes kładła jej w głowę historję o księciach, którzy ongi żenili się z pasterkami, a teraz szukają milionerek.<br> {{tab}}Michał Fiodor był nieco onieśmielony, spotykając w pałacu swym tę młodą dziewczynę, która spoglądała nań z miną śmiałą i wyzywającą, tak jak gdyby wszystko miało ugiąć się przed jej wolą.<br> {{tab}}Była piękna, pięknością bardziej ponętną niżli poprawną. Jej cera o złocistym blasku, oczy pięknie oprawne i lekko podniesione ku górze, bujne włosy, wiecznie wymykające się z pod spięcia, które zdawały się wić i poruszać jak czarne wężowisko, nadawały jej czar egzotyczny. Ciało jej miało siłę i giętkość, wyrobione sportem.<br><noinclude><references/></noinclude> j1xhl2s6e20ep8mh87332buu93ff0er Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 042.jpeg 100 148437 3140021 2365773 2022-07-28T07:57:15Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{tab}}Po tej najwyższej obeldze, w obawie przed nowem uderzeniem szpicruty, zawróciła konia i uciekła w szalonem tempie aby {{Korekta|zatrzymać,|zatrzymać}} się dopiero koło Łuku Triumfalnego.<br> {{tab}}Po tem zajściu, Dona Mercedes straciła wszelką nadzieję ujrzenia kiedyś córki swej, jako księżny Lubimow.<br> {{tab}}— Księżna rosyjska — mówiła Alicja z pogardą — wówczas, gdy w Rosji każdy jest kniaziem... Wolę zwykłego baroneta angielskiego albo hrabiego francuskiego czy hiszpańskiego.<br> {{tab}}Pomimo uwag pułkownika, Michał nie był lepiej usposobiony.<br> {{tab}}— Nie mówcie mi już u tej dziewce!<br> {{tab}}I księżna, zmienna w swych sądach, uznała to określenie jako słuszne. Te krewne sir Edwina wydawały się jej zawsze niezmiernie pospolite.<br> {{tab}}I przytem znajdowała bardziej wskazane aby syn jej wrócił do Rosji i wiódł tam egzystencję naprawdę książęcą. To życie kast i przywilejów było bardziej odpowiednie dla jego stanowiska niżli demokratyczne w Paryżu, gdzie amerykańskie Indjanki pod pozorem, że miały miljony, mogły uważać siebie za równe księciu Lubimow.<br> {{tab}}Książe Lubimow wyjechał do Rosji i pozostał tam do dwudziestego trzeciego roku życia swego. Wedle słów Toledo, odbył tam świetnie studja wojskowe i wyróżnił się wśród pierwszych oficerów gwardji. Brał nagrody na konkursach hippicznych, strzelał celnie do monet trzymanych w ręku kolegów o trzydzieści kroków i fechtował się tak znakomicie, że wzbudziłby podziw i dziada swego kozaka i generała Saldana.<br> {{tab}}Pułkownika wprawiło w zdumienie bogactwo i wspaniałość życia rosyjskiego. Przyzwyczaił się<noinclude><references/></noinclude> 3z941jkd95ugneyyhq8tdumzu2jl492 Strona:PL Vicente Blasco Ibanez-Wrogowie kobiety 092.jpeg 100 148670 3140018 2364060 2022-07-28T07:55:11Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{tab}}Spojrzał przez okno pokoju swego. Morze, bez żadnego żaglu na horyzoncie, roztaczało szerokie fale... Mewy unosiły się w górze, potem opadały aby dać się unosić wodzie. Ławice piasku, prądami poruszane, oświetlały lazur wybrzeża, nadając mu tony opalowe. Wokoło skał szumiały piany białe, świetlane, nieustannie rozbijające się o rafy podwodne.<br> {{tab}}Książe szybko się ubrał. Czuł potrzebę wyjścia z willi, tak mu się nagle wydały ciasne jej ogrody.<br> {{tab}}Krokiem szybkim minął bramę i udał się do Monte-Carlo. Przechodził koło willi i ogrodów jak gdyby nogi jego nabierały nowego pędu przy zetknięciu z ziemią i jakby w tej wiosennej atmosferze prawa ciężkości straciły swą wagę.<br> {{tab}}Zatrzymał się w mieście, przed kościołem Ś-go Karola. Przez drzwi płynęły zapachy kwiatów, blask świec, szmery organów, głosy dziewczęce. Dusza jego, od rana lekka i młodzieńcza, pchnęła go na schody wśród tłum niedzielny. Był katolikiem po ojcu, prawosławnym po matce a osobiście nie miał żadnego przekonania. Cofnął się wobec półcieniu i dalej przechadzał się, z rozkoszą wdychając wonne powietrze.<br> {{tab}}— O! lady!... jak się pani miewa?...<br> {{tab}}Była to siostrzenica Lewisa. Spędziła dwa popołudnia, przebiegając ogrody willi Sirena. Była chorobliwie chuda i zdawała się gasnąć, dotknięta suchotami. Wiek jej był nieokreślony. Oczy jedynie zachowały świeżość. Miały jeszcze blask niewinny pierwszej młodości i spoglądały prosto z pogardą i wiarą. Wychodziła z wielkiego hotelu, zamienionego na szpital i czekała na tramwaj, idący do Mentony.<br> {{tab}}Nowi ranni przybyli i brak sanitarjuszek zmuszał lekarzy do przyjęcia jej usług. Myśląc o ciężkiej robocie jaka ją czekała, o nocach bezsennych i o walkach staczanych, aby wyrwać śmierć kilku ludzi, uczuwała wielką radość.<br><noinclude><references/></noinclude> 6tt7zimgoffazor31m7y3qfkhx20l2c Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Chwile.djvu/152 100 157134 3139990 1831954 2022-07-28T07:15:58Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>jest ich taka moc nieprzebrana, że są tak prostacze. Nie ma to wyzębień, ani wcięć, ani zgoła przyozdobień żadnych; kwitnie też lada jako, gdzieniegdzie żółtą koroną nieładną, na łodyżce sztywnej, jak na tyczce. Ani wdzięku, ani kunsztu niema w tym demosie leśnym, który, jak demos każdy, świat zalewa. ''Hieracium pilosella!'' Takie to grube, włochate, nieładne, że żal oczu na patrzanie, a takie plenne, jakby dążyło do zawładnięcia światem. Pleni się, rozmnaża, jest wszędzie, nigdy więcej nad pół cala od ziemi nie odrasta, okrąża sosny niebotyczne, zagląda pod paprocie, spływa w jary, idzie na polany, a gdziekolwiek przybędzie, tam sadzi i sadzi liście jajowate, całobrzegie, siwym włosem porosłe. W kształt gwiazd je sadzi, niezgrabnych, bardzo gęstych i bardzo nizkich. Zwyczajnie lud prosty, któremu jeżeli i przyśnią się gwiazdy, to niezgrabne.<br> {{tab}}Ale, dzięki Bogu, nie sam tylko Jastrzębiec posiada siłę i możność mnożenia się na tym świecie. Mają je także w stopniu niemałym Borówki. Dwie mianowicie: Borówka brusznica i Borówka czernica, tak podobne do siebie, jak siostry rodzone. Bo też i są siostrami. Nazwiska ich rodowe: ''Vaccinia''; imiona, pod któremi znane są na wielkim świecie: jednej ''Vitis idaea'', drugiej ''Myrtillus''. Istotki wyższe wzrostem od Jastrzębca, niby drzewka malutkie, takie {{pp|wypro|stowane}}<noinclude><references/></noinclude> sk3gabedx92rl5fzqykdqgfagw5p2w6 Strona:PL Michał Bałucki-Prosto z pensyi.djvu/39 100 157296 3140038 1922146 2022-07-28T08:10:43Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Wieralee" /></noinclude>wody, ma wejść do kąpieli. Gdyby był się zaraz pokazał, byłaby mu prędko wyrecytowała przygotowane w głowie podziękowanie i koniec. Ale Adam jak na złość nie pokazywał się. Co kto drzwi otworzył, jej krew uderzyła do głowy, a serce puk, puk, prędko i głośno, że aż biała sukienka drżała od tego; spuszczała oczy i na usta już wysunęły się pierwsze wyrzeczone wyrazy; „czuję się w obowiązku podziękowania panu za narażenie się” i&nbsp;t.&nbsp;d.; ale za każdym razem spotykał ją zawód, bo zamiast Adama, pojawiła się to dziewczyna z półmiskiem, to panna Ksawera z kluczykami, to karbowy po dyspozycye. Już obiad się kończył, a Adama nie było; co dziwniejsza zaś, dziadkowie wcale nie byli zdziwieni jego nieobecnością i nie pytali o niego.<br> {{tab}}Na kawie także go nie było i przy kolacyi się nie pokazał. Janina w głowę zachodziła, co się stało. Miała ochotę spytać się dziadków, ale się bała, by nie sądzili, że jej tęskno bez niego. Na drugi dzień jednak, przechodząc niby przypadkiem koło stajen, zapytała Antka fornala, czy nie wie, gdzie jest pan Adam, bo starszy pan go potrzebuje. Parobek rozśmiał się jej w żywe oczy.<br> {{tab}}— Cóż tak śmiesznego? — spytała urażona.<br> {{tab}}— E, bo panienka się pyta, a niby to panienka nie wie, że pojechał.<br> {{tab}}— Nie wiedziałam. A dokąd pojechał?<br> {{tab}}— Czy ja wiem? Walek będzie pewnikiem wiedział, bo on go woził. Walek! — zawołał donośnym głosem na całe gardło — panienka się pyta...<br> {{tab}}Przerwała mu coprędzej Janina, z obawy, by dziadek przez okno nie usłyszał, że się dopytuje o Adama. Wolała sama pójść do Walka, który w szopie kręcił powrósła, i zapytała go niby od niechcenia, w przechodzie, dokąd pan Adam pojechał.<br> {{tab}}— Juści do ojców swoich.<br> {{tab}}— Na długo?<br> {{tab}}— Albo to on powiedział?<br> {{tab}}Powinna była ucieszyć się tą wiadomością, że sobie<noinclude><references/></noinclude> pgjffyggn9gflq9k4w5obzraxrd9h6t Strona:PL Michał Bałucki-Zaklęte pieniądze.djvu/44 100 157740 3140052 1922262 2022-07-28T08:27:29Z Seboloidus 27417 dr, korekta bwd proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lilibalu" /></noinclude>{{pk|za|dzierzgnął}} jéj sznurek {{Korekta|kolo|koło}} szyi, zawiesił na brzózce nad rzeką i uciekł do chałupy. A nad ranem chodził od chaty do chaty pytać, czy jego żony nie widziano. Potrwożyły się kumy i poszły z nim szukać. Idą nad rzekę, a tu na cienkiéj brzózce wisi trup. Brzózka pod ciężarem się zgięła, i trup uklęknął na ziemi. Szymon począł biadać i lamentować, zeszli się ludzie ze wsi i zrobił się rozruch. Wtedy starzy poczęli coś kiwać głowami i podejrzliwie patrzyć na Szymona, bo im się to dziwnem wydawało, jak mogła nieboszczka zdusić się przez powieszenie, kiedy nogami do ziemi dostała. Choćby chciała, toby nie mogła była się w ten sposób powiesić. Chwycili więc Szymka na pytki i bili go dotąd, aż się przyznał. Wtedy przywiązali go do drzewa i dali znać do sądu. Parę dni tak leżał, zanim sędziowie przyjechali z miasta i zabrali go z rąk ludu, który mu wymyślał i bił go nielitościwie.<br> {{tab}}Skorzystałem z tego opowiadania Jędrka i przedstawiłem mu zgubne skutki upędzania się za majątkiem.<br> {{tab}}— Bez téj żądzy nagłego zbogacenia się — mówiłem mu — Szymon mógłby być porządnym i pracowitym gospodarzem; ale zachciało mu się przyjść tanim kosztem do majątku, i to go zaprowadziło na szubienicę.<br> {{tab}}Jędrek zrozumiał skrytą intencyę moją, bo rzekł:<br> {{tab}}— Rozumiem ja dobrze, do czego wy prowadzicie. Ale to inna rzecz my, a inna Szymek. On chciał się zbogacić krzywdą ludzką i nie miał Boga w sercu. My nie tacy. I gdyby nam Pan Jezus dał przyjść do majątku, to przez to anibyśmy dumniejsi nie byli, ani wstydzili się pracy.<br><noinclude><references/></noinclude> 66fke03mvph9yz1bhnj5rsqidxext30 Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.1.djvu/242 100 172198 3139987 1703805 2022-07-28T07:12:14Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ruggero" /></noinclude>{{tab}}— Boże wszechmocny!<br> {{tab}}Okrzyk ten wyrwał się z ust pana Skrzetuskiego, gdy otworzywszy oczy, ujrzał na wałach, zamiast wielkiej złotej chorągwi koronnej, malinową z Archaniołem.<br> {{tab}}Obóz był zdobyty.<br> {{tab}}Wieczorem dopiero dowiedział się od Zachara namiestnik o całym przebiegu szturmu. Nie próżno Tuhaj-bej nazywał Chmielnickiego wężem, bo oto w chwili najzaciętszej obrony, podmówiona przez niego Bałabanowa dragonia, przeszła do kozaków i rzuciwszy się z tyłu na swoje chorągwie, dopomogła do wytępienia ich ze szczętem.<br> {{tab}}Wieczorem widział namiestnik jeńców i był przy śmierci młodego Potockiego, który, mając gardło przebite strzałą, żył tylko kilka godzin po bitwie i umarł na ręku pana Stefana Czarnieckiego: „Powiedźcie ojcu — szeptał w ostatniej chwili młody kasztelan — powiedzcie ojcu — żem... jako rycerz...“ i nie mógł nic więcej dodać. Dusza jego opuściła ciało i uleciała ku niebu. Skrzetuski długo potem pamiętał tę bladą twarz i te błękitne oczy, wzniesione w chwili śmierci. Pan Czarniecki ślub czynił nad stygnącem ciałem, że da-li mu Bóg wolność odzyskać, a potokami krwi śmierć przyjaciela i hańbę klęski obmyje. I ani łza nie ciekła po surowem jego obliczu, bo to był rycerz żelazny, wielce już czynami odwagi wsławiony i człowiek żadnem nieszczęściem nieugięty. Jakoż śluby spełnił. Teraz zamiast desperacyi się poddawać, pierwszy krzepił Skrzetuskiego, któren cierpiał strasznie nad klęską i hańbą Rzeczypospolitej. Rzeczpospolita niejedną klęskę poniosła, mówił pan Czarniecki, ale ma ona w sobie siłę niespożytą. Nie złamała jej dotąd żadna potęga, nie złamią i bunty chłopów, których<noinclude><references/></noinclude> 7p94w7hs3lgc22wvfhsag25eeo21qzs Strona:Józef Piłsudski - Moje pierwsze boje (1925).djvu/020 100 183271 3140046 1740185 2022-07-28T08:17:47Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>Błyskała mi myśl wyjścia naprzód i zajęcia gdzieś pozycji dalej od Kielc w lasach Samsonowskich, tak, by mieć zapewnioną drogę odwrotu leśnemi drogami; to znów plan pójścia ku Miechowowi, trzymając się lasów na północ od kolei i szosy Miechów-Kielce, albo, co byłoby już trudniejszem, posunięcie się ku Pińczowowi i oparcia się na Nidzie. Powtórzyć chciałem w lepszy sposób niefortunny kontredans Langiewicza koło Nidy, zakończony upadkiem operetkowej jego dyktatury! Odrzuciłem wreszcie te myśli i odłożyłem próbę zdania egzaminu bojowego, próbę zdobycia pracą i bojem szacunku dla siebie i strzelców.<br> {{tab}}Po pewnem wahaniu się powziąłem decyzję. Część oddziału pod dowództwem Sosnkowskiego pójdzie rano z Prusakami. Ja z częścią jazdy i z dwoma bataljonami piechoty zostanę jeszcze pół dnia w Kielcach. Przez ten czas ewakuuję Kielce z wszystkiego, co zostać tam nie może, i z tego, co mogłoby paść ofiarą zemsty nieprzyjaciela. Potem pomaszeruję również ku Wiśle, stanowiąc, że tak powiem, straż tylną. Ta straż tylna wbrew wszelkim zasadom, miała być przeciążona do niemożliwości mnóstwem taborów wszelkiego rodzaju.<br> {{tab}}Decyzja ta dużo mnie kosztowała. Tak było ciężko rozstawać się z pracą, która i ładnie już tu się rozpoczynała, i była jedyną nadzieją na samodzielną przyszłość wojskową. Galicja była jedynie odskocznią, egzamin trzeba było złożyć nie gdzie indziej, jak w Królestwie. Ale trudno — decyzja została powzięta i tejże nocy zostały wydane odpowiednie rozkazy. Niektóre oddziały, rozesłane na wywiady i ochronę, trzeba było ściągać aż z pod Końskich.<br> {{tab}}O świcie większość mego oddziału z Sosnkowskim odmaszerowała w stronę Chmielnika. Całe przedpołudnie byłem zajęty bolesną operacją ewakuacji Kielc. Na szczęście, pociąg ewakuacyjny istotnie przyszedł, można więc było dużą część wyprawić koleją, inaczej moja arjergarda wyglądałaby raczej na jakąś część wędrówki narodów, niż na wojsko. Dowódca pociągu prosił, bym nie wymaszerowywał z miasta dopóki pociąg nie odjedzie. Prośba była zupełnie naturalna. W Kielcach prócz moich dwóch bataljonów i garstki beliniaków nie było już wojska, a pogłoski, coraz bardziej alarmujące, przychodziły raz po raz. Sam otrzymałem pewną wiadomość, że kawalerja rosyjska zbliża<noinclude><references/></noinclude> n56c6uptfgl3dnwjbqcngzle5dl074e Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Ostatnie nowele.djvu/031 100 186811 3139816 1838102 2022-07-27T14:00:12Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Remedios44" /></noinclude>zda się, lecą setne okręty... Na podbój najpiękniejszego w świecie kraju i miasta, po Sycylję i Syrakuzę, po nowy klejnot dla kartagińskiego skarbca, po liść najwonniejszy dla Magonowego wieńca chwały!<br> {{tab}}Szaleje Mago przy biesiadnym stole. Myrta czarnemi włosy pierś mu osypała, wyborne są wina greckie i urokiem piękności nieznanych, a słynnych, mrugają w oddali źrenice — gwiazdy syrakuzeńskich niewiast.<br> {{tab}}Północ minęła. Wielkie, złote gwiazdy usiewają niebo. Cicho nad drżącem odbiciem gwiazd w morzu suną okręty punickie z więdnącemi w zmroku wonnej nocy różami na szczytach masztów. Na tryremie wodza wszyscy posnęli; nawet w sercu Hanona usnęła wściekła zawiść. Cisza głęboka na morzu, na niebie, na tryremie. W ciszy, pod gwiazdami na bezludnym pokładzie, szemrze szept:<br> {{tab}}— Archilen! Archilen! pójdź do mnie, bo oto znowu dusza omdlewa mi w ckliwej próżni i zrywa się w niej ciemny ptak, drapieżny ptak, straszny ptak śmiechu bezsennej nocy nad przeminionym dniem! Cóż dalej? Co na dnie? Co u końca? Co po końcu? Czy nic nie wzlata wyżej, nie trwa stalej, nie ogarnia tkliwiej, nie przenika głębiej nad podbój, nad bogactwo, nad objęcia Myrty sprzedajnej, nad chwalbę fałszywych ust?<br> {{***}} {{tab}}Znowu noc. Już w zatoce Sycylijskiej, u stóp Syrakuzy, w cieniu wysokiej warowni stoją na kotwicach okręty kartagińskie i sennie kołysze się na łagodnej fali<noinclude><references/></noinclude> c9pvucn5jdw1s1l0xabmkaxqo4vzdvu Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom II.djvu/076 100 188409 3140003 2033509 2022-07-28T07:34:47Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>xiążki, ogród mój, kwiatki. — Jeśli o kim to o nich powiedziéć można — ''ils sont d’un commerce sur.'' Prawda, uwiędnie czasem kwiatek, nie przyjmie się drzewo, znudzi xiążka — ale cóż nie więdnie i co nie nudzi?<br> {{tab}}Alfred, który gryzł gałkę złoconą swojéj laski, odezwał się z uśmiéchem&nbsp;—<br> {{tab}}— Jeśli pani niéma przyjaciół nad xiążki i kwiatki, to chyba dla tego, że niechce.<br> {{tab}}Pułkownikowa spuściła oczy, widocznie bała się Alfreda i ile razy przypomniała sobie bytność jego, traciła swobodę, lękała się ust otworzyć. Tak i teraz się stało, odwróciła się i podała Album Hrabinie, a Stasia po cichu prosiła aby zagrał na fortepianie.<br> {{tab}}— Dawno nie grałem, odezwał się Staś — zapomniałem wszystkiego, u wuja nawet niémam fortepianu&nbsp;—<br> {{tab}}— Jakże mi pana żal, odpowiedziała szybko Pułkownikowa podnosząc oczy na niego — Ja umiem czuć, co to jest niemiéć fortepianu — Gdyby się godziło być natrętną przy piérwszém prawie poznaniu, {{pp|ofiarowała|bym}}<noinclude><references/></noinclude> fkqp2peuzaj3g45v4de125ybom5nh3z Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Latarnia czarnoxięzka Tom IV.djvu/181 100 189837 3139809 2039141 2022-07-27T13:53:18Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>{{tab}}— Donieś mi o Natalij — August znowu zawiózł list do Mazowa i pokazał jéj te słów kilka nakréślonych drżącą ręką u spodu.<br> {{tab}}Spłonęła rumieńcem zawsze blada i smutna dziewica, i tak wdzięcznym wzrokiem podziękowała, Augustowi&nbsp;—<br> {{tab}}— Co mam mu donieść? spytał.<br> {{tab}}Natalja zawsze śmiała i otwarta, teraz spuściła oczy i nic nie odpowiedziała.<br> {{tab}}— Mogę napisać że go wszyscy czekamy?<br> {{tab}}Zamilkła&nbsp;—<br> {{tab}}— Napiszę, rzekł August, żeś pani milczała, gdy to mówiłem&nbsp;—<br> {{tab}}— Jak pan chcesz — odpowiedziała.<br> {{tab}}Następny list, był z Rzymu, w nim Stanisław wyraził całe swe uniesienie na widok gruzów stolicy świata.<br> {{tab}}— Gdybym był bardzo nieszczęśliwym i bez nadziei, uśmiéchu losu, bez nadziei jutrzenki w przyszłości — tu bym przyszedł, pisał, osiąść na zawsze. Widok tych gruzów największéj potęgi, ogromnego grodu, co trząsł światem, sprawia, że człowiek nieczuje {{pp|swo|jego}}<noinclude><references/></noinclude> g6bhwe0bdmt78xfrw39v4fk57r3ddn3 Strona:PL Julian Ejsmond - Antologia bajki polskiej.djvu/030 100 200209 3139804 1864599 2022-07-27T13:46:26Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Wieralee" /></noinclude><section begin="żabie"/><poem>A syn prosi, żeby się odymać przestała; lecz gdy tak przy uporze mocno swoim trwała, spukła się, skóra dalej wytrzymać nie mogła, do śmierci rozum zbytni a zazdrość pomogła. Tak więc starzy, o sobie siła rozumiejąc, wstydzą się radzić młodszych, tak się więc z nich śmiejąc: »Dziwne — pry — czasów naszych nastały zwyczaje, już teraz, niźli kokosz, chce być mędrsze jaje«. Dziwniejszać to, że mędrsze w piąci lat bywają dzieci, aniż osłowie, choć dwadzieścia mają.</poem><br /><section end="żabie"/> <section begin="musze"/><poem>{{tab|140}}<small>Głową muru nie przebijesz.</small> ::::::::LXVII. O MUSZE. Mucha głodna, gdy garniec mięsa obaczyła stojącego u ognia, na nie się spuściła, to mięsa, to polewki co raz pożywając, a potrzebie żołądka swego dogadzając. I tak się pożądanej potrawy objadła, że co raz chcąc wylecieć, znowu w garniec wpadła. Wtym widząc śmierć przed sobą nic nie styskowała, na onę przeszłą rozkosz miłe wspominała, jako tam z wielkim smakiem i jadła i piła, przetoż i śmierć cierpliwie tamże też znosiła. Tak, jeśli się nam długo szczęśliwie powodzi, nie mamy też narzekać, gdy zasię przychodzi kłopot jaki. Uporem żaden nie utyje, ani głową, mój bracie, muru nie przebije.</poem><br /><section end="musze"/> <section begin="chłopie"/><poem>{{tab|140}}<small>Nie czyń złemu dobrze.</small> :::::LXVII. O CHŁOPIE A GAJU. Przyszedłszy chłop do gaja, w niezmiernej gęstwinie przypatrzał się tam i sam z daleka dębinie,</poem><section end="chłopie"/><noinclude><references/></noinclude> 4zc3whca9u4pdg2cyhrwgyhvkl4ai83 Strona:PL Żywoty św. Pańskich na wszyst. dnie roku.djvu/0110 100 205762 3139805 1427945 2022-07-27T13:47:56Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Sempai5" /></noinclude>{{c|w=130%|25-go Stycznia.|po=10px}} {{c|w=160%|'''Nawrócenie świętego Pawła, Apostoła.'''|po=10px}} {{c|w=85%|(Zaszło około roku Pańskiego 35).|po=10px}} [[Plik:Żywoty św. Pańskich na wszystkie dnie roku-Inicjał-D.png|alt=D|x74px|left]]<br> {{Ukryty|D}}ziwne i niezbadane są wyroki Boże. Najdowodniej wykazuje się to na cudownem nawróceniu Szawła, który pod imieniem Pawła stał się z najzagorzalszego prześladowcy Jezusa, sługą Jego, rozniósł wiarę Chrystusową daleko i szeroko, tak że Kościół święty dał mu chlubny przydomek {{roz|Apostoła Narodó}}w.<br> {{tab}}Paweł, czyli jak się przed nawróceniem nazywał Szaweł, urodził się w mieście Tarsie, stolicy Cylicyi, z żydowskich rodziców pokolenia Benjaminowego, którzy zarazem mieli prawo obywatelstwa rzymskiego. Posiadał on wielkie zdolności umysłowe i niezłomną siłę woli. Odebrawszy początkowe nauki w rodzinnem mieście, udał się do Jerozolimy, gdzie Gamaliel, znany z Pisma świętego, uczył Starego Zakonu, podczas kiedy Jezus Chrystus po Palestynie, a często i w świątyni jerozolimskiej głosił Ewangelię. Szaweł należał do sekty Faryzeuszów i ściśle, nawet zagorzale trzymał się praw Mojżesza i tradycyi żydowskiej. Cudownie szybki wzrost wyznawców Jezusa Nazareńskiego zapalił go strasznym gniewem, albowiem uważał ich za zdrajców Boga i Mojżesza. Jak krwiożerczy tygrys łaknął krwi chrześcijan, włóczył ich do więzień i trzymał się morderców kamienujących świętego Szczepana, „aby go sam przez ich ręce zabić“, jak się wyraża święty Augustyn. „Zemścił“ się też nad nim święty Szczepan, bo nie tylko przy kamienowaniu, ale i w Niebie modlił się o jego nawrócenie.<br> {{tab}}Podburzany przez Arcykapłanów, wpadał Szaweł do domów chrześcijan, włócząc ich przed sąd, a gdy ich zabijano, cieszył się, co sam wyznaje w tych słowach: „{{roz|Wielem Świętych w więzieniu zamykał, wziąwszy moc od kapłanów, a gdy ich zabijano, nosiłem dekret. I częstokroć karząc ich po wszystkich bóżnicach, przymuszałem bluźnić; a nazbyt przeciw nim szalejąc, prześladowałem aż i do postronnych mias}}t.“ (Dzieje Apost. 26, 10—11).<br> {{tab}}Nie dosyć mu było prześladować chrześcijan w Jerozolimie, udał się jeszcze z licznym orszakiem do Damaszku, poprzednio wyprosiwszy sobie na to pozwolenie. Chciał bowiem stamtąd mężów i niewiasty, których znajdzie chrześcijaninami, przyprowadzić do Jerozolimy. W drodze nagle ogarnęła go wielka jasność niebieska, spadł z konia i usłyszał głos mówiący: „Szawle, Szawle, czemu Mnie prześladujesz?“ „Ktoś jest, Panie?“ zapytał Szaweł. A głos odpowiedział: „Jam jest Jezus, którego ty prześladujesz. Trudno tobie będzie przeciw ościeniowi wierzgać!“ Drżący i zdumiony Szaweł zapytał: „Panie, co chcesz, abym czynił?“ A Pan odpowiedział: „Idź do Damaszku, tam ci powiedzą, co masz czynić.“ Szaweł powstawszy, nic nie widział, tylko ci co z nim byli i ten sam głos słyszeli, zaprowadzili go do Damaszku, do pewnego mieszkańca nazwiskiem Judasz, gdzie przez trzy dni nie odzyskawszy wzroku, nic nie jadł i nie pił. Był wtedy w Damaszku jeden z uczniów Pana Jezusa nazwiskiem Ananiasz, człowiek wielkiej pobożności, którego cnotom oddawali sprawiedliwość i sami żydzi. Pan Jezus objawił mu się widzeniem i kazał iść na ulicę, zwaną Prostą, do pewnego podróżnego, zwanego Szawłem z Tarsu, znajdującego się w domu Judasza, u którego zostanie na modlitwie. Ananiasz przestraszony na samo imię Szawła, rzekł: „Panie, słyszałem od wielu o tym mężu, jako wiele złego czynił Świętym Twym w Jeruzalem; i tu ma moc od najwyższych kapłanów wiązać wszystkich, którzy wzywają Imienia Twego.“ A Pan rzekł do niego: „Idź, albowiem ten Mi jest naczyniem wybranem, aby nosił imię Moje przed narody i królmi i syny Izraelskimi. Bo mu Ja wskażę, jak wiele potrzeba mu cierpieć dla Imienia Mego.“ (Dzieje Apost. 9, 13—16). Ananiasz spełnił bez odwłoki dany mu rozkaz przez Pana Jezusa i udał się do wskazanego domu, gdzie {{pp|mie|szkał}}<noinclude><references/></noinclude> qbw0ur1wdlppscanzi9utatxfoekpsr Strona:PL Józef Piłsudski-Walka rewolucyjna w zaborze rosyjskim część I.djvu/038 100 213734 3140070 2416167 2022-07-28T08:38:40Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>sobie tak, jak ja to sobie wyobrażałem narazie po owej nocy, spędzonej w nadgranicznej drodze. Gdym myślał o transportach bibuły, śniły mi się przekradania się przez lasy, tajemnicze szmery borów, niespodziane spotkania ze strażą pograniczną i tym podobne rzeczy, przypominające nieco opowiadania Coopera lub Mayne-Reida.<br> {{tab}}Lecz dosyć jest przemieszkać na pograniczu czas pewien, by się pozbyć tej romantyki. Co do mnie, zacząłem się jej pozbywać bardzo prędko. W kilka dni po opisanej drodze w młocarni u ojca coś się zepsuło. Okazało się, że jest to drobnostka, jakieś śrubki, które się połamały przy robocie. Wiejski kowal nie mógł tego naprawić, do miasta było daleko, natomiast granica i pruskie miasteczko były blisko. Byłem przy tem, jak ojciec otrzymał od kowala odpowiedź, że naprawa przechodzi jego uzdolnienie fachowe, i jak ojciec rzekł:<br> {{tab}}— Trzeba posłać do Prus.<br> {{tab}}Sądziłem, że ojciec poszle konie za granicę i zaproponowałem, że mu to załatwię, byle mi wystarał się o półpasek.<br> {{tab}}— Eh, nie warto, mnie to potrzebne jak najprędzej, poślę Bartłukajtisa szwarcować, ten mi jutro przyniesie.<br> {{tab}}Więc on te śrubki będzie szwarcował?<br> {{tab}}— Naturalnie! — odpowiedział ojciec — i tybyś je szwarcował, bo przecie z temi głupiemi śrubkami nie pójdziesz do urzędu celnego. Oho! zaczep ich tylko, zapiszą stosy papieru z powodu tych paru śrubek i ja i oni<noinclude><references/></noinclude> s26l6t32jwe552b21s20b4tjum7z2tb Strona:PL Żywoty św. Pańskich na wszyst. dnie roku.djvu/0498 100 214151 3139825 1558551 2022-07-27T14:06:27Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Sempai5" /></noinclude><section begin="9-go Maja" />{{martyrologium}} {{tab}}'''Dnia 9-go maja''' w Nazyanzie uroczystość św. {{Rozstrzelony|Grzegorz}}a, Biskupa, który za swe nadzwyczajne umiejętności teologiczne otrzymał przydomek Teologa. On wskrzesił na nowo wiarę katolicką w Konstantynopolu i zdusił powstające nauki błędnowiercze. — W Rzymie pamiątka św. {{Rozstrzelony|Hermas}}a, o którym wspomina św. Apostoł Paweł w listach swych do Rzymian. Z powodu iż z pełnem poświęceniem oddał się służbie Bożej, został godną ofiarą przed Panem, a bogaty w cnoty zdobył sobie chwałę niebieską. — W Persyi śmierć męczeńska 310 {{Rozstrzelony|Męczennikó}}w. — W Cagli przy Via Flaminia męczeństwo św. {{Rozstrzelony|Gerontyusz}}a, Biskupa z Cerwii. — W Vendome pochowanie św. {{Rozstrzelony|Beatus}}a, Wyznawcy. — W Konstantynopolu przeniesienie relikwii św. {{Rozstrzelony|Andrzej}}a, Apostoła, i św. {{Rozstrzelony|Łukasz}}a, Ewangelisty z Achaja i świętego Tymoteusza, Ucznia św. Pawła, Apostoła, z Efezu. Relikwie św. Andrzeja zostały później przeniesione do Amalfi, gdzie doznają od wiernych czci wielkiej; z jego grobu sączą bezustannie krople cudownie uzdrawiającego płynu. — W Rzymie {{Rozstrzelony|przeniesienie św. Hieronim}}a. Kapłana i Nauczyciela Kościoła z Betleem do bazyliki Santa Maria Maggiore. — W Bari w Apulii {{Rozstrzelony|przeniesienie zwłok świętego Mikołaj}}a, Biskupa, z Myra do Licyi.<br> <br><br><section end="9-go Maja" /> <section begin="10-go Maja" />{{c|w=130%|10-go Maja.|po=10px}} {{c|w=160%|'''{{Rozstrzelony|Żywot świętego Izydora, Oracz}}a.'''|po=10px}} {{c|w=85%|(Żył około roku Pańskiego 1160).|po=10px}} [[Plik:Żywoty św. Pańskich na wszystkie dnie roku-Inicjał-W.png|alt=W|x74px|left]]<br> {{Ukryty|W}}obec Boga nic nie znaczy osoba, lecz umysł pobożny i czyn dobry. Bóg nie patrzy, czy kto ma koronę na głowie, czy łopatę w ręku, czy kto liczy majątek na miliony, czy na grosze, czy umie czytać, lub nie. Patrzy On tylko na wierność, z jaką sługa Jego używa powierzonych mu talentów. Z tego też powodu ubogi Izydor uzyskał koronę świętości i wieczną sławę.<br> {{tab}}Rodzice jego, zamieszkali w Madrycie, w Hiszpanii, byli ubogimi, ale pobożnymi wieśniakami; dziecku nie mogli dać wykształcenia naukowego, ale kształcili je pilnie w własnej mądrości: {{Rozstrzelony|Módl się i pracu}}j, {{Rozstrzelony|Bóg ci dopomoż}}e, taką oto była ich mądrość.<br> {{tab}}Brali syna do kościoła i na kazania i objaśniali mu potem w domu, co w kościele usłyszał. Tym sposobem Izydor nauczył się poznawać Boga i Jego dzieła, nauki o wierze i o Sakramentach świętych — a tej najcenniejszej ze wszystkich nauk użył do podniesienia uczuć serca i do większego zjednoczenia się z Bogiem. Takie mając przekonanie, był zawsze wesołym i pełnym otuchy, miłym i usłużnym dla każdego, łagodnym i cierpliwym wobec tych, którzy go lżyli i obrażali. Codziennie chodził do kościoła i przepędzał po kilka godzin na modlitwie przed ołtarzami, potem rozpoczynał robotę, ale z taką pilnością i gorliwością, iż wieczorem zawsze się okazało u niego więcej skutku, niż u innych, do których zwykle mówił: „Otóż widzicie, kościół nie przyczynia się do żmudy!“ Kiedy wyrósł zupełnie, wszedł w służbę pewnego znakomitego pana w Madrycie i objął uprawę jego posiadłości. Za zgodą chlebodawcy ożenił się ze służebną dziewczyną, Maryą Toribia, która w wiernej miłości z nim razem do kościoła chodziła i również gorliwie dopomagała mu przy robocie. Kiedy pierwsze dziecko im umarło, postanowili być odtąd wstrzemięźliwymi.<br> {{tab}}Pobożność tych małżonków oraz ich pielgrzymki do miejsc cudownych wzbudzały zazdrość u innych i oskarżyli ich przed chlebodawcą, że tylko po kościołach biegają, a robót zaniedbują i panu swemu przez to krzywdę wyrządzają. Łatwowierny pan Izydorowi z tego powodu czynił wyrzuty. Izydor odpowiedział mu ze spokojem i łagodnością: „Panie mój, rodzice moi od dziecięctwa uczyli mnie tej prawdy: „Módl się i pracuj, Bóg ci dopomoże“ — tego się {{pp|zaw|sze}}<section end="10-go Maja" /><noinclude><references/></noinclude> bumi424hv7bwoderbxnqf65i12luxad Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/144 100 216092 3139815 1945866 2022-07-27T13:58:51Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Irmelien" /></noinclude>wartość nie było czasu i wogóle żadnych danych. A wtedy właśnie tęsknił do obłędu za chwilką spokoju: wśród pękających pocisków, widział w wyobraźni salonik w ich dawnym dworze i dałby pół życia za możność pogrania pewnego walczyka na starowatym Bechsteinie, na tle cykania zegara, z czkającą co godzinę kukułką. A teraz formalnie pożądał „nieznośnego“ wycia szrapneli i huku „rozrywających się“ granatów, błota po pas i wszów i wody ciepłej z bagna i śmierdzącej zupy. „A niechże to wszystko...!“ Zaczął słuchać rozmowy. Oficerowie, żywe symbole jego myśli, siedzieli sztywni, gotowi zawsze na wszystko. Cóż to za cudowny wynalazek jest mundur! Kobiety objęły się i słuchały także — „usiostrzyły się“ wstrętnie na małej kanapce.<br> {{tab}}Mówił ''Chwazdrygiel:'' ...sztuka nie spełnia swoich zadań społecznych. Artyści stali się pasożytami, {{Errata|żyjącemi|żyjącymi}} na pewnej tylko warstwie, znajdującej się w stanie rozkładu. Fałszywy estetyzm oddalił ich od życia. Nowe warstwy stworzą nową sztukę społeczną. Ona wpłynie na charakter formacji zbiorowych....<br> {{tab}}''Atanazy:'' żadne warstwy nic nie stworzą — stworzy może sama awantura społeczna i to na krótko. Sztuka stanie się użytkową, przestanie wogóle być sztuką, powróci tam skąd wyszła i powoli zaniknie. Wmawianie chłopom i robotnikom, że muszą stworzyć sztukę, nic nie pomoże, bo dalszy rozwój tych warstw — w formie kooperatyw, syndykatów czy komunizmu państwowego — zabija indywiduum jako takie — i niema czego żałować.<br> {{tab}}''Chwazdrygiel:'' Sztuka jest wieczna, jak życie ludzkie — to jest: o tyle wieczne o ile planety...<br> {{tab}}''Wyprztyk:'' Banał. Sztuki rodzą się i giną i sztuka wogóle też zginąć może — Tazio ma rację. Ale co pana to obchodzi, panie profesorze: dla pana niema przecież nic prócz komórek, sprowadzonych do procesów chemicznych w pierwszym rzędzie, a następnie jakichś pojęć, obowiązujących w danej chwili rozwoju fizyki.<noinclude><references/></noinclude> 7revlaw87d0mdedpjjxkwaagcw64xgh Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Pożegnanie jesieni.djvu/402 100 216875 3140037 1946137 2022-07-28T08:10:05Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Matlin" /></noinclude>z 15 kilometrów, ale w tej części wyspy wałęsały się jeszcze niewytępione całkowicie tygrysy, — jechać samemu bez eskorty nie było bezpiecznie. Naznaczenie dnia tego, a nie innego, co było najtrudniejsze, spowodował incyndent następujący: do towarzystwa przybył dnia poprzedniego straszny gość: pierwszy anglik w tem gronie: chuderlawy pan, z oczami, które mogły zdawało się przebijać stalowe płyty: Sir Alfred Grovemore z N. S. W. P. P., którego Hela, przez dziką perwersję przeznaczyła na najbliższego przyjaciela swego ukochanego Tazia. Ale sir Alfred traktował Atanazego — mimo uzurpowanego przez niego książęcego tytułu — z zupełną pogardą: co dla takiego anglika przedstawiał jakiś pers — w dodatku alfonsowaty — coś tam szeptano już w pewnych kółkach o nieprawdziwości całej tej maskarady — tak, jakby wogóle maskarada mogła być prawdziwa. O mało nie doszło do grubej awantury. Ostatecznie wymknął się Atanazy koło 7-ej wieczór, przed samym obiadem. Często uwalniał się teraz od wspólnych jedzeń.<br> {{tab}}Parę kilometrów za obozem woźnica, Tamil, zapalił latarnię i tak jechali z męczącą powolnością po wyboistej drodze wśród ścian dziewiczej dżungli, oświetlonych migającemi blaskami. Myriady ogromnych, zielonych świetlaków unosiły się w powietrzu jak meteory i błyszczały wśród czarnych gąszczy. Ostatni raz Atanazy nasycał się tropikami, które wskutek „ostatniości“ chwili nabrały dla niego nowego uroku. Po raz pierwszy stosunek jego do tego dziwnego kraju, o którym wiedział, że ogląda go po raz ostatni, stał się uczuciowy, prawie że sentymentalny, jak do pewnych zakątków rodzinnych stron. Sam nie wiedział, kiedy zżył się z tą obcą naturą, mimo, że chwilami prawie jej nienawidził. {{Errata|Tak samo|Taksamo}} z żalem myślał o Heli: z mięszaniną przywiązania, a nawet litości, z wściekłością za swój upadek, szczególniej na tle przeżyć ostatnich.<noinclude><references/></noinclude> gmm5o2m3qtyveco8j1nu0qsmdfauj1g Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/017 100 224638 3139793 1925651 2022-07-27T13:22:26Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||15}}</noinclude><section begin="I"/>to jest tylko na opał przydatne; możemy mieć ciepło przez trzy tygodnie, a potem...<br> {{tab}}— A potem? zapytał doktór.<br> {{tab}}— A potem... ha! Boska wola! odparł stary marynarz.<br> {{tab}}Po zrobieniu inwentarza, doktór z Johnsonem poszli do sań, a zaprzągłszy do nich psy mimo ich oporu, zajechali na miejsce wybuchu, włożyli na sanie szacowne resztki, a zwiózłszy je do domku śniegowego, sami także na pół już zmarzli zajęli miejsce obok swych towarzyszy nieszczęścia.<br> <br>{{---|40}}<br><section end="I"/> <section begin="II"/>{{c|ROZDZIAŁ DRUGI.|przed=10px|po=15px}} {{c|'''Pierwsze wyrazy Altamont’a.'''|po=15px}} {{tab}}Około ósmej godziny wieczorem, niebo oczyściło się nieco z mgły śniegowej; przy atmosferze bardziej jeszcze niż w dzień oziębionej, gwiazdy iskrzyły się na wypogodzonym firmamencie.<br> {{tab}}Hatteras korzystając z tej zmiany, chciał wymierzyć wysokość niektórych gwiazd i w tym celu zabrawszy potrzebne narzędzia, wyszedł nic nie mówiąc nikomu.<br> <section end="II"/><noinclude><references/></noinclude> lyam5h6fxdq4k3ckl3hzx33yo0mu40k Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/013 100 224959 3139795 1925667 2022-07-27T13:24:27Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||11}}</noinclude>{{tab}}Podczas gdy tam urządzali mieszkanie, doktór szukając tu i owdzie, znalazł niewielki piecyk z okrętu, który eksplozya wyrzuciła nie popsuwszy prawie; rura tylko była pogiętą, lecz ją bez wielkiego trudu naprostować było można. Doktór przyniósł w tryumfie swą zdobycz. Po trzygodzinnej mozolnej pracy, mieszkanie było gotowe: wstawiono do niego piecyk, który, gdy weń napakowano odłamów drzewa ze spalonego okrętu, błysnął wkrótce płomieniem i rozlał ożywcze ciepło na około siebie.<br> {{tab}}Amerykanina wniesiono do mieszkania i złożono w głębi na kołdrach; czterej zaś Anglicy zasiedli u ognia, posilając się zapasami z sań wyniesionemi, to jest herbatą i sucharami. Hatteras nic nie mówił; — wszyscy szanowali jego milczenie.<br> {{tab}}Po skończonym posiłku, doktór dał znak Johnsonowi, aby wyszedł za nim z domku.<br> {{tab}}— Teraz, rzekł do niego, zróbmy inwentarz tego co nam pozostaje; wypada abyśmy znali dokładnie stan naszych bogactw, rozrzuconych tu i owdzie. Trzeba je zgromadzić; śnieg lada chwila padać zacznie, a wtedy trudno byłoby nam znaleźć choćby najmniejszą z okrętu pozostałość.<br> {{tab}}— Nie traćmy przeto czasu, odrzekł Johnson; najbardziej potrzebujemy drzewa i żywności.<br><noinclude><references/></noinclude> 5bxhyezo7ztmub0isbxgdg8cvoct1zf Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/014 100 224962 3139794 1925669 2022-07-27T13:23:25Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||12}}</noinclude>{{tab}}— A więc, mówił doktór, idźmy szukać każdy w inną stronę i starajmy się obejść dokładnie całą przestrzeń, na której znajdować się mogą przedmioty przez wybuch wyrzucone. Zacznijmy od środka i posuwajmy się do obrębu wybuchu.<br> {{tab}}Dwaj towarzysze udali się najprzód do miejsca zajmowanego przez okręt, gdzie przy słabem świetle księżyca badali co pozostało ze statku. Byłoto prawdziwe polowanie, które doktór odbywał z namiętnością, jeśli nie z rozkoszą myśliwca. Nieraz mu serce silnie zabiło na widok znalezionej skrzyni prawie nietkniętej; po największej części były one próżne, a szczątki wielu pokrywały pole lodowe.<br> {{tab}}Gwałtowność wybuchu była bardzo wielka: z wielu przedmiotów proch tylko i {{Korekta|popioł|popiół}} pozostał. Duże części machiny parowej leżały tu i owdzie połamane, lub pokurczone; pogięte skrzydła szruby, wyrzucone na odległość jakich może dwudziestu sążni, głęboko się zakopały w śnieg stwardniały od mrozu; cylindry spękane wyparte zostały z osad swoich. Przyciśnięty ogromną bryłą lodu, leżał rozłupany na całą długość komin, na którym wisiały jeszcze resztki łańcuchów; gwoździe, mutry, szruby, blachy, okrywające poprzednio okręt,<noinclude><references/></noinclude> rg7x6ss092o3s6700af99einjeh2i2s Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/015 100 224964 3139777 1925672 2022-07-27T12:09:40Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||13}}</noinclude>rozmaitego gatunku żelaztwa, wszystko rozrzucone było jak nabój kartaczowy.<br> {{tab}}Żelaztwo to byłoby nieocenionym nabytkiem dla jakiego pokolenia Eskimosów, ale w obecnem położeniu podróżnych, żadnej dla nich nie miało wartości; szukano przedewszystkiem żywności, a tej właśnie mało doktór znajdował.<br> {{tab}}— To źle, mówił sam do siebie, widać że śpiżarnia okrętowa, będąc najbliżej magazynu prochowego, w zupełności przez wybuch zniszczoną została; co się nie spaliło, to poszło w okruchy. Jeśli Johnson nie będzie szczęśliwszym odemnie, to nie wiem co poczniemy.<br> {{tab}}Starannie szukając coraz dalej od okrętu, doktór zebrał przecie w różnych miejscach około piętnastu funtów ekstraktu mięsnego (pemmican) i cztery butelki wódką napełnione, które upadłszy na śnieg miękki w chwili eksplozyi, nie uległy stłuczeniu.<br> {{tab}}Nieco dalej znowu, znalazł dwie paczki ziarn rzeżuchy, które bardzo dobrze zastąpić mogły sok cytrynowy, z tak pomyślnym skutkiem używany przeciw szkorbutowi.<br> {{tab}}Po upływie dwóch godzin, doktór i Johnson zeszli się znowu, komunikując sobie nawzajem<noinclude><references/></noinclude> 6fio57h4a99c3o7u3624w3gczs7pe1z Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/018 100 226045 3139776 1925676 2022-07-27T12:06:44Z Lord Ya 13160 /* Uwierzytelniona */ drobne techniczne proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron||16}}</noinclude>{{tab}}Chciał się on przekonać czy pole lodowe na którem przebywali nie ruszyło się z miejsca.<br> {{tab}}Po upływie pół godziny wrócił, położył się w jednym kącie domku i pozostał nieruchomy, jakim nie bywa człowiek śpiący.<br> {{tab}}Nazajutrz śnieg znowu bardzo obficie padać począł; doktór szczerze był zadowolony z dokonanych dnia poprzedzającego poszukiwań, bo wkrótce gruba na trzy stopy, biała powłoka okryła całą przestrzeń pól lodowych, a pod nią znikł wszelki ślad wybuchu.<br> {{tab}}Tego dnia niepodobieństwem było wyjść na powietrze; na szczęście mieszkanie było dość wygodne, przynajmniej jak dla ludzi strudzonych. Piecyk służył dość dobrze, tylko czasem zadymka wypędzała z niego kłęby dymu do chatki; służył on także do przygotowania gorącego napoju z kawy lub herbaty, których wpływ na człowieka w tym klimacie jest niezmierny.<br> {{tab}}Rozbitki, bo prawdziwie można ich tak nazywać, używali w swem schronieniu wygód, jakich już nie zaznali oddawna; dla tego też myśleli tylko o teraźniejszości, o tem dobroczynnem cieple, o wypoczynku czasowym, zapominając o {{Korekta|przyszłoci|przyszłości}} grożącej im śmiercią.<br><noinclude><references/></noinclude> b5l9zoty3kmkps2r051ngnfp6g2u15a Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/051 100 229054 3140032 2083983 2022-07-28T08:05:56Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>laty, a tu... trumna w kościele a nieboszczyk w trumnie, jak miecz w pochwie rozciętéj na dwoje — na ustach znać jeszcze siny pocałunek śmierci, mróz na czole, oczy jak dwa wygasłe życia ogniska, w ręku jego krzyżyk matki... Ha! wesele, wesele! łoże nasze usiane, róże w głowach, w nogach róże, rozkosz ulata nad nami, aniołowie kołyszą nas w powietrzu. I grób zasypali, i garść ziemi pokryła ciało, które najpiękniejsza dziewica życiem swojém odżywićby chciała, i za nim zamknęła się ziemia na wieki, a na grobie... cóż na grobie? we dwa wieki stało łoże małżeńskie, a proszek z jego kości stał się pyłkiem różanym, a z jego oczu drogie kamienie, a z jego ciałka łodyga różana wyrosła, a z jego serca gałąź pokrzywy...<br> {{---}} {{tab}}Dzień był pochmurny, niebo okryło się szarym płaszczem obłoków, silny wiatr zachodni łamał drzew gałęzie. Nad samą Wilią, niedaleko od Radziwiłłowskiego pałacu, stało kilka osób w długich płaszczach i czapkach nasuniętych na uszy, koło nóg uwijały się końce błyszczących szabel.<br> {{tab}}Zimno było dojmujące, a chociaż osoby stojące nad Wilią zdały się być z mowy i poruszeń nieco napiłe, zacierały jednak ręce i tuliły nosy pod płaszcze. Był to Zaranek z towarzyszami swemi, który wcale o swoich nie myśląc przygodach, śmiał się i rozmawiał obojętnie.<br> {{tab}}— Hola! — wołał on — a byłże kto z was na lekcyach w akademii, panowie akademicy?<br> {{tab}}— Ja posłałem skrypt księdzu Niedzielskiemu, żem chory — odezwał się jeden.<br> {{tab}}— Ja anim myślał!<br> {{tab}}— Ani ja téż!<br> {{tab}}— Ani ja!... — zawołał Zaranek, ale mnie chyba w ostatnim razie wyekskludują... Oho!... a wiecież panowie, że jest dawne postanowienie, że kto się trzy dni bez przyczyny na lekcye nie jawi, bywa ekskludowany. Ksiądz rektor nie sto razy nam to powtarzał.<br> {{tab}}— Pal ich trzysta dyabłów i z akademią i z rektorem! ona się nam na nic nie zdała. Potrzebna dla wojewódzkich, kasztelańskich synów, dla hetmaniców, podstoliców, starościców, ale nam urwipołciom lepsza nauka koło kieliszka i dziewczyny.<br> {{tab}}— Chodźmy-no jeszcze się napić! mam trzy floreny...<br> {{tab}}— Ja nie pójdę — odpowiedział na wezwanie Zaranek — ja tu czekam... mają mi dać znać, jak najlepiéj tego kupca Francuza obyczyć... bo ja, och! ja jemu nie daruję! jego szkatułka musi się poznać ze mną... Ha! żebym ją miał, zarazbym sobie nowy żupan<noinclude><references/></noinclude> 5ileahppqam317hfd6wvc21waw5b2u2 Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/129 100 230026 3140035 2097230 2022-07-28T08:09:16Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>latach, spływała w grób i weń wsiąkała na zawsze. Wszystko się na nim kończyło.<br> {{tab}}Ciasno mi było w trumnie, poduszkę miałem z wiórów stolarskich, twardą poduszkę trupa na sen wieczny, obszytą starym atłasem i frendzlą. Wieka nad sobą nie czułem, tylko kiedy mnie brano na ramiona i wynoszono z domu, uderzyło się raz ciało moje o nie — chciałem krzyknąć — nie mogłem. I posłyszałżeby kto krzyk piersi umarłego, zabitego wiekiem w trumnie? — zamkniętego w paku, w którym płynie na świat drugi! Zgnilizna dopiéro miała mi otworzyć to więzienie!<br> {{tab}}Wkoło mnie słychać było śpiewy — płaczu nie słyszałem; tylko ci, co mnie nieśli na ramionach, uskarżali się, żem był ciężki. Przykrępowanego potém do wozu wieźli do kościoła. Noc była zimna; koło mnie szczury, kościelni gospodarze, biegały piszcząc po wieku trumny, ogryzały obicie i drzewo. O! jak-żem im zazdrościł — one żyły, ruszały się, chodziły — ja byłem umarły! Rano znowu usłyszałem śpiewy głośne, a z niemi organ szumny, potém cichość; potém głos czyjsiś mocny, czysty. — Nikt nie płakał — gdzież była żona moja??<br> {{tab}}Śpiewy znowu, znowu jechałem na wozie, potém stanęliśmy, poruszono trumnę, kołysała się, a w niéj ciało moje jak kawał drzewa, — kołysała się, szła, szła, szła i stanęła nagle, kołysząc się jeszcze.<br> {{tab}}Usłyszałem huk, jakby grad bił o okna, były to kamienie i piasek sypiące się na trumnę moję. Z was pewno przez ciąg najburzliwszego życia żaden podobnego uczucia nie doznał, jakie moję duszę poruszyło, kiedy mnie także wrzucili do ziemi jak kamień, i zasypali ziemią — tego, który już po niéj chodzić nie mógł, i zrobili go częścią ziemi. Kazali mu wydać soki pożywne robactwu i roślinom — zginąć na wieki, rozsypać się w drobne cząstki bez imienia, podobne cząstkom zgniłego zwierza, zgniłéj rośliny — cząstki, na których nawet ręka przyrodzenia nie napisała, że kiedyś składały człowieka!<br> {{tab}}Zasypali mnie i już nic nie słyszałem, nastąpiła cichość grobowa. Na świecie nikt jéj z was nie pojmie; na świecie wśród największego milczenia, szumi jeszcze powietrze, kołysząc się w przestrzeniach — tu nie było przestrzeni, nie było powietrza — nic! nic! Ciągle ta sama cichość, ta sama ciemność, ta sama twarda poduszka pod głową — okropne milczenie! Zdawało mi się, że ze mną cały świat umrzéć musiał. — Jak długo to trwało, nie wiem. Czém-że miałem czas mierzyć, nic nie robiąc, nic nie słysząc, nic nie widząc. Dla mnie wiek i chwila, godzina i wieczność równe były. Ciemność ciągła, ciągłe milczenie! Potém {{pp|uczu|łem}}<noinclude><references/></noinclude> 887podu5eefdp3q9tubewzn2w8at047 Strona:PL Gould - Gwiazda przewodnia.djvu/161 100 237773 3139984 2145730 2022-07-28T06:53:07Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>bandaż, który mu część twarzy zasłaniał!... Możeby go poznała wtedy!... Targnął niecierpliwie za chustkę, ale opamiętał się nagle... jakże był niedorzecznym, że budował zamki na lodzie, na jedynej podstawie tego przypadkowego podobieństwa!<br> {{tab}}Katon tymczasem kilka razy zaglądał do drzwi z zakłopotaną miną. Wkońcu wszedł i, zwracając się do Marjorie, rzekł:<br> {{tab}}— Pannusiu, stara Chloe prosi, aby pannusia zeszła do kuchni popatrzeć na konserwy.<br> {{tab}}Miss Debora ze zdziwieniem spojrzała na niego.<br> {{tab}}— Cóż tej starej znowu przyszło do głowy? — rzekła. — Siedź, proszę, Daisy, ja pójdę.<br> {{tab}}— Ale nie pani, nie — śpiesznie zaprotestował murzyn. — Chloe prosiła panienkę.<br> {{tab}}— Głupstwo! Ja pójdę zobaczyć, o co chodzi.<br> {{tab}}Lecz Katon nie myślał ustępować.<br> {{tab}}— Kiedy tam panienka potrzebna, proszę pani — rzekł, rzucając błagalne spojrzenie na Marjorie. — Trzebaby pochować tę porcelanę różową, a ja sam nie wiem, jak się wziąć do tego.<br> {{tab}}— Co się stało temu staremu? — rzekła miss Debby, gdy Marjorie, uśmiechając się z uporu murzyna, wstała i wyszła za nim. — Pewnie znów potłukł filiżanki z garnituru i boi się przyznać babci.<br> {{tab}}— Tędy, pannusiu — mówił Kato, prowadząc Marjorie do alkierza i oglądając się, czy nikt nie słucha. — Już nie wiedziałem, co wymyślić, żeby panienkę stamtąd wyciągnąć. Mam jej coś ważnego do powiedzenia.<br> {{tab}}— Cóż to takiego? — z dobrocią spytała Marjorie.<br> {{tab}}Katon podszedł blisko i wystraszonym szeptem rzekł jej do ucha:<br> {{tab}}— Młody pan nie jest jedynym żołnierzem, jakiego tu mamy... Jest i drugi... tam w chacie u mnie...<br> {{tab}}— Drugi?! — zawołała Marjorie.<br> {{tab}}— Tak, pannuńciu. Bardzo jakiś dziwny człowiek; nie wiem sam, co mam z nim robić. Zjawił się zaprzeszłej nocy, nie wiem skąd, i dostał jakiegoś napadu choroby, tak że Klorynda i ja ledwośmy ze strachu głowy nie potracili. Potem mu się zrobiło lepiej, ale okropnie się lękał, żeby go nie wykryto. Mówi jak obłąkany, powiada, że wszyscy uwzięli się nastawać na jego życie, ale mnie się zdaje — dodał Kato, dotykając czoła — że tu mu się coś popsuło.<br> {{tab}}Mówiąc to, Kato pokazywał na głowę.<br> {{tab}}— Czyż nie możecie pozbyć się go jakkolwiek?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> sy8lt9ku94oxf8rzru75kzkztqyr10o Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/165 100 240015 3140034 2101745 2022-07-28T08:07:21Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>{{c|'''{{tns|21.&nbsp;}} Na Wołyń.'''|w=130%|po=30px}} {{---|40}}<br> {{tab}}.....Na pół drogi do Szepetówki w lesie, znowu malowniczo porozrzucane między drzewami, pokazały mi się owe skały, których widok tak mnie w Korcu unosił. Szepetówka, mała mieścina, sławna tylko z wód mineralnych, do których w lata zjeżdżają się ci, którzy nie mogą lub nie chcą wybrać się za granicę, pokazała mi się za lasami, wśród wzgórków. Cerkiew z zielonym dachem i malowidłami świętych zewnątrz, jak tu już jest we zwyczaju, kilka karczem świeżo po pożarze odbudowanych, kilka porządniejszych budowli koło łazienek — zresztą góry w oddaleniu i fizyognomia wołyńska, oto cała Szepetówka. Żadnych starożytności, żadnych wspomnień, prócz jednéj bitwy ostatnich {{Korekta|lut|lat}} XVIII wieku, cząstkowéj, w blizkości miasteczka stoczonéj.<br> {{tab}}Późnym już dość wieczorem tu stanąłem i popasałem co najprędzéj, aby jeszcze daléj się posunąć. Rozpytywałem się o zbiór gości tegoroczny, których ślady gdzieniegdzie na szybach zostały, dowodzące, że próżno czasu nie tracili. Przypatrywałem się tutejszemu ludowi, ich wozom, koniom, ubiorom i zaprzęgom. Tu już, nie jak w Litwie i w Polesiu, jednokonnym wózkiem, lecz kutym i trzema lub czterema końmi zaprzężonym jeżdżą wieśniacy — dobry znak ich zamożności i bytu. Rola nie dzieli się na zagony, a pług trzy lub cztery pary wołów ciągnie, po żyznéj, czarnéj roli wołyńskiéj. Cieszyłem się wjeżdżając w ten kraj, któremu natura nie uskąpiła darów, do których brak tylko jeszcze ruchu, handlu i powszechniejszéj cywilizacyi.<br> {{tab}}Przerwał mi te uwagi żyd, wysiadający z budy płóciennéj pod karczmą, żyd, który godnie mógłby był figurować w romansie Waltera Scotta, lub obrazie Rembrandta, żyd pełen tajemnicy, na dwóch cienkich nóżkach obciągniętych pończochami niebieskiemi, schylonych — w podartym kapeluszu na głowie ze spuszczonemi skrzydłami, a o jedném tylko oku, bo drugie pokryte było ogromnym czarnym plastrem. Ten plaster przypomniał mi wszystkie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> i28sbgjvn61ypvjn603q8c398elngyi Strona:PL Waleria Marrené-Kazimierz Brodziński-studyum.djvu/47 100 274943 3140006 2415219 2022-07-28T07:40:35Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>być zbawienne, nietylko do rozwoju umysłu, ale do ukształcenia charakteru a nawet zewnętrznej ogłady.<br> {{tab}}Dziwić się jednak nie można że rady powszednie nie mogły zrównoważyć wpływu poezyi genialnego wieszcza.<br> {{tab}}Rady te nie gubią się wcale w ogólnikach, nie zamykają się w wielkich frazesach, ale pełne są tej praktycznej mądrości, która na każdej drodze była wierną przewodniczką Brodzińskiego, a świadczą jak dobrze pojmował on zadanie wychowania, jak chwytał nie chwilową ale nieprzemienną stronę tej ważnej kwestyi, bo dzisiaj tak samo jak wówczas, ojciec syna, nauczyciel ucznia puszczając go w świat o swoich siłach, nie mógłby nic więcej nad te rady powiedzieć.<br> {{tab}}Autor naprzód zastanawia się nad tem, czego rodzina, społeczeństwo i przyszłość ma prawo oczekiwać od młodzieży uniwersyteckiej, składającej istotny kwiat narodu, scharakteryzowawszy zaś w kilku słowach różnicę pomiędzy szkołami gimnazyalnemi, których zadaniem jest ogólne wykształcenie człowieka, a szkołami głównemi, gdzie kształcą się specyaliści, uważa jednak, iż te ostatnie powinny być zarazem szkołą porządnego myślenia i wyższej oświaty, nie zaś jedynie źródłem fachowych wiadomości.<br> {{tab}}Do tej zasadniczej prawdy, zbyt często pominiętej z powodu coraz większego specyalizowania zawodów i nauk powracają dziś powszechnie myśliciele.<br> {{tab}}Przekonano się bowiem że bez ogólnego wykształcenia zarówno na najwyższym jak i na najniższym stopniu nauki, człowiek będzie rzemieślnikiem tylko, w jakimkolwiek pracowałby zawodzie, a wiadomości jego, nie łącząc się z innemi pokrewnemi wiadomościami ale odcięte niejako od ogólnego drzewa wiedzy, muszą z konieczności ścieśniać umysł nie będąc odżywiane wszechstronniejszą myślą. Dlatego to nie pojmujemy by jaka bądź gałęź wiedzy mogła nie budzić ciekawości, w indywiduach oddanych innemu zajęciu, a nieśmiertelna dewiza Terencyusza że człowiekowi nic ludzkiego obcem być nie powinno, pozostanie zawsze zasadą tych wszystkich, co pragną dojść do zupełnego rozwoju.<br> {{tab}}W owych czasach już Brodziński zaleca kształcenie się w naukach przyrodniczych, bo jako prawdziwy miłośnik natury, rozumiał dobrze, iż kochać ją trzeba temwięcej, im lepiej się pojmuje, a przytem rozumiał dobrze praktyczne pożytki tej gałęzi wiedzy.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fzvrrb4q4alp7akc1zt62jna38ubzla Szablon:PAGES NOT PROOFREAD 10 292653 3139963 3139661 2022-07-28T04:54:35Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 263245 i37ahptev6ntgedzx711m91nuodr693 Szablon:ALL PAGES 10 292654 3139964 3139662 2022-07-28T04:54:45Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 770748 1njoicmstydyfuqivxfuynkoq4yg0x2 Szablon:PR TEXTS 10 292655 3139965 3139663 2022-07-28T04:54:55Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 229438 a6ho9m3bsb752xvvv4b0867dlrpx88l Szablon:ALL TEXTS 10 292656 3139966 3139664 2022-07-28T04:55:05Z Phe-bot 8629 Pywikibot 7.5.2 wikitext text/x-wiki 232035 92nfa3f7tuh6v7jl33fihcqn3zybl4j Szablon:IndexPages/Podróż do Bieguna Północnego (Verne) 10 303931 3139775 3139511 2022-07-27T12:01:44Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>742</pc><q4>415</q4><q3>312</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>15</q0> k0iji2qijam9d3kbg4ihwi1cbf2k9mv 3139785 3139775 2022-07-27T13:01:46Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>742</pc><q4>417</q4><q3>310</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>15</q0> knic55u2q54cuj0qijlr6l545xby3da 3139819 3139785 2022-07-27T14:02:05Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>742</pc><q4>420</q4><q3>307</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>15</q0> oin8edgcuk4lyetzl71m9wxbnb7b62x Szablon:IndexPages/Henryk Ibsen 10 304996 3140187 3050152 2022-07-28T11:02:01Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>220</pc><q4>3</q4><q3>5</q3><q2>0</q2><q1>21</q1><q0>11</q0> 8i0o4gcrjg7iy38fsvrnhvx294boz48 Szablon:IndexPages/Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu 10 305081 3140131 2812798 2022-07-28T10:02:29Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>328</pc><q4>1</q4><q3>10</q3><q2>0</q2><q1>314</q1><q0>3</q0> fru72ferppyl7y7n51tuwscmz9uqsrl Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Z głuszy.djvu/087 100 309302 3140099 2983594 2022-07-28T09:31:20Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>{{tab}}— Тy? czego tu, czego! — krzyczał. — Złodziejką być się boisz, to żebrzesz! Nie dam ci ani jednej szyszki, głupia! To moje, a żeś się spracowała — to słuszne! Głupi zawsze za mądrego robi! Precz mi idź, precz! bo cię ubiję.<br> {{tab}}Myślisz że nie wiem, jak mnie przedrzeźniasz za plecami i dzieci tak uczysz!<br> {{tab}}Tu wiewiórka oprzytomniała wreszcie, wstała ze śniegu, otrzepała się i rozpuściła język:<br> {{tab}}— Ty nosalu! ty pstry brudasie! ty szyszkożerco! Bodaj ci ten gruby nos wrósł w drzewo! bodaj ci żywica nogi pokleiła! bodajeś się na ogonie powiesił. Rozpowiem ja, rozpowiem, jakiś ty! poczekaj!<br> {{tab}}Siedząc na stosie szyszek, dzięcioł się nadął, nastroszył, głowę zupełnie w ramiona wciągnął, i kobiece gadanie puszczał mimo uszu.<br> {{tab}}Ona rozsierdzona przyskoczyła do niego, machnęła go kitą po nosie, i wszystkiemi czterema nóżkami rzuciła mu w twarz kłąb śniegu.<br> {{tab}}To była ostatnia zemsta. Przytem zdołała porwać szyszkę i odskoczyć z nią o kroków kilkanaście.<br> {{tab}}Tam, w oczach swego krzywdziciela, rozdarła ją i zjadła. Wtedy z całej mocy cisnęła na niego resztkami.<br> {{tab}}— Masz, masz! Dosyć mi na dziś. Dosyć! Adju!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7w6cqv655mnahn4exo1wxbz1pmrt3c8 Strona:PraktykaBALTYCKA.pdf/205 100 313559 3139814 2377034 2022-07-27T13:57:32Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Draco flavus" /></noinclude>rozkołysania jachtu. Ponowić próbę zruszenia kotwicy bojrepem. Może okaże się koniecznym obciążenie kotwicy siłą skierowaną dokładnie na wiatr. Tu potrzebny będzie silnik ale bardzo uważajcie aby jakaś lina nie poszła wam w śrubę.<br> {{tab}}'''Cumowanie do pławy.''' Cumować możemy oczywiście tylko i wyłącznie do pław cumowniczych, zwanych popularnie „beczkami”. Zazwyczaj za to się nie płaci ale zawsze należałoby się zapytać – jeśli jest kogo. Duński związek żeglarski autentycznie troszczy się o żeglarzy i to nie tylko swojej nacji – wystawiając corocznie dziesiątki pław cumowniczych dla jachtów. Są to właśnie pławy specjalnie dla małych jachtów. „Jotkom”, „Opalom” {{kor|itp|itp.}} – cumować do tych pław nie wolno. Wystawiane są one w malowniczych zatoczkach i osłoniętych zakątkach Cieśnin Bałtyckich, które przez nich słuszniej Cieśninami Duńskimi są zwane. Usytuowanie pław przedstawiły „Żagle” w numerze 7/93. Stać przy takiej pławie wolno tylko 24 godziny. Oznakowane są literami „DS” (Dansk Sejlunion). Pławy „DS” nie są jedynymi bojami cumowniczymi na Bałtyku ale inicjatywa duńskiego związku żeglarskiego jest dowodem, że nie dążeniem do władzy nad żeglarzami żyje zarząd DS.<br> {{tab}}Cumowanie do pławy jest bezpieczniejsze i wygodniejsze niż stawanie na własnej kotwicy. Po pierwsze – stoi się bez obawy, że kotwicę powlecze (chociaż nigdy nic nie wiadomo), po drugie – pławy stawiane są w miejscach o wypróbowanym statystycznie osłonięciu od wiatru. Jeśli przy pławie stoimy sami – kłopotów z reguły nie ma. Cumowanie we flaucie jest uciążliwe ponieważ jacht zwykł {{Korekta|„najeżdżać „|„najeżdżać”}} na pławę – obtłukując żelkot lub ocierając lakier. Odbijacze są w tym przypadku bezradne. Jeżeli przy pławie już ktoś cumuje – wypada zapytać o zgodę aby stanąć „na drugiego”. Sposób zacumowania także jest przedmiotem uzgodnienia. Najlepiej cumować na własnej ale znacznie dłuższej cumie. Jeśli mamy naprawdę długą linę – możemy zacumować {{kor|na biegowo|nabiegowo}}. Pozwoli to na bezszelestne odejście o świcie, bez budzenia sąsiadów. Czasami koniecznym może być cumowanie do rufy poprzednika. Przy cumowaniu więcej niż jednego jachtu należy zachować wszelkie środki ostrożności aby jachty się nie tłukły i nie zahaczały salingami. Mogą być potrzebne kotwice rufowe (z bojrepem aby nikt się nie zaplątał).<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8dvc1tq4pp9527fnfz3gcqkzschpk4z Strona:Marya Weryho-Las.pdf/85 100 314569 3140005 1722800 2022-07-28T07:36:42Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>to znowu wracała do izby. W tem dolatują ją jakieś niewyraźne jęki z lasu; nadsłuchuje uważniej, tak, oczywiście, ktoś jęczy lub ratunku woła.<br> {{tab}}— Jezus, Marya! — myśli Małgosia — cóżby to być mogło? Może jakie nieszczęście ojca spotkało!<br> {{tab}}Czytała ona nieraz o zbójcach, którzy się w lesie ukrywając, napadają, rabują, a nawet zabijają ludzi, zimno ją przejęło, gdy o tem pomyślała.<br> {{tab}}A-hu! a-hu! doleciało ją znowu. Strasznie już teraz przerażona dziewczynka, chciała iść do drzwi, lecz taka obawa ją opanowała, że ruszyć się z miejsca nie mogła. Tymczasem zupełnie już noc zapadła, a Małgosia siedząc przy stole ukryła twarz w dłoniach płacząc i drżąc cała; nie zauważyła nawet, że ogień na kominku wygasł, i że trzeba było światło zapalić. Bo jakże tu myśleć o czemkolwiek, gdy tam za oknami rozlegają się ciągle te straszne głosy: Ahu! Ahu!... słychać tentent koni, uciekanie, wołanie ratunku... Tak, teraz jest już pewną, że zbójcy zabrali jej ojca i matkę, a teraz idą zrabować dom i pewnie ją zabiją. Naraz słyszy wyraźnie tuż po za oknem głosy ludzkie i rozmowę, więc prawie bezprzytomnie szepcze: Już... już... nadchodzą — mój Boże!... Słyszy jeszcze ciężkie stąpanie po wschodach, gwałtowne naciśnięcie klamki i...<br> {{tab}}— Ach, ja nieszczęśliwa! — woła dziewczę i pada na ziemię nieprzytomna.<br> {{tab}}— Co się to stało — pyta troskliwie matka<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jkfit5ppp9kjp94zrrljlrj4w4p2fht Strona:PL Jerzy Żuławski - Prolegomena.djvu/130 100 317768 3139995 3098455 2022-07-28T07:20:38Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{C| — 122 — }}</noinclude>{{tab}}Teraz Popiel zaczyna spełniać swoje podwójne zadanie od Boga mu dane. Gwałci ciało oddanego sobie narodu a równocześnie hartuje tem narodowego ducha i czyni go zdolnym do znoszenia przyszłych burz wiekowych. Nie jest jednak Król-Duch {{Rozstrzelony|ślepem narzędziem}} w ręku Boga; krwawemi czynami swemi {{Rozstrzelony|nie służy}} on ludowi ku podniesieniu się, lecz {{Rozstrzelony|stoi ponad ni}}m, a co czyni, czyni z pobudek w własnej piersi leżących, — jeżeli zaś lud podnosi przez okropne środki, to dlatego, że jest orłem, do którego lud ten przyprzągnięto, a orzeł tylko w słońce lecieć umie. Wieszczy duch Słowackiego przeczuł w tym poemacie, że nie ci&#32;»zjadaczy chleba w aniołów przerabiają«, którzy swej jaźni się wyzbywając, drobną, zdawkową monetą rozpraszają swego ducha dla bliźnich, lecz raczej ci potężni i wielcy&#32;»egoiści«, co we własne słońce patrząc, własną postępują drogą i przez moc swą ogromną lud (choćby nawet mimo swej i jego woli) jak wicher rwą za sobą. Popiel nie filozofuje z góry o szczęściu ani przyszłości narodu, który wiedzie, — on chce tylko poznać moc swoją i poznać siłę, która mu ją dała i na czele ludu go postawiła, i chce poznać to, co mu w moc oddano, lud: czy jest duch w tym ludu i czy Bóg się oń troszczy.<br> <poem><small>Postanowiłem niebiosa zatrwożyć,</small></poem> mówi, <poem><small>uderzyć w niebo, tak jak w tarczę z miedzi, zbrodniami przedrzeć błękit i otworzyć... aż się pokaże Bóg w niebiosach blady... komety złote na niebie przylecą... gwiazda zajęczy jaka lub zaszczeka, wszystko pokaże, że dba o człowieka. A jeśli nie, — </small></poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ipw1nedeos062z8rkay9wbtsoetdbix Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/43 100 324224 3139810 1590154 2022-07-27T13:54:57Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{Centruj|ROZDZIAŁ SZÓSTY.|po=10px}} {{Centruj|Do Zofiówki. — Pierwsze spotkanie. — Zwierzenia Wikci. —<br>Wielkie tajemnice.|po=15px}} {{tab}}— Chłopcy, ustawiać się w pary. Idziemy do Zofiówki.<br> {{tab}}— Uuuuu!<br> {{tab}}Kto krzyczy uuu! ten się cieszy, kto krzyczy ojoj! ten się bardzo cieszy; a najbardziej się cieszy ten, kto nic nie mówi.<br> {{tab}}Wiktor Krawczyk, który ma się przekonać na własne żywe oczy, że w Zofiówce jest jego siostra, nie mówi nic z wielkiego wzruszenia, tylko mocno trzyma za rękę swą parę, żeby mu nie uciekła.<br> {{tab}}— Proszę pana, moja para gdzieś się podziała.<br> {{tab}}— Ej, chłopaki, gdzie moja para od samowara?<br> {{tab}}Raz jeszcze powtórzono chłopcom, że powinni być rycerscy względem dziewcząt...<br> {{tab}}Ruszamy w drogę, — siedmdziesiąt pięć par, — każda grupa z chorążym na czele...<br> {{tab}}— Ja mam kuzynkę w Zofiówce. — Moja siostra była w pierwszym sezonie...<br> {{tab}}— Polcia, to jest Apolonia. Może być też Paulina.<br> {{tab}}— Proszę pana, on się depcze po nogach.<br> {{tab}}— To idź prędzej i nie gap się, gapiu.<br> {{tab}}— Proszę pana, on się przezywa...<br> {{tab}}Niezmiernie ciekawe zjawisko: jak się włoży kłos pod koszulę na brzuch i się idzie — to kłos podnosi się, podnosi do góry, aż dojdzie do szyi i wyjdzie przez kołnierz.<br> {{tab}}— Nie wierzysz, to się załóż...<br> {{tab}}Piąta para rozmawia o kolonii w Pobożu, szósta spiera się o to, czy kamienie rosną, siódma projektuje co kupi, gdy im przed wyjazdem pan odda pieniądze.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fwpjettdha869vwyl04z6eix5frvd5z Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/033 100 326821 3140108 1756045 2022-07-28T09:39:33Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{pk|najsposob|niejsze}} narzędzie wyrażania się nowoczesnego pisarza. Obok Balzaca uprawiają przygodnie powieść poeci: Hugo, Vigny, Musset, Gautier; olbrzymi rozgłos zyska powieściami swemi kobieta Aurora Dudevant ({{Rozstrzelony|George San}}d, 1804—1876); Aleksander {{Rozstrzelony|Dumas}}-ojciec (1803—1870) ilustruje błyskotliwie historję Francji kilkoma cyklami powieści historycznych. Na uboczu od prądów chwili, cyzeluje, rozmyślnie oschłym stylem, {{Rozstrzelony|Prosper Merimée}} (1803—1870) swoje klasycznie doskonałe opowiadania. {{Rozstrzelony|Murger}} (1822—1861) utrwala we wdzięcznych obrazkach fenomen społeczny, którego nie znał wiek XVIII przy swojej instytucji „salonów“: {{Rozstrzelony|cyganerję}} artystyczną. Przejście od romantyzmu do „naturalizmu“ stanowi {{Rozstrzelony|Flaubert}} (1821—1880), zaciekły pracownik niestrudzenie pasujący się ze słowem. Zapóźnionym romantykiem jest oryginalny i pełen niesamowitego uroku {{Rozstrzelony|Barbey}} d{{Rozstrzelony|’Aurevilly}} (1808—1889). Hasło naturalizmu związane jest z nazwiskiem {{Rozstrzelony|Zoli}} (1840—1903); powieść obyczajową uprawiają {{Rozstrzelony|Daude}}t{{Rozstrzelony|, Maupassant}} (klasyczny mistrz {{Rozstrzelony|nowel}}i). {{Rozstrzelony|Bourget}} przedstawia kierunek psychologiczny, {{Rozstrzelony|Loti}} egzotyzm, Anatol {{Rozstrzelony|France}} błyskotliwe żonglerstwo idei.<br> {{tab}}Powieść Balzaca oddziałała na {{Rozstrzelony|teat}}r. Idąc po wskazanej przezeń drodze, stara się teatr połączyć analizę duszy ludzkiej z malowidłem obyczajów i roztrząsaniem problemów społecznych; przyczem, usunąwszy na drugi plan tragedję, a dość rzadko sięgając do dramatu, poszedł prawie wyłącznie drogą komedji (często do dramatu zbliżonej), osiągając na tem polu niepospolitą doskonałość, narzucając swój repertuar całej Europie, a zarazem, zdobyczami faktury, oddziaływając na rozwój teatru<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jouuns1ye3uhmao4r3yo5ac9odp1ty0 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/057 100 327452 3140109 1759775 2022-07-28T09:40:06Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{Centruj|''Z „WIELKIEGO TESTAMENTU“.''<ref>Villon: „Wielki Testament“ przełożył Boy. Gebethner i Wolff.</ref>|w=120%|po=1.5em}} <poem>W trzydziestym życia mego lecie, Hańbą do syta napoiony, Ni źrały mąż, ni puste dziecię, Mimo, iż ciężko doświadczony Kaźnią, ścierpianą z ręki krwawey<ref>W. 5. Aluzje do więzienia, do którego, za jakąś nieczystą sprawkę, wtrącił Villona biskup Thibot, i z którego ocaliła go cudownie jedynie amnestja spowodowana przejazdem króla (Ludwika ХI) przez miasto.</ref> Tybota, pana Ossyńskiego... — Biskup iest — pełen czci y sławy — Mnie ta nie będzie za świętego. Nie iest biskupem mym ni panem; Ni ziarnam nie miał zeń, ni plewy; Anim mu sługą ni poddanym, Ani o iego stoię gniewy; Wodą y kęsem chleba suchym Karmił mnie zacnie całe lato, Na chłód przyodział mnie łańcuchem: Niechay go Bóg wypłaci za to. ...Za Alexandra króla pono, Człeka, zwanego Diomedesem, Przed berło pańskie przywiedziono, Skutego w łańcuch het, z kretesem; Tenci Diomedes, niedobrego, Zgarniał po morzu co dołapił:</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hbbg02hz9j9j8rhqt983fklioajadsl Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/059 100 327464 3140104 1759927 2022-07-28T09:34:48Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Тak nagle uleciała oto, Nic w darze mi nie ostawiaiąc. Odeszła, a ia tu ostałem, Ubogi w rozum y nauki; Smutny, zmurszały duchem, ciałem, Próżen rzemiosła, mienia, sztuki. Naylichszy z moich (prawda szczéra), Świętey zbywaiąc powinności, Krewieństwa mego się wypiéra Dla braku trochy maiętności. Tem nie zgrzeszyłem, bym grosz trwonił Na smaczne kąski, tłuste dania; Anim za cudzem ia nie gonił, By złotem płacić me kochania; Z ludzim korzystał nie za wiele, Tak świadczę (co tu wiele baiać!) Czegom nie winien, mówię śmiele: Nad grzech nie lża się człeku kaiać. Zaiste, nieraz miłowałem, Y miłowałbych ieszcze chętnie; Lecz serce smutne, z wygłodniałym Brzuchem, co skwiérczy zbyt natrętnie, Odwodzą mnie z miłosnych drożek. Ktoś inny, syty, swey ochocie Folguie za mnie: Amor-bożek W pełnym wszak rodzi się żywocie! Wiem to, iż, gdybych był studiował W płochey młodości lata prędkie, Y w obyczaiu zacnym chował, Dom miałbych y posłanie miętkie! Ale cóż? gnałem precz od szkoły, Na lichey pędząc czas zabawie...</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jpxgaslti5plihfohih29czdsjz4sjc Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/060 100 327472 3140110 1759928 2022-07-28T09:40:27Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Kiedy to piszę dziś, na poły Omal że serca wnet nie skrwawię... ...Gdzież są kompany owe grzeczne, Których chadzałem niegdy śladem; Tak mowne, śpiewne, tak dorzeczne W trefnym figielku, w słowie radem? Iedni pomarli, leżą w grobie; Nic tu iuż po nich nie ostało; Dusze niech Bóg przygarnie sobie, Ziemia niech strawi grzészne ciało! Z żywych dziś iedni, Bogu chwała, Możni panowie, z biédy szydzą! Drugim — po prośbie iść bez mała, Y chleb za szybką ieno widzą; Z inszych znów zakonniki godne, Ba, ba! Kartuzy, Celestyny, Trepki obuli se wygodne... Różnie los sadza ludzkie syny. Możnym Bóg zsyła moc dobrego, Żyią w spokoiu y swobodzie; W nich niéma przeinaczać czego, Ani co rzec o tym narodzie; Lecz biédakowi, co, wpół żywy, Iak ia, do gęby czego włożyć Nie ma, Bóg winien bydź cierpliwy: Nad takim iakże mu się srożyć? Ci maią winka i pieczyste, Ptaszęta, rybki, leśne zwiérzę; Sosy y smaki zawiesiste, Iayca, kładzione, z octem, świéże; Nie są podobni do murarzy, Którym trza służyć w wielkim trudzie:</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cwtwu6cwjhiprf6jthvra75paa69pel Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/061 100 327475 3140111 1759938 2022-07-28T09:40:46Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Tu się pomocnik nie nadarzy; Sami se zżuią, dobrzy ludzie. ...Wiem, że bogate y ubogie, Mądre, szalone, świeckie, xiędze, Hoyne y skąpe, tanie, drogie, Małe y duże, pychy, nędze, Damy z kołniérzem w zmyślne rurki, — Iakietamkolwiek godło czyie — Iedwabie czy siermiężne burki: Wszytko dołapi śmierć za szyie. Umarł y Paris y Helena; Ktobądź umiéra, w męce schodzi: Czy mu serdeczna pęknie wena, Czy wnątrze żółcią się zasmrodzi, Skona, złym potem uznojony! Nikt nie wspomoże nieszczęsnego, Bo niémasz siestry, dzieci, żony, By chcieli stanąć w tem za niego. Śmierć go otrząśnie y pobladzi, Nos mu przygarbi, napnie żyły, Szyię mu wezdmie y rozsadzi, Scięgna y nerwy odrze z siły. Ciałko niewieście, tak wybornie Gładkie, ach, więcey niźli trzeba! Musisz-że mąk tych czekać kornie? Tak, abo żywcem iść do nieba. ...Podawać piłkę, rzecz to gasza, A żeńska chwytać ią do siatki; Ot, cała słuszność, nasza, wasza, Takie miłości są zagadki; Wiary w tych igrach ty nie pytay, Choćby sto razy ią poprzysiądz,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cpalnmtwjwtuu8up1h8bkt8grgalgjv Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/062 100 327477 3140106 1759939 2022-07-28T09:35:51Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Y słówko stare pilnie czytay: „Za iedną rozkosz, bolów tysiąc“.</poem> {{tns|{{---}}|<br><br>{{---}}<br>}} {{Centruj|''PODWÓYNA BALLADA W TYM PRZEDMIOCIE.''|w=120%|przed=1.5em|po=1.5em}} <poem>Miłuycie tedy ile chcecie, Weselcie się y trząście zdrowo, Gdzie potrza y tak dopłyniecie, Niéma-ta nad czem robić głową. Miłości dur ogłupia ludzi; Salomon przez nią wszedł w pogany: Naymędrszy boday się spaskudzi... Szczęśliw, kto nie zna co te rany! Orfeusz, wdzięczny mistrz na fletni, Chcąc folgę dać miłosney męce, Omal nie zginął conayszpetniey W Cerbera srogiey psiey paszczęce; A Narcyz, młodzian pięknolicy, W studni głębokiey pogrzebany, Przepadł, dla iakieyś krasawicy... Szczęśliw, kto nie zna co te rany! Sardana, xiążę niezbyt słabe, Co Kretę wyspę zawoiował, Rad był się przeinaczyć w babę, Iżby wśród dziewcząt dokazował; Król Dawid, prorok w świecie rzadki, Boiaźni bożey zzuł kaydany Widząc gładziuchne dwa pośladki... Szczęśliw, kto nie zna co te rany! ...O sobie biédnym też rzec muszę: Zbito mnie, niby w rzece płótno, Na goło, drągiem... Na mą duszę, Tę kaźń któż ziednał mi okrutną,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mlzea6rwerwbc1uswyxepzogdrljm8y Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/063 100 327479 3140112 1759940 2022-07-28T09:40:53Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Ieśli nie Kasia czarnooka? Wzięły po grzbiecie y kompany: Ciurkiem płynęła tam posoka... Szczęśliw, kto nie zna co te rany! Lecz, iżby przez to żaczek młody Dzierlatki młode miał ostawić, Nie! Chociaby go, łbem do wody, Iak czarownika miano spławić, Słodsze mu niż zbawienie własne! Ba, wierzy im li obłąkany: Czarne brwi maią, czy też iasne... Szczęśliw, kto nie zna co te rany!</poem> {{tns|{{---|po=2em}}|<br>{{---}}<br>}} <poem>Gdyby ta, ktorey’m niegdy służył, Z wiernego serca, szczerey woley, Przez którą’m tyle męki użył, Y wycierpiałem moc złey doley,<ref name="w16">W. 16. Miłość dla owej „Kasi Czarnookiej“ (Katarzyny de Vausselles) popchnęła — zdaje się — Villona na drogę występku: nie mogąc nadążyć szumnemu życiu kompanów, ubogi szkolarz puścił się na kradzież.</ref> Gdyby mi zrazu rzekła szczerze, Co mniéma (ani słychu o tem!) Ha! byłbych może te więcierze Przedarł, y nie lazł iuż z powrotem. Cobądź iey ieno kładłem w uszy, Zawżdy powolnie mnie słuchała — Zgodę czy pośmiech maiąc w duszy — Co więcey, nieraz mnie cirpiała, Iżbych się przywarł do niey ciasno, Y w ślepka patrzał promieniste, Y prawił swoie... Wiem dziś iasno, Że to szalbierstwo było czyste. <br></poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9ul674argx864a8oyj8t5fnaf9if2jv Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/064 100 327481 3140101 1759941 2022-07-28T09:32:53Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Wszytko umiała przeinaczyć; Mamiła mnie, niby przez czary: Zanim człek zdołał się obaczyć Z mąki zrobiła popiół szary; Na żużel rzekła, że to ziarno, Na czapkę, że to hełm błyszczący, Y tak zwodziła mową marną, Zwodniczem słowem rzucaiący... Na niebo, że to misa z cyny, Na obłok, że cielęca skóra, Na ranek, że to wieczór siny, Na głąb kapusty, że to góra; Na stary fuzel, że moszcz młody, Na świnię, że to młyn powietrzny, Na powróz, że to włosek z brody, Na mnicha, że to rycerz grzeczny... Tak oto moie miłowanie Odmienne było y zdradliwe; Nikt tu się ponoś nie ostanie, By zwinny był iak śrybło żywe: Każdy, ścirpiawszy kaźń nieznośną, Na końcu będzie tak zwiedziony Iak ia, co wszędy zwą mnie głośno: {{Rozstrzelony|Miłośnik z hańbą przepędzon}}y. Precz od się ścigam iuż Amory, Plwam na obłudne te nadzieie; Mógłby człek skapieć oney pory, Ni ie to ziąbi ani grzeie. Na kołku wieszam me narzędzie, Galantów iuż nie pódę szlakiem: Ieżelim bywał wprzód w ich rzędzie, Gardzę iuż dziś rzemiosłem takiem. <br></poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0lk7p64da53c8dv6zn8xr4b0b0z2i7a Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/065 100 327482 3140113 1759942 2022-07-28T09:41:00Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Sztandar rozwijam móy swobodno: Niech idzie za nim kto łaskawy; Rzucam materią mało godną, Y znów do inszey wracam sprawy; A ieśli na mnie kto zawarczy, Iż śmiem Amorom hańbę zadać, Niech za odpowiedź to mu starczy: „Kto zdycha, wszytko lża mu gadać“. Wiem, że iuż czas mi w lepsze kraie; Charkam — materia biała, brzydka — Plwociny, niby kurze iaie: Cóż stąd? ba, cóż? to, że Brygidka Nie chce mnie trzymać iuż za chłopca, Chociam daleki siwey brody... Głos, minę mam starego skopca, Choć w rzeczy ze mnie spiczak młody... Bogu y Tybotowi dzięki, Co tyle wody dał mi żłopać, Iż, w dole ciemnym, z głodney męki, Nogami przyszło ziemię kopać Skutemi... Z onym dobrym panem Rachunek przy pacierzu codzień Robię: niech Bóg mu... {{Rozstrzelony|amen, amen,}} To, co ta myśli biedny zbrodzień...</poem> <br> <br> {{---|po=2em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6n4cd1echnq912spi7g0zle1al3ta5c Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/066 100 327483 3140090 1759945 2022-07-28T09:25:03Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{Centruj|''BALLADA''<ref>{{Rozstrzelony|Ballada}} starofrancuska, nic nie mająca wspólnego z pojęciem {{Rozstrzelony|ballady}} z epoki Romantyzmu, zasadzała się na pewnych ścisłych prawidłach zwrotek i rymów, a kończyła się zawsze „przesłaniem“, pierwotnie zwróconem do „Księcia“ turnieju poetyckiego.</ref>|w=120%|przed=1.5em}} {{Centruj|''KTÓRĄ WILON NAPISAŁ NA PROŚBĘ SWEJ MATKI, ABY UBŁAGAĆ ŁASKI NAYŚWIĘTSZEY PANNY.''|w=85%|po=1.5em}} <poem>Królowo niebios, cysarzowo ziemi, Pani monarsza czeluści piekielnych, Przyim mnie, pokorną miedzy pokornemi, Niech pośród sług twych siądę nieśmiertelnych, Mimo iż barzo niegodna twey łaski. Dobroć twa, pani nadziemskiej pociechy, Więtsza o wiele niźli moie grzechy; Bez niey, daremnie duszy się wydzierać Tam, kędy świecą wiekuiste blaski. W tey wierze pragnę żyć iak y umierać. Twemu Synowi powiedz, że w nim żyię; Iżby me grzechy wymazał do tyla, Iako Egipską rozgrzészył Maryię, Lub iak wybawił mędrca Teofila, Który przez ciebie spełnił święte dzieła, Mimo iż dyabłu zaprzedał swą wolę. Strzeż mnie, bych w taką nie popadła dolę, Dziewico, któraś, nie racząc otwierać Zywota, owoc bez zmazy poczęła. W tey wierze pragnę żyć iak y umierać. Prostaczka iestem stara y uboga, Nic nie znam — liter czytać nie znam zgoła — Oprócz parafii mey nizkiego proga, Gdzie ray oglądam y harfy dokoła, Y piekło, w którem potępieńców prażą. Iedno mnie trwoży, drugie zaś raduie: O day, Bogini, niech wciąż radość czuię!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> p0rs340vxqkqrcrd55bz49qmqtnudmj Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/067 100 327486 3140114 1759946 2022-07-28T09:41:06Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem>Ku tobie duszy day grzészney pozierać, Z ufnością w sercu y rzetelną twarzą. W tey wierze pragnę żyć iak y umierać.</poem> {{Centruj|PRZESŁANIE.|w=85%|przed=1.5em|po=1em}} <poem>W twoim żywocie, o można Bogini, Iezus, rzuciwszy precz niebiańskie kraie, Począł się: dla nas oto cud ten czyni, Opuszcza niebo y spieszy nas wspierać; Na śmierć swą krasę młodzieńczą oddaie, On naszym Panem, y iego wyznaię. W tey wierze pragnę żyć iak y umierać.</poem> <br> {{---}} {{Centruj|''PIOSNKA LUB RACZEY RONDO.''|w=120%|przed=2em|po=1.5em}} <poem>Śmierci, day-że mi odpocznienie; Ty, coś wydarła mi mą miłą, Ieszcze cię to nie nasyciło, Ieszcześ na moie chciwa mdlenie? Wnet dech twóy z świata mnie wyżenie, Lecz cóż ci życie iey wadziło, {{tab|80}}Śmierci? W dwoygu nas iedno serce biło: Gdy zmarło, trzebaż y mnie tchnienie Wyprzeć, lub istnieć iak te cienie, Które twe giezło pobladziło, {{tab|80}}Śmierci... </poem> <br> {{---|po=2em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h1remdq1f9r6dm31t7ul644x7clcegm Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/068 100 327487 3140091 1759947 2022-07-28T09:25:56Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{Centruj|''LIST DO PRZYIACIÓŁ, W KSZTAŁCIE BALLADY.''<ref>Pisany z więzienia w Meungs.</ref>|w=120%|przed=1.5em|po=1.5em}} <poem>Litości, bracia, weźrzyicie łaskawie, Weźrzyicie, ieśli wola, na siérotę! W piwnicy ligam, nie na kwietney trawie, W onem wygnaniu, kędy w żalu trawię, Z wyroku Boga, ból móy y sromotę. Wy, gaszki hoże, nadobne dziéweczki, Tancerze, skoczki, gromado szalona, Żywe y zwinne iak młode koteczki, Gardziołka iasne iak śrybne dzwoneczki, Czyż opuścicie biednego Wilona? Rybałty, śpiewne bez miary niiakiey, Gładysze w słówkach y czynach ucieszne, Skoczne y lotne, w grosz letkie wszelaki, Pospieszcież, psotne wy moie iunaki: Toć on tymczasem wyda życie grzeszne! Spiewaki rondów, motetów, piosneczek, Na nic poléwka mu będzie, gdy skona; Gdzie liga, słońca nie zaźrzy promyczek, Z murów mu grubych spleciono koszyczek: Czyż opuścicie biednego Wilona? Póydźcież go uźrzyć w tey ciężkiey potrzebie, Wy, pany możne, maiące w udziele Dziedziny wasze — gdzie poźrzeć przed siebie — Nie od cysarza, ba od Boga w niebie: Pościć mu trzeba we wtorek, w niedzielę; Zęby ma długsze niż ten szczur ubogi, Do chleba wzdycha, nie zaś do kapłona; Woda mu w kiszkach czyni lament srogi, Pod ziemią mieszka, bez stoła, podłogi: Czyż opuścicie biednego Wilona? </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> n1tujwi1d7w85at8na2f6lfp4c5cnb4 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/069 100 327489 3140107 1759949 2022-07-28T09:36:15Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{Centruj|PRZESŁANIE.|w=90%|po=1em}} <poem>Xiążęta moi, zaklinam was święcie: Zdobądźcie króla odpusty, pieczęcie, W was cała moia nadzieia, obrona; Tak, w świń gromadzie, iedna drugiey życzy, Y wszytkie pędzą, gdzie która zakwiczy: Czyż opuścicie biednego Wilona?</poem> <br> {{---}} {{Centruj|''NAGROBEK W FORMIE BALLADY''|w=120%|przed=1.5em}} {{Centruj|''KTÓRY WILON SPORZĄDZIŁ DLA SIEBIE Y SWOICH KOMPANÓW, NADZIEWAIĄC SIĘ BYDŹ Z NIMI POWIESZONY.''<ref>Wyrok już ogłoszono; ocaliła Wilona jedynie apelacya, prawdopodobnie poparta jakiemiś postronnemi wpływami.</ref>|w=85%|po=1em}} <poem>Bracia: z was, coście ostali na świecie, Niech nienawiści nikt ku nam nie czuie; Gdy miętkie serce mieć dla nas będziecie, Y was Bóg radniey kiedyś się zlituie; Widzicie nas tu, wiszące straszliwie: Ciało, o ktore dbaliśmy zbyt tkliwie, Zgniłe, nadżarte, wzrok straszy y hydzi: Kość zwolna w popiół y proch się przemienia: Niech nikt z naszego nieszczęścia nie szydzi, Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia! Ieśli błagamy was, toć się nie godzi Odpłacać wzgardą, mimo iż skazano Nas prawem. Wiedzcie, po ludziach to chodzi, Iże nie wszytkim w głowie statek dano; Wspomożcież tedy biédnych modły swemi, U Syna Maryey, Pana wszelkiey ziemi, Iżby nie chybił łaski y pomocy, Od czartoskiego broniąc nas płomienia. Zmarłe iesteśmy: tu kres ludzkiey mocy; Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kn3d5fg4dkvcrvs8sba4393ezktkpt9 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/070 100 327490 3140094 1759950 2022-07-28T09:28:01Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude><poem> Deszcze nas biédnych do szczętu wyprały, Do cna zczerniło, wysuszyło słońce; Sępy y kruki oczęta zdzióbały, Włoski w brwiach, w brodzie, wydarły chwieiące; Nigdy nam usieść ni spocząć nie wolno; Tu, tam, na wietrze kołyszem się wolno; Wciąż nami trąca wedle swego dechu, Ptactwo nas skubie raz wraz bez wytchnienia: Nie day Bóg przystać do naszego cechu, Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!</poem> {{Centruj|PRZESŁANIE.|w=90%|przed=1em|po=0.5em}} <poem>Ty, xiążę Iezu, nad wszem państwem możny, Chroń dusze nasze od Piekieł roszczenia: Niiak mieć z niemi nie chcemy zbliżenia; Ludzie, nie czas tu na pośmiech bezbożny, Lecz proście dla nas wszytkich odpuszczenia!</poem> <br> <br> {{---}} <br> <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> g7glqvrrrjanshyalxw4y6sx892h37a Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/111 100 327975 3140105 1756935 2022-07-28T09:35:24Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{Centruj|''Z „ŻYWOTÓW PAŃ SWOWOLNYCH“.''<ref>Brantome, {{Rozstrzelony|Żywoty pań swowolnyc}}h, przełożył Boy, Biblioteka polska, Warszawa. [W starej polszczyźnie odmieniało się {{Rozstrzelony|swawol}}a{{Rozstrzelony|, swej woli}} (swywoli) {{Rozstrzelony|swowoln}}y, tak jak dobra wola, z dobrej woli, dobrowolny].</ref>|w=120%|przed=1.5em|po=1.5em}} {{tab}}Bywaią ine wdowy, barziey<ref>Traktując przekład Brantome’a jako językowy żart, tłumacz posłużył się w nim archaizacją, której zaniechał, przekładając wcześniejszych odeń Rabelais’go i Montaigne’a.</ref> stateczne, cnotliwe y barziey miłuiące mężów, y zgoła przeciw nim nie okrutne: żałuią ich bowiem, opłakuią, lamentuią po nich tak potężnie, iż, widząc ie, nie sądziłoby się, by przeżyły ieszcze godzinę. „Ha! czyżem nie iest (tak powiedaią) nabarziey nieszczęsna we świecie, nawiętsza nieboraczka, iżech stradała przedmiot tak kosztowny? Boże! dlaczego nie zsyłasz mi śmierzci w tey godzinie, iżbych hnet poszła za nim? Nie, nie chcę iuż żyć po iego utracie: co mi się może ostać y trefić we świecie, aby mi dać ukoienie? Gdyby nie te małe dziatki, które mi ostawił w zakład, y które potrzebują ieszcze nieiakiey podpory, ha, zagładziłabych się, wierę, w tey godzinie! Niech przeklęta będzie doba, w którey uźrzałam światłość dnia! Gdybych boday mogła uźrzeć iego phantom, abo w widzeniu abo we śnie, abo magią iaką, y z tego byłabych zbyt szczęśliwa. Ha! moie serce, ha! moia duszo, nie możeż to bydź, bym podążyła za tobą? Tak, pódę za tobą, gdybych nawet miała się strawić sama iedna, zdala od całego świata. Och, iakaż rzecz mogłaby mnie strzymać przy życiu, po oney nieoszacowaney stracie twoiey? toć, pókiś ty był żyw, nie miałam iney przyczyny do życia, a gdyś ty pomarł, do śmierzci! Ba cóż?<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rzx5qqtdsecuxjpufd6wl5dwoa9zdtv Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/112 100 328178 3140098 1756938 2022-07-28T09:31:01Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>nie lepieyże, abych zmarła teraz, w twoiey miłości w twoiey łasce, w moiey chłubie y ukontentowaniu niżelibych miała wlec życie tak nędzne a nieszczęśliwe y zgoła nie chwalebne? Ha, Boże! ileż cirpię niedoley a utrapienia przez taką rozłąkę! iakoż będę wyzwolona z tego, skoro cię uźrzę hnet, pogrążona w wielgiey lubości! Haha! taki piękny, taki był luby! taki był wyborny we wszytkim, taki rzeźwy, taki waleczny! To był drugi Mars, drugi Adonis! a, co więtsza iest, tak przeciw mnie był dobry, tak mnie miłował, taki był łaskaw na mnie. Ha, iego tracąc, straciłam całą moią dolę!“<br> {{tab}}Tak wykrzykują nasze strestane wdowy, takie słowa y nieskończoną mnogość inych po zgonie swoich mężów; iedne na iedny sposób, drugie na iny, iedne przybrane tak, drugie inak; wszelako zawżdy przybliżone do tych, które tu przedstawiłem; iedne złorzeczą niebu, drugie przeklinaią ziemię; iedne bluźnią przeciw Bogu, drugie odkazuią się światu; iedne czynią omdlone, drugie umarłe; iedne iawią się iakoby dławiące, drugie jakoby szalone, opętane y bez zmysłów, nie poznaiące nikogo y nie chcące mówić. Prosto rzkąc, nigdybych nie skończył, gdybych chciał wyróżniać wszytkie ich hipokrickie a obłudne sposoby, y małpiarstwa których używaią aby okazać swoią żałobę a smętek przed światem. Nie mówię o wszytkich, ieno o niektórych, wierę rozmaitych y w przeważnej liczbie.<br> {{tab}}Ci a te, co ie pocieszają, y biorą wszytko za dobry piniądz, y czynią wedle przystoyności, daremno się z niemi paraią, nic na nich nie wskóraiąc. Ini a ine znowuż, kiedy widzą, że ich cirpiętniczka a żałobniczka nie dosyć dobrze miota się we swoich igrach a małpiarstwach, pouczaią ie, iako iedna dama we świecie, którą wiem, a która powiedała do drugiey, swoiey córki: „Omdliy, omdliy, moia duszko, nie dosyć się siłuiesz“.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> knrqpj9v2r62hkra35sl07wlpokf62q Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/113 100 328208 3140092 1756944 2022-07-28T09:26:50Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{tab}}Owo, odegrawszy wszytkie te wielgie misterya, y iako on wielgi strumień, przebieżawszy kęs drogi gwałtownym i wysilonym biegiem, opamiętuie się y wraca do łożyska, abo iako rzeka która wystąpiła z brzegów, tak samo widzicie one wdowy, iak powracaią y wkładaią się do swoiey pirszey natury, odzyskuią potrosze zmysły, krzepią się w swoich chęciach, wspominaią o świecie. Miast trupich główek iakie nosiły, abo malowane, abo ryte a obkładane, miast kości nieboszczyka złożonych na krzyż, abo zawiniętych w gzła śmiertelne, miasto łez, abo w złocie, abo w emaliey, abo w malowidle, widzicie ie, iak odmieniaią to na wizerunki mężów zawieszone na szyi, z przydatkiem wszelako trupich główek y łez wymalowanych w cyfry; na małe łzawniczki; słowem na wdzięczne drobiażdżki, pokryte wszelako tak zręcznie, iż patrzący na nie mnimaią, iż noszą ie a przybieraią radniey dla żałości niżeli ze świeckiey zalotności. Potem dopiro, iako to się widzi małe ptaszki, kiedy wylatuią z gniazda, iż nie puszczaią się z pierwotka w wielgie loty, ieno, pofurkuiąc nieco z gałęzi na gałąź, uczą się zwolna obyczaiu dobrego latania; tak one wdowy nie wychylaią się ze swoiey wielgiey rozpaczney żałoby, nie ukazuią się światu natychmiast skoro ją porzuciły, ba, pomału się oswaiają a potem odrazu pierą o ziem (iako się to mówi) y żałobę y swoie habity y zasłony, y lepiey niż wprzód zaprzątaią sobie głowy miłością, y nie myślą ni o czem tyle, co o drugiem małżeństwie, abo też iney sprosności. Oto iak ich srogie gwałtowania nie maią trwałości. Więceyby było warte, gdyby były barziey pomiarkowane a ustawiczniejsze w smutku.<br> {{tab}}Znałem iedną barzo cudną panią, która po śmierzci męża była tak żałośliwa a zrozpaczona, iż wyrywała sobie włosy z głowy, darła skórę na twarzy, na piersiach, szczypała się co wlazło, y kiedy iey przedkładano szkody, iakie wyrządza swoiey piękney twarzy: „Ha! Boże! (mówiła) co wy mi powiadacie? cóż wy chcecie, abym czyniła z tą twarzą? dla kogóż ią mam chować,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nse6b9n89fhadsrwzpqst3gav63d1q0 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/114 100 328216 3140102 1756952 2022-07-28T09:33:44Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>skoro niemasz moiego małżonka?“ W ośm miesięcy późni uźrzelibyście tęż samą, przystroioną bieliczką a rużem iszpańskim, z pudrowanym włosem: wierę, barzo wielga odmiana.<br> {{tab}}W czas rzezi świętego Bartłomieia ubito pana Pluwię, który swego czasu był, wierę, dzielnym żołnirzem, tak w woynie Toskańskiey pod panem Subisem, iak y w woynie domowey, iako to dobrze okazał w bitwie pod Żarnakiem, dowodząc pułkiem, y przy oblężeniu Niortu. W nieiaki czas potem żołnirz, który go zabił, powiedział y przedłożył iego żenie, całey zatopioney w płaczu y żałościach, urodney y zasobney białey głowie, iż, ieźli go nie zaślubi, zabiie ią y pośle ią hnet za mężem: iako że w czas onego święta, rządziła sama ieno bitka a żelazo. Uboga niewiasta, barzo piękna ieszcze y młoda, aby ocalić życie, zniewolona była uczynić wraz y zaślubiny y pogrzeb. Ieszcze w tym można ią uniewinnić: co mogła bowiem począć biedna niewiasta słaba a ułomna, iak ieno cheba zabić samą siebie, abo też nadstawić nadobną pierś pod szablę mordercy? Ba, toć {{F|w=85%|<poem>Iuż nie te czasy, wdzięczna pastyreczko,</poem>|przed=1em|po=1em}} nie naydzie się iuż dzisiay onych szalonych y głupich co niegdy; iakoż nasze święte krześciiaństwo tego zabrania; co snadnie dziś służy wdowom za wymówkę, które powiadaią, iż, gdyby nie zakaz boży, hnetby się zabiły; y w ten sposób pokrywaią swoie figle.<br> {{tab}}Przy tey samey rzezi świętego Bartłomieja owdowiła się iedna przez śmierzć męża, ubitego wraz z inymi. Żałość powzięła z tego tak wielgą, iż, kiedy uźrzała bidnego katolika, chociaby y nie był przy onem święcie, mdlała z tego niekiedy, abo patrzyła nań ze wstrętem a nienawiścią, nikiey na morową zarazę. O nawiedzeniu Pariża, ba nawet uźrzeniu go z oddali dwóch mil, ani iej mów o tym, iey oczy bowiem y serce nie mogły go ścirpieć; co mówię widoku? zgoła słyszeć<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 93ckvl5lwd3ze4f97r5ycbv1lj3wyw1 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/115 100 328220 3140100 1756954 2022-07-28T09:31:52Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>o nim nie mogła. Po upływie dwu lat, namyśliła się w tym, przybyła pozdrowić piękne miasto, y przeieździć się po niem y odwidzić ie w karocy; wżdy nimby przeiachała przez ulicę Uszecką, gdzie iey mąż legł zamordowany, radniey byłaby wybrała śmierzć abo ogień, y rzuciła się w nie a zagrzebła, niźli w tę ulicę: na sposób iednego węża, który tak nienawidzi cienia iasionu, iż radniey przekłada wrzucić się w ogień iasno goreiący (tak powieda Pliniusz), niźli w ten cień tak barzo mu przemierzły. Tak, iż nieboszczyk Król, będący wówczas ieno Jegomością, powiedał, iż nie widział białey głowy tak zapamiętałey w swoiey stracie y boleści iako ta, y że niema co, ieno trzebaby ią powalić y nawdziać iey kaptur, iako się czyni u dzikich sokołów. Wszelako, po nieiakim czasie, powiedał, iż sama z się obłaskawiła się dosyć wdzięcznie, tak iż z własney woley dała sobie kapturek nakładać y nikt nie potrzebował iey obalać, ieno ona sama. Cóż owo czyni po niedługim czasie? Sama ze siebie widzi Pariż naywdzięcznieyszym okiem, przeieżdża się po nim, przebiega tam y sam, wzdłuż a wszyrz, tak y wspak, nie pomnąc żadney przysięgi: zasię gdy raz, wróciwszy z podróży, y bywszy nieobecny ośm miesięcy na dworze, przyszedłem oddać pokłon Królowi, uźrzałem tęż samą wdowę, wchodzącą do sali w Luwrze, tak ochędożną, tak wyfioczoną, otoczoną krewniaczkami a druhiniami, stawaiącą przed oblicze królów, królowych y całego dworu, y przyimuiącą pirszy zakon małżeństwa, którym są zrękowiny, z rąk biskupa Dyni, wielgiego iałmużnika królowey Nawary. Któż był zdumiony? Wierę ia sam; wszelako, wedle tego co mi rzekła późniey, ona była zaskoczona więcey, kiedy, nie spodziewaiąc się tego, uźrzała mnie w onym godnym gronie zrękowinnem, gdym patrzał na nią y wybałuszył sielnie oczy, przypominaiąc sobie o iey przysięgach y twarzach iakie u niey widziałem, a ona toż samo, myśląc o tych które czyniła przedemną; byłem bowiem iey służką, y chcącym ią poślubić. Owo {{pp|mni|mała}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> glrsxdh8d73xn27mh5rrh0a3v5bu5ql Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/116 100 328228 3140096 1756957 2022-07-28T09:29:08Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{pk|mni|mała}} (tak iey się zdało), iż umyślnie przybyłem tam w porę y przypędziłem z umysłu pocztą, aby się pokazać w onym dniu oznaczonym, aby iey posłużyć za świadka y sędziego, y potępić w oney sprawie. Y rzekła mi y przysięgła, iż byłaby wolała wyłożyć dziesięć tysięcy talerów ze swego dobra, iżbych się tam nie był poiawił, poruszaiąc tak głos iey sumnienia.<br> {{tab}}Znałem wielgą panią, grebinię a wdowę barzo znacznego pochodzenia, która uczyniła tak samo: bowiem, będąc zawziętą y wierną ugonotką, weszła w małżeństwo z iednym barzo znacznym szlachcicem katolikiem; wżdy nieszczęście chciało, iż przed iego zawarciem frybra morowa przyprawiła ią o śmierzć. Będąc w takowey próbie, pogrążyła się w lamentach, ba mówiąc: „Ha! trzebaż, aby, w takiem wielgiem mieście, obfitem we wszelaką wiedzę, nie nalazł się nikt, ktoby mnie mógł wyleczyć? Ha! niechayby nie oglądał się na piniądze, dałabych mu ich do syta! Gdybyż przynamniey śmierzć przyszła po ziszczeniu małżeństwa, y gdyby móy małżonek mógł poznać wprzódy, iakom go miłowała a czciła“! Sofonizba rzekła inaczey, żałowała bowiem, iż się zręczyła przed wypiciem trucizny. Y tak gwarząc, y wiele inych rzekąc podobnych słów, ona grebini odwróciła się ku drugiey stronie łoża y zmarła. Co to iest za żarkość miłośna, aby sobie wspominać w momencie ostatnim y styxowym one rozkoszki a owocyki miłośne, których byłaby tak rada ieszcze posmakować przed wyniściem z ogrodu!<br> {{tab}}Wżdy, ieźli one białe głowy ugonockie uświadczyły takie sztuki, znałem siła pań katolickich, które uczyniły podobne, y zaślubiły ugonotów, nahańbiwszy ich wprzódy gorzey szubieniczników, ich i ieich religią. Gdybych ie tu chciał wszytkie przytoczyć, nigdybych nie skończył. Oto dlaczego one wdowy powinny być skromne y nie hałasić tak na początku wdowstwa, nie krzyczyć, nie wydziwiać, nie czynić tyle błyskawic, grzmotów, dżdżu swoiemi łzami, aby potem zwinąć chorągiewkę ({{pp|rozu|miem}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jev6h1gwbsvhr6jqxqr0u5c8jsmgdo5 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/117 100 328229 3140115 1756962 2022-07-28T09:41:48Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{pk|rozu|miem}} co insze) y podać się na pośmiechy: lepiey przystało gadać mniey a czynić więcey. Wżdy one powiedaią k’temu: „Ba, iakoż, trzeba na początek stawać śmiało, iakoby morderz iaki, y bezczelnie, y z gotowością wypicia całego wstydu. To trwa czas nieiaki, wżdy miia; kiedy iuż nad tem nastrzępią gęby do syta, poniechaią mnie y wezmą sobie iną“.<br> {{tab}}Znałem siła białych głów, które naśladowały tę pomienioną. Widziałem iedną, która poięła za męża mego wuia, naydzielnieyszego, naybitnieyszego y naywyborniejszego z ludzi swoiego czasu. Skoro pomarł, zaślubiła inego, który był mu tak podobien, iako osieł iszpańskiemu rumakowi; wszelako wuy był tym iszpańskim rumakiem. Iną damę znałem, która zaślubiła marszałka Francyey, pięknego, zacnego y dzielnego szlachcica; zasię w drugie stadło poięła cale przeciwnego temu (także przynależnego Kościołowi); a co nawięcey iey przyganiano, to iż, poiawiwszy się na dworze, gdzie przez dwadzieścia roków od czasu swego drugiego małżeństwa nie bywała, przyięła znów miano y godność pirszego męża. Na co nasze tribunały powinnyby mieć oko y obwarować prawem: widziałem bowiem niezmierzoną ilość czyniących tak samo, czym świadczą nazbyt wielgą wzgardę swoim ostatnim mężom, nie chcąc nosić ich imienia po śmierci; ba skoro popełniły błąd, winny go znosić y ostać iuż przy nim.<br> {{tab}}Znałem iedną wdowę, która po śmierzci męża czyniła przez przeciąg roku lamentacyie tak przeraźliwe, iż mnimano w każdey chwili, że wyzionie ducha. Po roku, kiedy iey przyszło odłożyć wielgą żałobę y przywdziać letszą, rzekła do iedney ze swoich niewiast: Schowaycie mi dobrze te krepy, możebna bowiem będę ich potrzebować na drugi raz“; a potem hnet się poprawiła: „Ba cóż ia mówię (pry), przyśniło mi się coś. Radniey umrzeć, niźli ieszcze z tą rzeczą mieć sprawę“. Po tey żałobie wydała się za drugiego, barzo nierównego pirszemu. „Alić (tak powiedaią te białe głowy) był<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 19yitfe7py3o7a9ftyv4n9wrmnsj063 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/118 100 328232 3140095 1756967 2022-07-28T09:28:32Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>z równie zacnego domu co pirszy“. Tak iest, przyzwalam, ale gdzież obyczay a męztwo? nie trzebaż ich stawiać wyższey ponad wszytko ine? A nalepsze co mi się w tem widzi, to iż, kiedy rzecz doprowadzą do skutku, nie długo maią z tego radość: Bóg dopuszcza bowiem, iż bywają w takim stadle utrapione a grzmocone iak należy; potem owo kaiaią się: ba, iuż nie pora k’temu.<br> <br> {{tab}}...Owo dlaczego nie powinni mężowie starać się powściągać swoich żen, skoro iuż uczyniły pirsze wykroczenie przeciw czci swoiey, ieno popuścić im cugli y zalecić ieno diszkrecyią y pilne strzeżenie się osławy; próżno bowiem iest używać wszelkich lików przeciw miłości iakie Owidy niegdy zalecał, y siła inych ieszcze subtylnieyszych; ani nawet owe prawdziwe sposoby mistrza Rabelego, których nauczył czcigodnego Panurga, nic tu nie pomogą; chebaby, co nalepiey, praktikować przyśpiewkę z oney starey piosnki, złożonej za czasu króla Franciszka pirszego, która powieda: {{F| <poem>Kto chce, iżby biała głowa Była wierna a cnotliwa Niech we fayce ią pochowa Y przez cybuch iey zażywa...</poem> |w=85%|center|table|przed=1em|po=1em}} <br> <br> {{---}} <br> <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o2pdfkwq9fplztci4x6fzynls1wszia Szablon:IndexPages/Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu 10 328667 3140082 3138820 2022-07-28T09:02:24Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>228</pc><q4>6</q4><q3>30</q3><q2>99</q2><q1>84</q1><q0>9</q0> 8wl9yc6jtph03za0c1yv0fqdmbaip2w Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/166 100 328815 3140174 1668203 2022-07-28T10:47:56Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude> {{tab}}PAN JOURDAIN: FA, FA. W istocie! O moi rodzice! jakiż ja mam żal do was! jakżeście mnie ciężko ukrzywdzili! {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Głoskę R, podnosząc koniec języka aż do górnego podniebienia w ten sposób, iż, potrącony z pewną siłą przez wychodzącą falę powietrza, ustępuje jej i wraca ciągle na to samo miejsce, wprawiony w niejakie drżenie: R, RA. {{tab}}PAN JOURDAIN: R, R, RA; R, R, R, R, R, RA. To prawda. Co z pana, doprawdy, za uczony człowiek! Ach, ile ja czasu straciłem! R, R, R, RA. {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Wyłożę panu gruntownie wszystkie te osobliwości. {{tab}}PAN JOURDAIN: Bardzo pana proszę. A teraz, muszę się panu zwierzyć z jednej rzeczy. Kocham się w pewnej bardzo wysoko położonej osobie, i pragnąłbym abyś mi pomógł napisać bilecik, który chciałbym upuścić u jej stóp. {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Bardzo chętnie. {{tab}}PAN JOURDAIN: To będzie delikatnie, prawda? {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Z pewnością. Chce pan napisać wierszem? {{tab}}PAN JOURDAIN: Nie, nie; nie chcę wierszy. {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Wolisz zatem prozą? {{tab}}PAN JOURDAIN: Nie, nie; ani wierszem, ani prozą. {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Musi być albo jedno albo drugie. {{tab}}PAN JOURDAIN: Czemu? {{tab}}NAUCZYCIEL FILOZOFJI: Z tej przyczyny, iż, dla wyrażenia myśli, posiadamy jedynie wiersz lub prozę.<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oqzek5xmjc320t2fon844r1x8irrlg2 Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/296 100 329474 3139959 2903111 2022-07-27T20:45:08Z Zetzecik 5649 . proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{Numeracja stron|| — 296 — }}</noinclude>całego narodu kajała się z win wszelkich, bo juścić, grzeszna była, skoro ją tak Pan Jezus pokarał, grzeszna!<br> {{tab}}„A to nieużyczliwa la drugich, a to wynosząca się nad inne, a kłótliwa, a niechluj, a to lubiła i zjeść dobrze, i polenić się, a to w służbie Bożej opieszała — grzeszna była“ — krzyczała w sobie rozpalonym, opłyniętym krwią żalem skruchy, że dziw jej serce nie pękło i błagała o zmiłowanie, za Antkowe ciężkie grzechy i przewiny żebrała miłosierdzia i tłukła się w serdecznej prośbie, jako ten ptaszek, co przed śmiercią ucieka i bije skrzydełkami w szyby, trzepoce się, piuka żałośnie, by go zratowali.<br> {{tab}}Płacz nią wstrząsnął i przepalał żar próśb i błagań, z duszy, jakby raną otwartą, płynął strumień modłów i płakań, co się kiej te krwawe perły rozsuwały po zimnej podłodze.<br> {{tab}}Msza się skończyła, i cały naród w skrusze, a często gęsto i z płakaniem przystępował do ołtarza, chyląc pokornie głowy pod popiół, którym ksiądz z głośną modlitwą pokutną posypywał przyklękających.<br> {{tab}}Hanka, nie czekając tej popielcowej uroczystości, wyszła na świat, wielce czując się wzmożoną na siłach i dufna już całkiem w pomoc Bożą.<br> {{tab}}Z podniesioną głową odpowiadała na ludzkie pozdrowienia i szła wśród spojrzeń ciekawych nieulękła, śmiało zaś, choć ze drżeniem, skręciła w Borynowe opłotki.<br> {{tab}}Mój Boże, tylachna czasu nogą tutaj nie stąpiła, a jeno jak ten pies zawsze krążyła zdala i żałośnie, ogarniała też teraz kochającym wzrokiem dom i {{pp|budyn|ki}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t0zdc2eujumldpvv1h2air3yajr9lnr Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/254 100 329889 3140093 1761396 2022-07-28T09:27:30Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{pk|dia|logów}}, powiastek, katechizmów filozoficznych, kolportowanych oczywiście bezimiennie (przyczem niejeden kolporter przypłacił życiem to rzemiosło), ale poza któremi Europa domyśla się ręki autora. Nie wyczerpany tem jeszcze, Wolter rozwija żywą działalność praktyczną, stwarza dokoła siebie cały dwór, kolonje, fabryki, buduje dobrobyt otaczającej go ludności, rzuca się wszędzie gdzie się nadarza sposobność bronić prześladowanych, zwłaszcza gdy chodzi o fanatyzm religijny. Ta działalność ostatnich lat zdobywa Wolterowi poniekąd to, czego, przy całym rozgłosie, brakło mu potrosze zawsze, t.&nbsp;j. szacunek publiczny. Podróż jego do Paryża jest olbrzymią apoteozą za życia; ale ośmdziesięcioczteroletni starzec nie podołał tym wzruszeniom; umiera w Paryżu, w r. 1778.<br> {{tab}}Woltera czczono za życia jako poetę; ta część jego twórczości najbardziej jest dziś martwa. Zarazem był on, obok Rousseau’a i Diderota, wodzem tej wytrwałej walki reformatorskiej, która przygotowała Wielką Rewolucję i zmieniła postać świata. W każdej literze która wyszła z pod jego pióra, ścigał nieubłaganie despotyzm, bezprawie, gwałt, fanatyzm, ciemnotę: a walczył najdzielniejszą bronią, bo szyderstwem. Agitacja jego antykatolicka dziś wydaje się często niesmaczna; ale nie zapominajmy, iż była to epoka w której istniała jeszcze inkwizycja, epoka ciemnych, poniżających w swej zaciekłości i formalistyce swarów religijnych. Wolter niósł swojej epoce pochodnię światła, głosił swobodę myśli i miłość ludzkości; to że słowo {{Rozstrzelony|wolterjanizm}} stało się z czasem synonimem czegoś oschłego, ciasnego, to, w znacznej mierze, było sprawą jego niepowołanych wyznawców.<br> {{tab}}Pod względem artystycznym, największą wartość zachowały {{Rozstrzelony|Powiastki filozoficzn}}e, kreślone przezeń około siedmdziesiątego roku życia (zwłaszcza najgłośniejszy z nich {{Rozstrzelony|Kandy}}d); z tych też powiastek wybrano załączone ustępy.<br> <br> <br> {{---|po=2em}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5m9aatihv5e20e26mz6rjprqx5sdpub Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/27 100 331544 3140053 1919897 2022-07-28T08:27:57Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>które usiłował sobie wytworzyć o dalekiej królowej, zwanej przez niego Wielką, Niezwyciężoną, Pobożną i Szczęśliwą. — Musieliśmy wkońcu wymyślać różne szczegóły, aby nasycić jego natrętną ciekawość; należy to wybaczyć naszej lojalności, gdyż usiłowaliśmy dostroić informacje do wzniosłego i wspaniałego ideału, jaki sobie Karain wytworzył. Rozmawialiśmy bez końca. Noc przesuwała się nad nami, nad cichym szkunerem, nad śpiącym lądem i nad bezsennem morzem, które grzmiało wśród skał nazewnątrz zatoki. Wioślarze Karaina — dwaj zaufani ludzie — spali w łodzi u stóp okrętowej drabiny. Stary zausznik, zwolniony ze swego obowiązku, drzemał na piętach, oparłszy się plecami o odrzwia; a Karain siedział rozparty w drewnianym fotelu pod zlekka rozkołysaną lampą — z cygarem w ciemnych palcach — przed szklanką pełną limonjady. Bawił go syk ulatniającego się gazu; pociągnąwszy jeden lub dwa łyki, czekał aż się limonjada wyszumi, poczem z dwornym ruchem ręki prosił o świeżą butelkę. Dziesiątkował nasz skromny zapas, lecz gościliśmy go chętnie, bo rozgadawszy się, opowiadał bardzo interesująco. Musiał być ongi wielkim bugiskim dandysem, gdyż nawet w owym czasie (a znaliśmy go już w wieku późniejszym) — nieskazitelna czystość cechowała zawsze wspaniały jego strój, a włosy barwił na kolor jasnobronzowy. Spokojne dostojeństwo jego obejścia zamieniało źle oświetloną kajutę na salę posłuchań. Mówił o sprawach polityki na archipelagu z bystrością pełną ironji i melancholji. Napodróżował się mnóstwo, wiele przeszedł — spiskował, walczył. Znał tuziemcze dwory, osady europejskie, lasy, morze i — jak sam się wyrażał — rozmawiał swego czasu z wielu sławnymi ludźmi. Lubił ze mną gawędzić, ponieważ znałem niejednego z owych potentatów; zdawał się przypuszczać ze wspaniałą pewnością siebie, że<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hcfy1zl8lw2qi10jwjhsj6lynqixykw Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/28 100 331550 3140054 1919899 2022-07-28T08:30:12Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>umiem ocenić jego własną wielkość i orjentuję się, o ile on sam stoi wyżej od innych znakomitości. Ale chętniej jeszcze rozmawiał o swoim kraju rodzinnym — małem państewku bugiskiem, leżącem na wyspie Celebes. Ponieważ byłem tam na jakiś czas przedtem, rozpytywał mnie usilnie o szczegóły. Gdy podczas rozmowy wypływały imiona różnych ludzi, mówił o tym lub owym: „Pływałem z nim w zawody, gdy byliśmy chłopcami“; albo: „Polowaliśmy razem — władał pętlą i włócznią równie dobrze jak i ja“. Niekiedy toczył niespokojnie wielkiemi, sennemi oczami; marszczył brwi, albo uśmiechał się, albo zamyślał i, patrząc przed siebie w milczeniu, kiwał zlekka głową ku jakiejś nieodżałowanej wizji z lat minionych.<br /> {{tab}}Matka jego rządziła ongi niewielkiem, nawpół niezależnem państewkiem na wybrzeżu zatoki Boni. Opowiadał o niej z dumą. Była to kobieta pełna zdecydowania w sprawach stanu, tudzież własnego serca. Po śmierci pierwszego męża, niezastraszona hałaśliwą opozycją swych wodzów, poślubiła bogatego kupca z plemienia Korinchi, człowieka o niskiem pochodzeniu. Karain był jej synem z drugiego małżeństwa, lecz niefortunna ta okoliczność nie miała snać nic wspólnego z jego wygnaniem. Przyczyn tego wygnania wcale nam nie wyjawił, choć raz wymknęło mu się z westchnieniem: „Ha! kraj mój nie poczuje już nigdy ciężaru moich kroków“. Ale opowiadał chętnie dzieje swych wędrówek i opisał nam szczegółowo zdobycie zatoki. Napomknąwszy o plemieniu mieszkającem za pasmem wzgórz, rzekł raz cicho i łagodnie z niedbałym ruchem ręki: „Przyszli przez góry, aby walczyć z nami; ale ci, którzy się stąd wydostali, nie powrócili już nigdy“. Zamyślił się na chwilę, uśmiechając się do siebie. „Bardzo niewielu się wydostało“ — dodał z pogodną dumą. Kochał wspomnienia swych powodzeń;<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iu3byxk9smcg88afpvd0b7qn1i7ynmc Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/29 100 331562 3140058 1919901 2022-07-28T08:32:51Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>żywił radosny zapał do czynu; gdy opowiadał, wygląd jego był wojowniczy, rycerski i wzniosły. Nic dziwnego, że lud go wielbił. Widzieliśmy raz, jak szedł w blasku dnia między chatami osady. Gromadki kobiet stojących we drzwiach oglądały się za nim z cichym szczebiotem i błyszczącemi oczami; zbrojni ludzie ustępowali mu z drogi, prostując się w postawach pełnych czci; inni podchodzili zboku, zginając karki, aby przemówić doń pokornie; stara kobieta, stojąca w ciemnej framudze drzwi, wyciągnęła chude ramię i zawołała: „Błogosławiona twoja głowa!“ Jakiś człowiek o ognistych oczach wychylił przez niskie ogrodzenie plantacji mokrą od potu twarz i piersi przeorane dwiema bliznami. Krzyknął zdyszanym głosem wślad za nim: „Boże, daj zwycięstwo naszemu władcy!“ Karain szedł prędko, stawiając długie, pewne kroki i odpowiadał na sypiące się zewsząd powitania szybkiemi, przenikliwemi spojrzeniami. Dzieci biegły naprzód wśród chat i wyglądały lękliwie z za węgłów; młodzi chłopcy trzymali się na jednej linji z władcą, przemykając się między krzewami, a oczy ich błyszczały wśród ciemnych liści. Stary zausznik, dzierżąc srebrną pochwę na ramieniu, sunął prędko tuż za Karainem z głową spuszczoną i oczami wbitemi w ziemię. I przeszli szybko, skupieni wśród ogólnego poruszenia, niby dwaj ludzie, dążący spiesznie przez pustkowie.<br /> {{tab}}W sali narad wojennych otaczali Karaina poważni zbrojni dowódcy, starzy zaś wojownicy w bawełnianych szatach przysiadali na piętach w dwa długie rzędy, z rękami zwisającemi bezczynnie z kolan. Pod strzechą wspartą na gładkich kolumnach — z których każda kosztowała życie smukłą, młodą palmę — woń kwitnących żywopłotów przepływała ciepłą falą. Słońce zniżało się. Na otwarty dziedziniec wchodzili suplikanci, wznosząc już w oddali {{pp|złączo|ne}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kc1yrozzkmtnr58n8ebf210jgpj4ss4 Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/30 100 331569 3140060 1919903 2022-07-28T08:34:30Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>{{pk|złączo|ne}} ręce ponad schylone głowy i gnąc się nisko w jasnym potoku światła. Młode dziewczęta z kwiatami na kolanach siedziały pod wielkiem drzewem, w cieniu szeroko rozpostartych konarów. Niebieski dym ciągnął od ognisk i powlekał przejrzystą mgłą spadziste dachy chat o połyskliwych ścianach plecionych z trzciny; wokół nich biegły słupy z grubo ciosanego drzewa, podpierające pochyły okap. Karain sprawował sądy w cieniu drzew; tronując na wysokiem siedzisku, wydawał rozkazy, udzielał rad lub napomnień. Gwar pochlebnych głosów wzmagał się od czasu do czasu, a bezczynni włócznicy, — którzy stali wsparci niedbale o słupy, przypatrując się dziewczętom — odwracali zwolna głowy. Żaden mąż nie żył pod osłoną takiej czci, zaufania i grozy. A jednak pochylał się chwilami i nasłuchiwał — niby dalekiego jakiegoś rozdźwięku; czekał — zda się — że usłyszy czyjś cichy głos lub szelest lekkich kroków; to znów porywał się nawpół z krzesła, jak gdyby ktoś poufale dotknął jego ramienia. Rzucał wtył trwożne spojrzenie; stary zausznik szeptał mu do ucha nieuchwytne słowa, a wodzowie odwracali oczy — bo oto stary czarownik, człowiek rozkazujący widmom i zsyłający złe duchy na nieprzyjaciół, przemawia do władcy. Wkrąg ciszy zalegającej dziedziniec szumiały zlekka drzewa; cichy śmiech dziewcząt bawiących się kwiatami tryskał kaskadą radosnych dźwięków. Na szczytach wysokich drzewc długie pęki barwionego włosienia mieniły się w podmuchach wiatru przejrzystą purpurą, a strumień o kryształowej, rączej wodzie, płynący za jaskrawem kwieciem żywopłotów, toczył się niewidzialny i rozgłośny pod zwisającą trawą wybrzeża, szemrząc coś namiętnie i łagodnie.<br /> {{tab}}Po zachodzie słońca widać było zdala — poprzez pola i zatokę — grupy pochodni gorejących<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> purc35oql7rg8zmr2ahhbzl4gese2mx Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/31 100 331777 3140065 1919904 2022-07-28T08:36:33Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>pod wysokim dachem szopy przeznaczonej na narady. Dymiące, czerwone płomienie chwiały się na wysokich żerdziach: ognisty blask przebiegał po twarzach, lgnął do gładkich pni palm, krzesał jasne iskry z metalowych półmisków, stojących na cienkich matach. Ten nieznany awanturnik ucztował jak król. Małe grupki ludzi obsiadały ciasnem kołem drewniane misy; brunatne ręce krążyły nad śnieżnemi stosami ryżu. Karain, siedząc nieco nauboczu na prostej ławie, wspierał na dłoni spuszczoną głowę, a obok niego jakiś młodzieniec improwizował rapsod, sławiący jego mądrość i odwagę. Pieśniarz kiwał się rytmicznie, tocząc rozgorzałym wzrokiem; stare kobiety dreptały wokoło z półmiskami, a biesiadnicy siedzący na piętach podnosili głowy, aby wsłuchiwać się z powagą, nie zaprzestając jedzenia. Pieśń triumfu rozbrzmiewała w nocnem powietrzu; strofy płynęły ponure i ogniste, jak myśli pustelnika. Uciszył je gestem: „Dosyć!“ W oddali chichotał puszczyk, rozkoszujący się głębokim mrokiem w gąszczu listowia; nad głowami biegały po dachu jaszczurki, nawołując się łagodnie; suche liście w strzesze szeleściły; gwar zmieszanych głosów potęgował się nagle. Karain, powiódłszy wkrąg trwożnem spojrzeniem, jak człowiek zbudzony w nagłem poczuciu niebezpieczeństwa, rzucał się wtył i pod wzrokiem starego czarownika uspakajał się stopniowo, podejmując znów z szeroko rozwartemi oczyma wątłą nić swoich marzeń. Wszyscy wokoło śledzili zmianę w usposobieniu pana; gwar ożywionej rozmowy przycichał jak fala na płytkim brzegu. Władca zamyślony! I ponad szmer zniżonych głosów wybijał się tylko lekki szczęk broni, jakieś pojedyńcze, głośniejsze słowo, wyraźne i samotne, lub też poważne brzęknięcie wielkiej miedzianej tacy.<br /> <br /><br /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kkkhrrbm2021nzhnufa2tyxl9khvb5s Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/32 100 331779 3140069 1919906 2022-07-28T08:38:38Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>{{c|III}} <br /> {{tab}}Odwiedzaliśmy go przez dwa lata w krótkich odstępach czasu. Polubiliśmy go, nabraliśmy do niego zaufania, podziwialiśmy go prawie. Spiskował i przygotowywał wojnę, wykazując tyle cierpliwości i przezorności, taką świadomość celu i wytrwałość, o jakie nie posądziłbym go nigdy, zważywszy na jego rasę. Wydawał się nieustraszony wobec jutra i zdradzał w planach bystrość, ograniczoną jedynie przez głęboką swoją ignorancję w stosunku do pozostałego świata. Staraliśmy się go oświecić, ale napróżno; nie był w stanie pojąć, jak nieodpartemi są siły, którym się przeciwstawiał i nic nie mogło ostudzić zapału, z jakim gotował się do walki o swoje prymitywne ideały. Nie rozumiał nas i odpowiadał argumentami, które doprowadzały do rozpaczy dziecinną swą przebiegłością. Ciasnota jego pojęć była nieuleczalna. Czasem błyskała w nim mroczna, żarząca się wściekłość — ponure a niejasne poczucie doznanej krzywdy — i skupiona żądza gwałtu, niebezpieczna u Malaja. Szaleństwo porywało go jak natchnienie. Pewnego razu, gdy rozmawialiśmy długo w noc w kampongu, skoczył nagle na równe nogi. Wielkie, jasne ognisko paliło się w gaju; światła i cienie tańczyły między drzewami; wśród cichej nocy migały nietoperze, wylatując z pod gałęzi, jak roztrzepotane płatki zgęszczonego mroku. Karain porwał miecz z rąk starego zausznika, wyciągnął z pochwy, aż świsnęło w powietrzu i wbił ostrze w ziemię. Nad cienką, prostą klingą srebrna rękojeść, oswobodzona z uwięzi, słaniała się przed Karainem jak coś żywego. Cofnął się o krok i głuchym głosem przemówił dziko do wibrującej stali: „Jeśli jest cnota w ogniu, w żelazie,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> no36mgagtqg2yismf07723d87064xpx Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/33 100 331780 3140072 1919908 2022-07-28T08:39:49Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>w ręce, która cię wykuła, w słowach nad tobą wyrzeczonych, w pragnieniu mego serca i w mądrości twoich twórców — odniesiemy razem zwycięstwo!“ — Wyciągnął miecz z ziemi i popatrzył wzdłuż ostrza. „Bierz!“ rzekł przez ramię do starego zausznika. A ów, siedząc bez ruchu na piętach, obtarł ostrze rogiem saronga, wetknął zpowrotem broń do pochwy, i w dalszym ciągu piastował ją na kolanach, nie spojrzawszy wgórę ani razu. Karain uspokoił się nagle i zasiadł napowrót z godnością. Od tej chwili daliśmy pokój perswazjom, pozostawiając go na drodze wiodącej ku chwalebnej porażce. Wszystko, co można było dla niego zrobić, polegało tylko na jednem: pilnowaliśmy, aby proch był dobry i strzelby zdatne do użytku, choć stare.<br /> {{tab}}Ale gra stała się wkońcu zbyt ryzykowna i chociaż my sami, prowadząc ją tak często, niewiele robiliśmy sobie z niebezpieczeństwa, pewni wielce szanowni ludzie, siedzący zacisznie po biurach, rozstrzygnęli za nas, że ryzyko jest za wielkie, i że odbędziemy już tylko jedną jedyną wyprawę. Rozpuściwszy, jak zwykle, wiele mylnych pogłosek co do celu naszej podróży, wymknęliśmy się spokojnie i po krótkiej przeprawie wjechaliśmy do zatoki. Był wczesny ranek i zanim jeszcze kotwica dna sięgnęła, szkuner został otoczony przez łódki.<br /> {{tab}}Pierwszą rzeczą, którą usłyszeliśmy, była wiadomość, że tajemniczy zausznik Karaina umarł przed kilku dniami. Nie przypisywaliśmy tej nowinie wielkiego znaczenia. Zapewne, trudno było wyobrazić sobie Karaina bez nieodstępnego towarzysza, ale człowiek ów był stary, nigdy do żadnego z nas słowa nie przemówił — nie słyszeliśmy chyba wcale dźwięku jego głosu; i przyzwyczailiśmy się patrzeć nań, jak na coś pozbawionego życia — jako na część przepychu, wśród którego żył nasz przyjaciel — jak na miecz, który za<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 32lfoas002arqelu2qexcskxp70x1eb Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/34 100 331782 3140073 1919910 2022-07-28T08:41:18Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>nim noszono, lub czerwony parasol z frendzlami, pojawiający się w czasie uroczystych objazdów. Karain nie odwiedził nas popołudniu, jak to czynił zazwyczaj. Przed zachodem słońca przesłał nam pozdrowienie i dar, złożony z owoców i jarzyn. Nasz przyjaciel płacił nam jak bankier, a gościł nas jak król. Oczekiwaliśmy go do północy. Na rufie pod płóciennym dachem brodaty Jackson brząkał na starej gitarze i śpiewał ohydnym akcentem stare pieśni hiszpańskie; zaś młody Hollis i ja, rozciągnięci na pokładzie, graliśmy w szachy przy świetle latarki. Karain nie pojawił się jednak. Następnego dnia byliśmy zajęci wyładowaniem towaru i dowiedzieliśmy się, że radża jest niezdrów. Oczekiwane przez nas zaproszenie nie nadeszło. Przesłaliśmy przyjazne pozdrowienia, lecz bojąc się przeszkodzić jakimś tajemnym obradom, nie opuściliśmy statku. Na trzeci dzień wczesnym rankiem wyładowaliśmy już wszystek proch i karabiny, a także i sześciofuntową mosiężną armatkę z łożyskiem, którą zakupiliśmy wspólnie na dar dla naszego przyjaciela. Popołudniu uczyniło się parno. Strzępiaste brzegi czarnych chmur wyglądały z za pagórków; niewidzialne burze krążyły naokół, warcząc jak dzikie bestie. Przygotowaliśmy szkuner do odjazdu, aby odpłynąć następnego ranka o świcie. Dzień cały prażyło zatokę bezlitosne słońce, okrutne i blade, rozżarzone do białości. Na lądzie panowała martwota. Wybrzeże było puste, osady zdawały się wyludnione, dalekie drzewa stały w nieruchomych kępach, jak namalowane; biały dym z niewidzialnych ognisk snuł się nisko u brzegu, niby opadająca mgła. Nad wieczorem trzech zaufanych ludzi Karaina, przybranych w najpiękniejsze stroje i uzbrojonych od stóp do głowy, przybyło w czółnie, wioząc skrzynkę z dolarami. Posępni byli i przybici; mówili nam, że przez pięć dni nie widzieli swojego radży. Nikt go nie {{pp|wi|dział}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> irtqzds1df7i9k072txw7py06qx25e4 Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/35 100 331786 3140074 1919912 2022-07-28T08:42:57Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>{{pk|wi|dział}}! Uregulowaliśmy wszystkie rachunki, poczem wysłannicy Karaina, podawszy nam kolejno ręce w głębokiem milczeniu, zeszli jeden po drugim do łodzi i ruszyli ku brzegowi. Siedzieli blisko siebie w jaskrawych strojach, zwiesiwszy głowy; złote hafty kaftanów błyszczały olśniewająco, gdy oddalali się, sunąc po gładkiej wodzie; żaden z nich nie obejrzał się ani razu. Przed zachodem warczące chmury zdobyły szturmem pasmo wzgórz i zsunęły się, kotłując, po wewnętrznych zboczach. Wszystko zniknęło: czarna, wirująca mgła wypełniła zatokę, a w środku niej szkuner kołysał się tam i sam w zmiennych podmuchach wiatru. Pojedynczy wystrzał piorunu zagrzmiał z siłą, która — zdało się — rozniesie w kawałki pierścień wysokich wzgórz; ciepły potop spłynął na ziemię. Wiatr zamarł. Sapaliśmy z gorąca w dusznej kabinie; z twarzy lał się nam pot; zatoka syczała, jak gotująca się woda; ulewny deszcz zlatywał w prostopadłych kolumnach, ciężkich jak ołów; chlustał o pokład, lał się z rei, bulgotał, szlochał, pluskał, szemrał w ślepym mroku. Lampka paliła się ciemno. Hollis, obnażony do pasa, leżał bez ruchu na skrzyni, z zamkniętemi oczami, niby obdarty trup; u jego głowy Jackson brząkał na gitarze i podśpiewywał wśród westchnień ponurą dumkę o beznadziejnej miłości i oczach jak gwiazdy. Wtem usłyszeliśmy na pokładzie przerażone głosy, krzyczące wśród deszczu, śpieszne kroki rozległy się nad naszemi głowami i Karain ukazał się nagle we drzwiach kabiny. Nagie jego piersi i twarz połyskiwały w świetle; przemoczony sarong oblepiał mu nogi; w lewej ręce trzymał kriss w pochwie, a kosmyki mokrych włosów, wymykając się z pod czerwonego turbana, zwisały mu na oczy i policzki. Przesadził próg jednym susem, oglądając się przez ramię jak człowiek ścigany. Hollis odwrócił się prędko na bok i otworzył oczy. Jackson<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7v5r3tqlaqjjn44s0i2lu5rcwdp5hcl Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/36 100 331790 3140076 1919914 2022-07-28T08:44:29Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>przycisnął wielką dłoń do wibrujących strun i brzęk zamarł. Wstałem z krzesła.<br /> {{tab}}— Nie słyszeliśmy okrzyknięcia waszej łodzi! — zawołałem.<br /> {{tab}}— Łodzi?... Ależ ten człowiek dostał się tu wpław — wycedził Hollis na swojej skrzyni. — Spojrzyjcie na niego!<br /> {{tab}}Patrzyliśmy w milczeniu na Karaina, a on stał z obłąkanemi oczami, dysząc ciężko. Woda ciekła z niego, zbierała się w ciemną kałużę i biegła ukośnie przez podłogę kabiny. Usłyszeliśmy na pokładzie głos Jacksona, który wyszedł, aby spędzić naszych malajskich majtków ze schodków wiodących do kabiny; klął i groził wśród ciężkiego plusku ulewy. Wielkie wzburzenie panowało na pokładzie; wartownicy oszaleli z przestrachu na widok ciemnej postaci wskakującej przez burtę — jakby wprost z morskiej otchłani — i zaalarmowali całą załogę.<br /> {{tab}}Wreszcie Jackson wrócił z pokładu gniewny i obsypany kroplami deszczu, błyszczącemi na brodzie i włosach, a Hollis, jako najmłodszy z nas, przybrał pozę pełną niedbałej wyższości i rzekł, nie poruszając się wcale:<br /> {{tab}}— Dajcie mu suchy sarong — ten mój — wisi tam w łazience.<br /> {{tab}}Karain położył na stole kriss, rękojeścią ku sobie, i wykrztusił kilka słów zduszonym głosem.<br /> {{tab}}— Co takiego? — spytał Hollis, który nic nie usłyszał.<br /> {{tab}}— Usprawiedliwia się, że wszedł z bronią w ręku — rzekłem oszołomiony.<br /> {{tab}}— Cóż to za ceremonjalny facet... Powiedz, że mu wybaczamy, jako naszemu przyjacielowi... I to jeszcze w taką noc — cedził Hollis. — Cóż się słało?<br /> {{tab}}Karain wsunął przez głowę suchy sarong, mokry opuścił na ziemię i wystąpił z niego. Wskazałem mu<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> d7sxs6jmksltx7s6k2lol8lat5an6ce Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/37 100 331794 3140077 1919916 2022-07-28T08:45:54Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>drewniany fotel — jego fotel. Usiadł na nim wyprostowany. „Ha!“ wyrzekł silnym głosem; krótki dreszcz przebiegł szerokie jego barki. Spojrzał niespokojnie przez ramię, zwrócił się do nas, jakby chcąc coś powiedzieć, ale wytrzeszczył tylko dziwne, jakby oślepłe oczy i obejrzał się znowu. Jackson wrzasnął: „Hej tam, baczność na pokładzie!“ Usłyszał słaby odzew i wyciągniętą nogą zatrzasnął drzwi kabiny.<br /> {{tab}}— Teraz już wszystko w porządku — oświadczył.<br /> {{tab}}Wargi Karaina drgnęły zlekka. Jaskrawa błyskawica zapaliła nagle wprost niego dwa okrągłe okienka, które błysnęły jak para okrutnych, fosforyzujących oczu. Wydało się nam przez chwilę, że płomień lampy rozsypał się w brunatny proch, zaś lustro nad kredensem wyskoczyło z za pleców Karaina, niby gładki płat sinego światła. Huk piorunu zbliżył się i zawisł nad nami; szkuner drżał cały, a wielki głos miotał wciąż swe straszne groźby, oddalając się w przestwór. Przez krótką chwilę wściekły deszcz szorował o pokład. Karain powiódł zwolna wzrokiem od twarzy do twarzy i cisza stała się tak głęboka, że usłyszeliśmy wyraźnie oba chronometry, tykające w mojej kabinie — jeden za drugim — z niesłabnącym pośpiechem.<br /> {{tab}}Wszyscy trzej, dziwnie wytrąceni z równowagi, nie byliśmy w stanie zdjąć oczów z Karaina. Stał się zagadkowy, wzruszył nas swoją tajemnicą, która wygnała go w noc i burzę i zmusiła do szukania ucieczki w kajucie szkunera. Nikt z nas nie wątpił, że patrzymy na zbiega, mimo całej {{Korekta|diwaczności|dziwaczności}} takiego przypuszczenia. Miał twarz wynędzniałą, jakby nie spał całemi tygodniami; schudł, jakby od kilku dni nic nie jadł. Policzki jego zapadły się, oczy wgłębiły; muskuły piersi i ramion drgały zlekka, jak po wyczerpującej walce. Prawda, że ciężką miał {{pp|przepra|wę}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9jxag48lcz49p9vnnay2nu98xmg1zy6 Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/38 100 331799 3140078 1919918 2022-07-28T08:47:12Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>{{pk|przepra|wę}} aż do szkunera, ale z twarzy jego wyzierało znużenie innego rodzaju — gniewna i trwożna udręka, jak po zmaganiu się z myślą, z pojęciem — z czemś nieuchwytnem, nie dającem ani chwili wytchnienia — z cieniem, z niczem — niezwyciężonem i nieśmiertelnem, które żeruje na naszem życiu. Znaliśmy owo coś równie dobrze, jak gdyby krzyknął nam jego nazwę. Pierś Karaina rozszerzała się raz po raz; zdawało się, że nie może opanować uderzeń serca. Miał przez chwilę władzę właściwą opętanym — władzę budzenia ciekawości, bólu, politowania i przerażająco bliskiego odczucia rzeczy niewidzialnych, rzeczy mrocznych i niemych, które otaczają ludzką samotność. Oczy jego błądziły czas jakiś bez celu i zatrzymały się wreszcie. Rzekł z wysiłkiem:<br /> {{tab}}— Uciekłem!... Przeskoczyłem częstokół, jak zbieg po klęsce! Biegłem w ciemnościach. Woda była czarna. Zostawiłem go wołającego na brzegu czarnej wody... Zostawiłem go stojącego samotnie na brzegu. Płynąłem... wołał za mną... płynąłem...<br /> {{tab}}Drżał od stóp do głowy, siedząc bardzo prosto i patrząc przed siebie. Kogo zostawił? Kto go wołał? Nic nie wiedzieliśmy. Nie mogliśmy zrozumieć o co chodzi. Powiedziałem na chybił-trafił:<br /> {{tab}}— Opanuj się!<br /> {{tab}}Dźwięk mego głosu zdawał się go krzepić; zesztywniał nagle, żadnej zresztą na mnie nie zwracając uwagi. Przez chwilę nasłuchiwał, czy jakby czekał na coś, potem znów mówił dalej:<br /> {{tab}}— On tu przyjść nie może — dlatego uciekłem do was. Do was, ludzie o białych twarzach, którzy gardzicie niewidzialnemi głosami. On nie może znieść waszej niewiary i waszej siły.<br /> {{tab}}Zamilkł. Po chwili usłyszeliśmy cichy okrzyk:<br /> {{tab}}— Ach! jakże silni są ludzie bez wiary!<br /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> azfnpzfbla2natpvs7bqgzwpbiwzzas Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/39 100 331801 3140079 1919920 2022-07-28T08:54:06Z Slubek 19582 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Slubek" /></noinclude>{{tab}}— Niema tu nikogo prócz ciebie, radżo, i nas trzech — rzekł spokojnie Hollis, który leżał wciąż nieruchomo z głową wspartą na łokciu.<br /> {{tab}}— Wiem — rzekł Karain. — Nie gonił tu za mną nigdy. Przecież mądry człowiek zawsze mi towarzyszył. Ale odkąd zmarł stary mędrzec, który znał moją niedolę, słyszałem tamten głos każdej nocy. Zamknąłem się na wiele dni w ciemnościach. Dochodziły mnie strapione szepty kobiet, szum wiatru i bieżącej wody, szczęk broni w ręku wiernych mężów, ich kroki — i jego głos!... Blisko... tuż! W samo ucho! Poczułem go dziś koło siebie... oddech jego owionął mi szyję. Wyskoczyłem na dwór bez krzyku. Wszyscy naokoło spali spokojnie. Pobiegłem ku morzu. Leciał u mego boku bez najlżejszego szmeru, szepcząc, szepcząc dawne słowa — szepcząc mi do ucha dawnym głosem. Wbiegłem w morze; popłynąłem ku wam z krissem w zębach. Ja, zbrojny mąż, uciekłem przed tchnieniem — do was. Weźcie mnie do waszego kraju! Stary mędrzec umarł, a z nim przepadła moc jego słów i zaklęć. I nikomu nie mogę nic powiedzieć. Nikomu. Niema tu nikogo, ktoby był na to dość wierny i dość mądry — na to aby wiedzieć! Tylko przy was, niewiernych, nieszczęście moje rozpływa się, jak mgła pod okiem dnia.<br /> {{tab}}Zwrócił się ku mnie.<br /> {{tab}}— Pójdę za tobą! — krzyknął, hamując głos. — Za tobą, który znasz tylu z pomiędzy nas. Chcę rzucić ten kraj — mój lud... i jego — tam!<br /> {{tab}}Wyciągnął drżący palec, wskazując na chybił trafił gdzieś poza siebie. Ciężko nam było znieść widok tej obnażonej niedoli. Hollis patrzył w niego z uwagą. Zapytałem łagodnie:<br /> {{tab}}— Gdzie jest niebezpieczeństwo?<br /> {{tab}}— Wszędzie poza tem miejscem — odrzekł ponuro. — Gdziekolwiek tylko się znajdę. On czeka na<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 06y57f5c4fqhrx2n9ro7iipl9rswfd7 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/493 100 332512 3140213 1754508 2022-07-28T11:38:30Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{Centruj|{{f*|''ZE „SPOWIEDZI DZIECIĘCIA WIEKU“''|w=120%}}<ref>Musset, {{Rozstrzelony|Spowiedź dziecięcia wiek}}u, przełożył Boy, Warszawa, Bibljoteka polska.</ref>{{f*|.|w=120%}}|przed=1.5em|po=1.5em}} {{tab}}...W czasie wojen Cesarstwa, podczas gdy mężowie i bracia byli w Niemczech, niespokojne matki wydały na świat pokolenie płomienne, blade, nerwowe. Poczęte między dwiema bitwami, wychowane w szkole wśród warczenia bębnów, dzieci spoglądały po sobie wzajem chmurnem okiem, próbując wątłych mięśni. Od czasu do czasu, zjawiali się zakrwawieni ojcowie, podnosili je do piersi szamerowanych złotem, stawiali na ziemi i siadali z powrotem na koń.<br> {{tab}}Jeden człowiek żył wówczas w Europie; reszta starała się napełnić płuca powietrzem które on wydychał. Co roku, Francja składała temu człowiekowi w darze trzysta tysięcy młodych ludzi; był to haracz płacony Cezarowi. Gdyby nie miał za sobą tej trzody, nie mógłby biedz za swoją fortuną. Była to eskorta, której potrzebował, aby przebyć świat i paść wkońcu w małej kotlince bezludnej wyspy, w cieniu płaczącej wierzby.<br> {{tab}}Nigdy nie spędzono tylu bezsennych nocy, co za czasu tego człowieka; nigdy nie widziano takiego tłumu zrozpaczonych matek, wychylających się z szańców miasta; nigdy nie było takiej ciszy dokoła tych, którzy mówili o śmierci. A mimo to, nigdy nie było tyle radości, tyle życia, tyle fanfar wojennych we wszystkich sercach. Nigdy nie wschodziło na niebie czystsze słońce, niż to, które osuszało wszystką tę krew. Powiadano, ze Bóg zsyła je dla tego człowieka i nazwano je jego słońcem z pod Austerlitz. Ale to on sam stwarzał je<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mylhvu44cq1rzxc0ky57jcxyc1hm4a2 Strona:PL Boy - Antologia literatury francuskiej.djvu/515 100 332648 3140170 1266186 2022-07-28T10:45:38Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Matlin" /></noinclude>Rozpoczęły bardzo żywy ogień na nieprzyjaciela, który odstrzeliwał się energicznie; niebawem, reduta Cheverino skryła się w gęstej chmurze dymu.<br> {{tab}}Nasz pułk był niemal zasłonięty od rosyjskiego ognia małem wzgórzem. Kule, rzadko zresztą muskające nas (strzelali bowiem głównie do naszych kanonierów), przelatywały nad głowami, lub, conajwyżej zasypywały nas ziemią i żwirem.<br> {{tab}}Skorośmy otrzymali rozkaz aby iść naprzód, kapitan spojrzał na mnie z uwagą, co sprawiło, iż, z możliwie najswobodniejszą miną, pogładziłem się po młodych wąsikach. Zresztą, nie bałem się; jedyną mą obawą było, aby ktoś nie pomyślał że się boję. Te niegroźne kule tem bardziej utwierdziły mnie w heroicznym spokoju. Miłość własna mówiła mi, że znajduję się w prawdziwem niebezpieczeństwie, skoro, ostatecznie, jestem pod ogniem baterji. Byłem zachwycony własną swobodą ducha i myślałem z jaką przyjemnością opowiem wzięcie reduty Cheverino, w salonie pani de B***, przy ulicy Provence.<br> {{tab}}Pułkownik przeszedł koło naszej kompanji; odezwał się do mnie: „No, zobaczysz ładne rzeczy na początek“.<br> {{tab}}Uśmiechnąłem się wielce marsowo, otrzepując rękaw, który kula armatnia, padając o trzydzieści kroków, zbryzgała nieco ziemią.<br> {{tab}}Zdaje się, że Rosjanie zauważyli lichy rezultat swoich kul; zastąpili je bowiem granatami, które łatwiej mogły nas dosięgnąć w ukryciu. Spory odłamek zerwał mi czako i zabił człowieka obok mnie.<br> {{tab}}— Winszuję panu, rzekł kapitan, podczas gdy poprawiałem czako, jesteś pan bezpieczny na cały dzień.<br> {{tab}}Znałem ten przesąd żołnierski, który uważa, że ''non bis in idem''<ref>{{przypiswiki|''[[w:ne bis in idem|Non bis in idem]] '' (łac.) — nie można orzekać dwa razy w tej samej sprawie.}}</ref> ma zastosowanie zarówno na polu bitwy, jak w sali sądowej. Włożyłem rezolutnie czako.<br> {{tab}}— To się nazywa ukłon bardzo wymuszony, rzekłem jak mogłem najweselej. Ten lichy żarcik wydał się — zważywszy okoliczności — doskonały.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4kb8vo6rtobop3v81tksbzsjcyn6wx0 Strona:Józef Chociszewski - Bukiet pieśni światowych.djvu/220 100 344869 3139991 1697681 2022-07-28T07:17:16Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><section begin="b164"/><poem>::Wy macie czarowną siłę, ::Wy wszystkie spełniacie żądze ::Z wami to życie jest miłe. ::Oj tak tak, oj tak tak ::Z wami to życie jest miłe. {{tns||<br>}}Ten co ma krasne lica O świetnej karyerze marzy, Wdziękami swemi zachwyca, Jednak się djabelnie sparzy. ::Nie wybawią go i z nędzy ::Krasne lica bez pieniędzy. ::Pieniążki, lube pieniądze, ::Wy macie i&nbsp;t.&nbsp;d. {{tns||<br>}}I ten co z rozumu słynie, Pisze książki, takowe czyta, Jednak go bieda nie minie, Gdy próżna kieszeń zawita. ::Nie wybawią go i z nędzy ::Same książki bez pieniędzy. ::Pieniążki, lube pieniądze, ::Wy macie czarowną siłę ::Wy wszystkie spełniacie żądze ::Z wami to życie jest miłe. ::Oj tak tak, oj tak tak ::Z wami to życie jest miłe. </poem><br><br><section end="b164"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> s001a1kmrbvu2tfgmdny590e411c710 Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/027 100 348522 3140222 1714250 2022-07-28T11:43:31Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anagram16" /></noinclude>męża. Nie miała własnej woli, ani nawet myśli — nie zdecydowała się, ani postanowiła niczego samorzutnie, i nie troszczyła się nigdy ani o pieniądze, ani o interesa. Zawsze, ciągle i bezustannie czegoś się lękała i nad czemś płakała i w najmarniejszej sprawie, bez kierunku — była bezradna, jak małe dziecko. Dzieciom od niemowlęctwa ustępowała i dogadzała w każdej zachciance i fantazyi i tylko w jednem była stanowczą: żeby je jaknajdłużej, jaknajwięcej mieć przy sobie, aby je pieścić, stroić, karmić, poić, bawić i ochraniać, od zimna i ciepła, od wiatru i mrozu, w ciągłej o ich zdrowie i wygląd trosce i niepokoju. Przez dwór w Zagajach przewinęła się niezliczona ilość piastunek, bon, nauczycielek, korepetytorów; doktór był prawie stałym domownikiem — co lato wożono dzieci do zdrojowisk lub nad morze, były w bezustannej kuracyi i dziwić się tylko trzeba, że przy tym systemie przeczulenia i wydelikacenia nie poumierały. Pochłonięta tysiącem strachów i niepokojów, pani Julia prawie nie wiedziała, co się poza domem dzieje, nie zajmowała się ani gospodarstwem, ani miała pojęcie o interesach.<br> {{tab}}Pieniądze na wszystko być musiały, a o spiżarni, ogrodzie, drobiu, trzodzie i nabiale — myślała służba, której w Zagajach było mnóstwo. Ile, co to kosztowało, czy się opłacało — nad tem pani Julia nigdy się nie zastanawiała.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 352bjmlc9ekgq1rvrxvnyk7dxx0uxuq Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/207 100 353573 3140217 1917710 2022-07-28T11:40:59Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wiola w123" /></noinclude>{{tab}}Na desce, przybitej do ściany, stało trochę gratów gospodarskich — a nad łóżkiem wisiała zapaśna garderoba.<br> {{tab}}Na widok gościa Motylska ruchem wstydliwym nasunęła chustkę na swe obcięte włosy i uśmiechnęła się.<br> {{tab}}— Jakże nas pan znalazł!<br> {{tab}}Zamiast odpowiedzi — rozejrzał się po ścianach budy, oklejonych staremi gazetami, i rzekł:<br> {{tab}}— Musi tu być bardzo zacisznie w mrozy — no, i jest co czytać na długie wieczory. Ile też ten apartament kosztuje?<br> {{tab}}— Trzy ruble miesięcznie.<br> {{tab}}— Rozumie się, że się nie płaci rocznie, ani kwartalnie — boć tu zimą nikt tak długo nie wyżyje. I pani myśli tu chować dzieci!<br> {{tab}}— Proszę pana — a jeszcze przy moich i te pięcioro kociąt się wychowa. Więcej ludzi na świecie tak żyje — niż w pałacach.<br> {{tab}}Tomek teraz dopiero zastanowił się, poco tu przyszedł, i nie znalazł w głowie swej żadnej racyi.<br> {{tab}}Zapalił papierosa i rzekł:<br> {{tab}}— Ma tu pani pięć rubli. Brzuchacza ruszyło sumienie i oddał. A jakby pani co było potrzeba — to mnie powiedzieć, bo mam chleb i posadę dzięki waszej żałobie, a że, co zarobię, to nie składam do banku, ale tracę — niewielka łaska — jeśli pani co dam. Serwus!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fmuw5jj9q8z4iwl0ze4cxbb6vqe7yuz Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/225 100 354156 3140208 1917729 2022-07-28T11:34:59Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wiola w123" /></noinclude><section begin="r11"/>{{tab}}Nazajutrz panna Irena wstała bardzo rano — mówiąc, że chce być u spowiedzi.<br> {{tab}}W powietrzu wisiała ciężka mgła zimowego ranka, złożona w wilgoci i dymu — i na ulicach ledwie się rozpoczynał roboczy dzień.<br> {{tab}}U bramy czekał już Tomek, i poszli tą brudną mgłą otuleni w puste Aleje, bezpieczni, że nikt ich nie spotka.<br> <br><br><section end="r11"/> <section begin="r12"/>{{***||80%|25}} {{tab}}— Bardzo się lękam pana urazić! — mówił Remisz nieśmiało, siedząc na brzegu krzesła w Tomka pokoju — ale jeśliby pan chciał posady szofera, to się trafia bardzo korzystna.<br> {{tab}}Tomek leżał na łóżku zapatrzony w sufit i niechętnym głosem odburknął:<br> {{tab}}— Wcale mi nie pilno do posady. Czy to u was, we {{Korekta|młynie|młynie?}}<br> {{tab}}— Broń Boże. Jak pan wie, jestem rządcą domu — mój gospodarz, Teszner — przemysłowiec, właśnie się ożenił — i wybiera się z żoną w podróż, samochodem. Pan posiada języki — i wogóle — pan jest taki — jakby to rzec — arystokrata — że...<br> {{tab}}— Że mi w sam raz wozić fabrykantów.<br> {{tab}}— To milioner — zapłaciłby — coby pan zażądał — i podróż taka — to przecie rozkosz. Jak mi dziś o tem wspomniał — pomyślałem, że panu to może się spodoba.<br> {{tab}}Tomek chwilę milczał — nagle wstał,<section end="r12"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gwm4d6aqr6atkbut6tgyb110m5w25xl Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 02.djvu/153 100 355049 3140015 2153430 2022-07-28T07:51:30Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Frewaz" /></noinclude>{{pk|rozświe|cone}} szyby. Ale Odeta sądziła, że kiedy się postawi bodaj jedną lampę nie tam gdzie trzeba, zepsuje się wrażenie całości, a własny jej portret, pomieszczony na skośnej, pluszem udrapowanej sztaludze, będzie źle oświetlony. Toteż gorączkowo śledziła ruchy niezręcznego lokaja i połajała go żywo za to że przeszedł tuż koło dwóch żardinier, które miała zwyczaj czyścić sama, z obawy aby ich nie uszkodzono. I teraz poszła je obejrzeć z bliska, aby się przekonać czy im czego nie odbił. Uważała, że wszystkie te chińskie cacka mają „zabawny” kształt, a także storczyki, katleje zwłaszcza, które były, obok złocieni, jej ulubionym kwiatem i które miały tę wielką zaletę, że nie były podobne do kwiatów, ale że były niby z jedwabiu, z atłasu.<br> {{tab}}— Ta wygląda, jakby była wycięta z podszewki mojego płaszcza — rzekła do Swanna, pokazując mu orchideę, z odcieniem szacunku dla tego tak „szykownego” kwiatu, dla wytwornej i nieprzewidzianej siostry jaką dała jej natura, tak odległej od Odety na drabinie stworzeń, a mimo to wyrafinowanej, znacznie godniejszej od wielu kobiet, aby jej zrobiła miejsce w swoim salonie.<br> {{tab}}Pokazując Swannowi kolejno chimery o językach z płomienia zdobiące chiński wazon lub haftowane na ekranie, płatki bukietu storczyków, dromadera z emaljowanego srebra z oczyma inkrustowanemi<noinclude><references/> ''{{c|149}}'' __NOEDITSECTION__</noinclude> axm2kko1j968w8mcce7bsucrxk6m3q4 Strona:PL Jan Potocki - Rękopis znaleziony w Saragossie 05.djvu/154 100 356635 3140071 1725652 2022-07-28T08:39:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Himiltruda" /></noinclude>Chciałem wstać, ale niepojęte uczucie przykuło mnie na miejscu — nie mogłem się ruszyć, lodowaty dreszcz przebiegł po moich członkach. Krew gorączkowo biła mi w żyłach, dziwaczne marzenia obłąkały moją duszę, sen zaś opanował zmysły.<br> {{tab}}Nagle zerwałem się i ujrzałem sześć wysokich świec woskowych, zapalonych na około ciała i jakiegoś człowieka siedzącego naprzeciw mnie, który zdawał się oczekiwać chwili mego przebudzenia. Wyraz twarzy był wspaniały i rozkazujący. Wzrostu był wyniosłego, włosy czarne nieco kędzierzawe spadały mu na czoło, wzrok miał bystry i przenikliwy ale zarazem łagodny i przyciągający, wreszcie nosił na sobie kryzę i płaszczyk szary, podobne do tych w jakie szlachta na wsiach się odziewa.<br> {{tab}}Nieznajomy spostrzegłszy że się obudziłem, uśmiechnął się do mnie wdzięcznie i rzekł: «Synu mój, tak cię nazywam, uważam cię bowiem jak gdybyś do mnie należał, Bóg i ludzie opuścili cię, ziemia wkrótce zamknie się nad tym mędrcem który dał ci życie, ale my cię nigdy nie opuścimy.»<br> {{tab}}«Mówisz pan — odrzekłem — że Bóg i ludzie mnie opuścili. Co się tyczy tych {{pp|osta|tnich}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 47vsyj6qnvbyldu3pykjt7oyb6ibryt Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/292 100 357749 3140171 1917795 2022-07-28T10:46:13Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wiola w123" /></noinclude>dziwnie zmrużonemi oczami, że zrobiło się jej bardzo nieswojo.<br> {{tab}}Ostatecznie, z czego był taki pyszny? — Dopytała się, że był Polak, że rodzice mieli kawałek ziemi, ale on nic nie miał. Brał pensyę, jak każdy — jak ona — i zapewne był chłopskim synem. Tylko ładny był, zgrabny, młody, zdrów, że czasem Milly aż&#32;»rozbierało«, gdy spojrzała na jego cienki profil i rozdęte nozdrza, kiedy upojony pędem — pożerał przestrzeń.<br> {{tab}}Miał inny rozmach i sprawność, jak Pinc, i uciechę z lotu, jak orzeł.<br> {{tab}}Nie bywało też prawie wypadków z maszyną i raz posłyszała Milly, jak hrabia opowiadał pannie Mizzy, że rachunki essencyi wykazują dopiero teraz, na ile Pinc okradał. Z pewnym docinkiem powtórzyła to szoferowi nazajutrz, dodając:<br> {{tab}}— Pan taki oszczędny, jak hrabiowskie pieniądze.<br> {{tab}}Śmiały się szyderczo jego oczy, gdy odparł:<br> {{tab}}— Nie oszczędzam hrabiowskich pieniędzy — ale&#32;»u nas, w familii«&#32;kradnie się droższe rzeczy — benzynę zostawiamy&#32;»für gemeine Leute«. Nie zrozumiała sensu, ale mimowoli odczuła coś nieprzyjemnego — i nadąsała się na resztę dnia.<br> {{tab}}Wreszcie stanęli u celu podróży, w Pallanzy. Nastały dla Tomka dni próżniacze, bo&#32;»państwo«&#32;używali statków i łodzi, a on się {{pp|wa|łęsał}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tpwkggix5yx5utk12bwvnmzkkisu70t Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Barbara Tryźnianka.djvu/333 100 358522 3140177 1917836 2022-07-28T10:51:29Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wiola w123" /></noinclude>seryo. Chciałbym jej byt zabezpieczyć, ale ma stado łajdaków w rodzinie, którzy ją ograbią.<br> {{tab}}Nie mam szczęścia do familii moich blizkich — zaryhotał zcicha, szyderczo. Tylko tamci nie mieli interesu w mojej śmierci — i byłem od nich bezpieczny — a ci się okpią.<br> {{tab}}Testament mam zrobiony zawczasu.<br> {{tab}}Tomek zacisnął pięści, że mu paznogcie wrzynały się w dłonie — ale milczał.<br> {{tab}}— Cóż, namyśl się. Dam dla Mizzy do stu tysięcy koron. Zrobisz karyerę, chłopcze.<br> {{tab}}— Jakto? Przecie muszę się za to z nią ożenić.<br> {{tab}}— Rozumie się. Dostaniesz list do mego rejenta w Wiedniu — i on ci po ślubie zapłaci.<br> {{tab}}— A ona się zgodzi?<br> {{tab}}— Dlaczegożby nie?<br> {{tab}}— Ano, chociażby dlatego, że mogę po ślubie tysiące zabrać a jej pokazać figę.<br> {{tab}}— Mizzy da sobie radę z tobą.<br> {{tab}}— A fundusz pana hrabiego kto ma dziedziczyć?<br> {{tab}}— Siedmnaście osób dalekiej rodziny. Będą się procesować i drzeć o to — aż im nic nie zostanie. Żałuję, że tego widzieć nie będę.<br> {{tab}}— A pani hrabina?<br> {{tab}}— Pani brabina, jak zechce — może się z tymi siedmnastu też procesować. Ale to mnie nic nie obchodzi. Namyśl się nad moją propozycyą — i podaj mi tu z biurka papier, tekę<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 68soq4xmi7i1im488na18sae3soonp6 Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/124 100 366570 3140011 1311175 2022-07-28T07:43:12Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ankry" /></noinclude>nasze figurki, nasza nicość wpośród tego jeziora asfaltowego, z pod którego skamieniałych fali bucha od lat tylu niewygasły płomień. Co za cuda! co za cuda!<br> {{tab}}Nie bez kilku ośliźnień i wykrzyków przebyto wreszcie owo morze i podróżni odetchnęli na piasczystej, kamieniami wulkanicznemi zasianej dolinie, dzielącej Sommę od Wezuwjusza.<br> {{tab}}Tu potrzeba było spocząć i nabrać sił do wdrapania się na górę, ztąd właściwie rozpoczynało się najtrudniejsze zadanie. Przewodnicy, ocierając pot z czoła, gotowali krzesła, szlejki skórzane, któremi ciągnąć mieli, mężczyźni silne ręce do podtrzymywania osłabłych. Wnijście na Wezuwjusz, nawet dla Anglików, którzy nieraz odbywali już pieszo wędrówki na Flegièrę, Montanvert i wyniosłości otaczające Montblanc, było rzeczą wcale nową. Inna jest po dobrze utartej ścieżce, na mule posłusznym, oswoiwszy się nieco z widokiem przepaści u stóp, powolnie, wjeżdżać, lub wchodzić po twardym gruncie a choćby ostrych kamykach, na zmniejszoną krętą drożyną wysokość, a inna wleźć na taką głowę cukru jak wulkan neapolitański, stromą i zawaloną żużlami przepalonemi i ostremi, które nogi kaleczą, lub popiołem, w którym się po kostki tonie. Większa też część wędrowców każe się nieść na krześle czterem silnym i przywykłym do tego ludziom, lub (co taniej) ciągnąć na pasku skórzanym; nie wielu, zdyszanych z biciem krwi i twarzą zbrzękłą, potrafi dobić się o własnych siłach na małą płaszczyznę, otaczającą krater.<br> {{tab}}W tak licznem towarzystwie, jak było opisane, w części z kobiet złożonem, miłość własna musiała grać także pewną rolę, gdy przyszło do wyboru {{pp|środ|ków}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> k7kii9rgmmptkj6tt87et6euhqm9hm7 Strona:William Yeats-Opowiadania.djvu/41 100 384860 3139808 2267326 2022-07-27T13:52:16Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Salicyna" /></noinclude>{{pk|tań|czącego}} Hanrahana, ponieważ nic podobnego nie widziano w tych stronach od czasu, gdy bawił tu zeszłym razem. Hanrahan odrzekł, że nie będzie tańczył, jako że teraz lepiej używa nóg, przebywając pieszo wzdłuż i wszerz pięć dzielnic Irlandji. W sam raz, gdy domawiał tych słów, przez niedomknięte drzwi weszła Oona, córka gospodarza, trzymając na ramionach naręcze zbłoconych gałązek świerkowych, zebranych koło Connemara, celem podniecenia ognia. Rzuciła je na palenisko, a płomień buchnął wysoko, oświecając jej oblicze urodne i uśmiechnięte; dwóch czy trzech parobków zerwało się z ławy, prosząc ją do tańca. Lecz Hanrahan zastąpił im drogę, odepchnął ich na boki, i oświadczył, że ona z nim właśnie będzie tańczyła, ponieważ przebył szmat drogi, zanim dotarł do niej. I snadź szepnął jej w ucho jakieś miłe słóweczko, gdyż nic nie rzekła na to, jeno stanęła z nim do tańca, a na buzi miała nieznaczne wypieki. Wszystkie pary się zatrzymały, — lecz gdy tanek już miał się rozpocząć, Hanrahan ni stąd ni zowąd spojrzał wdół i obaczył swe buciory, co były schodzone i dziurawe, tak iż wyłaziły z nich strzępiaste szare onuce; tedy ze złością obruszył się, że podłoga tu kiepska, a muzyka niewiele warta, i usiadł w ciemnem miejscu na przypiecku. Ale ledwie to<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{Numeracja stron|22||}}</noinclude> 2p2auli3vb177kgg363sj56uatmex2m Strona:Stanisław Bełza - Krótkie wiadomości z dziejów Polski.djvu/25 100 394998 3139989 1731872 2022-07-28T07:14:52Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Zdzislaw" /></noinclude>{{tab}}'''August Drugi''' (1697-1733) książę saski, nie troszczy się o dobro Polski. Hulaszczem życiem osłabia do reszty powagę królewską i prowadzi Polskę do upadku. Umową karłowicką (1699) pozbywa się Polska Turków, odbiera Podole i Ukrainę z twierdzą Kamieńcem. Król zawiera tajne przymierze z Moskwą. Król szwedzki Karol Dwunasty, wielki wojownik, pokonywa wojsko moskiewskie, wpada do Polski, zajmuje główne miasta. Książę pruski, korzystając z zamieszki, ogłasza się królem Prus za zezwoleniem Augusta, przez co przybywa Polsce groźny wróg. Karol dwunasty pozbawia Augusta tronu. August układa się o rozbiór Polski z Prusami, Moskwą i Danią. Zjazd elekcyjny obiera królem '''Stanisława Leszczyńskiego''' (1704-1709) jednego z najlepszych Polaków. Powstaje wojna domowa. Szwecya i Moskwa plądrują w Polsce, rabują kościoły i klasztory, znieważają duchowieństwo. August drugi zrzeka się korony polskiej. Car Piotr Wielki wpada do Polski i rządzi w niej, jakby u siebie. Karol Dwunasty ponosi klęskę pod Połtawą i uchodzi do Turcyi. August Drugi, przyjaciel Piotra Wielkiego, wraca i prześladuje stronników Leszczyńskiego; Leszczyński uchodzi do Francyi. Niezadowoleni Polacy podnoszą wojnę przeciw Sasom i niebacznie oddają się pod opiekę cara Piotra. Ten dyktuje warunki zgody z Sasami i każe je pod osłoną swych wojsk zatwierdzić bez rozpraw na sejmie. Polska zgodziła się na ograniczoną liczbę wojska stałego. Piotr Wielki ogłasza się carem Rosyi (1721). Naokoł przybywa wrogów, a niebaczna szlachta hula swawolnie, cieszy się złotą wolnością, kłóci się wzajemnie, uszczupla siłę zbrojną i pozwala wrogom u siebie dyktować prawa i mieszać się do rządów. Za panowania tego króla powstało przysłowie: „za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa.“<br><br> {{tab}}'''August Trzeci Sas''' (1733-1763) wybrany pod naciskiem Rosyi wbrew woli ogółu, który pragnie Leszczyńskiego. Ten powraca z Francyi lecz widząc, że nie utrzyma się na tronie wobec prześladowania ze strony Piotra Wielkiego, wyjeżdża z kraju z powrotem. Król francuski mianuje Leszczyńskiego namiestnikiem Lotaryngii. Tam Leszczyński, otoczony miłością<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0yx0kgdebuxl2hd5v3szb2y3avl0t0e Strona:Stefan Grabiński - Engramy Szatery.djvu/27 100 396998 3139801 2001586 2022-07-27T13:43:17Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Himiltruda" /></noinclude>{{tab}}Oczy młodego człowieka przesunęły się raz jeszcze po pociągu, poczem trochę zdumione spoczęły na przełożonym.<br> {{tab}}— To złudzenie parnie naczelniku — odpowiedział spokojnie — rodzaj optycznej iluzji wywołanej być może chwilowym stanem atmosfery. Dziś było dość dużo mgły w powietrzu.<br> {{tab}}— W takim razie i kolega powinieneś był jej ulec.<br> {{tab}}— No niekoniecznie. Pewną rolę odgrywają przytem i indywidualne własności naszych narządów wzrokowych.<br> {{tab}}— He, he, he — zaśmiał się szydersko Szatera — innemi słowy chciał kolega powiedzieć, że każdy z nas inaczej widzi. Ha, {{pp|tru|dno}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> du05dbief9pfypyylwsfrxlm3l6lpng Strona:M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - Tom 1.djvu/115 100 401430 3140051 2251863 2022-07-28T08:25:52Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Salicyna" /></noinclude>{{tab}}'''Chłopaczysko''', ''zgr.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłopak|Chłopak]], niezgrabny, niegrzeczny, gburowaty chłopiec.<br><br> [[File:M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - ilustracja do hasła Chłopak.png|70px|right]]{{tab}}'''Chłopak''', '''Chłopiec''', wyrostek; przyrząd do ściągania butów z nogi (fig.).<br><br> {{tab}}'''Chłopczyk''', '''chłopczyna''', ''pieszczotliwie'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłopiec|Chłopiec]].<br><br> {{tab}}'''Chłopczysko''', ''zgr.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłopiec|Chłopiec]]; chłopiec nieokrzesany, niegrzeczny, gburowaty; chłopiec (mówiąc z politowaniem).<br><br> {{tab}}'''Chłopek''', ''zdr.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłop|Chłop]], biedny, poczciwy wieśniak, kmieć.<br><br> {{tab}}'''Chłopianka''', chłopka.<br><br> {{tab}}'''Chłopiątko''', ''zdr.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłopię|Chłopię]].<br><br> {{tab}}'''Chłopiec''' lub '''Chłopak''', dziecię płci męzkiej, syn; podrostek, młodzik, młodzieniec; pachołek, służący, lokaj młody; w handlu: uczeń, praktykant; terminator w jakiem rzemiośle; posługujący.<br><br> {{tab}}'''Chłopieć''', stawać ś. podobnym do chłopa, dziczeć.<br><br> {{tab}}'''Chłopię''' '''(-ęcia)''', chłopiec, pacholę.<br><br> {{tab}}'''Chłopięcy''', ''przym.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłopię|Chłopię]], dziecięcy, dziecinny, młody.<br><br> {{tab}}'''Chłopisko''', ''zgr.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłop|Chłop]]; wielki a niezgrabny, do niczego, drągal.<br><br> [[File:M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - ilustracja do hasła Chłopka.png|70px|right]]{{tab}}'''Chłopka''', wieśniaczka, włościanka; czepek negliżowy z tyłu zawiązany (fig.).<br><br> {{tab}}'''Chłopofil''', przyjaciel chłopów, zwolennik chłopów, chłopoman.<br><br> {{tab}}'''Chłopoman''', przyjaciel chłopów, stronnik chłopów; idealizujący chłopów; demokrata, ludowiec.<br><br> {{tab}}'''Chłopomanja''', trzymanie strony chłopów, przesadne idealizowanie chłopów.<br><br> {{tab}}'''Chłopski''', kmiecy, wieśniaczy, włościański, należący do chłopa; prosty, gburowaty; '''C.''' rozum, zdrowy rozsądek widzący rzeczy jasno, pojmujący od razu bez dociekania i nauki; prosty, naturalny; po '''C-u''', z '''C'''-a = jak chłop (przebrać się, mówić).<br><br> {{tab}}'''Chłopstwo''', ''zbior.'' chłopi; stan chłopski; prostactwo.<br><br> {{tab}}'''Chłoptaś''', '''chłopuś''', ''zdr.'' od [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chłopiec|Chłopiec]], ładny chłopiec.<br><br> {{tab}}'''Chłosta''', plaga, bicie, cięgi; bicie kijem lub rózgą, razy; ''przen.'' kara, nieszczęście, plaga.<br><br> {{tab}}'''Chłostać''', bić, ćwiczyć, smagać; uderzać z siłą; łajać, ostro krytykować; gnębić, dokuczać, dręczyć.<br><br> {{tab}}'''Chłód''', zimno umiarkowane, powietrze chłodne; oziębiona temperatura, miejsce chłodne, cień; brak uczuć cieplejszych; obojętność.<br><br> {{tab}}'''Chłypać''', mrugać często oczami; łypać, zaczerpnąć powietrza; łykać.<br><br> {{tab}}'''Chłysnąć''', łyknąć, połknąć, napić się.<br><br> {{tab}}'''Chłystek''', błazen, głupiec, hołysz, smarkacz, gołowąs; nie wiele wart, hetka-pętelka.<br><br> {{tab}}'''Chmal''', w ''bartn.'' gwóźdź w drzewo wbity nad miejscem, na którym bartnik zawiesza łaziwo; gąszcz w lesie, gęstwina, jaruga.<br><br> {{tab}}'''Chmara''', ''rz. ż.'', mnóstwo, wielka ilość, masa, ćma, tłum.<br><br> [[File:M. Arcta słownik ilustrowany języka polskiego - ilustracja do hasła Chmiel.png|70px|right]]{{tab}}'''Chmiel''', ''blm.'', roślina wijąca się o łodydze cienkiej, szorstkiej, długiej, o kwiatach szyszkowatych, używana przy fabrykacji piwa; piwo i wogóle trunek, moc jego; taniec weselny i muzyka do niego; ''przen.'' nieporządek, zamęt.<br><br> {{tab}}'''Chmielarnia''', '''Chmielnik''', miejsce w którym hodują chmiel na większa skalę; zakład pakowania chm.<br><br> {{tab}}'''Chmielarstwo''', przemysł chmielowy, uprawa chmielu, handel chmielem.<br><br> {{tab}}'''Chmielarz''', zbieracz chmielu, chodzący koło chmielu; handlujący chmielem; pijak.<br><br> {{tab}}'''Chmielić''', zaprawiać chmielem.<br><br> {{tab}}'''Chmielnik''' — ''p.'' [[M. Arcta Słownik ilustrowany języka polskiego/Chmielarnia|Chmielarnia]].<br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 87ookmckj3j2u4yxdivov5pnj2tva0h Strona:Zygmunt Różycki - Wybór poezji.djvu/249 100 405492 3140183 2018448 2022-07-28T10:58:08Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ankry" /></noinclude><poem> Bo wierz mi dotąd w życiu tem, Wśród chmurnej, ciemnej drogi, Szczęście mi tylko było snem, Różami — cierń i głogi. Więc chociaż dzisiaj, gdy mam iść W nieznane jakieś strony, Chciałbym z rozkoszy drżeć, jak liść, Rosami uperlony. Więc chociaż dzisiaj, gdy już nic Prócz bólu nie znam w sobie, Chciałbym jasnością twoich lic Pocieszyć się w żałobie. Upić się wonią twoich słów, Twą białą opleść szyję — I znowu kochać, roić znów I czuć, że jeszcze żyję. </poem><br><br> {{---}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> eaar8znrvusms9hjvxdx1jodgqjxokr Strona:Zygmunt Różycki - Wybór poezji.djvu/340 100 406667 3140221 1278438 2022-07-28T11:42:55Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Matlin" /></noinclude><poem> Ale im mówcie, że do wrót, Gdzie lśni niezłomnej Prawdy krzyż, Można dojść tylko drogą cnót Po przez hartownej woli spiż!.. {{...}} Bo biada temu, ktoby zwiódł Ten biedny, ten siermiężny lud!</poem> <br><br> {{---}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ck6bhy6ssvd00kkorkn1wv2xbm4sft6 Strona:Zygmunt Różycki - Wybór poezji.djvu/342 100 406669 3140182 1278446 2022-07-28T10:57:39Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Matlin" /></noinclude><poem> Bo ludzie cierpieć, kochać już nie mogą, Bo pieśń, co nieraz z piersi im wybucha, Nie ma błyskawic, nie drży słońc pożogą, Bo są jako ta łódź wiotka i krucha, Kędyś na obszar cichych wód rzucona, Którą najlżejszy nawet wiatr pokona! Cierpię, bo widzę, jak los gnie i łamie Tych, którzy serca mają kryształowe, A zaś na czole wypisane znamię Dumy, — a w oczach błyski piorunowe, Że ten zwycięża tylko, który kłamie, Aibo z czartami prowadzi rozmowę Miast słuchać bóstwa słonecznej pochodni, Która się lęka występku i zbrodni! Cierpię, bo widzę tylko dookoła Na tej przesmutnej ziemicy obszarze Ćwiekami grzechu poorane czoła, Ach! i przedwcześnie uwiędnięte twarze, Którym nic wrócić młodości nie zdoła, Że w proch się wszystkie rozpadły ołtarze, Błyszczące świętych ideałów złotem, Pod druzgocącym niszczycieli młotem! Cierpię potrzykroć, cierpię przeogromnie, Że tak przelotne są szczęścia godziny, Że tylu ludzi ginie gdzieś bezdomnie Za cudze grzechy i za cudze winy I kiedy sobie jeszcze uprzytomnię, Że by się słońcem mogły stać ich czyny, Gdyby ich śmierci nie dotknęła ręka, Serce mi z bólu łamie się i pęka! Cierpię potrzykroć, żem jest taki mały, Choć ognie uczuć rwą mi biel mej duszy,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c3lh8etdg4xvghfvk1smnpk62i6b2w4 Strona:Ernest Renan - Żywot Jezusa.djvu/197 100 422355 3140068 2351297 2022-07-28T08:38:14Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Zetzecik" /></noinclude>egzaltowanego sięgając do wielkich wspomnień swej młodości, przetworzył duchową fizyonomię swego mistrza, a nieraz nawet budzi podejrzenie — jeżeli jakaś obca ręka nie skaziła jego dzieła {{Korekta|—, że|— że}} niezawsze bezwzględna szczerość była mu zasadą i prawem przy układaniu tego dziwnego pisma. {{tab}}Młoda sekta nie miała właściwie żadnej hierarchii. Wszyscy nazywali się wzajemnie&#32;»braćmi«&#32;a Jezus nie pozwalał, aby go tytułowano inaczej, jak&#32;»rabbi«,&#32;»mistrz«,&#32;»ojciec«; sam miał być tylko mistrzem, Bóg tylko ojcem. Najdostojniejszy pośród nich miał być sługą innych<ref>Mat. XVIII, 4; XX, 25—26; XXIII, 8—12; Marek IX, 34; X, 42—46.</ref>. Tymczasem postać Symona Barjony poczęła się wybijać ponad resztę uczniów. Jezus przemieszkiwał u niego i pouczał z jego łodzi<ref>Łukasz V, 3.</ref>; dom Piotra był głównym punktem wykładu ewangielii. Uważano go za przewodnika gromadki całej i do niego też zwracali się celnicy, ściągający podatki<ref>Mat. XVII, 24 (w oryg. franc. mylnie 23 — przyp. tłóm.).</ref>. Szymon był pierwszym, który uznał w Jezusie Mesyasza<ref>Mat. XVI, 16—17:&#32;»A odpowiadając Symon Piotr rzekł: Tyś jest Chrystus, on Syn Boga żywego«. Tedy odpowiadając Jezus rzekł mu:&#32;»Błogosławionyś Szymonie, synu Jonaszów! bo tego ciało i krew nie objawiła tobie, ale ojciec mój, który jest w niebiesiech«.</ref>. Gdy Jezus w chwili swej niepopularności zapytał uczniów:&#32;»czy i wy mnie opuścicie?«&#32;odparł mu Szymon: «Panie, do kogóż pójdziemy? ty masz słowa żywota wiecznego!«<ref>Jan VI, 68—70.</ref>. Jezus nieraz mu powiadał, że uważa go za pierwszego w swym {{pp|ko|ściele}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> p14jxbgaulu4ixap2kfn234xqv5ypok Indeks:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu 102 453808 3139927 2238107 2022-07-27T19:04:13Z Alenutka 11363 proofread-index text/x-wiki {{:MediaWiki:Proofreadpage_index_template |Tytuł=[[Ijola]] |Autor=Jerzy Żuławski |Tłumacz= |Redaktor= |Ilustracje= |Rok=1906 |Wydawca=Księgarnia H. Altenberga |Miejsce wydania= |Druk= |Źródło=[[commons:File:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu|Skany na commons]] |Ilustracja=[[File:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu|thumb|page=1]] |Strony=<pagelist /> |Spis treści= |Uwagi= |Postęp=do uwierzytelnienia |Status dodatkowy=_empty_ |Css= |Width= }} ppxvuyxprgjpz2eh4hfh514vuz2oxm2 Szablon:IndexPages/Jerzy Żuławski - Ijola.djvu 10 453820 3139875 3139654 2022-07-27T17:01:47Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>224</pc><q4>34</q4><q3>166</q3><q2>0</q2><q1>23</q1><q0>1</q0> 302zbzv54zgt8q9pfh1tfyyn5vg8bi2 3139889 3139875 2022-07-27T18:01:46Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>224</pc><q4>34</q4><q3>176</q3><q2>0</q2><q1>13</q1><q0>1</q0> d6pica6g9a5yf4r4hqmqfngqxso0417 3139924 3139889 2022-07-27T19:02:01Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>224</pc><q4>36</q4><q3>187</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>1</q0> lj6hd35zdjh49cmb30ycuf906zmzw7y 3139948 3139924 2022-07-27T20:01:49Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>224</pc><q4>38</q4><q3>185</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>1</q0> j8yhxxltgbc1u5cobfmyez0c1z427n8 Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 010.jpeg 100 453904 3140016 2249232 2022-07-28T07:52:55Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>Od nich to wieje smutek na dolinę i w koło pustka się rozchodzi.<br> {{tab}}Jedyna ubocz góry, która się przygięła wierchem do kolan Turbacza, ta jedna czerniała lasem.<br> {{tab}}I tę miał ścinać Rakoczy.<br> {{tab}}Pięła się ona bystro w górę wprost z międzywidla dwóch roztok, a dochodziła na dół aż do ich połąki, tam, kany dawno, drzewiej, za ludzkiej niepamięci stała ta sławna, wielka huta.<br> {{tab}}Na jej pogrobie, jak się rzekło, ostała rudera. W niej to Rakoczy osiadł i zamieszkał.<br> {{tab}}I rozgazdował się na dobre. Z odziomków starych jedli, nalezionych w potoku, narznął gnatków, naszczypał giętkich tylin i uplótł wrota, które przymocował do odrzwi zawiasami łycznych korzeni, wyprutych z ziemi w gąszczu i oparzonych w dymie nad ogniskiem. Tak samo z tylin i przeplecin stworzył sobie łoże, umocował je w kącie i podparł nad ziemią, potem nazmiatał liści pod bukami, naznosił na posłanie, aby miękko było, i zgotował legowisko wcale nie od rzeczy. Dach pozawłóczył gontami, powałę poprawił i umszył szpary w ścianach, aby wiatr nie miał przystępu. Przedtem wyrżnął w ścianie bocznej nieduże okienko. Następnie z poostałych po hucie kamieni, a wypalonych mocno, ułożył nalepę, na której mógłby<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qigjlgx3yl1582udn6io549f7smqhkf Strona:Swetoniusz - Żywot Nerona (tłum. Ejsmond).djvu/39 100 460707 3140024 1256628 2022-07-28T08:00:46Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{pk|pod|nosząc}} przeciwko niej różne oskarżenie. A skoro wycofała się do siebie na wieś, posyłał umyślnych gońców, by ją zbezczeszczali i szkalowali i niepokoili przejeżdżając koło jej siedziby lądem i morzem.<br> {{tab}}Zaniepokojony jednak groźbami jej i gwałtownością charakteru, postanowił ją zgładzić. Spróbował trucizny i spostrzegł, że matka ma się na baczności.<br> {{tab}}Obmyślił a następnie kazał zbudować specjalną maszynę, która miała zawalić na Agryppinę sufit podczas jej snu. I ten podstęp ofiara spostrzegła.<br> {{tab}}Wtedy Neron uciekł się do okrętu, wspartego na sprężynach, który miał rozbić się i utopić lub zmiażdżyć Agryppinę.<br> {{tab}}Udał, że się z nią godzi. Tkliwemi listami zaczął ją prosić, by przybyła do Bai spędzić z nim święta Minerwy. Długo ją trzymał przy stole, by dać czas sternikom na zniszczenie galery, którą matka jego przybyła. A gdy pragnęła odjechać — dał jej, zamiast zniszczonej i niezdatnej do użytku galery, statek zbudowany na zagładę nieszczęśliwej.<br> {{tab}}Odprowadził ją z oznakami radości i czule ucałował jej pierś na pożegnanie.<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ovwxnfmyjpbozdxpdm9rpq97iv44dto Strona:Kaprala I Brygady Piłsudskiego Szczapy poglądy różne na rzeczy rozmaite.djvu/27 100 460926 3140028 1362677 2022-07-28T08:03:21Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ankry" /></noinclude>{{tab}}— Racja, Szczapa, racja...<br> {{tab}}Nagle Szczapa zauważył na jakiejś wystawie fotografię Komendanta: „O! Dziadek! W Radzie Stanu siedzi... Ja przez dziadka to tej Rady Stanu nie psioczę... Dałbym cały żołd, żeby choć raz usłyszeć, jak Dziadek z tymi cywilami mówi... A bo on z nimi mówi? O czem miałby rozmawiać, kiedy jeden tylko wojskowy jest: książę od milicji, ale to przecież też policja, a Dziadek w tem nie gustuje. Najodważniejszy W Radzie to ten drugi, zapomniałem jak go tam zwać! Ten, Wicie, bohater państwowy, co do W. Księcia list napisał! Recht! Łempicki! że też mu jeszcze złotego Tapferkajtu komendant jego, Niemojowski, nie dał. W Radzie Stanu, jak w I Brygadzie: więcej zasług niż szczęścia, a zamiast gwiazdki to sobie uczep moralne zadowolnienie z dokonanego czynu i fasuj za to, co chcesz.<br> {{tab}}— A wy, Szczapa, mówicie, że Radzie Stanu z powodu obecności w niej Komendanta nie dokuczacie... Oj, Szczapa! A trzeba wam wiedzieć, że tam jest trochę ludzi, co bezwzględnie przy nas stoją np. obywatele z C.K.N.<br> {{tab}}— Tfuu! Dla mnie dwie, trzy czy cztery litery to jest jedno i to samo. Te C.K.N., N.K.N., P.N.N., D.W.N.K.N, L.P.P. — to jest jedno. Czemu to ja nie jezdem I.B.P. tylko I Brygada Piłsudskiego? Bo to szczere złoto! Klang jest! Solidna firma! Jakbyście ob. sierżancie guldena na menażkę rzucili... A wiecie, wy, co oni wypisują? Koło Dziadka to umieją robić tłok... Taki ci się zakalec koło dziadka z nich zrobił, że ino bagnet wsadzić. A najgorsza to ta babska awangarda z kwiatami i: „Ach!“, „Och!“ Co mają przynieść jakiej kiełbasy, konserwy albo karmelków to ci kwiaty znoszą. A tego nawet kasztanka nie je, furt kicha od samego zapachu. Ale co wypisują?... Ażem się za głowę złapał: Druga „Nowa Reforma!“ „Gdyby nawet żołnierz polski nie zdążył już dostąpić najwyższego dla żołnierza honoru, nie zdążył przelać swej krwi za ojczyznę...“ — to armja być musi. Dwa dni myślałbym, a tego nie ułożyłbym.<br> {{tab}}To se z Sikorskim róbcie armję z wątpliwym honorem. Ja z Dziadkiem takiego artykułu nie używam. Co to Dziadek, oberst austrjacki jest, żeby zjadł śniadanie i na musztrę {{pp|po|jechał}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h4d0hla387us08e6vkaaynw6lb01x60 Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/72 100 462571 3139796 1976427 2022-07-27T13:38:24Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Ankry" /></noinclude>{{tab}}Gdy Wiktor wysumitował się, że nie umie po angielsku, panna Harrison poczęła z nim banalną rozmowę, łamaną komicznie brzmiącą niemczyzną. A skoro pojawiła się herbata, rzuciła się na grzanki i konfitury.<br> {{tab}}Zauważywszy, że Wiktor pogłaskał jej pieska, opowiedziała mu wiele o mądrości swego faworyta, poczem zapaliła papierosa i ozwała się do panny Emmy po angielsku, o wierzchowcu, jakiego miała dosiąść, i o niepewnej pogodzie.<br> {{tab}}Wkrótce zamknęły się za nią drzwi.<br> {{tab}}— No, nie było to tak okropne — zaśmiała się panna Emma. — I nie trwało długo..<br> {{tab}}— Zresztą wynagrodzisz mi to łaskawie... — wycedził Wiktor.<br> {{tab}}— Wynagrodzę? — parsknęła śmiechem panna. — Pokażę ci apartamenty, jakie w czasie wojny zajmował tu cesarz Wilhelm. Ale zjedz wpierw grzanki, jakie panna Harrison pozostawiła ci wspaniałomyślnie. Są doskonałe. Anglicy umieją żyć.<br> {{tab}}Wkrótce zeszli po schodach w kurytarz, ze lśniącą jak lustro posadzką. Ponad szeregiem drzwi sterczała tam galeria rogów jelenich z datami uwieczniającemi strzał.<br> {{tab}}Parma Emma zdradziła Wiktorowi tajemnicę, że niektóre z tych rogów, a mianowicie te rogi, których właścicieli raczył położyć trupem sam „Majestat“ (czy też jego przyboczny strzelec), były tylko wiernem naśladownictwem z drzewa oryginalnych rogów, jakie zabrał dla siebie niesyty takich trofeów myśliwskich Kaiser.<br> {{tab}}Wprowadziła gościa do tonącego w pomroku pokoju, gdzie oprócz kilku starożytnych szaf znajdowało się pośrodku duże łoże, kapą z brokatu ciemno-purpurowego przykryte, z którego narożników wyrastały wężowate, złocone drzewce, nakryte baldachimem, frendzlami lamowanym. Sypialnia ta Kaisera dość niesympatyczne zrobiła wrażenie na<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qqh9gg8w7l2mgq5995yh0gj5rwi7cn9 Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/32 100 463246 3140014 2119640 2022-07-28T07:47:48Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude><section begin="w1"/>{{pk|bra|my}} dopiéro wchodzącemu u stóp się rozłożone pokazuje.<br> {{tab}}W około na wielką rozległość gęsto rozsiane są jeziora i błota, które dawniéj uważano za niemałą przeszkodę w podróżach ku téj stolicy<ref>{{#section:Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/389|w.3}}</ref>. Jeszcze w siedemnastym wieku, między Wilnem a Połockiem rozciągały się szeroko szczątki lasów, dawniéj całą tę okolicę pokrywających<ref>{{#section:Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/389|w.4}}</ref>.<br> {{tab}}Ziemia w okolicach piasczysta, ale żyzna pod uprawą, cena jéj w XVII wieku tak była wysoką, że jéj nigdzie przyjmować nie chciano<ref>{{#section:Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/390|w.5}}</ref>. Lepszym jeszcze dowodem jéj, dobroci jest taniość nadzwyczajna płodów, jaką się zawsze Wilno odznaczało<ref>{{#section:Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/390|w.6}}</ref>. Rozliczne rodzaje kwiatów rozsiane są po okolicznych dolinach, miedzy niémi, pisze ''Jankowski''<ref>{{#section:Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/390|w.7}}</ref>, znajdują się bardzo rzadkie i piękne. Botanicy ''Gilibert'' i ''Jundziłłowie'', wiele ich tu zbierali, mianowicie koło Rybiszek. Są to drobne resztki téj silnej wegetacyi, która gęstym lasem okrywała jeszcze w XIII wieku, późniéj przez miasto zajęte doliny i góry, na których źwierz dziki, tury, żubry, łosie, niedźwiedzie, legiwały, tam, gdzie późniéj świątynie, zamki, pałace i chatki stanąć miały. Taki jest zawsze początek miast, przed któremi ustępować muszą gęste puszcze i dzika ich ludność; dla których zniżają się góry, zwracają rzeki, równają doliny, pod wszechmocną dłonią człowieka.<br> <br><section end="w1"/> <section begin="w2"/>{{c|w=160%|'''II. Natura ziemi.'''|po=15px}} {{tab}}Okolice Wilna, obfitujące w jeziora, (z których najsławniejsze Trockie wspomnieniem historycznem i szczątkami zamku, które oblewa)<ref>{{#section:Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Wilno tom I.djvu/390|w.8}}</ref>; — wszędzie grunta mają jednostajne prawie, złożone z tufu wapiennego, <section end="w2"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> eg9e2wp8vl3qcswj13g06pwy3aka4l8 Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/6 100 480239 3140089 2348047 2022-07-28T09:23:41Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|rzad|kо}} kto wieczorem odważył się zapuszczać. Tu i ówdzie tylko śpiesznym krokiem sunął do domu opóźniony mieszczanin z latarnią i laską okutą w ręku. Później jeszcze z wrzawą przebieży czereda włóczących się studentów z gromadą dziadów i żebraków; do nich przyłączą się nie jeden milicyant miejski z rohatyną, woląc porozumieć się z nocną gawiedzią, niż staczać krwawe i niepewne bitwy w ciemności. Gdy i ci przeminęli, łańcuchy przez puste ulice rozciągnięto i posępny róg z wieży zawyje, wtedy wychodzi stróż nocny. W brutalnej opończy, dziwnie upstrzonej biało naszytemi trupiemi głowami, dzwoniąc w rozbity dzwonek, woła jednotonnym, grobowym głosem:<br> {{tab}}„Wy, którzy śpicie, módlcie się za umarłych!“<br> {{tab}}A stąpanie jego wolnе rozlega się długo po kamieniach. Tymczasem wszystkie już światła pogaszone i znowu dziki jęk rogu uderzy z wieży kościelnej: to znak, iż znowu jedną godzinę czasu pochłonęła wieczność.<br> {{tab}}Cała Bazylea w dzień tak głośna i żywa, teraz jakby wymarła. W jednym tylko z domów na końcu górnego miasta, w wązkiem, zakratowanem okienku, pod ostrym szczytem miga krwawe światło. Raz gaśnie, to znów się zmaga, zmienia barwę, a z wysokiego komina śród gęstego dymu sypną czasem iskry i ulecą, znikną w ciemności; a wtedy blaszane smoki chorągiewek i rynien na dachu błyszczą w<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ldpi6d77plfahz3jzu73m6w8yfsau4d Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/7 100 480240 3140200 2348048 2022-07-28T11:19:40Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>ciemności, zdają się żywe. Ten dom bezpieczny, wieczorem każdy go mieszkaniec omija; strzeże go podanie niedawne, tem więc łacniej znajdujące wiarę.<br> {{tab}}Przez kilkanaście lat pracownia była opuszczoną, teraz parę miesięcy już, jak co noc błyszczała światłem.<br> {{tab}}Mieszkał w niej młody Polak, nieznany, lecz imię jego wkrótce w całym świecie zasłynąć miało. Naumyślnie wybrał ten zakąt, by {{korekta|swobonie|swobodnie}} mógł się oddawać pracom, dla których opuścił dom rodzinny, poświęcił młodość i wszystkie jej przyjemności. Nazywał się {{Rozstrzelony|Michał Sędziwój}} i liczył wtedy lat dwadzieścia cztery.<br> {{tab}}Niewielką izbę oświecała lampa, na kominie słabym błękitnym blaskiem gorzały węgle, obłożone wkoło trójkątnego tygielka. Obok na ławie siedzący, sługa Sędziwoja, {{Rozstrzelony|Jan Bodowsk}}i, znużony pracą, czuwaniem i nudami, drzymał, oparty o ścianę, z głową na piersi spuszczoną i wyciągniętemi nogami.<br> {{tab}}Przed stołem, zastawionym naczyniami szklanemi i metalicznemi różnego kształtu, otoczony stosami ksiąg, spoczywał młody alchemik. Przed nim rozwarty foliał, traktaty Bazylego Valentyna. Utopił w nim wzrok, ale wzrok ten, łatwobyś dostrzegł, nie w tych wyrazach szuka teraz myśli; zarzucony, jak kotwica, gdy uwaga spoczywa na powierzchni, w głębi duszy roją się tłumem potworne marzenia.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hknja0ltjhrsnczq2mvdedvb7ve0nre Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/8 100 480241 3140193 2348049 2022-07-28T11:10:30Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}— Nic i nic! — głucho zawołał wreszcie, uderzając ręką w księgę z głębokiem zniechęceniem niewiary; a rozżarzone długiem natężeniem myśli zaczynały coraz jaśniej pryskać i buchać w mimowolne słowa.<br> {{tab}}— Tyle lat pracy, tyle dni bez przerwy i nocy, bez spoczynku, żyję tem jednem światłem, a dokoła ciemniej, niż kiedy!<br> {{tab}}— Adelo! od czasu, jak ciebie ujrzałem, natchniony tą myślą, nią oddycham, w nią patrzę, jak w gwiazdę zbawienia, a gwiazda w błędny ognik zmieniona, wodzi mię po bezdrożach kłamstwa!<br> {{tab}}Nadzieja! {{Korekta|sztatański|szatański}} wymysł! — hydra, której doświadczenie co godzina sto głów urywa, a ta w następnej wnęca nas do labiryntu własnych marzeń, aby potem szydzić, gdy w rozpaczy nie umiemy wrócić na świat, wrócić między zwyczajne ludzkie myśli, którym staliśmy się obcy! — — Od czasów wielkiego Hermesa, Egipcyanie, Grecy, Rzymianie, Arabowie, pierwsze potęgi umysłów, cały zaszczyt świata rozumnego, poświęcali swe trudy wielkiej tajemnicy. — I cóż z prac tylu, z tylu wieków za ślady? — Słowa! słowa, a nigdzie światła prawdy! — Ten łudził kilkadziesiąt lat siebie, po śmierci, jakby przez zemstę, łudzi innych pismami! — Ów nie wierzył, szydził w głębi duszy z tajemnic, szczęśliwy kuglarz, głoszony za adepta, poza grobem ukradzioną sławę zagadkami przedłuża, wszędzie obłuda,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qt5s4yv5sfxx5yq9uj62juaod9x6yz5 Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/18 100 480865 3140139 2348385 2022-07-28T10:18:03Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>jej ojca, lecz za lada sposobnością jego zatrudnienia, wyrzucano jej, jakby zbrodnię. Na nieszczęście była ładniejszą od swych siostrzanek, przeto los jej gorszym był od ostatniej służącej, a pogarda i łzy codziennym pokarmem. Podobne stosunki, jakkolwiek bardzo pospolite, pogorszały się widocznie, ponieważ Beata była wzorem cierpliwej na wszystkie próby łagodności. Tholden widział ją parę razy w domu radcy miejskiego, spełniającą w zbyt skromnym ubiorze jakąś posługę — i szanownego opiekuna poprosił o jej rękę.<br> {{tab}}Z początku ze śmiechem przyjęto żądanie; niewinna Beata doznawała potrojonej liczby uszczypliwych przekąsów. Szczególniej siostrzanki jej wysilały się w owe, tylko płci pięknej wiadome sposoby delikatnego szczypania, które, jak dym, wgryza się pod powieki, mimowolnie łzy wyciska, a w końcu do szaleństwa przywodzi. Na powtórną prośbę, radca wyraźnie odmówił. Anathemius obojętnie na pozór przyjął tę odmowę; ale za parę dni powrócił znowu i czułemu opiekunowi wręczył, wstawiając się za losem Beaty, listy od biskupa, naczelnika miasta i kilku najzamożniejszych panów w Bazylei.<br> {{tab}}Niespodziane prośby, mające raczej pozór gróźb, zdziwionego i przestraszonego radcę zmusiły do wydania swej ofiary. Małżeństwo to stało się naturalnie przedmiotem żwawych rozpraw wszystkich znajomych. Porządni i {{pp|po|ważni}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 17j61oxap42brlo6valt15b1jfiwz61 Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/30 100 480878 3140134 2348402 2022-07-28T10:15:43Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>mnie; nie wypieraj się, wszak jesteś wyznawca i zwolennikiem wielkiego mistrza Paracelsa. Bądź pozdrowiony, bracie mój!<br> {{tab}}— Wiara i dobra wola — odparł nieznajomy, mierząc wzrokiem doktora — jest {{roz|panaceu}}m, które każdy posiada. Ale sympatya twoja myli cię, wyznawco i zwolenniku Paracelsa, wy nie wyznajecie mojego mistrza.<br> {{tab}}Wysoka, wspaniała postawa nieznajomego, jego młoda, pełna powagi i najpiękniejszych rysów twarz, długie, czarne, w pierścieniach wijące się włosy, oko wielkie i czarne, samem spojrzeniem rozkazujące, wzbudzały mimowolne uszanowanie. Sędziwój wpatrywał się pilnie w te szlachetne rysy. Nizki, brzmiący ton głosu, wszystko w nieznajomym zdawało mu się zupełnie znajome, jednak, mimo całej usilności, nie umiałby sobie przypomnieć, gdzieby go widział. Lecz samo wpatrywanie się w niego sprawiało mu rozkosz, jakaś niewidzialna siła pociągała go ku niemu.<br> {{tab}}— Panie!... — rzekła z cicha Arminia, zbliżając się do nieznajomego, i nie śmiała dokończyć.<br> {{tab}}— Bądź spokojna — odparł — przyjdę, gdy tego będzie potrzeba. — Matka twoja żyć będzie.<br> {{tab}}Już wyszedł, a chwilę jeszcze trwało milczenie.<br> {{tab}}— Szarlatan! — zawołał Bodenstein — postać wymuskana, głos mocny, to rozumie, iż może imponować, ale nie nam, lekarzom.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3c5g15xysgoujeyjtki565zxm5yux8p Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/133 100 488048 3140206 2363213 2022-07-28T11:33:49Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><section begin="t2r03"/>{{pk|po|stępku}} Rogosza ze swym panem, i teraz podwójnie szczęśliwy z powodzenia Sędziwoja, rubaszno-złośliwie się tylko uśmiechał.<br> <br>{{---}}<br><section end="t2r03"/> <section begin="t2r04"/>{{c|IV.|w=120%|po=30px}} {{c|'''{{Rozstrzelony|Prag|0.3}}a.'''|w=130%|po=30px}} {{f|{{f|„Kamień gorejący składa się z trzech części.<br>Tylko ten złożyć go potrafi, kogo Bóg w łonie <br>matki już do tej sztuki poświęcił“.{{tab|65}}<br> ''Poemat o kam. filozof.''{{tab|30}}<br>''Jana von Tetzen 1412 r.''}}|align=right|po=30px}} {{tab}}Nie minęło pół roku od czasu wyjazdu Sędziwoja z Bazylei, a stugębna Fama po całych Niemczech jego sławę rozniosła. Żaden Adepta nie był dotąd tak głośnym, nie okazywał tak jawno dowodów swej sztuki, i żaden nie cenił mniej owoców tej sztuki, to jest złota.<br> {{tab}}Wraz po przybyciu swoim do Krakowa, książęcem życiem, niesłychanym zbytkiem i rozrzutności zwrócił wszystkich oczy na siebie. Doszła pogłoska króla Zygmunta III, który sprzyjał Alchemii i sam często z Mikołajem Wolskim potajemnie, w pracowni zamknięty, obok sztuki złotniczej nad Alchemią pracował. Sędziwój został wezwany do dworu. Zaszczycony poufałą z królem rozmową, kilkakrotnie w jego przytomności zamieniał srebro na złoto. Lecz żadne zachęty, żadne obietnice zatrzymać<section end="t2r04"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1unj67v2l9xupp9jptf53odwene6yrr Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/131 100 488056 3140194 2363197 2022-07-28T11:11:01Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>szczęśliwym. Posyłam baronowi okup za ciebie; drugie tyle tobie na tymczasowe potrzeby.<br> {{tab}}Poznałeś Adelę, co mnie wielce raduje, wierzę, iż z nią możesz być szczęśliwszym ode mnie. Twoje rady, miły przyjacielu, po długiej rozwadze, wszystkie w sercu mojem zaszczepiłem. Porzuciłem Alchemię, tę zwodniczą naukę, i myślę teraz trochę obejrzeć się po świecie, aby użyć żywota, wszystko wedle rad twoich. Po twej szczerej przyjaźni się spodziewam, iż, potrzebując czego, wprost się do mnie udasz; choćby o trochę więcej, niż o pięćdziesiąt funtów złota. Polecam cię Panu Bogu i afektom serdecznej przyjaźni.“<br> {{tab}}List do barona zawierał oświadczenie Sędziwoja, iż gotów jest za podobny okup wszystkich polskich jeńców wykupić, jakichby nie bądź baron w moc swą dostał.<br> {{tab}}W czasie czytania tych pism, Jan wyszedł i powrócił niosąc ciężkie dwa worki. Złożył je na stole, rozwiązał i okazał iż pełne były wielkiej portugalskiej złotej monety.<br> {{tab}}— Każdy worek — mówił — waży przeszło pięćdziesiąt funtów niemieckiej wagi. Tak je przywiozłem, jak mi je w Bazylei w mennicy wymieniono.<br> {{tab}}— Skądże pan twój wziął tak rychło tyle pieniędzy — zapytał żywo baron, wysypując złoto.<br> {{tab}}— Ba! — odrzekł Jan, dumnie głową kiwając — dla mego pana łacniej robić złoto, niż<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3os0n045ekn5qlyc3ekg7qh3ipztjip Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/123 100 488562 3140210 2363136 2022-07-28T11:36:04Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>współbrata i wyznawcy wszyscy; wśród katakumb Tebańskich, z nad brzegów Gangesu, ruin Rzymu, niedostępnych pustyń Arabii i wiecznych lodów północy, wszyscy zwrócili spojrzenie ku widzącemu. Fale światła, otaczającego mędrców, drgały i harmonijne, łagodne dźwięki rozpraszały w przestrzeni. — Mistrz ze smutniejszą, niż zwykłe twarzą, na której już ziemskie zaczynały się odbijać uczucia, odezwał się:<br> {{tab}}— Posłuszny świętym prawom bractwa naszego, miałem być niewidzialnym opiekunem nieszczęśliwego, upadłego brata naszego Tholdena! — Przekleństwo, które on rzucił, oburza mnie. To przekleństwo niewidzialne, unosi się nad ich głową, w córce jego rodzi już początek skłonności ku człowiekowi bezsilnemu, który dla sławy i władzy gotów do poświęcenia myśli. Ten sam wyzwał mnie w imieniu potężnych praw, bym został jego mistrzem; a tak obowiązek nie dozwolił mi unikać przeznaczenia, które przewidywałem.<br> {{tab}}— Ja kocham Arminię; ale błąd ten w łonie swojem rodzi razem pociechę, bo nigdy szlachetniejszy utwór nie wyszedł z rąk Twórcy.<br> {{tab}}Nie wolno nam roztrząsać okropnych przyczyn, dla których została sierotą, lecz obowiązkiem moim jest nadać jej opiekę. Jej serce jest jak klejnot {{korekta|najczystzsej|najczystszej}} wody; rozsądna wola mistrza może je ukształcić w cudowną istotę. Ludzie patrzą i słuchają jej, nie domyślając<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oyva6o72esjkdulfu4rqcs24ekxhlwo Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/166 100 488584 3140211 2364653 2022-07-28T11:37:27Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|żela|znemi}} sztabami, które na jasnem tle pogodnego nieba, wydawały się jak czarny krzyż. Kilka gwiazd przesyłało drżące promienie obok tego znaku zbawienia, do ponurego lochu. Już trzy dni po pierwszych torturach więzień spoczywał. Wszystko w mieście spało w głębokiem milczeniu, do podziemia dolatywał tylko czasami odgłos warty.<br> {{tab}}Kosmopolita powstał, zbliżył się do okienka, patrzał długo w ubrylantowane gwiazdami niebo, i utonął w myślach.<br> <br>{{---}}<br> {{tab}}I dlaczego synowie światła nie okazują ci się? — dlaczegóż współwyznawcy wielkiego bractwa głuchymi są na twe wezwania? — kabalisto, czy czary twoje są już bezsilne? — Bledniesz, serce twoje drży. Nie takim byłeś niegdyś, kiedy duchy światłości posłuszne były twoim rozkazom! Nie zioła to, nie czary, nie słowa tajemnicze, ale dusza rozkazuje dzieciom eteru, a dusza twoja ustąpiła swego berła miłości — miłości ziemskiej, której córką jest śmierć.<br> {{tab}}O młody Chaldejczyku, pomimo niezliczonych wieków twego życia, równie młody jak w owych czasach, kiedy nieczuły na piękność nieczuły na rozkosze, słuchałeś na odwiecznej wieży ognia, harmonią gwiazd, nauczającą cię ostatnich tajemnic, zwyciężających śmierć, a teraz boisz się śmierci? Nauka więc twoja jest<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> edp3a72xbgeqyb0sbr8n7rbw0huethu Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/138 100 489861 3140169 2363245 2022-07-28T10:43:59Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>się beczki smoły; od miejsca, gdzie niegdyś była brama, do głównego wejścia, rozpięty był wielki ponsowy jedwabny namiot; ziemia pod nim czerwonem suknem usłana, boki otwarte, otoczone pomarańczowemi, laurowemi i cyprysowemi drzewami, a krwawe światło, przedzierające się przez te zbytkowne krzewy białym okryte kwiatem, ponuro oświecało niedalekie grobowce i mogiły cmentarza. Oba okna obok drzwi wychodowych, ustrojone były dywanami, kwiatami, festonami bogatych materyi i mnóstwem lamp kolorowych; z pośrodka okien biły wytryski wina i, szumiąc, mieniąc się w świetle, spadały w wystawione wielkie konchy wyzłacane. Dokoła chciwa tłuszcza tłoczyła się, rozbijała o kosztowny napój; nasyceni, jak na pobojowisku, cokolwiek dalej pomiędzy grobami spoczywali na trawie.<br> {{tab}}W klasztorze, którego i pożar nie oszczędził, zamiast dachu, tylko gdzie niegdzie sterczały opalone belki. Wielkie okna, pozbawione szyb i ram, zasłonięte były przejrzystemi oponami, w środkowych salach, gdzie się uczta odbywała; w dalszych skrzydłach gmachu, pustych, sczerniałych, tylko księżyc smutnie świecił przez wszystkie otwory.<br> {{tab}}Przed dziedzińcem turkot zajeżdżających karoc, wołanie pachołków, trzymających konie, okrzyki ludu, dzikie śpiewy pijanych, mieszały się w jeden hałas, dziwnie z pierwszem<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tpcp997jt3602b7z8m1bk3y97gtp4m4 Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/140 100 489870 3140209 2363255 2022-07-28T11:35:31Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>„Weźcie, panie Mateuszu, bardzo proszę, robicie mi łaskę!“ — On rzuca, bo mu się tak podoba, a wy nie bierzcie, kiedyście tacy bogaci. A ty, mężu, ani kroku! my będziemy czekać.<br> {{tab}}Pierwszy sąsiad odsunął się, ale także nie odszedł.<br> {{tab}}— Czegóż się tak tłoczysz! — zawołał któryś z masztalerzów — Boże, zmiłuj się, już blizko północy, a oni gawronią się, jakby mieli czego...<br> {{tab}}— Ot, zwyczajnie, nie widzieli go w dzień, teraz chcą się przypatrzyć; ale co to ciekawego, taki człowiek jak i drudzy.<br> {{tab}}— O! widzicie ich, zaraz znać dworskiego sługę! chcielibyście sami tylko rozszarpać to, co on dla mieszczan rozrzuca.<br> {{tab}}— Czy widzieliście go! — przerwał inny — czy prawda, że to poganin, Tatarzyn?<br> {{tab}}— Bajki szczere! prawy chrześcijanin, nie Tatar, ale Polak.<br> {{tab}}— Nie kijem go tylko pałką — dodała kobieta — toć Polacy przyrodni bracia Tatarów. Albo ja to nie wiem! — Mój {{Korekta|nieboszcyk|nieboszczyk}} pierwszy mąż, co był zawerbowany do rajtarów, był w Polsce. Albo on to mało naopowiadał się o tym narodzie. Tam końskie mięso jedzą, chłopi mieszkają w chałupach ze słomy, miast wcale nie mają, tylko jeden zamek, gdzie król mieszka.<br> {{tab}}— Gdzież widzieliście tego Alchemika?<br> {{tab}}— Wczoraj rano widziałem go na moście,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7x2j3blg569qvyag6ttns11vb3grds1 Strona:Antoni Kucharczyk - Z łąk i pól.djvu/88 100 490204 3139998 1761945 2022-07-28T07:23:20Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>{{c|JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA!|w=130%|po=30px}} <poem> Jeszcze Polska nie zginęła! „Chłop potęgą jest i basta“. W jego łonie życia siła, Z której wolna przyszłość wzrasta. Jeszcze Polska nie zginęła! Miliony żyją kmieci, Którym polska ziemia miła, Jako matka dla swych dzieci. Jeszcze Polska nie zginęła! Rośnie w siłę plemię Piasta, Nie zmoże go wrogów siła: „Chłop potęgą jest i basta!“ Nie zginęła i nie zginie! Wolny orzeł biały wzleci, Z milionów piersi spłynie Hymn wolności polskich kmieci! </poem><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5ssf2y3kn6xvhi8ju59xaaxpm03tlje Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 188.jpeg 100 493644 3140013 2271154 2022-07-28T07:46:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{pk|Gdzie|niegdzie}} tylko w skraju wrębu czerniały smugami, albo wyskakiwały z traw, jak kępy ciemne; przestrzeńsze płaty zrzadka były widne. Jedyny większy płat czarnego lasu, który okrywał całą ubocz stromą, już się minął tym latem. Kosmyk jeno ostał w górze, u czoła wierchu.<br> {{tab}}Franek z towarzyszami kończył już docinać. Z dnia na dzień spodziewał się ostatecznego docięcia. Potem jeszcze spychanie drzew, i po niewoli. Ze spychaniem, wierzył, łatwo pójdzie, bo ubocz bystra, sam sobie da radę. Ino żeby już to ostatnie drzewo obalić! — myślał codzień i rachował stojące. Rachowaniem trudno było przyspieszyć robotę, to też z dnia na dzień koniec się odwlekał.<br> {{tab}}A tu się już pierwsze zwiastuny zimy ukazywały. Ludzie ze wsi przychodzili i przyjeżdżali furami po cetynę. Dolina koło południa wypełniała się rozgwarem, turkotem kół i głośniejszemi nad inne głosy klątwami. Widziało się Frankowi, patrzącemu z góry, jak gdyby życie, przepełniające się w niżach, sięgnęło jedną falą w zaciszne Hucisko, podobnie, jak morze sięga w najskrytszą zatokę, gdy się przypływem wzniesie jego pierś przestrzenna.<br> {{tab}}Do tego życia tęsknił już gorąco. Wszystkiemi myślami tam był, w dole i płomieniste przeżywał chwile w wyobraźni. Niespokojność serca tłumił nadzieją prędkiego obaczenia wsi,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> li00yvmqziejluvyspldux32r42vvvz Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/51 100 496707 3140022 2400119 2022-07-28T07:57:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>się tam, a potem niesposób już wrócić, bo Rabbi zazdrośnie strzeże tych, których dostanie w swoje ręce! Przepowiednia spełniła się o tyle, że istotnie napotkali koło Komarna krążownik palestyńskiej armji, który przyczepił polski samolot do swej łodzi i zatrzymał przy sobie przez czas trwania dłuższy, poczem wraz z nim powrócił do stolicy, gdy go zluzował inny strażniczy statek.<br> {{tab}}Dzięki temu opóźnieniu Straffordowie przybyli do Budapesztu o porannej godzinie. Dzień był cudny. Szare fale Dunaju złociły się i srebrzyły w słońcu. Wspaniała góra Zamkowa wznosiła się na tle bujnej zieleni swych ogrodów, uwieńczona pałacem niegdyś królewskim i tumem koronacyjnym, dziś pinakoteką. Z drugiej strony piętrzył się nad rzeką pyszny gmach parlamentu, zamieniony na giełdę i szereg wspaniałych pałaców, z kościołów przerobionych na teatry, tworzył jedną z najpiękniejszych perspektyw świata, odbudowywującą się po zniszczeniu rewolucyjnem na większą jeszcze skalę, niż przedtem. W dali wynurzała się z wód wyspa Małgorzaty, jak kosz zaczarowanego kwiecia. Wszystko to wyglądało pełne zwykłego ruchu i życia.<br> {{tab}}Miasto wstało już ze snu. Tramwaje i autobusy przebiegały we wszystkich kierunkach, współzawodnicząc z niezliczonemi samochodami różnych systemów. W powietrzu krzyżowały się, niby chmury jaskółek, aeroplany najrozmaitszych rozmiarów i kształtów.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9mf0xdm0zldn38mre8qwat0ad2nrt36 Strona:Ruch kobiecy w Polsce. Cz. II.djvu/31 100 496783 3140056 2389200 2022-07-28T08:31:48Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Joanna Le" /></noinclude>600 — 1000 rb. rocznie<ref>Kobieta współczesna wyd. „Bluszczu“.</ref>. P. Piotrowska otworzyła szkołę gospodarstwa. Pracę oświatową proletarjatu prowadzą pp. J. Leszczyńska, K. Ostachiewiczowa, Em. Węsławska i inne.<br> {{tab}}W Kijowie „Koło kobiet Polek” założyła p. Janina Orłowska (przew. jest p. Gabryella Knollowa.<br> {{tab}}Dzieli się ono także na sekcje: samokształcenia (przew. Z. Żukiewiczowa), wychowawczą (Topesewska), ekonomiczną (Kerntopfowa), kultury ludu miejskiego (A. Czach), kultury ludu na wsi (R. Chojecka). Filją jego jest „Koło {{Korekta|Białocerkiewskie”|Białocerkiewskie”.}}<br> {{tab}}W Humaniu „Koło kobiet Polek” założyła p. Marja Lisowska przy pomocy pań: Stan. Czajkowskiej, Jaroszyńskiej, Rudnickiej, Z. Bobińskiej. Koło dzieli się na sekcje samokształcenia, pedagogiczną, ekonomiczną, równouprawnienia i rozwija energiczną działalność w kierunku zakładania szkół elementarnych, rzemieślniczych, a także internatów dla dzieci polskich. W sekcjach tych b. czynne są: pp. Jurkowska, Milewska, Lipkowska, Orpiszewskia<ref>„Bluszcz“ 1907 r.</ref>. Członkowie Koła starają się o założenie w Humaniu szkoły dla bon Polek i szkoły dla córek oficjalistów. W związku z Kołem Humańskiem jest „Koło kobiet Wasylkowskie”.<br> {{tab}}W Winnicy „Podolskie Koło kobiet” założyła i przewodniczy mu p. Rudnicka-Jaroszyńska. B. szybko i pomyślnie rozwijają się związki kobiece w kolonjach polskich Cesarstwa.<br> {{tab}}W Petersburgu od 1900 r. istnieje „Kółko pań“ (filantropijne), założone przez p. Maculewicz, przełożoną szkoły elemntarnej dla biednych dziewcząt, p. Rosnowską, nauczycielkę tej szkoły i panie: Spasowiczową, Sikorską, Suszyńską, Olszamowską. Obecna {{pp|przewodniczą|ca}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 07idswzs0hxpcw2ow2ayvfpdlarh2l4 Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/73 100 496884 3139996 2401014 2022-07-28T07:21:24Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{pk|ośmiogodzin|ny}} dzień roboczy, potem sześciogodzinny, potem monopol dostatku i używania, a teraz idą od świtu do nocy przygnieceni brzemieniem trudu ponad siłę, deptani stopą dzisiejszych panów świata, odrzuceni od wszystkiego, co szlachetniejsze i lepsze, co ludzkie...<br> {{tab}}Zaprawdę, gdy ich, tu widzi w łachmanach dawnej świetności, przybiegających ze wszystkich stron świata z błaganiem o ratunek w swej nędzy, serce jego oblewa się goryczą i gotów bluźnić wyższym mocom, które dopuściły taką otchłań biedy i rozpaczy! Ale wyższe moce wiedzą, co czynią, i wyroki ich są zawsze sprawiedliwe, a losy ludzkie na ziemi są zasłużonem odbiciem tego, co było przedtem. A cóż to było przedtem na ziemi? Co stało się przyczyną niedoli, jaka świat ten opanowała?<br> {{tab}}Słuchajcie!<br> {{tab}}— Na początku wszechrzeczy władał światem duch wielki, mocny i łaskawy, bóg słońca i kwiatów i wesela. Słało mu się ochotnie pod nogi wszystko, co żyło, radosne dobremu panu służyć, i rozkosz władała światem. Mądrość Egiptu, poznanie tajników przyrody w Indjach, piękno i pogodny czar życia Hellady — wszystko to były owoce tego ducha światłości, którego śladem szła radość życia. I zdawało się, że tak trwać będzie wiecznie, i że ludzkość wciąż iść będzie tą kwiecistą drogą, słoneczną. Stało się jednak inaczej...<br> {{tab}}Był w bezmiarze wszechświata duch potężny, śmiertelnie dobremu władcy wrogi, o {{pp|je|go}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jb1y49xugewtkn628xm6lup1cr15sv5 Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/248 100 498097 3140004 2130325 2022-07-28T07:35:28Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>U ognia ciągle podsycanego, zamiast dwóch kołowrotków Hanulki i Krystyny, które stały tam przedtem, znalazło się pięć. Dwie dziewczyny weszły już były wprzódy i z kołowrotkami swemi po obu stronach Hanulki usiadły, a teraz, tylko co, przybyła jeszcze jedna, którą Aleksy żartami witał, a Krystyna uprzejmie zapraszała, ażeby usiadła przy niej. W chacie Mikuły rozpoczynała się zimowa, gwarna, długa wieczornica.<br> {{tab}}Przybyły, bystro na skupioną u ognia grupę ludzi popatrzył i znowu zwrócił się ku staremu. Ale Mikuła z wzrokiem w ziemię utknionym, z cybuszkiem w ustach, pogrążył się już w zwykłem sobie milczeniu. Zza dymu, ulatającego mu z ust i fajki, twarzy jego prawie widać nie było; czasem tylko głową kołysał, jakby myśl nad czemś wytężał, jakby we wnętrzu swem mocno dziwił się czemuś. Nastula zato, coraz większą ochotę do rozmawiania z nieznajomym okazywała. W sposób tajemniczy i przez nikogo niespostrzeżony, butelka z trochą jeszcze wódki na dnie znalazła się tuż przy jej łokciu. Załzawionym jej oczom przybyło blasku, wyschłym rękom żwawych i sprężystych giestów. Jak w szczypce, schwyciła w garść rękaw surduta przybyłego.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8yuqbzcnyi4u8zxfy4stmywxjor15nw Strona:Henryk Sienkiewicz - Publicystyka tom IV.djvu/130 100 506167 3139978 1432529 2022-07-28T06:44:04Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Kuladam" /></noinclude>{{pk|gladia|tora}} i pokulatora, jakim jest ten ''parasita'' domu Rówieńskiego, którego wocyferacje i klamory razić powinny subtelny tympan uszu kreowanych jedynie dla słuchania miłosnych infleksów, modulacyj i supirów — i którego impetyczne traktamenta i antischolarna cywilizacja nasuwają suspicje o plebejuszowskiej precedencji. Co się zaś tyczy jegomości pana Majora, usiłującego miodopłynną elokwencją konwinkować W. P. D. o swojej inamuracji, a bez dokumentów, militarnym tylko uniformem chcącego insynuować opinią o heroicznych swoich imprezach, taką mam jedynie do zrobienia względem niego delacją, jaką powziąłem z oficjalnych kwerend i komunikaty. Oto w owych siedmioletnich germańskich Bellony inwazjach, których tak pompatyczną zwykł czynić narracją, zajmował on przy saksońskich kohortach ''officium'' niewielkiego splendoru subalterna medycyny ''vulgo'' cyrulika, a co gorsza, jest apostatą circumcisji ''alias'' neofitą, w czem nawet familijna jego kognominacja do suponowania podaje asumpt“.<br> {{tab}}Przechodząc do siebie pan Roch Rogala pyta się, czy jako: „filar prześwietnej palestry, parentelat i posesionat z antenatów tej prowincji nie godzien jest preferencji nad owemi adwenami od fluminów Narwi i Jordanu, których filiacja problematem, egzystencja enigmatem, a substancja trudną do zlikwidowania kwestią?“<br> {{tab}}Kończy zaś w ten sposób:<br> {{tab}}„W ekspektatywie zaś fortunnego perswazji mojej sukcesu paląc aromatyczny serca mego holokaust przed ołtarzem afrodyzjalnych wdzięków W. P. Dobr.,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9rc3pw1yq3xrv7fgtb1co8sapv3gx6x Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/226 100 510888 3140214 2366792 2022-07-28T11:38:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>w innym żyje świecie, i wtedy trwoga mnie przejmowała. On wszystko wiedział; nim usta otworzyłam, już myśl moją zgadywał. Domyślałam się z boleścią, iż nawet ukrywa przede mną, że mu najskrytsze moje myśli nie są tajemnemi. I ja wobec jego, jak wobec mojego ducha-dręczyciela, ukrywałam łzy uśmiechu; nie chciałam jemu przykrości robić; a bałam się, aby którakolwiek myśl moja nie obrażała go, i starałam się myśli odganiać; — chociaż wiedziałam, iż to na nic nie posłuży. On spostrzegł te męki i zaczął mnie często unikać i zostawiać samotną.<br> {{tab}}A wtedy twój obraz przychodził mi do pamięci; lubiłam marzyć o tobie, bo od czasu, jak pierwszy raz cię zobaczyłam, kochałam cię, jak brata. Po matce mojej, zawsze pierwsze twoje nazwisko mimowolnie w modlitwach moich wspominałam. I ja nie wiem dlaczego to, nawet później, wyrzucałam sobie, że ciebie więcej kocham sercem, niż męża, i wspomnienie twoje chciałam odgadnąć, ale napróżno. Wiesz, że oczy można zamknąć, aby nie widziały, oddech wstrzymać, ale któż potrafi bicie serca zwolnić, albo przyśpieszyć? kochać kogo prawdziwie jest to tak łagodne, pełne poświęcenia uczucie, iż niepodobna, aby kiedykolwiek było grzechem.<br> {{tab}}W czasie tych moich walk z twoim obrazem, spostrzegłam, iż mąż mój czy się wyrzeka swej nauki, czy niespodzianie utraca swą<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 58tziaeb034xnk9qg6vvgp5cmrfcsex Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/236 100 510901 3140207 2366856 2022-07-28T11:34:14Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>tylko namiętność nauki, jakby ogniem wszelkich innych uczuć żywiona.<br> {{tab}}Jeszcze nie minęło trzy lata od ślubu jego z Arminią, a zerwał już wszystkie pęta przymusu. We dnie krótkie chwile poświęcał spoczynkowi, resztę czasu i noc całą przepędzał w pracowni alchemicznej. Żona jego podobnież bezsennie czas trawiła w oknach domu, wlepione trzymając oczy w złowrogie światło, migające w pracowni, a spokojność jej ulatała, jak dym i iskry, z komina sypiące się.<br> {{tab}}Sędziwój, głuchy na otaczający go świat, nie spostrzegał niknącego zdrowia i głębokich śladów łez na twarzy żony.<br> {{tab}}Towarzystwo jego składali czasem wędrowni alchemicy, licznie go odwiedzający, i przed tymi taił się ze swojemi doświadczeniami i niewiadomością.<br> {{tab}}Zresztą, wierny Jan zastępował go we wszystkiem, co się tyczyło materyalnej strony jego życia. Przywiązany sługa, instynktowo odgadujący chęci pana, stał się jakby ręką, lub innem bezpośrednio z wolą alchemika związanem, niemyślącem narzędziem.<br> {{tab}}Czego szalony zbytek, marnotrawstwo, ledwo dawniej w kilku latach dokazało, to teraz doświadczenia w jednej chwili pożerały.<br> {{tab}}Nieprzeliczone bogactwa, jakie Kosmopolita zostawił Arminii, zawarte w zapasie kamienia mędrców, Sędziwój trwonił na doświadczenia, siląc się chemicznie rozebrać i dojść<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hcomn8zm5pudnd5pqtq4bge2pwug48e Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/237 100 510903 3140136 2366862 2022-07-28T10:16:41Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>składu tego cudownego proszku. Każda okruszyna kamienia mędrców była dla niego skarbem; lecz tylko o tyle, o ile rozumiał, iż mu się uda ją rozebrać. Coraz mnożąc, wynajdując nowe doświadczenia i próby, łudził się namiętną nadzieją, jak gracz, owładnięty szałem, który w czasie gotów duszę stawić na kartę i nie wierzy, iż może ją przegrać.<br> {{tab}}Sknerstwo nieopisane ujęło go w swe szpony. Targował się uporczywie z żoną, ze służącym, gdy szło o poświęcenie na nieodbite potrzeby życia trochę złota, które w ogniu i kwasach chemicznych pełną ręką niweczył. Żona Sędziwoja nie dbała o złoto, nie dbała o nędzę, ale tylko dla siebie, bo, gdy wspomniała los, czekający ich syna, wtedy była blizką rozpaczy.<br> {{tab}}W czasie jesieni, w rocznicę urodzin dziecięcia, Arminia postanowiła pomimo tyle razy powtarzanego odzywania się, silnie uderzyć umysł męża i jeszcze raz zaklinać go o powrót do świata, powrót do miłości. Niepamiętna, iż sama doświadczyła, że uczuciom nie można rozkazywać; gdy raz ulecą, nikt ich nie zdoła wrócić do pierwszej mocy.<br> {{tab}}Z niecierpliwością oczekiwała początku dnia, wyglądając co chwila, rychło zgaśnie krwawy płomień, świecący w laboratoryum. Mąż jej trzecią noc już tam przepędzał, nie powracając do domu. Zorza zwiastowała wschód słońca, ptaki radośnie się odzywały, natura<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9ogrlxvgujtpqhmr3wolhbhjzoe7jgt Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/238 100 510904 3140152 2366864 2022-07-28T10:26:01Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>cała wesoło budziła się, tylko w duszy Arminii smutek na ten widok powiększał się. Nie mogąc wytrzymać udręczenia, wziąwszy dziecię na ręce, udała się do pracowni.<br> {{tab}}Przestępując próg nienawistnej komnaty, w której z kłębami dymu szczęście jej ulatywało, myślała, iż idzie po wyrok śmierci, tuliła do łona syna, jakby uścisk matki mógł go ochronić od zguby.<br> {{tab}}Otworzyła drzwi; cichość, panująca wewnątrz, przeraziła ją.<br> {{tab}}Mąż jej, schylony przy stole, nad księgami, przypatrywał się naprzeciw lampy naczyniu szklanemu dziwacznego kształtu, napełnionemu płynem ciemnego koloru. Sługa przy ogniu pieca chemicznego, także zamyślony, nie spostrzegł wejścia żony swego pana.<br> {{tab}}Arminia lekko dotknęła się ramienia Sędziwoja, ale ten, nie unosząc głowy, mówił do siebie przytłumionym głosem:<br> {{tab}}— Dwieście jeden dni i nocy tak uciążliwej pracy dziś kończy się! — Wielki Walentynie, twój geniusz ożywia Alkahest. — Jutrzenka wszechwładnego słońca wschodzi nad tajemną tynkturą — dzisiejszy dzień powinien oświecić wskrzeszenie potęgi Trysmegista!<br> {{tab}}— Mężu mój! — odezwała się z trwogą Arminia.<br> {{tab}}— Nic nie opuściłem — mówił dalej alchemik. — W pełni księżyca Dyana opiekowała się zapłodnieniem, fermentacya w łonie {{pp|no|cy}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8o49x0v13tjk5fh2as8rscqwmo065e2 365 obiadów za 5 złotych/całość 0 511704 3140080 1454231 2022-07-28T08:54:47Z Seboloidus 27417 drobne redakcyjne wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu |autor=Lucyna Ćwierczakiewiczowa |tytuł=[[365 obiadów za 5 złotych|365 obiadów za&nbsp;5&nbsp;złotych]] |pochodzenie= |druk=Drukarnia Aleksandra Pajewskiego |rok wydania=1871 |miejsce wydania=Warszawa |okładka=Lucyna Ćwierczakiewiczowa - 365 obiadów za 5 złotych.djvu |strona z okładką=2 |źródło=[[commons:File:Lucyna Ćwierczakiewiczowa - 365 obiadów za 5 złotych.djvu|Skany na Commons]] |strona indeksu=365 obiadów za 5 złotych (Lucyna Ćwierczakiewiczowa) |poprzedni=365 obiadów za 5 złotych |inne={{epub}} }} {{CentrujStart2}} <pages index="365 obiadów za 5 złotych (Lucyna Ćwierczakiewiczowa)" from="Lucyna Ćwierczakiewiczowa - 365 obiadów za 5 złotych.djvu/002" to="Lucyna Ćwierczakiewiczowa - 365 obiadów za 5 złotych.djvu/003" /> {{CentrujKoniec2}} <br><br>{{---|}}<br><br> {{JustowanieStart2}} <pages index="365 obiadów za 5 złotych (Lucyna Ćwierczakiewiczowa)" from="Lucyna Ćwierczakiewiczowa - 365 obiadów za 5 złotych.djvu/004" to="Lucyna Ćwierczakiewiczowa - 365 obiadów za 5 złotych.djvu/362" /> {{JustowanieKoniec2}} {{Przypisy}} {{tekstPD|Lucyna Ćwierczakiewiczowa}} <noinclude>[[Kategoria:365 obiadów za 5 złotych]]</noinclude> 3j874h0ma7herdjytds0v6eoilqkp8a Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/338 100 512592 3140009 2402580 2022-07-28T07:42:29Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Bonvol" /></noinclude>{{pk|zjawi|sko}}, przerastające poziom ich umysłu i czynu: obecnie roznosiciele wieczornych dzienników wrzeszczeli przenikliwym dyszkantem, że Mr. Simrock wydał wojnę ziemi i ma zamiar zmiażdżyć ją ogonem swej komety.<br> {{tab}}Bo istotnie prof. Hoodley Simrock popełnił zbrodnię, której przeciętna publiczność nie zwykła przebaczać. Oto od kilku miesięcy próbował wszelkiemi siłami narzucić światu swą opinję, a opinji tej świat ani myślał uznać.<br> {{tab}}Stało się to zaś tak:<br> {{tab}}Mniej więcej przed rokiem prof. Simrock odkrył kometę, niezauważoną dotychczas przez nikogo albo raczej zapomnianą przez astronomów, i o swem odkryciu zawiadomił świat naukowy naprzód telegrafem, następnie zaś szczegółowym raportem, streszczającym obserwacje jego i wnioski. Wiadomość o odkryciu przyjęto z zaciekawieniem i uznaniem, raport wywołał ogólne niedowierzanie i opozycję. W raporcie tym bowiem Mr. Simrock dowodził z najściślejszą dokładnością dat i cyfr, że po upływie 19 miesięcy i siedmiu dni kometa zetknie się z ziemią i to nie ogonem, ale twardem jądrem, co i ją, kometę z twardem jądrem, i samą ziemię przyprawi o niechybną katastrofę, mianowicie o przeistoczenie się w ogromne zbiorowisko lotnych gazów.<br> {{tab}}Obserwatoria i fakultety odpowiedziały szeregiem objekcyj, zdolnych zdruzgotać dziesięciu Simrocków. Przedewszystkiem pytano go, na jakiej podstawie twierdził, że kometa<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bkvr81qvmobap54o6lmtc77rnf9qlk2 Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/259 100 515007 3140086 2367685 2022-07-28T09:18:45Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><section begin="t2r07"/>{{pk|chwi|li}}! Ale tu musimy się już rozłączyć! O mnie zapomnij; niech ci się zdaje, iż dla ciebie w tej chwili umarłem.<br> {{tab}}Alchemik wszedł do pracowni i zamknął na rygle wielkie drzwi za sobą.<br> {{tab}}Tętent kopyt konia, unoszącego Rogosza, zginął w oddaleniu, a Jan, klęczący z głową na piersi zwieszoną, pozostał na progu pracowni, na wieki już dla niego zamkniętej.<br> <br>{{---}}<br><section end="t2r07"/> <section begin="t2r08"/>{{c|VIII.|w=120%|po=30px}} {{c|'''Ostatnia Walka.'''|w=130%|po=30px}} {{f|{{f|„Myślał, umrę. Śmierć końcem jest nędzy człowieka,<br>„Do niej nareszcie mędrzec w nieszczęściu ucieka“.&nbsp;<br> ''Horacy. List XVI księgi I.''{{tab}}}}|align=right|po=30px}} {{tab}}Usiadł starzec w samotnej pracowni, przed stołem, gdzie tyle lat boleści i wahania się przepędził. Myśli jego do głębi wzburzone, nierychło uspokoić się mogły. Błąkający się wzrok jego padł na rozwarty przed nim rękopis z grobu Tholdena, którego dziwne i niezrozumiałe głoski, patrząc na niego, szydziły, iż przez pół wieku napróżno się trudził poznaniem ich. — Potem spojrzał na swoje ukochane księgi i narzędzia alchemiczne, jak ojciec, który jeszcze raz chce oglądać zwłoki syna, zanim je na wieki grób przykryje.<br> {{tab}}Żegnał się z każdym przedmiotem, i dusza żegnała się z każdem wspomnieniem, jakby blizką była jej ostatnia godzina.<br><section end="t2r08"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gomipp2tglpphr2rk5norksljzx66sh Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Druskieniki.djvu/194 100 517239 3140083 1676870 2022-07-28T09:09:42Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|doświad|czeniem}} wsparty, najsumienniéj wszystkim zalecać mogę korzystanie z możności używania tak dzielnego lekarstwa przez rok cały. Tym sposobem Druskienickie wody mogłyby zyskać nierównie obszerniejsze pole działania aniżeli dotąd, a użyteczność ich dla cierpiącéj ludzkości we dwójnasób zostałaby powiększona. Zapewne, że w zimowéj porze środki uprzyjemnienia czasu pobytu chorych nieliczne są w Druskienikach, ale dla zdrowia na cóżbyśmy się zgodzić nie chcieli? Wszakże każde leczenie, jakkolwiek nie bywa przyjemném, stokroć przyjemniejszém jest jednak nad samą chorobę, ponieważ je miła nadzieja odzyskania drogiego zdrowia osładza! Przed kilkunastą laty, kiedyśmy zaledwo jeszcze zaczynali oswajać się z myślą, że i krajowe mineralne wody użyteczne być mogą, kiedyśmy je z niedowierzaniem, i chyba tylko w ostatecznéj potrzebie używali, niewiele tu zaiste bywało przyjemności dla chorych, a na każdym kroku niewygody i niedostatki nawet; pomimo to wszystko jednak, uleczano się często, i dla tego też Druskieniki nie zabawom lecz istotnéj skuteczności wody, winny są dzisiejszy stan swój kwitnący. Z czasem {{pp|do|piéro}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mg5kkhp8ycne5vkopm8ddehqe8g6vul Strona:Władysław Orkan - Opowieść o płanetniku.djvu/111 100 534048 3139797 2272912 2022-07-27T13:40:25Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>przerażone oczy dwóch rogaczów, które przestrach na moment znieruchomił — poczem zabrały się i oglądając się na boki z trwogą, łukami pomknęły w tajgę. Jeszcze rogi ich wybłyskujące z drzewiny niższej widać było.<br>{{kropki-hr}} {{tab}}Słońce już było wysoko, mgła się rozpyliła i wsiąkła w błękit, gdy Wacław opuścił dolinę.<br> {{tab}}Idąc zpowrotem do chaty Jana, czuł z dziwnie tkliwą radością narodzone w piersi nowe życie. Jak perta — błyszczała na liściu przed oczyma serca jego łza, spadła z żalu za życiem z ciemnego oka umierającego kozła.<br><br>{{---}}<br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9wqsft4ita4cxscm0hwjcmxpi4lirrj Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01.djvu/11 100 539290 3140088 2156553 2022-07-28T09:23:00Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Wiola w123" />{{c|— 9 —}}</noinclude>{{tab}}I profesor nie mylił się. W jego gabinecie już kilka rаzy odzywał się telefon.<br> {{tab}}— Proszę zawiadomić pana profesora — mówił lokaj — by jak najprędzej wracał do domu.<br> {{tab}}— Pan profesor jest na sali operacyjnej — za każdym razem z jednakową flegmą odpowiadała sekretarka, panna Janowiczówna.<br> {{tab}}— Cóż to tak szturmują u licha!? — odezwał się wchodząc naczelny lekarz dr Dobraniecki.<br> {{tab}}Panna Janowiczówna przekręciła wałek w maszynie i wyjmując gotowy list, powiedziała:<br> {{tab}}— Dziś rocznica ślubu profesorostwa. Zapomniał pan? Ma pan przecie zaproszenie na bal.<br> {{tab}}— Ach, prawda. Spodziewam się niezłej zabawy... Jak zawsze, u nich będzie wyśmienita orkiestra, luksusowa kolacja i najlepsze towarzystwo.<br> {{tab}}— Zapomniał pan, o dziwo, o pięknych kobietach — zauważyła ironicznie.<br> {{tab}}— Nie zapomniałem. Skoro pani tam będzie... — odciął się.<br> {{tab}}Na chude policzki sekretarki wystąpił rumieniec:<br> [[Plik:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Znachor 01 page011.jpg|420px|center]] {{tab}}— Nie dowcipne — wzruszyła ramionami. — Choćbym była najpiękniejsza, nie liczyłabym na pańską uwagę.<br> {{tab}}Panna Janowiczówna nie lubiła Dobranieckiego. Podobał się jej jako mężczyzna, bo istotnie był bardzo przystojny z tym orlim nosem i wysokim dumnym czołem, wiedziała, że jest świetnym chirurgiem, bo sam profesor powierzał mu najtrudniejsze operacje i przeforsował go na stanowisko docenta, uważała go jednak za zimnego karierowicza, polującego na bogate małżeństwo, a poza tym nie wierzyła w jego szczerość dla profesora, któ{{F*|remu|kol=gray}} przecie wszystko zawdzięcz{{F*|ał|kol=gray}}.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cbka0nuhxdgajv2teusuxjzsmsq4hst Strona:Władysław Stanisław Reymont - Przed świtem.djvu/35 100 540006 3140030 2908843 2022-07-28T08:04:22Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{Numeracja stron|| — 31 — }}</noinclude>zapełniającej podwórze, rozległ się ostry, długi, monotonny skrzyp...<br> {{tab}}— Antoni! — pomyślał.<br> {{tab}}Tak, to był Antoni, stary robotnik, któremu kiedyś wybuch kotła wyparzył oczy, a który teraz pompował wodę na piętra, ciągnął ją kołem ogromnem. Widać go było w brzasku świtania, jakby po za szybą zmatowaną, pochylał się automatycznie, równo, jednakowo, niby wierne ludzkie wahadło...<br> {{tab}}A koło skrzypiało przeciągle, jęcząco, krzykiem spracowanego żelaza... A Kruczek namiętnie szczekał na starego kundla, który przyprowadzał ślepca do roboty.<br> {{tab}}Pan Pliszka nie mógł się dzisiaj doczekać gwizdawki.<br> {{tab}}Poszedł do kuchenki i po cichu rozpalał ogień na kominku.<br> {{tab}}— Czy to już czas? — zapytał głos z kąta przysłoniętego parawanem.<br> {{tab}}— Jeszcze, cichocie pani, bo się chłopiec obudzi...<br> {{tab}}Poszedł do drugiego kąta, gdzie stał drugi parawan; tam spał chłopiec, na stoliku było pełno porozrzucanych książek i kajetów, tornister leżał na ziemi, a mundur pod stołem...<br> {{tab}}Pan Pliszka posprzątał wszystko i poskładał,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pokp2xufo9lm7vdizvl5kn9k3i34873 Strona:Kuchnia udzielna dla osób osłabionych w wieku podeszłym.djvu/190 100 548287 3140195 1401111 2022-07-28T11:13:42Z Seboloidus 27417 dr, popr. sekcji proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Mam K. a się nie chwalę" /></noinclude><section begin="Z marchwi" />lub na wodnę parę, i niech przez pół godziny, albo więcéj postoi.<section end="Z marchwi" /><br> <section begin="Legumina biszkoktowa z konfitur róży" />{{C|przed=1em|w=150%|''Legumina biszkoktowa z konfitur róży.''|po=1em}} {{tab}}Wziąć na osobę ośm biszkokcików odpieczonych wielkości łyżki stołowej, ułożyć na talerzu płaskim; a między każdy biszkokcik nałożyć po pół-łyżki stołowej konfitur z róży. Ubić z sześciu świeżych białków piankę, do której dodać łyżkę stołową cukru, kawianą łyżeczkę różanej wody, wymieszawszy z pianką okryć nią biszkokty, ogarnąć nożem i wstawić do niezbyt gorącego pieca na kwadrans.<section end="Legumina biszkoktowa z konfitur róży" /><br> <section begin="Leguminka lekka biszkoktowa" />{{C|przed=1em|w=150%|''Leguminka lekka biszkoktowa.''|po=1em}} {{tab}}Wziąć do polewanéj misy cukru łyżek cztéry, świeżych żółtków<section end="Leguminka lekka biszkoktowa" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7lmxezrx8aufzsgqfs3psyyuzr3aosf Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/117 100 551619 3140020 2073217 2022-07-28T07:56:42Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>okna i aby dać, jak powiedzieliśmy, więcej wagi swoim słowom, nieustannie zbliżał do ust rękę panny.<br> {{tab}}W tej samej godzinie i w tym samym momencie sekretarz Tussman przechodził koło domu radcy, niosąc w kieszeni ''Mądrość polityczną'' i inne książki w pergamin oprawne, a łączące przyjemność z pożytkiem.<br> {{tab}}Choć według zwyczaju posuwał się w skokach, gdyż zbliżała się godzina, o której miał być w biurze, zatrzymał się na chwilę i rzucił spojrzenie ku oknu swej narzeczonej.<br> {{tab}}Zobaczył wtedy, niby w obłoku, Edmunda i Albertynę: nie mógł jasno ich rozróżnić, ale czuł, że mu serce uderza, niewiadomo dlaczego. Niepokój osobliwy wywołał w nim postanowienie niespodziane, aby wstąpić do radcy w godzinie niezwykłej i iść wprost do Albertyny.<br> {{tab}}W chwili, gdy wchodził do pokoju, Albertyna mówiła bardzo wyraźnie:<br> {{tab}}— Tak, Edmundzie, kochać cię będę wiecznie — — wiecznie! — I, wymawiając te słowa, przyciskała młodzieńca do łona, a snop iskier rozlewał się z pierwiastku elektrycznego, o którym była mowa.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2mpokte5gnm36wls7u3qrk7ih2askp9 Strona:PraktykaBALTYCKA.pdf/63 100 559865 3139817 2117270 2022-07-27T14:00:36Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Fallaner" /></noinclude>Po podniesieniu jej do góry — korzystnie wypełnia lukę pomiędzy obiema połówkami kosza rufowego. Wybór konstrukcji drabinki rufowej powiązany jest z wyborem typu samosteru i miejsca jego montowania.<br> <br> {{tab}}'''Ekran radarowy.''' Ma za zadanie efektywne odbijanie fal radarów okrętowych i straży granicznej. Jachty laminatowe i drewniane dają słabe „echo” — dlatego też ekrany radarowe w swym założeniu mają stanowić istotne zabezpieczenie przed przejechaniem nas po nocy czy w mgle. Wynika z tego, że noszenie ekranu radarowego jest w naszym interesie. Najlepszy jednak ekran radarowy nic nie pomoże — jeżeli na statku nikt nie obserwuje ani radaru ani morza przed dziobem. Nosząc na maszcie lub między achtersztagami ekran radarowy — musimy o tym zawsze pamiętać. Polskie jachty poznawane są już z dużej odległości po „solasowskiej” kwadratowej, przestrzennie zmontowanej „klatce” ekranów okrętowych. Jachty krajów zachodnich noszą {{korekta|zazwyczj|zazwyczaj}} ekrany cylindryczne — umieszczane w plexiglasowych rurach. Zaletą tych ostatnich jest dużo mniejszy opór powietrza. Nowością są bandery wykonane z tkaniny skutecznie odbijające fale radarowe. Ekran radarowy powinien być mocowany nie niżej niż 4 metry nad lustrem wody. Jeśli nie znajdziemy dla niego miejsca na topie — pozostaje zamontować go między achtersztagami. Na pojedyńczym achtersztagu możemy mocować tylko reflektor cylindryczny. Reflektor skrzynkowy — zamontowany na pojedyńczym achtersztagu będzie skręcał i rozkręcał linę aż... do niszczącego skutku. Reflektor skrzynkowy {{tns|{{Grafika z podpisem | style = font-size: 85% | file = Praktyka bałtycka page0064.jpg | width = 440px | align = center | cap = Rys. 4.27. Reflektory (ekrany) radarowe. Skrzynkowy (a) i walcowy (b) }}}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7pwnqrqsvj3czqs9j9vv7giqxpuvx2n Strona:Piekarstwo.djvu/44 100 576630 3140007 2119017 2022-07-28T07:41:03Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Sempai5" /></noinclude><section begin="Piec i sposoby ogrzania go" />wodą i które kilku szyjkami parę do pieca wpuszczają. Te kociołki nie większe od bochenka chleba przesuwają się z miejsca na miejsce żelaznym hakiem, ażeby parę wszędzie rozprowadzić.<br> {{tab}}Wielu piekarzy zanurza chleb żytni w wodzie lub serwatce przed wsadzeniem go do pieca. Wszyscy chleb pytlowy i bułki pszenne maczają lub pędzlują wodą w chwili wstawiania ich do pieca. Dość że para do otrzymania dobrego pieczywa jest niezbędną i wszelkiemi siłami o nią starać się trzeba, jeżeli piec sam przez się nie jest zaopatrzony w przyrząd do wytworzenia potrzebnej pary.<br> {{tab}}Najlepszy jednak piec o tyle tylko odpowiednim się okaże, o ile jest właściwie ogrzany. Dobre a zarazem oszczędne ogrzewanie piekarskiego pieca samo przez się stanowi naukę i potrzebuje doświadczenia.<br> {{tab}}Piec ogrzewa się rozmaicie, stosownie do jego objętości, budowy, a szczególnie grubości muru; także stosownie do tego, czy jest codziennie ogrzewany, czy kilka razy dziennie, albo też co kilka dni tylko.<br> {{tab}}Im częściej piec się ogrzewa, tem mniej stosunkowo paliwa potrzeba do ogrzania go; przeciwnie piec służący co kilka dni, szczególnie w zimie, tak<section end="Piec i sposoby ogrzania go" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> b2yd1jembapfl6yuwht5lar2tsbz15x Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/32 100 581909 3140151 1481477 2022-07-28T10:25:08Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" /></noinclude>a mięsa, skóry, wnętrzności w jednem „zwierzu“ będzie na siedm, osiem koni... Postanowiłem więc na miejscu zbudować śpiżarnię i złożyć w nią zdobycz czasowo, do zimowej drogi. Rano wybrałem się z chłopakiem na robotę. Dzieciak pozostał nieco w tyle, a ja sobie idę spokojnie drogą. Właśnie mijałem łozinę, co tu niedaleko rośnie na wzgórzu, gdy „on“ wypadł. Jak pies pobiegł do mnie i nimem się opatrzył, już wstał na łapy. Sięgnąłem po nóż, lecz daremnie usiłowałem wydobyć go z pochwy. Był przymrozek, a ja, wychodząc z domu, nie wytarłem go jak się należy po jadle i przymarzł do pochwy. Bóg dopuścił!... Powalił więc mię „czarny“ na ziemię. Widząc, że nie zmogę, schwyciłem go prawą ręką za gardło, a lewą włożyłem mu w paszczę i zacząłem krzyczeć na chłopaka, by pobiegł po ludzi. Chłopak głupi poskoczył i pac! swoim nożykiem w niedźwiedzia... a nożyk miał ot taki — i ukazał na palec. — Tatula pozrzeć chcesz! — zakrzyczał. „Czarny“ zląkł się i uskoczył w zarośla, a chłopak żelazem trafił mię jak raz w pierś i byłby zabił, tylko jeleniej świty przebić nie mógł. Ledwie mię docucono!<br> {{tab}}I ot! od czasu, gdy „on“, siedząc na mnie, spojrzał mi w oczy, zamąciło mi się w duszy... boję się... — dodał cicho — bardzo się boję.<br> {{tab}}Niedługo po tem pożegnałem uprzejmych gospodarzy i poszedłem do domu. Księżyc świecił jasno, mgła znikła, przede mną blado majaczyła znana<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mqyvuygvlldllkvkmijdc92zflg9zqd Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/9 100 582430 3140168 1792008 2022-07-28T10:43:35Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anagram16" /></noinclude>{{c|w=130%|Przedsłowie.|po=15px}}{{---|40|po=15px}} {{tab}}Złośliwe języki rozszerzyły od niejakiego czasu pogloskę, jakobym sie stał winnym napisania powieáci p.&nbsp;t. {{Roz*|Głowy do pozłoty.}} Jakkolwiek pogłoska ta jest mylną, polegającą jedynie na nieznajomości i na przekręceniu faktów, i na podstawieniu jednej osoby za drugą — rzuca ona gruby cień na moje stanowisko obywatelskie, podaje w podejrzenie moją wybieralność do rady miejskiej, mój kredyt w bankach, moją kwalifikacyę na kancelistę przy galicyjskim Wydziale krajowym, moją reputacyę jako kandydata do stanu małżeńskiego, a nawet, moją... przypuszczalność do jakiegokolwiek przyzwoitego towarzystwa. {{Roz*|Głowy do pozłoty!}} Toć w tych trzech słowach zawartą jest kwintesencya wszystkich obelg i paszkwilów na jakie zdobyć się może drukowane słowo. ''On ne parle pas de cordes dans la maison d’un pendu'' — w Galicyi i w Lodomeryi o głowach do pozłoty bezkarnie mówic niewolno. U nas mociumpanie, wszystko jest złotem, cokolwiek się swięci; a swięci się wszystko, i nie nie potrzebuje pozłoty. Tylko importowana z komunistycznej i żydowskiej zagranicy przewrotność może być innego zdania i o taka. to przewrotnoáé posa, dzaja, mie. powszechnie, odkad rozpowszechnila siç o mnie wzmiankowana powyżej, fałszywa pogłoska. Jej wyłącznie — tj. nie przewrotności mojej, ale pogłosce — przypisać muszę okoliczność, że najznakomitsi i najbardziej wpływowi mężowie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8dbt6wsf24tuvhg0iicy4yvgza0cqpe Strona:PL Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego (Piotr Chmielowski).djvu/252 100 583209 3139992 2665991 2022-07-28T07:18:15Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|kra|jach}} ciepłych, gdzie rosną „cyprysy i mirty“, nigdy nie zaznał spokoju. Potężny „serca męką“, ze „smętną jakąś nieszczęść sławą“ żył „wielkim, cichym, dumnym smutkiem“, zaledwie się skarżąc. W duszy miał „próżnię grobową” — a jednak nigdy jéj w pismach swoich nie wyjawiał. Przepędzał chwile jak pustelnik — z myślami swojemi. W roku np. 1837 pisał do hr. Ankwiczowéj: „Cóż mam więcéj donieść pani? nikogo nie znam, nikogo nie widuję; na wieczory, na bale nie chodzę. Oczy mnie mocno bolą, często nic nie robię, wkrótce ''przestanę myśleć...'' cały długi wieczór przeleżeć muszę na kanapie“. Skarży się na brak myśli, a frazesów pustych „gadać“ nie chce. Robi przypuszczenia jak najsmutniejsze: to że mnichem zostanie, to znów, że zmarnieje. „Toby był bardzo ozdobny koniec mojego znakomitego zawodu“ — dodaje ironicznie. W r. 1842 pisał do Henryetty** „Niech się pani nie dziwi tym potwornym głoskom. Tak się pisze, gdy się 19 lutego, w sam dzień i chwilę urodzin (''niestety'' 30-ty raz powtórzonych) miało dwa rzuty apoplektyczne krwi do mózgu. Głowa leżała już w grobie — i to nadługo. Krwi puszczenie znów światło blade rzuciło w te ciemności — ale dotąd ręka tak pisać musi i każde ''pisanie męką“''....<br> {{tab}}A przecie ten człowiek schorowany, zbolały, zmęczony życiem, które piołuny same do czary mu wciskało, które moralnéj pociechy nigdy mu prawie nie dało, — nie jęczał, nie narzekał, nie krwawił ran własnych, obnażając je przed czytelnikami. On miał siłę wyśpiewać słowa ''pociechy'' (sam niepocieszony), słowa zachęty, on odważył się pierwszy może zawołać: <br> {{f|<poem>Dość już długo, dość już długo Brzmiał na strunach wieszczów żal!</poem>|w=85%}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9tetp0wwd5z4nbi66bz9hyczu7gye7t Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/21 100 591408 3140159 1679195 2022-07-28T10:31:43Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|ba|ron}} ze wstrętem patrzy na ten ruch przemysłowy, co zwolna ogarnia ich majętności, w których dotąd tuczyli się kosztem pracy innych, nie umiejąc nic, jak tylko używać życia, bawić się i wegetować.<br> {{tab}}To, co przemysł stworzył, on nazywa prozą, materyalizmem, który podkopuje ich istnienie, i dlatego obwarował się przed postępem, który gwałtem zdobywa sobie coraz to większe obszary, i postanowił walczyć do upadłego w obronie dawnych tradycyi i dawnego porządku, w obronie ideału i poezyi, którą my mamy niweczyć i tępić. Ot! dziwak i waryat.<br> {{tab}}— I niéma sposobu przekonania go?<br> {{tab}}— Nie próbowałem tego, bo-by się na nic nie zdało. Mam jednak sposób zmuszenia go do ustąpienia. Baron wydaje bez rachunku na dziwaczne zachcianki, na fantazye pańskie. To téż przeszastał całą piękną niegdyś fortunę. Dziś siedzi po uszy w rękach żydowskich. Lada chwila przyjść musi do licytacyi publicznéj. Nabyłem kilka większych wexli jego, będę więc wtedy mógł łatwo przyjść do posiadania tego parku, którego mi teraz dobrowolnie odstąpić nie chce. Kiedy walka, to walka.<br> {{tab}}Furman, wiozący ich, zdrzémnął się na koźle, konie w piaszczystéj ziemi brodziły powoli. — Schmidt zbudził furmana i kazał mu śpieszniéj popędzać konie.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> luokylp4a5huh8l0l24np9vlwxa472m Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/36 100 591426 3140146 1680108 2022-07-28T10:20:55Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|te|mu}} na wystawę ogrodniczą do Hohenheimu, czy Erfurtu, i sprowadził ztamtąd kwiatów i roślin za dwadzieścia tysięcy. Rozumiész ty takiego bzika? Dwadzieścia tysięcy!... to znaczy ośm domków, w których szesnaście familii znalazło-by wygodne pomieszczenie na całe życie; a on to wyrzucił na kwiaty, na trochę zielska, z którego роłowa zniszczeje od zimna, a drugą będzie pasł swoje oczy i swoje próżność, dopóki mu się nie sprzykrzy. I ci ludzie nazywają to poezyą, idealnością! Ze wstrętem patrzą na nasze fabryki, wynalazki, stowarzyszenia, które, jak oni utrzymują, zmateryalizowały społeczeństwo i odzierają świat z najpiękniejszych złudzeń i wszelkiéj poetyczności. Bodaj czart zabrał tę ich poezyą, wylęgłą w ciemnościach średniowiecznych przesądów i w zamkach rabuśników rycerzy, co kupców obdzierali po drogach i kościoły stawiali Panu Bogu.<br> {{tab}}Adolf ze zdziwieniem przysłuchywał się mowie ojca w któréj, lubo niezgrabnie i w nieudolnéj formie, kryła się głęboka prawda. Nie uderzyła go nowość téj prawdy, bo sam nieraz szczegółowo badał ten nienaturalny, patologiczny stan, będący w tak nienaturalnym stosunku do rzeczywistości i prawdy; ale dziwiło go, zkąd ojciec jego, człowiek zajęty codzienną pracą, przyszedł do tych pojęć, do tak zdrowego na nie poglądu. Ojciec,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cvnyw21a0cp2pb9sdvk5ugnna39cx59 Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/53 100 591541 3140128 1678797 2022-07-28T09:58:10Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>i uprawiało, jest niczém, stratą czasu?... Oto do czego dochodzicie, panowie pozytywiści!<br> {{tab}}— Źle mnie zrozumiałeś, Jerzy. Nie potępiam, sztuki, ale jéj obecny stan chorobliwy, nieprodukcyjny. Sztuka ma wielkie zadanie w społeczeństwie: ona uszlachetnia, zapala, podtrzymuje w nas piękne uczucia i, ukazując ideały cnoty, zachęca do ich urzeczywistnienia. Ale idzie o to, aby poezya podnosiła to, co jest istotnie piękném, dobrém i szlachetném; aby złego nie odziewała w powabne szaty i nie nadawała mu pozoru cnoty; potrzeba, aby odbijała życie, jak źwierciadło, ale nie fałszowała jego fizyognomii. Ludzkość idzie na przód, wyraz jéj i potrzeby zmieniają się, a tymczasem poezya i Kościoł pozostały w tyle, za niemi.<br> {{tab}}Poeci chwalą wciąż, do unudzenia, tę minioną przeszłość; tam widzą piękność, wspaniałość, bohaterstwo. A przecież owe olbrzymie zapasy ludzkości w dzisiejszych czasach warte także pieśni; ludzie, co z cyrklem, łańcuchem mierniczym i łopatą zdobywają dla cywilizacyi przestrzenie ziemi, prostują drogi i budują koleje, większymi może są bohaterami, niż ci, którzy te drogi znaczyli ogniem i krwią. Poezya tego zrozumiéć nie chce; nie umié dopatrzyć ideału w bohaterze naszych czasów, bo patrzy na świat oczyma średniowiecznemi, podobnie jak Kościoł. W malarstwie także zwalona chata, ruina, nędza, silniéj przemawiają<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ez1zl08rruzjjzsj5b8wvg3fdlmu3s3 Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/63 100 591552 3140215 1678808 2022-07-28T11:39:52Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>Romans cały w ustach poety nabierał niesłychanego uroku; był to poemat, opowiedziany prozą, niewykończenie nadawało mu jeszcze więcej powabu i tajemniczości, bo pozwalało domyślać się wielu szczegółów.<br> {{tab}}Irena z nadzwyczajnem zajęciem i uwagą słuchała mówiącego; dumną była z tego, że się zwierza przed nią człowiek niezwyczajny z najgłębszych tajemnic serca; zazdrościła nieznajomej kobiecie jego miłości tak silnej, poetycznej; oburzała się. na nią, litowała nad nim, i przy tem wszystkiem doznawała pewnego rozkosznego zakłopatania, niepokoju, błądząc po tych tajemniczych labiryntach męzkiego serca, gdzie odbijały się o jej uszy echa niedawnych pocałunków, szeptów miłosnych, wyznań, przysiąg. Rumieniło to jej wstydliwość i rozbudzało dziwne jakieś uczucia.<br> {{tab}}Każde oglądanie pamiątek wzbudza w nas pewne trwożnie głębokie uczucie, cóż dopiero pamiątek miłosnych, do których oglądania i słuchania ją jednę wybrał Maurycy. Kobieta w takim razie instynktowo czuje się wyższą w oczach mężczyzny od tej, o której on jéj opowiada; wierzy, że, opisując jej miłość do innej kobiety, gdy mówi: kocham ją, jak dawniej, już jej nie kocha. Między słuchającą a opowiadającym wyradza się wtedy związek sympatyczny, po którym, jak po moście,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dl6egnfuctm1v7mcy3uexk698kj3m8e Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/145 100 591904 3140160 1509018 2022-07-28T10:33:13Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>со zrobiłeś, publikując twój utwór. Ale pomyśl pan sobie, ile przez to dusz nakarmiłeś, podniosłeś, wzmocniłeś... a nie będziesz żałował swego postępku.<br> {{tab}}— Gdybym w to wierzył, to może. Ale czy pani sądzisz, że dziś ludzie umieją się entuzyazmowaс?... Poezye czytają się dziś po kawie, lub przed pójściem spać, w chwilach wolnych od najlichszych zatrudnień. Dawniej poezya była ludzkości boginią, dziś stała się służącą, która podczas rozbierania lub ubierania bawi swoję panią opowiadaniem bajek. I wartoż dla takiéj nagrody ściągać myśl z wyżyn, po których buja, zaprzęgać ją w jarzmo rytmu i pędzić na służbę między ludzi?<br> {{tab}}— Wyobrażasz sobie pan świat okropnie, potwornie... A przecież muszą być na tym świecie ludzie, którzy tęsknią za słowem, co z wyżyn natchnienia ich doleci, którzy umieją czuć, zachwycać się...<br> {{tab}}— Sądzisz pani po sobie; ale tacy, jak pani, do wyjątków dziś należą.<br> {{tab}}— Więc pan wątpisz o potędze poezyi, o konieczności jéj i potrzebie dla ludzi?<br> {{tab}}— Prawie wątpię...<br> {{tab}}— To musi być okropne takie zwątpienie... Miéć w sobie zasoby ognia świętego i nie wierzyć, że on ogrzać może...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2go39xqdcb027kthfaa9aabuug61mqw Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/110 100 591907 3140179 1509021 2022-07-28T10:53:25Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|niezna|jomego}}. Starała się otrząsnąć z tego wrażenia i odezwała się wesoło:<br> {{tab}}— Twój wybawca został dostatecznie za swój czyn nagrodzony, bo pozyskał w tobie protektorkę dla siebie. Kto cię słucha, musi mimowoli kochać go.<br> {{tab}}— I bez mego gadania kocha go wielu, bo on każe się kochać swojém postępowaniem. Niedawno jak przybył, a już tyle dobrego zrobił. Pozaprowadzał ulepszenia w domach robotników, urządził parową pralnią, za co go wszystkie kobiety błogosławią; w kuźnicach posprawiał kamienne zasuwy do pieców, przez co robotnicy nie pieką się, jak dawniéj, i nie tracą wzroku od gorąca. Zgoła, gdzie stąpnie, wszędzie rad-by ludziom pomódz, ulżyć im pracy, uprzyjemnić życie.<br> {{tab}}— Zaczynasz mnie coraz więcej rozciekawiać, moja droga. Mam ogromną chęć poznać tego dobroczyńcę waszego.<br> {{tab}}— O! warto, panienko. Takich ludzi nie codzień się spotyka. On-by się panience bardzo spodobał.<br> {{tab}}Zofia wybuchnęła szczerym śmiechem.<br> {{tab}}— Może-byś mnie i wyswatała za niego? Dziewczyna posmutniała na te słowa i rzekła poważnie:<br> {{tab}}— To nie.<br> {{tab}}— Czemu? Czy była-byś zazdrosną o niego?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8iknxxqkyrgy6d6f4l5qamynroghhyy Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/126 100 592368 3140154 1510213 2022-07-28T10:28:19Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>sami przez się umieli stworzyć dla siebie i dla tysiąca biednych źródło zarobku i bytu. Porównywała ich życie ze swojém i z życiem tych, co ją otaczali, i widziała ogromną różnicę. Przekonała się, że w porównaniu do fortuny, jaką posiadali, do stanowiska, jakie zajmowali — nic prawie nie zrobili dla drugich; że życie ich całe, pomimo idealności pozornéj, było tylko wegetowaniem samolubów. To ją gryzło, martwiło, bolało, to sprawiałо jéj niezadowolenie i czczość. Nieraz w takich chwilach zrywała się, kazała siodłać konia i wyjeżdżała to do ochronki, to do wioski; tam zaglądała do chat, sypała hojną ręką datki dla biednych, pomagała do polepszenia gospodarstwa, sprawiła dzieciom nową odzież i tym podobne czyniła dobrodziejstwa. Ale po kilku tygodniach przekonywała się, że jéj czyny przepadały w ogólnej nędzy i niedbalstwie, jak krople wody w piasku, bez śladu, nie widziała owoców swoich usiłowań, i to ją zniechęcało, niecierpliwiło. Gniewało ją, że ona, dziedziczka bogatych włości i majątku, chcąc zrobić ludziom dobrze, nie umié; że dwaj fabrykanci, ludzie bez przeszłości, bez imienia, bez stosunków, znaczą więcéj w społeczeństwie, niż ona, że praca ich dla tych łudzi tak błogie wydaje owoce. Nie umiała sobie téj wątpliwości rozwiązać, i nikt nie umiał jéj tego wytłómaczyć, że tylko systematyczna, ciągła praca z pewnym planem<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fj4f7jgntwu1545l7njlcizr3xd1ymf Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/143 100 592630 3140147 1510818 2022-07-28T10:22:32Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>a potem о nowinki i plotki miejskie; to nierównie zabawniejsze, niż sztuka. Nie prawdaż?<br> {{tab}}Irenę dotknął ironiczny, uszczypliwy ton, na jaki Maurycy skręcił ich rozmowę. Nie chciała jednak dać tego poznać po sobie i, nastrajając się do tego tonu, rzekła:<br> {{tab}}— Więc czekam pytań o te nowinki.<br> {{tab}}— Naprzykład: co słychać w miasteczku? Co mówią astronomowie o komecie, która ma pobóść naszę ziemię? O czém piszą teraz gazety, sprawozdania literackie?<br> {{tab}}— Na to ostatnie pytanie mogę panu szeroko odpowiedzieć. Czytałam właśnie rozbiór krytyczny pańskiego poematu.<br> {{tab}}— Pewnie jaki kancelista-literat scyzorykiem pokrajał go bez litości w kawałki? — spytał lekceważąco i dumnie Maurycy.<br> {{tab}}— Owszem; krytyka cała jest sprawiedliwym hymnem pochwalnym, z entuzyazmem i gorąco napisana.<br> {{tab}}Maurycy przyjął to na pozór obojętnie, лу milczeniu, jednak w twarzy jego zdradzało się pewnie zadowolnienie.<br> {{tab}}— Czy masz pani tę gazetę, w któréj jest ta, oda, czy téż hymn? — spytał do chwili.<br> {{tab}}— Mam ją przy sobie.<br> {{tab}}To mówiąc, dobyła z kieszonki wycinek z {{pp|ga|zety}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9s3eoif3rs73126px9ece5xhdpv9eeo Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/269 100 593312 3140178 1680040 2022-07-28T10:52:03Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>z baronem, owa dumna sztywność, w któréj zdawało się, że nerwy jéj stężały i ściągnęły się, rozmiękła i roztopiła się w jakąś drżącą, rzewną tkliwość. Zofia zrobiła się lękliwą, miękką jak wosk, lada co łzy jéj z oczu wyciskało, przejmowało ją febryczném drżeniem, sprowadzało silniejsze uderzenie serca. Z apatyi przeszła w niesłychanie delikatną, czułą, dziecięcą prawie wrażliwość.<br> {{tab}}Baron cieszył się tém, szczególniéj dlatego, że wraz z tą zmianą ustąpiło owo uparte milczenie, które go tak udręczało. Ale radość jego nie trwała długo. Doktor oświadczył mu, że niema już obawy melancholii, ale zbytnie rozstrojenie nerwowe i osłabienie mogą sprowadzić cierpienia sercowe, które się już objawiać zaczynają silnemi, chwilowemi atakami. Zalecił spokój, świeże powietrze, pigułki żelazne i digitalis. Baron z nadzwyczajną skrupulatnością spełniał polecenia doktora: sam podawał jéj lekarstwa, czuwał przy niéj, woził ją na spacer. Najbardziéj lubiła jeździć do ochronki, a raczéj do części parku tuż za ochronką, i godzinami całemi siedziała na kamiennéj ławce pod ową lipą, gdzie ostatni raz widziała się z Adolfem.<br> {{tab}}Raz nawet chciała zabrać się do przerwanych z Salusią lekcyi, ale parę pierwszych tonów, wyśpiewanych przez dziewczynę, wprawiły ją w tak spazmatyczny płacz, że musiała przestać. Nawet<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bhhrzjjmbw0xr9cd3l3hbd95y5neynt Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/270 100 593313 3140161 1512382 2022-07-28T10:35:38Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>głos fortepianu drażnił ją i rozstrajał, i dlatego Salusia wystrzegała się śpiewać przy niéj.<br> {{tab}}Za to, gdy baronówny nie było w ochronce, Salusia śpiewała przy akompaniamencie jednéj z zakonnic. Robiła to nieraz głównie dla ojca, na którego śpiew jej dziwnie działał. Kiedy piérwszy raz przyszedł do siebie po ciężkiéj chorobie i usłyszał śpiew pod sobą w izbie na dole, stary Mruk otworzył oczy, całym słuchem utonął w śpiewie, jak wyżeł wietrzący w polu, a potém zaczął płakać, jak dziecko.<br> {{tab}}Piérwsze to były łzy w jego oczach od Bóg wie jak dawnego czasu. Śpiew — dobył łzy z kamienia, twarda pierś jego zadrżała nieznaném mu dotąd wzruszeniem, zwierzę zaczynało się uczłowieczać. Gdy śpiew ustał, było mu źle bez niego i czekał niecierpliwie, rychło się znowu ten głos odezwie, co tu tak głęboko dochodził, jak się wyrażał. Gdy mu powiedziano, że to córka jego tak śpiewa, nie chciał wierzyć, aż musiała go naocznie przekonać. Wtedy twarz starego rozjaśniła się dziwném szczęściem; przycisnął córkę do piersi i nie posiadał się z radości i dumy. Musiała mu opowiadać, w jaki sposób nauczyła się tego i przy tej sposobności wychwalała dobroć swojéj opiekunki, jej anielskie serce i łagodność. Przedtem nigdy mu o tém mówić nie mogła, bo, ile razy rozpoczęła coś o baronówniе, chmurzył się i rzucał,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4tky48yd99xwkr2e0e8ausljy6ujcyo Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/243 100 593566 3140220 1512914 2022-07-28T11:42:33Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|zobaczyw|szy}} Adolfa obok Zofii. Gniew, oburzenie odjęło mu na chwilę mowę. Zaledwie zdołał wydobyć z piersi pytanie, mierząc siostrzenicę strasznym wzrokiem:<br> {{tab}}— Zofio, co to znaczy?!<br> {{tab}}Potem, wyrwawszy jej rękę z ręki Adolfa, spojrzał na niego z pogardą i zapytał dumnie:<br> {{tab}}— Jak śmiałeś pan tu przyjść?..<br> {{tab}}— Ja wezwałam pana Adolfa... — odrzekła z powagą i spokojem Zofia.<br> {{tab}}Baron spojrzał na nią wytrzeszczonemi oczyma.<br> {{tab}}— Ty? Dlaczego?!<br> {{tab}}— Aby mu powiedzieć, że go kocham...<br> {{tab}}Oczy barona krwią nabiegły; wyznanie Zofii pozbawiło go prawie przytomności, gniew przeszedł we wściekłość, furyą. Wszystkie muszkuły jego twarzy drgały, że zdawało się, iż cała twarz karmazynowa rozleci się w kawałki.<br> {{tab}}— Co? ty... ty?.. — bełkotał niewyraźnie — ty kochasz tego?..<br> {{tab}}Przerwała mu prędko i rzekła z dumą:<br> {{tab}}— Nie obrażaj, wuju, tego, który będzie mężem moim.<br> {{tab}}— Co?., on?., ten cham?..<br> {{tab}}— Baronie!.. — odezwał się surowo Adolf, marszcząc brwi — nie zapominaj się!..<br> {{tab}}— Ty śmiesz mi grozić? Ty, ty, co wkradłeś się jak złodziej do mego domu, aby obałamucić<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5l5ozohcm4oty7ly9chaa7fgy9kmt52 Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/247 100 593633 3140155 1680132 2022-07-28T10:28:42Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|nie|wzuszoną}}, którą mroziła wszystkich. Irenę drażniła ta apatya, nazywała ją komedyą i unikała towarzystwa Zofii, które jéj działało na nerwy. Barona ten stan martwoty do desperacyi doprowadzał. Nieraz widząc, jak daremnemi były wszelkie sposoby rozerwania jéj, pytał zniecierpliwiony:<br> {{tab}}— Powiedz mi, co ci jest?..<br> {{tab}}Spoglądała wtedy na niego bezdusznym, pustym wzrokiem i odpowiadała krótko:<br> {{tab}}— Nic...<br> {{tab}}— Czy jesteś chorą<br> {{tab}}— Nie...<br> {{tab}}„Tak“ i „nie“... to były jedyne słowa, które z zamkniętych ust jéj dobyć można było. Reszty słów jak-by zapomniała. Dusza jéj zdawała się nie czuć, nie myśléć, nie żyć...<br> {{tab}}Jednego dnia do miasteczka przybyła trupa wędrujących artystów; porozsyłano afisze po okolicy, zapowiadające przedstawienie dwóch komedyek Fredry syna: „Jedynaczka“ i „Consilium facultatis“. Obiedwie pełne wesołości, aż do przesytu, i swobodnego, luźnego humoru. Baron znał je dobrze; zdecydował się jednak pojechać na nie, głównie dla Zofii. Miał nadzieję, że ją to zabawi, rozśmieszy... Gdy jéj to zaproponował i prosił, żeby się wybrała z nimi, wstała w milczeniu i, posłuszna jak dziecko, ubrała się i pojechała. Ale przez cały czas przedstawienia siedziała {{pp|nie|ruchoma}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> eb45tye0x2fvrfuddz36k5mc4c75i0y Strona:Michał Bałucki-O kawał ziemi.djvu/311 100 593645 3140156 1679453 2022-07-28T10:29:28Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Anwar2" /></noinclude>{{tab}}— Ha, zobaczymy, со zrobi teraz. Od niego zależy, czy go nazwę lekkomyślnym, czy podłym.<br> {{tab}}Przypomnienie sceny w altanie zaprzątnęło znowu uwagę barona tak dalece, że, idąc długi czas obok Adolfa, nic nie mówił. Adolf uważał za stosowne wytłómaczyć mu teraz powód swego znalezienia się w ogrodzie i rzekł:<br> {{tab}}— Panie baronie, zapewne przez delikatność nie spytałeś mnie pan dotąd, jakim sposobem znalazłem się tutaj. Powinienem się wytłómaczyć. Panna Zofia...<br> {{tab}}Przerwał mu baron i rzekł:<br> {{tab}}— Nie tłómacz się pan. Znam pana już o tyle, iż na pewno przypuszczać mogę, że nie przyszedłeś w nieuczciwym zamiarze.<br> {{tab}}— Przyszedłem na wezwanie panny Zofii. Nie mogłem nie uszanować jéj woli. Miało to być ostatnie widzenie się nasze, pożegnanie.<br> {{tab}}Westchnął, mówiąc te słowa.<br> {{tab}}— Ty ją kochasz? — spytał baron, wpatrując się w niego z uczuciem; i prędko dodał:<br> {{tab}}— No, no; nie martw się, chłopcze, wszystko będzie dobrze.<br> {{tab}}Mówiąc to, poklepał go po ramieniu i przycisnął do piersi.<br> {{tab}}— Jakto? — zawołał Adolf, podnosząc z radością oczy na barona. — Miałżebyś pan, panie baronie...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rpk3l5aevniu949059a38r3cy7vud35 Strona:Wiktor Hugo - Nędznicy cz1.pdf/304 100 596216 3139979 1788187 2022-07-28T06:45:11Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anagram16" /></noinclude>szczeroty, w której głębi dostrzegałeś mało oświecone, ale surowe i niezachwiane sumienie, i rzekł spokojnie:<br> {{tab}}— Panie merze, nie mogę się na to zgodzić.<br> {{tab}}— Powtarzam panu — odparł Madeleine — że to rzecz moja.<br> {{tab}}Ale Javert, zajęty jedną, myślą, mówił dalej:<br> {{tab}}— Co do przesady, bynajmniej nie przesadzam. Rozumuję sobie w ten sposób. {{Korekta|Podejrzywałam|Podejrzewałem}} pana niesprawiedliwie. To jeszcze rzecz mała. My policjanci mamy prawo podejrzywać, chociaż jest nadużyciem podejrzywać wyższego urzędnika. Ale ja, bez dowodów, w przystępie gniewu, w celu zemsty, denuncjowałem jako galernika, pana, szanownego męża, mera, wysokiego urzędnika! To błąd ciężki, bardzo ciężki. Obraziłem władzę w pańskiej osobie, ja, ajent władzy! Gdyby który z moich podwładnych uczynił to, co ja uczyniłem, wygnałbym go bez litości, jako niegodnego służby. A co? — Jeszcze słówko, panie merze. Często byłem surowym dla drugich. I sprawiedliwie; czyniłem dobrze. Jeżeli teraz nie będę surowym względem siebie, cokolwiek uczyniłem sprawiedliwego, stanie się niesprawiedliwem. Mamże oszczędzać siebie bardziej niż drugich? Nie. Jakto! Byłżebym na to tylko, by karać drugich, a siebie nie: ależ w takim razie byłbym nędznikiem! ależ ci, co mówią: łajdak Javert! mieliby słuszność! Panie merze, nie żądam, abyś się obchodził ze mną z dobrocią; pańska dobroć dużo mi krwi napsuła, gdy ją okazywałeś drugim, więc jej nie chce dla siebie. Dobroć, która przyznaje słuszność nierządnicy przeciw obywatelowi, ajentowi policji przeciw merowi, człowiekowi bez znaczenia przeciwko zajmującemu wysokie stanowisko, taką dobroć nazywam złą. Z taką to dobrocią upada społeczeństwo. Miły Boże! nic łatwiejszego jak być dobrym; cała trudność być sprawiedliwym. Wierz mi pan! gdybyś był tem, czem cię podejrzywałem niesłusznie, o pewnie nie byłbym dobrym dla pana! Przekonałbyś się! Panie merze, powinienem z tobą obchodzić się,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> svan6cnl62t0wzf42to7hu7dux86ymk Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/40 100 598161 3140140 1529628 2022-07-28T10:18:37Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" /></noinclude>a poważnie szczególniej w długim do kostek sagyniaku!<br> {{tab}}Nieco blada od trzydniowego postu twarz Byczy zarumieniła się. Ona, zazwyczaj tak chudziutka, czarna i drobna, w tem ładnem ubraniu wyrosła nagle i wypiękniała. Sztywno obracała się dokoła, by ją patrzący lepiej mogli zobaczyć, wołając na małego braciszka, który próbował pogłaskać jej piękne futro rączętami, wyciągniętemi z miski zsiadłego mleka.<br> {{tab}}— Nie ruszaj mię! nie — ruszaj!...<br> {{tab}}— Nie ruszaj jej!... — powtarzali wszyscy chórem i uśmiechali się, kiwając głowami. Matka poprawiała na córce fałdy, a odpychając otaczających, odstępowała co chwila parę kroków, mrużyła oczy i przechylając na bok głowę, patrzała z wyrazem głębokiego zafrasowania. Nawet Taras przybliżył się z fajką w zębach i z uśmiechem na ustach; tylko pan młody, nie ruszając się, siedział na ławie w pobliżu drzwi i z flegmą wpatrywał się w ogień.<br> {{tab}}— Pieniek drewniany!... pieniek drewniany!... Pójdź-no tu! popatrz — ze śmiechem zawołała Ania.<br> {{tab}}Młody chłopak zwrócił do niej pucołowatą twarz, nagłym oblaną rumieńcem. Na ustach jego pojawił się uśmiech lękliwy. W miarę tego, jak stawał się przedmiotem ogólnej uwagi, rumieniec ciemniał, a uśmiech rozlewał się coraz szerzej, rozciągając<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3rshxz343rnxvvw1o9z71qq501onob6 Strona:Michał Bałucki-Za winy niepopełnione.djvu/98 100 600164 3139820 3106384 2022-07-27T14:02:26Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Urwała nagle, położyła palec na ustach i szepnęła:<br> {{tab}}— Cicho! słyszysz, już jedzie. W złocistéj karecie, w sześć koni z piórami; patrz, wchodzi, szumi jedwabiami po podłodze. No, witaj-że ją przecie! — mówiła, popychając syna ręką, i zaczęła kiwać głową, układając twarz do powitalnego uśmiechu, i mówić: — Witamy, witamy, piękna księżniczko! to mój syn.<br> {{tab}}Nagle schmurzyła się i, patrząc ciągłe nieruchomo w stronę, gdzie stała Amelia, odezwała się do syna:<br> {{tab}}— Cóż to? Nie chce iść do mnie? Dlatego, że ona księżniczka? Ale ja matka, twoja matka — i, zwróciwszy się do Amelii, spytała ostro:<br> {{tab}}— Dlaczego nie chcesz iść do mnie? Możeś się dowiedziała co o jego ojcu, może ci się wydajemy za biedni? Na nas nie patrz, ale na niego; takiego i na królewskich dworach nie upatrzysz. No, nie przyjdziesz tu do mnie?<br> {{tab}}W głosie jéj czuć było już rozdrażnienie. Amelia, dla uspokojenia jéj, zbliżyła się do łóżka. Staruszka wnet rozjaśniła twarz.<br> {{tab}}— A! byłam pewna, że przyjdziesz, bo ja wiedziałam, że ty go kochasz. Oko matki umié poznać tych, co kochają jéj dziecko. Prawda, że ty go kochasz? No, mów, niech usłyszy, bo on matce nie uwierzy może. Czemuż nic nie mówisz? No, powiedz — zawołała gwałtownie — kochasz go?<br> {{tab}}— Kocham — odrzekła Amelia.<br> {{tab}}— Bardzo? No, czy bardzo?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jqdbvh7bko1ehuy4izzzrgbj8wes7mz Strona:Wacław Sieroszewski-W matni.djvu/296 100 600213 3140138 1535293 2022-07-28T10:17:33Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" /></noinclude>{{tab}}Powstał i zaczął iść nachylony, z oczyma wlepionemi w ziemię, starając się przebić wzrokiem ciemności, rozświecane chwilowymi błyskawicami. Z niecierpliwością wyczekiwał każdej, zdawało mu się, że wieki upływają między pojawieniem się jednej, a drugiej, a tymczasem one były tak częste, jak uderzenia krzyżujących się mieczy. Ajaks też nos spuścił ku ziemi, biegł i drogę obwąchiwał. W jednem miejscu dłużej się zatrzymał. Wielka błyskawica oświeciła kałużę wody i tuż obok czochratej kępy coś drobnego, białego na ziemi; lecz znikła nim oczy jego to coś rozpoznać mogły. Więc nie ruszał się i ze wzrokiem wlepionym w to miejsce czekał następnej. Z błyskiem rzucił się i podniósł... lalkę Zosi. Teraz ukląkł i jeszcze niżej się nachylił i czekał blasku... Miał nadzieję zobaczyć ślad...<br> {{tab}}Palcami szukał ostrożnie, czy nie namaca zagłębień w błocie. Zdawało mu się dotykać czegoś, co mogło być śladem, ale tak rozmytym, że trudno było rozpoznać.<br> {{tab}}— Zosiu!... Zosiu!... Ajaks!...<br> {{tab}}Psa nie było. Wezwany, wyskoczył naprzód, lecz nie przybiegł. W świetle błyskawicy zobaczył go Aleksander, stojącego w pewnej odległości, machał ogonem i patrzał na niego.<br> {{tab}}— Szukaj... szukaj, Ajaks! — zawołał.<br> {{tab}}Słyszał, jak pies rzucił się w zarośla i coś jakby<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qrk2q9930g97ou58knrn8lx5df1bacj Strona:Objawienia Najświętszéj Maryi Panny w Gietrzwałdzie.djvu/6 100 603894 3140122 2400993 2022-07-28T09:49:49Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Matlin" /></noinclude>ale łatwo poznać po niéj, że myśli jéj nie wiele zajmują się tym światem.<br> {{tab}}Twarz jéj jest jakby nieco znużona, i cała wygląda tak, jakby jéj żal było, że musi odpowiadać na zapytania. Głos ma łagodny, cichy; ruchy bardzo skromne, ubiór prostéj służącéj wiejskiéj, słowem jest to istotnie pokorna służebnica Pańska.<br> {{tab}}Ostatnią wreszcie z tych szczęśliwych osób jest {{Rozstrzelony|Elżbieta Bylitewsk}}a, wdowa. Z powierzchowności wygląda bardzo ubogo. Na szaréj lub fioletowo anilinem farbowanéj sukni, nosi kaftanik czarny, skromny. Na głowie miewa białą chustkę, zawijaną sposobem niewiast polskich, aż pod suknią na szyi. Twarz jéj chuda, blada i już nieco pomarszczona. Oczy ma czarne, a rysy twarzy nieznaczne. Patrzy ciągle skromnie i jeżeli niekiedy ku górze swym wzrokiem rzuci, to czyni to jakby ukradkiem. W mowie jest bardzo poważna. Zwykle, gdy się odezwie, to daje pewne wskazówki, co się Najśw. Pannie podoba, a co nie. Sama jest wzorem bogobojności i ciągłéj a zupełnéj gotowości oddania się Bogu ciałem i duszą, na całkowitą służbę. Jestto obraz uosobionego ubóstwa, ufnego w miłosierdzie Boże, co wcale nie troszczy się o jutro.<br> {{c|'''3. Pierwsze objawienie się Najśw. Maryi Panny.'''}} {{tab}}Miejscowy proboszcz X. Weichsel jako troskliwy o dobro swoich parafian pasterz, przysposabiał przez miesiąc czerwiec przeszłego roku dzieci szkolne do pierwszéj spowiedzi i komunii świętéj. Do tych dzieci należała także Augusta Szafryńska. Z wielką ochotą chodziła ona na tę naukę przygotowawczą, ale ponieważ była niewielkich zdolności umysłowych, więc z obawą, aby przy egzaminie nie okryła się wstydem i nie przepadła, modliło się niewinne dziewczę gorąco w tym celu do Najśw. Maryi Panny o pomoc. Najśw. Panna wysłuchała jéj prośbę i egzamin powiódł się jéj nad wszelkie spodziewanie bardzo dobrze. Była przytem śmiałą, odważną i odpowiadała daleko lepiéj od swoich współtowarzyszek, co dotąd u niéj nigdy nie bywało.<br> {{tab}}Po egzaminie więc z katechizmu, który się odbył dnia 27 czerwca 1877 r. i aż do ósméj godziny wieczorem trwał,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r8ouclu5mmmtowcgyzby4osfgkczek7 Strona:Objawienia Najświętszéj Maryi Panny w Gietrzwałdzie.djvu/43 100 604576 3140124 2406991 2022-07-28T09:51:31Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Matlin" /></noinclude>powinniśmy wszyscy zająć się gorliwie odmawianiem Różańca, chcąc u Matki Boskiéj jakich łask wyżebrać.<br> {{tab}}Po Różańcu odprawiano dopiero nieszpory. Wypada mi tu dodać, iż ostatniemi czasy powiedziała Matka Boska swym {{Rozstrzelony|wybranym, że chociaż Ona się pokazywać im nie będzie, to nas jednak nie opuści, lecz zawsze będzie z nam}}i; i że składane u stóp figury płótno dla chorych, również Różańce, Koronki i&nbsp;t.&nbsp;p. będzie Ona sama {{Rozstrzelony|błogosławiła niewidzialnym sposobem, zawsze w czasie Różańc}}a.<br> {{c|'''21. Uleczenia nadzwyczajne.'''}} {{tab}}Z początku stawiano wodę, którą w Gietrzwałdzie czerpano, pod klon w naczyniach nie zamkniętych, jako téż i płótno podczas różańców i po ukończeniu różańca brano je ze sobą i używano je w rozmaitych bardzo chorobach z jak najpomyślniejszym skutkiem. O uzdrowieniach i uleczeniach tych za pomocą wody i płótna pobłogosławionego nie chcemy prędzéj powiedzieć, że są cudowne, aż o tém Kościół św., wyrokom którego wszędzie i zawsze posłuszni jesteśmy i będziemy, orzecze. Tymczasem powiadamy tylko, że uzdrowienia i uleczenia, o których piszemy, są nadzwyczajne. Od dnia 8. września 1877 począwszy czerpią wszyscy wodę ze źródła przez Matkę Boską w dniu tym poświęconego.<br> {{tab}}Ale oto i uleczenia.<br> {{tab}}1. Żona nauczyciela z Mąk pod Olsztynem, {{Rozstrzelony|Marya Pulina}} była na oczy cierpiącą i niewidomą. Lekarze w klinice w Królewcu, u których była na kuracyi, zwątpili zupełnie o pomyślnym skutku i oświadczyli, że {{Rozstrzelony|jeźliby jeszcze}} wzrok odzyskała, to dopiero po {{Rozstrzelony|bardzo długim czasi}}e. Ona atoli gdy poczęła płótno w wodzie pobłogosławionéj maczać i na oczy przykładać — w trzech dniach wzrok odzyskała i wszędzie chodzić i wszystko robić może.<br> {{tab}}2. Sierota zaś, dziewczynka, {{Rozstrzelony|Olga Stac}}h z Licperka, była ślepą na jedno oko przez pięć lat. Gdy jéj poczęto przykładać płótno z wodą na oko, w pierwszym dniu niepostrzeżono żadnego polepszenia, aż dzień drugi było jéj lepiéj, trzeci dzień już widziała, czwarty dzień mogła nawet<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h6qxaf6k0k5rrlq8g2whtm5utzyd1jh Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/27 100 611537 3140137 2694015 2022-07-28T10:17:07Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /><br><br></noinclude>{{c|w=130%|IV.|po=20px}} {{tab}}Powiadają, że świat się psuje... Aczkolwiek prawie codzień słyszymy to zdanie i nie od, z przeproszeniem, smarkaczów, ale od ludzi poważnych, jednak nie możemy się z niem zgodzić; bo gdyby świat się naprawdę miał psuć, toby zrobiła się naprzykład dziura w niebie, albo deszcz zamiast z góry na dół, padałby z dołu na górę. Tymczasem świadczą nasze oczy, że tak nie jest. Deszcz pada z góry na dół, jak dawniej, dziura się w niebie nie zrobiła i nikt też nie widział, żeby szczupak jadł trawę na łące, albo żeby koza siedziała na dnie wody i robiła takie figle, jak karaś, albo lin. Wszystko jest tak jak było, a przecież nie tak jest — gorzej jest, tak właśnie — jak gdyby się popsuło.<br> {{tab}}Nie potrzeba być wielkim mężem, żeby dostrzedz i dociec, że to popsucie nie w świecie, ale w ludziach się mieści.<br> {{tab}}Nie chcę dużo mówić o tych ludziach grubych, o chłopach, o takich, co nigdy nie byli jak się należy — ale o naszych nabożnych, sprawiedliwych, godnych żydkach. Ja nie powiadam, że w tem jest popsucie,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jzk5npopl6zbbxhzs3y03gjg6az3epk Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/203 100 612138 3140045 2307237 2022-07-28T08:15:45Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude><br><br> {{c|TREŚĆ.|w=140%|po=30px}} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 | nodots | page = {{f*|Str.|w=85%}} }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=1. |tyt=[[Cień Bafometa/01|Grom]] |page=1 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=2. |tyt=[[Cień Bafometa/02|Wizyta w pałacyku przy ul. Jasnej]] |page=9 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=3. |tyt=[[Cień Bafometa/03|Preludja]] |page=32 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=4. |tyt=[[Cień Bafometa/04|Weronika]] |page=40 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=5. |tyt=[[Cień Bafometa/05|Pawełek Kuternóżka]] |page=53 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=6. |tyt=[[Cień Bafometa/06|Świętokradztwo]] |page=71 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=7. |tyt=[[Cień Bafometa/07|Amelja]] |page=95 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=8. |tyt=[[Cień Bafometa/08|Zła godzina]] |page=134 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=9. |tyt=[[Cień Bafometa/09|U Wrześmiana]] |page=152 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=10. |tyt=[[Cień Bafometa/10|W przytułku]] |page=169 }} {{SpisPozycja|width=380px|widthp=35|widths=25 |sekcja=11. |tyt=[[Cień Bafometa/11|„Gotówem umrzeć — czegoż chcecie więcej?“]] |page=184 }} <br><br>{{---|150}}<br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ad9ezs10w5gf8ig8gfqf3d7a2vn3djf Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/59 100 613055 3140042 2303979 2022-07-28T08:13:51Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{tab}}I wyciągnęła ku niemu ręce.<br> {{tab}}— Przyszłam dziś wcześniej niż zwykle, bo wolałam przyjść {{Rozstrzelony|tuta}}j. Zmęczyła mię już ma rola w kaplicy — dodała z rozkosznym uśmiechem, kładąc mu obie ręce na ramionach. — Dziś pragnę być tylko Weroniką, {{Rozstrzelony|twoją}} Weroniką. Zapomnij na chwilę o siostrze i służebnicy Pana!...<br> {{tab}}Szybkim, nieznacznym ruchem rozchyliła zakonną szatę.<br> {{tab}}— Pocałuj! — szepnęła, mrużąc szatańsko cudne oczy. — Pocałuj tutaj!<br> {{tab}}I podała mu ku ustom śnieżne, twarde grona swych piersi.<br> {{tab}}Krew zalała mu oczy. Szaleństwo żądzy zakipiało w żyłach miłosnym wrzątkiem. Nachylił się ku cudowi jej łona i przez chwilę chłonął nozdrzami jego woń dziewiczą. Wtem sprzeciw surowy jak stal odepchnął go od niej żelazną ręką.<br> {{tab}}— Nie, nie! Nie wolno! — zawołał, pasując się w nieludzkim wysiłku. — Nie! Nie! Nie chcę! Nie chcę!...<br> {{tab}}I zasłoniwszy ręką oczy opętane bielą jej ciała, wypadł z pokoju na korytarz. W którychś drzwiach na dole ktoś go chwycił mocno za kołnierz.<br> {{tab}}— A tuś mi, ptaszku?! Czego to szukasz pociemku?<br> {{tab}}Poznał głos Józefa. Sługa świecił mu latarką w oczy.<br> {{tab}}— Czegoż to zakradasz się do domu o zmierzchu,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dr7n4t38b1muh7u47r8op6qvzw3i64o Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/138 100 613796 3140043 2305379 2022-07-28T08:14:12Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{pk|su|rogatami}}, które jej symbolizowały „rzeczy większe“. Mimo całej namiętności, jaką miał dla niej, Pomian nie dał się ani razu zbrutalizować.<br> {{tab}}Nie zdołała go też odwieść od raz obranej drogi i skierować lotu ku przyziemnym wądołom. Ignorowanie jego twórczości i uporczywe przechodzenie do porządku dziennego nad jego sukcesami przyjmował z uśmiechem pobłażania. Nie kochali się przecież, tylko pożądali wzajemnie — cóż mu więc mogło zależeć na jej opinji i życzliwości? Mógł jej być tylko wdzięcznym za poczucie pełni życiowej, za wzmożenie tętna wewnętrznego, które wywołała w nim swą namiętnością. Czegoż więcej można było żądać od tej kobiety?<br> {{tab}}Niczego. Stanowczo niczego.<br> {{tab}}Nawet czasu nie zdołała mu zrabować, tego drogiego czasu, którego on, artysta umiał tak genjalnie używać. Mimo widocznych jej wysiłków w tej mierze, osoba jej nie „wypełniła“ mu sobą po brzegi „każdej chwilki“, każdej sekundy. Pozostał sobą i nie pozwolił na niebezpieczną osmozę: nie przesiąkło weń nic z jej pośledniejszej jaźni. Czuła to i bolało to dotkliwie jej kobiecą próżność. Z drugiej strony pociąg fizyczny do kochanka i niechęć do zawiązywania nowej znajomości wstrzymywały ją narazie od gwałtowniejszej reakcji. Lecz sytuacja zaostrzała się z tygodnia na tydzień i starcie stawało się nieuchronne. Aż w któryś z ostatnich dni sierpnia przyszło do wyładowania.<br> {{tab}}Pomian był dnia tego w wyśmienitym humorze. Jego ostatnią powieść przyjęła krytyka nader życzliwie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dubdxn3g03wzfgp2viaald90hl9lfnx Strona:Stefan Grabiński - Cień Bafometa.djvu/192 100 614853 3140041 2307207 2022-07-28T08:12:27Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{c|„GOTÓWEM UMRZEĆ — CZEGÓŻ CHCECIE WIĘCEJ?“|w=140%|po=20px}} {{tab}}Kiedy 30 października rano koło dziewiątej wstąpił Pomian na trzeci peron dworca Kolei Południowej, zastał tam już oczekującego go Szantyra. Czas był najwyższy: pociąg odchodził za 10 minut.<br> {{tab}}Wcisnął mu w rękę bilet jazdy, wsadził do wygodnego przedziału i, poklepując zachęcająco po ramieniu, rzekł:<br> {{tab}}— Jedzie pan na Węgry, do Budapesztu — prosto, bez przesiadania. Pańskie papiery i paszport w porządku. Proszę — oto są.<br> {{tab}}I podał mu małą, ceratową teczkę.<br> {{tab}}— Znajdzie pan tam także pieniądze potrzebne na początek.<br> {{tab}}Szantyr uczynił gest wzbraniania się:<br> {{tab}}— Mam przecież swą pensję.<br> {{tab}}— Nic nie szkodzi. Zresztą ja spowodowałem ten wyjazd i ja muszę ponosić konsekwencje. W Peszcie wyjdzie po pana do pociągu mój kuzyn, który tam stale mieszka z rodziną. Dobrzy, zacni ludzie; zajmą się panem jak krewnym. A zatem — do widzenia!<br> {{tab}}Uścisnął mu rękę i zbiegł po stopniach wagonu. Pociąg ruszył...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3zo73sfs4ht9n0wc0ic3s0j9402q5c7 3140044 3140041 2022-07-28T08:14:47Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Cafemoloko" /></noinclude>{{c|„GOTÓWEM UMRZEĆ — CZEGOŻ CHCECIE WIĘCEJ?“|w=140%|po=20px}} {{tab}}Kiedy 30 października rano koło dziewiątej wstąpił Pomian na trzeci peron dworca Kolei Południowej, zastał tam już oczekującego go Szantyra. Czas był najwyższy: pociąg odchodził za 10 minut.<br> {{tab}}Wcisnął mu w rękę bilet jazdy, wsadził do wygodnego przedziału i, poklepując zachęcająco po ramieniu, rzekł:<br> {{tab}}— Jedzie pan na Węgry, do Budapesztu — prosto, bez przesiadania. Pańskie papiery i paszport w porządku. Proszę — oto są.<br> {{tab}}I podał mu małą, ceratową teczkę.<br> {{tab}}— Znajdzie pan tam także pieniądze potrzebne na początek.<br> {{tab}}Szantyr uczynił gest wzbraniania się:<br> {{tab}}— Mam przecież swą pensję.<br> {{tab}}— Nic nie szkodzi. Zresztą ja spowodowałem ten wyjazd i ja muszę ponosić konsekwencje. W Peszcie wyjdzie po pana do pociągu mój kuzyn, który tam stale mieszka z rodziną. Dobrzy, zacni ludzie; zajmą się panem jak krewnym. A zatem — do widzenia!<br> {{tab}}Uścisnął mu rękę i zbiegł po stopniach wagonu. Pociąg ruszył...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> izetby9dgmnqz2376nbydclh6wo53oj Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom II.djvu/278 100 616457 3140173 2698222 2022-07-28T10:47:35Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>leciałem, bo my wszystkie pogłupieli i nie wiedzieli co robić!<br> {{tab}}— Cóż się stało?<br> {{tab}}— Co się miało stać? Nic się nie stało, tylko ta krowa łysa, co ją wielmożny pan przeszłego roku kupił od hrabiego...<br> {{tab}}— To co?<br> {{tab}}— To una była krzynkę niezdrowa... przytrafiła jej się słabość.<br> {{tab}}Pan Ignacy zaniepokoił się, krowa ta albowiem była ozdobą całej obory i rokowała nadzieję pięknego przychówku.<br> {{tab}}— Więc powiadasz, że była słaba?<br> {{tab}}— Ny tak, była słaba, a teraz to tak pokazuje, jakby miała zdechnąć.<br> {{tab}}— Gdzież ona jest?<br> {{tab}}— Leży w oborze, mało co już dycha.<br> {{tab}}— A gałgany! — zawołał pan Ignacy — nie mogliście to dać ratunku, wreszcie posłać po weterynarza, co? Gdzież był karbowy, gdzie ty byłeś?<br> {{tab}}— Wielmożny panie! My wszyscy tu byli, my robili tej krowie wszystko, co tylko było można zrobić. Jakie my jej lekarstwa dawali! Karbowy kazał ją rozcierać osowym kołkiem, ja poleciałem zaraz do szwagra po okowitę. Na moje sumienie, myśmy jej wlewali w gębę całe półtory kwarty okowity z pieprzem. Ganialiśmy ją po folwarku, ale ona wcale nie chciała chodzić, tylko układła się i leżała. Wołali ze wsi starego Mikołaja, on zamawiał, wołali te babe, co za wiatrakiem siedzi, Maćkowe, ona kadziła z różnem zielem,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3fstos3m5e4i2mdkbiqyz9obbfuw78x Strona:Wacław Gąsiorowski - Zginęła głupota!.pdf/106 100 622184 3140002 2269196 2022-07-28T07:26:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|Pa|penkleinera}} i... Meinersohnów... bo z Wartembergiem niema co mówić! Ten straconym jest zupełnie dla finansistów i naszego wyznania! Zresztą proponowałbym porozumieć się z Niemcami...<br> {{tab}}— Znakomita myśl!...<br> {{tab}}— Taki Kreibler, Weintze, Grayer, czy też Zyttel i Lunitzer przydać się nam mogą bardzo, jeżeli ich się uda wciągnąć! Powinniśmy się wziąć z nimi za ręce, my i oni reprezentujemy w tym kraju jedyną siłę kapitalizmu, handlu i przemysłu. Miejsca dla obu naszych partyi dosyć, byleby żywioły miejscowe w karbach utrzymać...<br> {{tab}}— Zgoda! Nie mam nic do nadmienienia. Wierzę, iż prezes przeprowadzi wszystko znakomicie. Zaczynam spokojnie patrzeć w przyszłość, widząc w panu sojusznika. Pomysł genialny... Ale... a do czasu ostatecznego porozumienia się?!<br> {{tab}}— Nic! Cicho siedzieć, milczeć. Papierów nie pokazywać wcale na giełdzie...<br> {{tab}}— Wybornie! Oto moja ręka!<br> {{tab}}W kilkanaście minut później Światowidzki zasiadł przy swem olbrzymiem biurku.<br> {{tab}}Wspaniałe apartamenta Hilarego zalegała cisza.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t0bsi6j4dtlug85aju3d65i4sieubou Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/111 100 623620 3139824 1641345 2022-07-27T14:05:25Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Salicyna" /></noinclude>{{tab}}— Ee, naczelniku, furda karty! W ruletkę zagramy; przywiozłem taką małą, ręczną. Głupia ona wobec prawdziwej, ale tamta daleko, a ta blisko... <poem>„Spiwała raz Marusia Oj ne choczu Petrusia Bo Petrus dałeko Bo Petruś dałeko. Na szczo tylki trudu Z Hryćkom żyty budu Hrycio mij myłeńkij Bo Hryćko błyzeńkij“</poem> {{tab}}Zaśpiewał czyjś przepity głos.<br> {{tab}}— Prawda! prawda! Lepszy wróbel w garści niż sikora na dachu, mówi przysłowie. Niema prawdziwej rulety, jest imitacja. Hej piwa, Oksena! dawaj żywo!<br> {{tab}}— Powiedz pan, czego wy jeździli do Monaco? Ha! Sekret chyba jaki czy co? Ja nie wydam, czesnoje słowo.<br> {{tab}}— Widzi naczelnik, sekret, nie sekret, ale gadać nie trzeba, ja po pannę Tarłównę jeździł. Zasiedziała się za długo. A tu narzeczony czeka.<br> {{tab}}— Ha, Co?... Tak łżecie, aż wam przez wierzch idzie, panie uprawlajuszczyj. Nu niczego! kto łże, ten dyplomat. Ja posłuszny, niech i tak będzie. Mużyki gadajut: „cholityka to czysta brechnia“. Wam trzeba polityki?... Możno...<br> {{tab}}Jan stał i słuchał czując, że się czerwieni jak żak, który sam nie wie, co z sobą zrobić. Bał się, że go spostrzegą przez uchylone drzwi i nie miał odwrotu. Dobiła go pewność, że Wereżba był w Monte, zachodzi tylko kwestja co tam robił.... i... co widział?<br> {{tab}}Grześko zawiadomił dziewkę, Oksenę, o przybyciu Smoczyńskiego. Kazał oznajmić rządcy i wywołać go do gabinetu z drugiej strony sieni.<br> {{tab}}Wprowadził tam Jana zmieszanego w najwyższym stopniu. Teraz dopiero młodzieniec zrozumiał jak trudne powziął postanowienie. Czy potrafi wykrztusić przed Wereżbą swe pytania?...<br> {{tab}}Uczuł upokorzenie straszne i wstręt.<br> {{tab}}...O kogo będę pytał?<br> {{tab}}...O Lorę będę się wywiadywał, o Andzię?... od obcego... od szpiega?...<br> {{tab}}... Jakaż podła moja rola.<br> {{tab}}...A jeśli on mi nic nie powie, potraktuje jak Grześka?...<br> {{tab}}...Nie, wszakże jestem jej narzeczonym, przyszłym... mężem jego pryncypałki... Cóż za ironja!...<br> {{tab}}...Jakaż wstrętna rola! pytać... śledzić czyny własnej siostry... narzeczonej. Okrutne!...<br> {{tab}}... A jeśli Kościesza zrobił intrygę przeciw niemu? jeśli skłamał... że Lora... że Andzia...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> sgpm3oqnge7bqllzpu0eqc5t2xrdym9 Strona:Ozimina.djvu/174 100 631460 3139980 2860577 2022-07-28T06:46:05Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|tajem|nicę}} swych jasnowidzeń przemilczeli, jak to druidzi czynić zwykli?<br> {{tab}}I czy przemilczeli całkowicie?<br> {{tab}}Czemże jest tych wierzeń mickiewiczowska Vulgata: potrzeba ofiary z najlepszych dla odkupienia ducha w innych, — potrzeba Legionu? — Czem tej religii ezoteryzm: rozwoju konieczność w śmierciach nieustannych, a ekstatycznemu oku widnych, niby ruch aniołów na jakubowej drabinie w przeradzaniach się ducha w coraz to wyższe formy? Czem wobec zatrwożeń nad przyszłością, groźba tej metampsychozy: cofnięcia, pognębienia w niże życia najgłębsze każdej formy, która w czasów niepowstrzymanym obrocie nowego ducha z siebie nie wysili?...<br> {{tab}}Wóz życia ugrzązł w piachach, a duszom karm w istocie wciąż tenże: z przed wieka! I jedno wciąż źródło sił idealnych, które ma ich w aniołów zamieniać, — w aniołów ruchu i ofiary. Bo pod tą błahą i nikczemną powierzchnią życia ten nurt żyje po duszach lepszych. W sentymentalnej wrażliwości wyobraźni egzaltowanych pokutują wciąż jeszcze wszystkie upiory i widma romantyzmu, a ponad tym sabatem chęci niższych — wciąż jeszcze ów ton najwyższy owych czasów: potrzeba ofiary z najlepszych dla odkupienia ducha w innych«.<br> {{tab}}»Ową świątynię Carnac’u stawiała rasa o takiej sile wiary, że na lat tysiące przedtem przypowieść Chrystusową wypowiadała ramionami czynu: przenosiła najdosłowniej góry granitowe w szczere pola, ustawiając je nawą pięciokrotną w utęsknionym kierunku wschodzącego słońca, aby tą drogą rok rocznie wstępujący życia i pogody Bóg {{pp|spo|glądał}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> m93t1zap4z77b9eqb082um9i45wkn9l Strona:Poezye Alexandra Chodźki.djvu/142 100 640919 3140180 1659904 2022-07-28T10:53:49Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Bonvol" /></noinclude><section begin="Elegija z Byrona" /><poem>Długo, długo kląć będę ::Ciebie — i moje losy. </poem> {{C|IV.|po=1em}} <poem>W tajniśmy się widzieli — ::W milczeniu żal tłumię, Że zapomnieć, oszukać ::Twoje serce mnie. Ah! gdy cię ujrzę jeszcze, ::Jakiémż dziękczynieniem Do stop twoich pobiegę — ::Łzami i milczeniem.</poem><br> {{---}} <br><br><section end="Elegija z Byrona"/> <section begin="Księżyc"/>{{c|w=130%|'''{{Roz|KSIĘŻY|0.5}}C.'''|po=15px}} {{c|w=85%|(MELODIJA Z BYRONA.)}} {{---|30|przed=15px|po=15px}} <poem>Słońce bezsennych! nieba wieczornego oko! Którego łzawy promień drżąc świeci wysoko, I ukazuje ciemność — lecz jej nie rosproszy, Jak podobneś do znikłéj, wspomnianej roskoszy! Właśnie tak przeszłość, światło dni dawnych, jaśnieje; Świeci ona, lecz promień wystygły nie grzeje; Nieśpi Smutek i patrzy na jéj blask pogodny, Widny, lecz zdala — jasny — lecz ah! jakże chłodny.</poem><br> {{---}}<br><br><section end="Księżyc" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> b3336ct17zmnhe8pytr8ujrc26ygbxa Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór pierwszy.djvu/170 100 647497 3140198 2993637 2022-07-28T11:18:16Z Seboloidus 27417 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Seboloidus" />{{c|152}}</noinclude><poem>Posłuchajcie, jak mazury Grzmią śród Pragskich szańców! Hej któs Polak, staniesz w parze, Jak dawniej bywało. Biały Orzeł na sztandarze, A przygrywa działo! Wszak nie оbcе ci te dźwięki, Ktoś swobody synem — Zna je echo z pod Dubienki Pomni pod Raszynem. Tam wesoło, tam nad Wisłą Kruszą się kajdany; Tam zbawienia słońce błysło, Dalej i my w tany! Czemże gorsza nasza niwa, Niż wiślańskie wody? Jedna matka nieszczęśliwa, Jednakie nam rody. Toż Bóg i za nami stanie, Wszak ta ziemia nasza, Dalej Bracia Podolanie! Dalej do рałasza!</poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> a9390g26tnuwow59x9dokyxdese3yf5 Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu/306 100 649967 3140184 2975999 2022-07-28T10:58:48Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" />{{Numeracja stron||286|}}</noinclude><poem>Krzak — to hyc, lecz giętko stój, Palniesz, odskocz — toś mi zuch! A zuch, gdy znasz broni skład, Rozłożywszy, złożysz znów, I za wrogiem biegniesz w ślad, Jak za wilkiem, żwaw a zdrów. ::Cel, pal — cel, pal! itd. Prażył Moskwę już nasz brat, Gradem kul im w roże pluł — Choć broń często stary grat, Sznurkiem związał zamek wpół. Dziś sztucerków ślicznych moc, Kul i prochu — jakby siał, W dzień gorąco, ciepło w noс, Вij i bij się — abyś chciał. ::Cel, pal — cel, pal! itd. Już to, odkąd lejem krew Za wolności świętej chrzest, Strzelcy zawsze marszczą brew, Że walk takich nie dość jest. Wróg nasz jakby lis lub wąż, Frant, na kule czuły zwierz.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oxrf78logdvaa8m40ygaz1c8y4nn7y4 Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu/307 100 649968 3140129 2976001 2022-07-28T10:00:10Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" />{{Numeracja stron||287|}}</noinclude><section begin="s307g" /><poem>Trza go tropić wciąż a wciąż, Wtedy kichnie. Strzelcom wierz! ::Cel, pal — cel, pal! itd. I wierz, strzelcze, w siebie też — Jak w twe oko, dłoń i słuch, Tak w twe poświęcenie wierz, By cię przejął wolny duch. Byś choć w mieście trwonił czas, Lecz niе piecuch, ani pan, Wnet pokochał pole, las, Bój — i nasz żołnierski stan. ::Cel, pal — cel, pal! itd.</poem> {{tab|200}}''[[Autor:Włodzimierz Wolski|Wł. Wolski]].''<br><br> {{---|po=2em}}<section end="s307g" /> <section begin="s307d" /> {{c|ŚPIEWKA Z NAD WISŁY.|w=130%|po=1em}} <poem>Oj chodziłam po zapłociu, Jak rwałam tareczki. Szczęście uschło na paprociu! Płakały dzieweczki — Oj płakały niebożątka, Aż się zanosiły:</poem><section end="s307d" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> aed77hz1k4lgbc5bz4z65abtys48b3x Strona:Henryk Ibsen.djvu/008 100 652683 3140181 2998344 2022-07-28T10:56:16Z Seboloidus 27417 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Seboloidus" /></noinclude><br><br> {{c|Дозволено Цензурою.<br>Варшaвa, 29 Февраля 1901 r.}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h4nptxzdg36plaxw0kidx1kby53iyo2 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/223 100 655533 3139926 2083415 2022-07-27T19:03:38Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|WYSTAWIONO PO RAZ PIERWSZY|w=120%|po=15px}} {{c|NA SCENIE TEATRU MIEJSKIEGO WE LWOWIE|w=120%|po=15px}} {{c|DNIA 7. MARCA 1905.|w=120%|po=15px}} {{c|''w następującej obsadzie ról:''|po=15px}} {{SpisZw||Ijola-Maruna|p. Solska}} {{SpisZw||Grabia Kuno|p. Żelazowski}} {{SpisZw||Arno|» Adwentowicz}} {{SpisZw||Wala|» Solski}} {{SpisZw||Klucznik|» Chmieliński}} {{SpisZw||Heno|» Brzozowski}} {{SpisZw||Rycerz obcy|» Hierowski}} {{SpisZw||Gerta|p. Gostyńska}} {{SpisZw||O. Hilgier|p. Jaworski}} {{SpisZw||O. Damazy|» Antoniewski}} {{SpisZw||Medyk|» Sowiński}} {{SpisZw||Odźwierny|» Bielecki}} {{SpisZw||Pisarz|» Kliszewski}} {{SpisZw||Truda|p. Kozłowska}} {{SpisZw||Bena|» Zielińska.}} <br><br> {{c|Druk pierwszego wydania ukończono dnia 8. lutego 1905.|po=15px}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tlofjomqvcb837tu3w18bwzw24uvhwh Strona:Aleksander Głowacki - O odkryciach i wynalazkach.djvu/6 100 658641 3140149 2158263 2022-07-28T10:23:51Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Himiltruda" /><br><br><br><br><br><br></noinclude>{{c|ДОЗВОЛЕНО ЦЕНЗУРОЮ.}} {{c|Варшава дня 21 Апрѣля 1873 г.|po=6em}} {{---|360}} {{c|W Drukarni F. Krokoszyńskiéj, Krakowskie Przedmieście Nr. 40.|w=85%|po=15px}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rovtef3kigd6th4tlq1s71a614xpp8c Strona:PL Karol Dickens - Wielkie nadzieje Tom I.djvu/040 100 659636 3139985 2335723 2022-07-28T07:01:34Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>{{pk|ja|snymi}}, wijącymi się włosami, spadającymi na twarz, z oczyma nieokreślonego błękitnego koloru, zlewającego się z białkami oczu. Był to nadzwyczaj uległy, dobroduszny, czuły i wesoły człowiek i dobry towarzysz, Herkules z wyglądu i ze słabości swego charakteru.<br> {{tab}}Siostra moja miała czarne włosy, czarne oczy i niezwykle czerwoną twarz; tak, że często przychodziło mi do głowy, czy zamiast mydła nie używa do mycia muszkatułowego kwiatu. Wzrostu wysokiego, koścista, nosiła zawsze gruby fartuch, związany z tyłu w dwie pętle, z czworoboczną zasłoną na piersi, całą nabitą igłami i szpilkami. Fartuch ten uważała za specyalną ze swej strony zasługę i wiecznie robiła wymówki Józefowi, że musiała go nosić. Nie wiem doprawdy, dlaczego go nosiła, ale jeżeli już musiała nosić, czemu nie zdejmowała go przez cały dzień.<br> {{tab}}Kuźnia Józefa przylegała do naszego domu, zbudowanego z drzewa, jak większość budynków naszej okolicy w tym czasie. Gdy przybiegłem z cmentarza, kuźnia była już zamknięta, a Józef siedział w kuchni. Józef i ja byliśmy współuczestnikami cierpień i żyliśmy z sobą w przyjaźni. Tym razem nie zdążyłem otworzyć drzwi i zajrzeć do kuchni, gdy po przyjacielsku rzekł mi:<br> {{tab}}— Pani Józefowa już ze dwadzieścia razy<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 61mdgdpddh931pux6t508v5xedqqggt Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/222 100 670557 3139922 2068007 2022-07-27T19:01:49Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|''DOSTRZEŻONE OMYŁKI DRUKU,''|po=15px}} {{c|które przed czytaniem książki poprawić należy.|po=20px}} {{f| Str. 43. wiersz 11. zamiast: ''To obraz''<br> {{tab|110}}ma być: ''Ty obraz''<br> Str. {{Korekta|94|94.}} wiersz ostatni, zamiast: ''z krótkiem''<br> {{tab|140}}ma być: ''z krótkim''<br> Str. 110. wiersz pierwszy, zamiast: ''-żego''<br> {{tab|150}}ma być: ''-żęcego''<br> Str. 129. wiersz 3. zamiast: ''biegająca''<br> {{tab|120}}ma być: ''biegającą''<br> Str. 157. wiersz 19. zamiast: powstaja<br> {{tab|120}}ma być: powstaje|table|center}} <br><br> {{---}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3t7sell8947cdwi0hkeg8k86tbxjx8o Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/220 100 672065 3139920 2083396 2022-07-27T18:57:03Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} Kocham go jeszcze! — Zdradzałam ciebie — i nie żałuję! — Uciekać z nim chciałam, — z okna się zsunął przypadkiem...<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Zamilcz! zamilcz — przez litość nad sobą!<br> {{c|''Chwyta ją kurczowo za pierś i ramię.''}} {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ja o nim myślę! kocham go jeszcze! Jeśli mnie zmusisz, ażebym żyła, to o nim myśleć będę w każdej godzinie, przy tobie, w boru czy w klasztorze... Każdej chwili, każdego dnia. Będziesz widział moje łzy: — za nim ja będę łzy lała! — uśmiech mój zobaczysz — to będzie wspomnienie minionego szczęścia, snu, który ja z nim prześniłam! A w nocy...<br> {{c|KUNO ''wstrząsa nią gwałtownie.''|przed=20px}} A! — dosyć już tego!<br> {{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''głosem zdławionym żelaznym uściskiem Kunowej pięści:''|align=justify|last=center}} A jeśli w nocy posłyszysz jęk lub westchnienie — to będzie tęsknota za jego — uściskiem, — senne zwidzenie, że leżę — w jego — ramionach... Czy chcesz... czy chcesz...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hx0wl1lmomapb8roqs0j11auv3ky9od Strona:Pisma Ignacego Chodźki t.II.djvu/8 100 672951 3140205 1765788 2022-07-28T11:30:23Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /><br><br><br><br></noinclude>{{c|Дозволено Цензурою. — 20 Декабря 1879 r. Bильня.}} <br><br>{{tns|<br><br><br><br>}} {{c|ВИЛЬНЯ. Въ Типографіи п. ф. {{roz|Осипа Завадзкаг}}о.|style=border-top:solid 1px black|table}} {{c|Замковый переулокъ, N. 149.}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3egm2xrmwlc4s45ekholfdsvpq103f6 Strona:Książka do nabożeństwa O. Karola Antoniewicza.djvu/89 100 676240 3139821 2027970 2022-07-27T14:03:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Sempai5" />{{c|77}}</noinclude>nędzne i nikczemne jestem stworzenie, że bez Ciebie nic nie mogę, nic nie mam, nic nie umiem, tylko grzeszyć!<br> {{tab}}O Panie! W tém opuszczeniu chcę się ćwiczyć w miłości Twojéj, bez względu na jakąkolwiek nagrodę; chcę Cię kochać jedynie dlatego, boś Ty sam w sobie wszelkiéj miłości godzien!<br> {{tab}}Panie! W tém opuszczeniu chcę się ćwiczyć w łagodności i cierpliwości, i we wszystkich cnotach, którémi się Tobie przypodobać mogę!<br> {{tab}}I dlatego, jeśli taka wola Twoja, abym tą drogą połączył się z Tobą, niechaj się tak dzieje jako Ty chcesz! Dziękować Ci będę za każdą kropelkę łaski Twojéj, którą pokropisz uschłą duszę moją; ale jeśli i takiéj odmówisz mi kropelki, i za to wdzięcznie dziękować Ci będę, powtarzając sobie ciągle: Ty jesteś Ojcem moim, a żaden ojciec dziecku swemu krzywdy nie uczyni!<br> {{tab}}Bądź błogosławiony, bądź uwielbiony, bądź pochwalony, Jezu! za wszystko. A.<br> {{C|(Kwiateczki misyjne {{Korekta|l dowi|ludowi}} wielkopolskiemu ofiarowane).|w=85%}}<br> {{---}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ro37djyo2d3ke64jcllsrfvveghkyux Strona:PL Herbert George Wells - Wizye przyszłości.djvu/70 100 689802 3140097 2393106 2022-07-28T09:30:20Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Himiltruda" /></noinclude>kapitalistycznego, która przeszkodzi mu do zorganizowania się w własnym interesie, przeszkodzi mu również do położenia tamy wzrastającym nowym przedsiębiorstwom, pojawieniu się nowych kapitalistów, których przeznaczeniem jest zastąpić dawniejszych.<br> {{tab}}Na drugim krańcu drabiny społecznej, gdzie najmniej słychać o kapitalizmie, widzimy drugi nieunikniony skutek nagłej przemiany prawie że unieruchomionej organizacyi społecznej na inną, gwałtownie rozwojową. Drugim tym skutkiem postępu jest pojawienie się znacznej ilości indywiduów, nie mających żadnej własności, ani czynności w łonie społeczeństwa. Nowy ten żywioł daje się najczęściej widzieć po miastach; nazywa się go zwykle pauperyzmem, a można go również odnaleźć w okolicach wiejskich. Większość tworzących tę klasę indywiduów to kryminaliści lub ludzie, wyzuci ze wszelkich zasad moralności, albo też pasożyty, mniej lub więcej nieregularnie żyjące na koszt klas posiadających; inni pracują za wynagrodzeniem, zaledwie wystarczającem do podtrzymania ich życia z dnia na dzień. Jest to tonąca część społeczeństwa, tłum ludzi bez wodza, żyjący bez celu, staczający się w przepaść. Należą tu ludzie, którzy nie potrafili przystosować się do nowych warunków, spowodowanych rozwojem mechaniki; ludzie, zamieszkujący okolice oddalone od centrów komunikacyi, pozbawieni pracy przez nagłe wprowadzenie przemysłu maszynowego, wszystkie jednostki mniej zdolne, lub którym okoliczności nie pozwoliły wziąć udziału w pracy ogólnej. Jednostki te żyją i rozmnażają się, a oprócz tego powiększają ich liczbę rozrzutnicy, słabi i bankruci, rekrutujący się ze wszystkich wyższych klas społecznych.<br> {{tab}}Cały ten osad mętów społecznych nie był tak widocznym w nieruchomej i mniej zróżniczkowanej {{pp|ma|sie}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 53awjvh2afyz2vxnhedj0ttsnq4ep93 Strona:PL Herbert George Wells - Wizye przyszłości.djvu/85 100 689970 3140212 2394076 2022-07-28T11:37:50Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Himiltruda" /></noinclude>po domach nie odbywałyby się takie olbrzymie {{Korekta|manipulalacye|manipulacye}} z węglem, główną przyczyną pyłu i zanieczyszczeń. Zdrowe sposoby wentylacyi również zmniejszyłyby ilość pyłu w mieszkaniach. W przyszłości powietrze wnikać będzie do pokoju przez rury, umieszczone w ścianach, gdzie będzie oczyszczanem, ogrzewanem i uwalnianem od pyłu; następnie prosty mechanizm je wyprowadzi inną drogą. Jeżeli dodamy, że zamiast, aby podłoga ze ścianą stykać się miała pod kątem prostym, co sprzyja gromadzeniu się kurzu, w przyszłych domach kanty owe będą zaokrąglone w tych miejscach, to przyjdziemy do przekonania, że po tem wszystkiem praca zamiatania stanie się już bardzo lekką.<br> {{tab}}Obecnie już zanikają dwa przykre zajęcia codzienne. W przyszłych domach nie będzie trzeba zupełnie czyścić lamp, bo będzie oświetlenie centralne, ani też czyścić butów, gdyż ludzie rozsądni zrozumieją wreszcie, że najlepiej jest nosić takie obuwie, które można przyprowadzić do porządku przez proste, szybkie obtarcie.<br> {{tab}}Weźmy teraz sypialnię. Obok każdego pokoju sypialnego będzie łazienka, którą każda dobrze wychowana i rozumna osoba będzie starała się po rannem użyciu pozostawić w porządku. Nie pozostanie więc w domu nic innego do roboty, jak posłać łóżka, a to nie wymaga więcej niż pięciu minut czasu.<br> {{tab}}Mycie naczyń stołowych i wogóle usługa przy jedzeniu pochłania obecnie wiele nieużytecznej pracy. Każdy talerz osobno trzeba czyścić, myć i obcierać. Tymczasem wystarczyłoby pogrążyć wszystkie te naczynia razem na kilka minut w odpowiednim rozczynie czyszczącym, i poczekać, aż ciecz spłynie całkowicie i wyschnie. Та sama manipulacya byłaby możliwą i dziś przy myciu szyb, gdyby nadmiernie prosta {{pp|kon|strukcya}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2od5l2dyiydpa5fkp5cbkdrwwfnko4b Strona:PL Adam Zakrzewski - Historja i stan obecny języka międzynarodowego esperanto.djvu/69 100 695517 3140103 2968107 2022-07-28T09:34:07Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{pk|Esperan|to}} jest jedynym językiem „cudzoziemskim” jaki posiadają: byli to robotnicy niemieccy, angielscy, estońscy, morawscy, szwedzcy, rosyjscy i czescy.<br> {{tab}}Ankieta kółka lyońskiego dowiodła więc, że we wszystkich krajach cywilizacji europejskiej ruch esperantystyczny istnieje i rozwija się w mniej lub więcej szybkiem tempie.<br> {{tab}}Towarzystw esperantystycznych jest obecnie 232, t.&nbsp;j. dziesięć razy więcej, niż było przed dwoma laty. Najwięcej we Francji — 63, w Anglji liczba ich w ostatnim roku urosła z 1 do 36; stosunkowo znaczna liczba towarzystw powstała w Bułgarji, mianowicie 16 w tyluż miastach, zaś w ostatnich czasach szerszy ruch ogarnął kraje niemieckie, zachowujące się do niedawna dość obojętnie, a liczące dzisiaj już 22 towarzystwa; z innych zaś krajów: w Belgji — 10, w Stanach Zjednoczonych — 10, w Rosji — 8, w Japonji — 6, Hiszpanji — 5, Austrji — 11, Meksyku — 4, Szwecji — 4, Polsce — 3 (Warszawa, Lwów, kółko w Łomży), Szwajcarji — 6, Holandji — 6, we Włoszech — 3, Syberji — 3, w {{pp|Ka|nadzie}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> cyvgrrzix7nv0c1d00qlpn6laxdm35i Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/186 100 697136 3139864 2071905 2022-07-27T16:39:56Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /><br><br><br><br></noinclude>{{c|'''[[Ijola/Akt czwarty|AKT CZWARTY]]'''|w=180%|roz|po=50px}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c2ifympuhpzk1gxamb500qf75jdub54 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/219 100 698438 3139919 2083394 2022-07-27T18:55:07Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|KUNO.|przed=20px}} Szaleństwo! szaleństwo! — to przecież...<br> {{f|''Urywa — nadsłuchuje. Odgłos jakiś na schodach.''|align=justify|last=center}} Wstań i milcz. Już idą. Drzwi zarygluję.<br> {{c|''Zasuwa wrzeciądze.''}} {{c|MARUNA ''zrywa się.''|przed=20px}} Stój! nie rób tego! ja nie chcę! Ja będę krzyczeć, że więzisz mnie przemocą!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Tak jest! przemocą cię więżę i — ratuję. Jesteś dziś nieprzytomna. Milcz, jutro będziemy mówić o tem wszystkiem — daleko stąd. Kazałem konie okulbaczyć...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ja nie chcę!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Musisz!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Nie chcę! Puść mnie! Słuchaj! kochałam innego!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Milcz!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dj0so4rr5bx41ogcma1adiqkh8rxrul Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/80 100 699940 3140027 2111175 2022-07-28T08:02:22Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{c|— 76 —}}</noinclude>{{tab}}— A ja ją rozumiem tak dobrze — szybko dorzucił Wenecjanin, — że jeśli mi się koło niej plątać {{Korekta|będzieciecie|będziecie}}...<br> {{tab}}— To co? — spytał Konrad.<br> {{tab}}— Domyślcie się.<br> {{tab}}— Nie chcę się domyślać niczego, coby waszej czci uwłaczało. Sądzę, że mnie wyzwiecie na rękę... no! to się bić będziemy.<br> {{tab}}— Jak? na szable? na rapiry? na szpady? na pistolety? — zapytał, szydząc, Włoch.<br> {{tab}}— Jak zechcecie.<br> {{tab}}— A! nauczcież się wcześnie bić na noże, bo ja inaczej nie umiem, i walczyć nie będę. Signore Corradino! tak! my się nie bijemy inaczej. Ręka owija się płaszczem, w drugą bierze się nóż, i...<br> {{tab}}To mówiąc, z zapasa dobył żelazo, i przed oczyma Konrada błysnęła klinga krótkiego, ostrego sztyletu. Nie myśląc i nie zastanawiając się, Polak już miał w mgnieniu oka dłoń na szabli; sama mu ona wyskoczyła z pochwy i świsnęła ku górze.<br> {{tab}}— Stój! gorączko! — rzekł, nóż chowając Sabrone — to była tylko lekcja&#32;»{{korekta|coltellaty|coltellaty«}}. Schowaj szablę do pochwy, aby cię zbiry nie ujęły. Bić się dziś jeszcze nie będziemy, ale pamiętaj!... do zobaczenia!<br> {{tab}}To mówiąc, oddalił się tak szybko niknąc w galerji pałacu Dożów, od którego stali niedaleko, że gdy schowawszy żelazo do pochew Konrad się obejrzał, był już sam jeden, a wiatr od morza chłodnawy rozpłomienioną twarz mu głaskał, jakby go chciał za niegrzeczność tego napastnika przeprosić.<br> {{tab}}Drżąc jeszcze podwójnem wrażeniem, rozmowy z Cazitą i signorem Sabronem, Konrad powoli skierował się ku Rivie i swej gospodzie.<br> {{tab}}Wrota jej, niezbyt oddalone, pełne jakoś były ludzi... pochodni, zgiełku.. Widocznie niezwyczajnego coś się tam trafić musiało. Konrad sądził, że signor Zanaro przyjmował pewnie najmniej jakiegoś udzielnego księcia.<br> {{tab}}Ludzie biegali żwawo, głosy się rozlegały, pospiech jakiś i niepokój był widoczny. Trochę przytomniejszy, byłby Konrad poznał, że tu nie chodziło o przyjęcie niczyje, ale widocznie o przygodę nieszczęśliwą, bo z pośród zgiełku słychać było wyrzekania i przekleństwa, jęki i szlochy, krzyk gospodarza, płacz gospodyni, głośne łajania i swary...<br> {{tab}}— Cóż to się tam takiego stać mogło? — spiesząc pytał sam siebie Konrad.<br> {{tab}}Gdy się o kilka kroków do gospody zbliżył, mógł już rozeznać w pośrodku tłumu złożonego z całej niemal ludności domu, zwiększonej parkanem przechodniów od ulicy, kawalera Gerardego z najokropniejszym gniewem wybuchającego przeciwko<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kjyz1152y4v7h9es8jdhmhqlc0x571i Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/185 100 700155 3139863 2083251 2022-07-27T16:39:45Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO,|przed=20px}} {{c|''który powróciwszy stoi z mieczem w dłoni: ''}} Posąg — już — poświęcony...<br> {{c|''Upuszcza miecz — cofa się z przestrachem pod filar.''}} Grzech! — Zwyciężył szatan!<br> <br><br> {{c|koniec aktu trzeciego.|kap|w=120%|przed=20px|po=20px}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hqx889m4hcmgrqdpzlalsqqav7txulj Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/184 100 700165 3139862 2160740 2022-07-27T16:39:14Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>usty duszę z nich wypijałam! aż wreszcie — świętej postać przyjąwszy — uwiodłam serce głupiego rzeźbiarza — i stać teraz będę w ołtarzu — zwycięska, — i będę zbierać modły ludzkie, ażeby nie szły do nieba! — To moja wina! moja! moja wina! i mój grzech straszliwy!<br> {{c|ODŹWIERNY.|przed=20px}} Uspokój się, bracie...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Ha! widzisz! śmiechem znów się krzywią lica...<br> {{c|ODŹWIERNY.|przed=20px}} To wam się zdaje... płomień świec tylko się chwieje...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Drwi ze mnie, drwi, żem ja ją miał za anioła — i kochał... Znowu, patrz, znowu... Ha! —<br> {{f|''Porywa z ziemi ułomek miecza, zostawiony przez rycerza obcego i rzuca się w głąb kościoła. Słychać głuche uderzenie i łomot spadającego drzewa.''|align=justify|last=center}} {{c|ODŹWIERNY ''z przerażeniem:''|przed=20px}} Co robicie! O Jezu! Rozłupaliście posąg, już poświęcony! To świętokradztwo!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bfzvoe6gmjtf95r3t4fpcnj3o8f1lm8 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/172 100 701754 3139850 2083185 2022-07-27T16:11:24Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|180}}Chryste! to — Jagna jego, przez którą on... życie...? I zmarł?...</poem> {{c|MARUNA.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|60}}Czy on ci o mnie mówił? Nie wierz! Zełgał! nie byłam ja jego kochanką! O! czemuż słuchasz tego! Idź stąd! Idź stąd!</poem> {{c|ARNO ''jak nieprzytomny:''|przed=20px}} Jagna — Maruna — Ijola... Już nie wiem...<br> {{c|''Urywa nagle i rozgląda się w koło.''}} <poem style="margin-left:0px;">Ojcowie! mówcież, mówcie, co to znaczy...? Jam posąg Marji rzezał, patrząc w lica zjawy tak jasnej w promieniach księżyca, a teraz słyszę, że przez nią w rozpaczy zginął człek...! Księża! ten człek mi był bratem! i on mi... wyznał.. takie straszne rzeczy o niej... Niech mówi kto, niechaj zaprzeczy, niech zbudzi trupa, by przed całym światem odwołał... Wszak z niej jam postać Maryi uczynił..., litość wy miejcie nademną! Postać Maryi najczystszej...! tak ciemno...</poem> {{c|MARUNA ''z krzykiem:''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Ja czysta jestem! Wierz — na miłość Boga — że jestem czysta!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3hv0bh2riw4n0hl3jr0hyyjgzos3x38 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/173 100 701755 3139851 2083186 2022-07-27T16:13:00Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO ''wybucha szaleńczym śmiechem:''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|80}}Ha, ha, ha! ty czysta! Głupi ja! głupi! po trzykroć szalony! Teraz rozumiem naszą noc — ostatnią! — —</poem> {{f|''Z błędnym śmiechem rzuca się na ziemię u podnóża filaru.''|align=justify|last=center}} {{c|MARUNA.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Śmiejesz się? Śmiech ten mnie zbudził. Sen minął, bo mimo wszystko sen to był jedynie... już dokonany... I los mój się spełnił...</poem> {{c|KUNO.|przed=20px}} Tak jest. — ''Milczenie.''<br> {{c|KLUCZNIK ''odchodzi ku marom w głębi.''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab}}Pójdź, synku. Jesteś już pomszczony. Teraz ci na sen pora się ułożyć... Pójdź już...</poem> {{c|''Wychodzi wraz z ludźmi, dźwigającymi mary.''}} {{c|MARUNA ''zmienionym głosem:''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|30}}Dlaczego tak wszyscy siedzicie w milczeniu! Mówcie! — ja się ciszy boję, bo w ciszy słychać, jak się serce moje targa i pęka... Czegóż jeszcze chcecie? Zdradzałam męża. Jeżeli nie czynem, to w myślach, we śnie. Wszak to wszystko jedno,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jjdr6zh7fs6rd8j39y8rloyjykli8p6 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/174 100 701756 3139852 2083187 2022-07-27T16:15:11Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude><poem style="margin-left:0px;">o cóż wam idzie? Co dnia go zdradzałam i winna jestem... lecz napowrót dumna! To już minęło... Weźcie tego człeka, niech nań nie patrzę... Wilgnie mi powieka... nie dbam, czy klasztor czeka mnie, czy trumna, byleby prędzej... prędzej, bom gotowa płakać przed wami — ja, kasztelanowa, księżniczka... Boże! czyż chcecie koniecznie łzy moje widzieć?</poem> {{c|KUNO.|przed=20px}} {{tab|80}}Płacz już nie pomoże!<br> {{f|''Powstaje i wśród ogólnego milczenia zwraca się do Arny.''|align=justify|last=center}} <poem style="margin-left:0px;">Idź stąd, rzeźbiarzu! Złożyłeś świadectwo, możesz więc odejść. Zbyt mały mi jesteś, bym szukał zemsty,.. A także, jak widzę, zbyt głupi, aby mścić się było warto. Odejdź! —</poem> {{c|''Zwraca sie do sędziów.''}} {{tab|30}}Ojcowie, dość my już słyszeli...<br> {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} Wstrzymaj się, panie! Sprawa nieskończona!<br> {{c|O. HILGIER.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Cóż jeszcze więcej możemy tu mówić? Czy wam nie dosyć jasna jest jej wina?</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> j8v5my86wga6fe7utbmaj7ngaq6j62k Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/175 100 701767 3139853 2083223 2022-07-27T16:16:34Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Tak, nie dość jasna. Wy o wiarołomstwo ją oskarżacie i jak wiarołomną chcecie ukarać! — Ja z mego urzędu w bożem imieniu, w imieniu Kościoła cięższą podnoszę przeciwko niej skargę!</poem> {{c|O. HILGIER.|przed=20px}} Nie wiem...<br> {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|30}}Lecz ja wiem. Posłuchajcie jeno: Przez jakie moce ta pani sprawiła, że chłopię dla niej wzniosło zbrojną rękę na pana swego? i przez jakie moce zamknęła usta człekowi, co świadczyć mógłby przeciwko niej, a wolał raczej umrzeć, niż mówić? Czy to nie są czary? i czy nie spada na nią krew tych ludzi? — Słyszymy także, że po gzymsie gładkim szła — i widziano ją nawet... Sędziowie! ludzką tam sztuką przejść jest niepodobna! —</poem> {{c|GŁOSY.|przed=20px}} To prawda! — Człowiek spadłby tam niechybnie!<br> {{c|MEDYK.|przed=20px}} Dajcie mi mówić! — Oddawna już chciałem<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kbu44g3lf46lpoh4w7wcpim0moffkay Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/176 100 701768 3139854 2083224 2022-07-27T16:18:04Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude><poem style="margin-left:0px;">wtrącić tu słowo... Baczcie, to choroba, to wyjście z łoża w księżycu... Na wschodzie, kędy uczyłem się sztuki lekarskiej od pogan wprawdzie, ale wielce mądrych, znana jest. Człowiek nią dotknięty błądzi w świetle miesiąca i śmiało się wspina na mury, wieże...</poem> {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|60}}Może tam na wschodzie znają chorobę taką, — tu jej niema! tutaj inaczej rzecz tę nazywamy, szatańskie sprawy znający chrześcianie! Zresztą świadectwo człowieka, co czerpał wiedzę u pogan niewiernych, nie może tutaj zaważyć... Zważcie jeno, sędzie, w jakiej postaci zachodziła ona tam do snycerza! W drodze ją widziano jako upiora ogniem zionącego — mamy świadectwo służby, braci, straży a jemu być się wydała aniołem! i tak dalece jego myśl zaćmiła, że świętokradzko rysy jej Maryi dał na posągu! To sprawa szatana, który wyszydzić pragnął świętą wiarę i wszetecznicy głowę tu postawić w ołtarzu, byśmy się przed nią modlili!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4v8fc8d1mcnhn29thxp4emd8l35ibay Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/177 100 701769 3139855 2083225 2022-07-27T16:19:24Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO.|przed=20px}} Boże!<br> {{c|GŁOSY.|przed=20px}} {{tab}}O, zgrozo! O, grzechu!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|120}}Do czego zmierzasz, mój ojcze?</poem> {{c|O. DAMAZY ''nie zważając:''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|100}}Tak! to grzech i zgroza! Bracia! a jeszcze jedno. Wszak dziś rano byliśmy wszyscy świadkami publicznej spowiedzi brata naszego, Anioła, który z rozpaczą wyznał, iż go szatan nachodził w nocy, przyjąwszy na siebie postać kobiety, którą on raz zoczył w kościele, kiedy zwrócon od ołtarza miał błogosławić ludowi: Pan z wami! Bracia! wy wiecie, jak się strasznie kajał, jak przez dwa lata pościł, leżał krzyżem, jak grzeszne ciało biczował! Wy wiecie, że nie odprawiał najświętszej Ofiary, czując zakałę swoją, tę, o której myśmy do dziś dnia nawet nie wiedzieli, za pokutnika mając go świętego! —</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> avy7qd5da1pvikz10mm79dy160peaxu Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/178 100 701770 3139856 2083226 2022-07-27T16:21:26Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude><poem style="margin-left:0px;">Czyli wam nie brzmią w uszach jeszcze słowa, gdy się oskarżał — jak w noce przychodzi przez mur, przez kraty zamknięte szatańskie widmo i ogniem nieczystym rozpala krew jego starą, — żre pożarem kości, pocałunkami dusi i wysysa szpik i mózg w czaszce topi i obłędną rozkoszą żądzę piekielną zażega...</poem> {{c|NIEKTÓRZY Z MNICHÓW|przed=20px}} {{c|''żegnają się z przestrachem, inni szepcą:''}} Niechaj Bóg będzie nam grzesznym litościw...<br> {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">On tam umiera dzisiaj, a wy wiecie, że padł w kościele wczora — przed ołtarzem gromem rażony, bo w rysach Maryi poznał szatana, co go prześladuje! — Myśmy to mieli za piekieł igraszkę, lecz teraz wiemy do kogo podobny posąg i kto się nocą tam — po gzymsach... Oto jest szatan! — stoi tu, przed wami!</poem> {{c|''Wskazuje ręką na Marunę.''}} {{c|GŁOSY ''przerażone.''|przed=20px}} Sukkubus! zgroza!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> orcv9lf5ydj7a7fgaj85uqfth1n1316 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/179 100 701771 3139857 2083227 2022-07-27T16:22:51Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{f|''Wszyscy odsuwają się od'' MARUNY, ''która stoi oniemiała, nie rozumiejąc zgoła, co się w tej chwili około niej dzieje.''|align=justify|last=center|przed=20px}} {{c|ARNO ''zakrywa oczy.''|przed=20px}} {{tab|100}}Przenajświętsza Panno!<br> {{c|KUNO ''zrywa się.''|przed=20px}} Co wy mówicie!?<br> {{c|MEDYK ''do grabiego:''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|100}}Miłosierdzia, panie! Tamten mnich bredził w gorączce, majaczył!</poem> {{c|KUNO ''hamując się na chwilę:''|przed=20px}} Skończmy te sądy! —<br> {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|100}}Teraz się dopiero sąd rozpoczyna! Nie o wiarołomstwo ani o zdradę idzie tu! Ja skarżę ową kobietę o spółkę z szatanem, i o praktyki...</poem> {{c|KUNO ''grzmiącym głosem:''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|80}}Ja tu sędzia jestem, ja, grabia! pan wasz i wasal cesarza!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> c5bdpqkedoo4u2w4nofnr3k3qdl5d66 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/180 100 701772 3139858 2083228 2022-07-27T16:24:15Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Tutaj cesarska władza już ustaje i twoja, panie! tutaj Kościół sądzi! a jeśli winę znajdzie i potwierdzi, wtedy dopiero sądy świeckie będą karać skazaną, ale nie klasztornem zamknięciem, jeno lochem albo... stosem!</poem> {{c|KUNO.|przed=20px}} Ja nigdy tego nie dopuszczę!<br> {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|160}}Musisz! A jeśli zechcesz się oprzeć, to klątwa kościelna także i ciebie dosięże! pomnij!</poem> {{c|MEDYK ''do grabi:''|przed=20px}} {{tab|30}}O, panie! ratuj-że ją! ratuj!<br> Przecież to chora kobieta, nic więcej!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Jam wiarołomną żonę chciał ukarać i po to tylko was tu zawezwałem, lecz nie pozwolę, aby z niej czyniono czarta! To śmieszne! Dość mam silną rękę, aby obronić tę... biedną grzesznicę przed waszą klątwą i kaźnią i stosem!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 241emj608lkhqv9uyv74si56scii5u9 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/181 100 701773 3139859 2083247 2022-07-27T16:26:49Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Łudzisz się, panie! Nie tacy się mocni w prochu kajali pod gromem Kościoła!</poem> {{c|KUNO ''zwraca się do swoich ludzi.''|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Hej, moi! wziąć mi zaraz tę kobietę i zaprowadzić do celi na wieży!</poem> {{c|STRAŻ ''zbliża się ku Marunie, aby spełnić rozkaz.''|przed=20px}} {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">A ja zabraniam wam w imię Kościoła słuchać rozkazu! — —</poem> {{c|STRAŻ ''cofa się z lękiem.''|przed=20px}} {{c|KUNO ''do strażników:''|przed=20px}} {{tab|80}}Psy parszywe! łotry!<br> a więc wy śmiecie...?<br> {{c|''Zwraca się do rycerzy:''}} {{tab|100}}Hej! rycerze moi!<br> więc do was mówię, bitew towarzyszy...<br> {{c|KILKU RYCERZY ''bierze Marunę między siebie.''|przed=20px}} {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} Stójcie!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rmsg2df23vsi5aq6yghrnunm99f54c4 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/182 100 701776 3139860 2160742 2022-07-27T16:31:30Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|O. HILGIER.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|30}}Dość sprzeczki! Ustąpcie, czcigodny ojcze! Nie będziem tu przecież krwi lali!</poem> {{c|KUNO|przed=20px}} {{c|''daje znak rycerzom, którzy wyprowadzają Marunę.''}} {{c|O. DAMAZY.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Przemocą winną wydzierasz sądowi, lecz nie tryumfuj, grabio! My się jutro o nią upomnim! a jeśli się oprzesz...</poem> {{c|KUNO.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Co jutro będzie, to jutro pokaże! lecz dzisiaj moja wola tutaj rządzi!</poem> {{f|''Wychodzi z resztą rycerstwa.'' SŁUŻBA ''postępuje za nim w milczeniu.''|align=justify|last=center}} {{c|O. DAMAZY ''wyciąga dłoń za odchodzącymi.''|przed=20px}} Do jutra, panie! do jutra, powtarzam!<br> {{f|MNISI ''wychodzą przeciwną stroną, przez kościelną nawę. W opustoszałym przedsionku pozostaje tylko'' ARNO ''i'' ODŹWIERNY.|align=justify|last=center|przed=20px}} {{c|ODŹWIERNY|przed=20px}} {{f|''zbliża się po chwili ku niemu i kładzie dłoń na jego ramieniu.''|align=justify|last=center}} Bracie! wyszli już wszyscy z kościoła i ja chciałbym zamknąć wrota...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ja79zoukuwyhjb9v9108toar4y3j5pu Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/183 100 701777 3139861 2160741 2022-07-27T16:33:38Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO|przed=20px}} {{c|''wznosi się, patrzy nań nieprzytomnie.''}} {{c|ODŹWIERNY.|przed=20px}} Co wam się stało?<br> {{c|ARNO|przed=20px}} {{c|''chwyta go za rękę i mówi obłędnie:''}} Słuchaj mnie, słuchaj... więc ona...<br> {{c|''Z nagłym wybuchem:''}} O Jezu Maryja! więc ja szatana rysy posągowi dałem! — Najświętszej Panny twarz niepokalaną...<br> {{c|ODŹWIERNY.|przed=20px}} Bracie...<br> {{c|ARNO ''wskazuje w głąb.''|przed=20px}} Czy widzisz — tam w ołtarzu — pośród świec jarzących — jak się uśmiecha — bezwstydnie — obraz — szatana?<br> {{c|''Chwieje się cały — rękami drze koszulę u szyi.''}} {{c|ODŹWIERNY.|przed=20px}} Boże, zmiłuj się nad nami! Ja nic nie widzę!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Patrz! patrz! — Czy słyszysz? mówi: Przezemnie ludzie ginęli! uwodziłam dzieci, młodzieńców, mężów i starców! w piekło ich ciągnęłam, krwawemi<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> svmo8kokxwauuryzow8zqwvubkq1cw6 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/187 100 701784 3139865 2083269 2022-07-27T16:41:27Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /><br><br></noinclude>{{f|''Okrągła cela na zamkowej wieży. Ściany z kamienia — szare, powała na ciężkiem belkowaniu wsparta. Jedno wązkie, kształtem strzelnicy do podłogi sięgające, zardzewiałą i uszkodzoną kratą zamknięte okienko w murze. Kraty czepia się bluszcz, pnący się zewnątrz po wieży. Pod ścianą tapczan; nieopodal krzyż, pod nim, na oparciu klęcznika, płonący kaganek. Drzwi małe, kute żelazem. — Noc się ma ku końcu; światło zachodzącego księżyca pada przez kraty okna.''|align=justify|last=center}} {{c|MARUNA,|przed=20px}} {{f|''szarym płaszczem odziana, siedzi w półśnie na tapczanie. Głowa o mur oparta, ręce bezwładnie opuszczone po bokach. Blask miesięczny pada jej na twarz... Uśmiecha się przez sen, pierś wznosi się jej w głębokiem westchnieniu, usta drgnęły — zaczyna mówić:''|align=justify|last=center}} <poem style="margin-left:0px;">Ty przy mnie? Całuj, całuj jeszcze... Twojam! Pachną te kwiaty...</poem> {{c|GŁOS ZA OKNEM — ''daleki:''|przed=20px}} {{tab|80}}Ijola!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> idofarywyhdwsoe4gzofqpa20p6xd8x Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/188 100 701785 3139866 2160738 2022-07-27T16:43:02Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA|przed=20px}} {{c|''uśmiecha się przez sen, wstaje, wyciąga ręce.''}} <poem style="margin-left:0px;">{{tab|100}}Mój miły! wołasz mnie... Idę... Za twemi ustami tęskniłam długo...</poem> {{f|''Księżyc zaszedł w tej chwili. Maruna wstrzymuje się, rozwiera oczy, rozgląda się w koło jak nieprzytomna.''|align=justify|last=center}} {{tab|80}}Sny... Znów sny mnie łudzą...<br> {{c|''Wyciąga ręce do krzyża na ścianie:''}} O, Chryste, Chryste! zbaw mnie już od męki!<br> {{c|''Gwałtownym ruchem rzuca się na kolana.''}} <poem style="margin-left:0px;">Za co się mścisz? dlaczego prośby mej nie chcesz wysłuchać? Chryste! Chryste! Wszak jam nie winna, że mnie uwiódł księżyc, wszak ja nie winna, że mnie miłość zwiodła i kwiaty — pachnące... lilije... i że mu moje zjawienie tak piękne było i czyste, iż ze mnie jasną uczynił Maryję. Matkę Twą, Chryste! — Nie chciałam tego, ja nie chciałam, Panie, — bo wiem, że ja grzesznica, —</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oimj43pzx5qb5j025ebv1qca4uzwpdr Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/189 100 701786 3139867 2083271 2022-07-27T16:44:41Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude><poem style="margin-left:0px;">lecz dziś przez Matkę Twą świętą Cię proszę, której bezwiednie dałam swoje lica. zbaw mnie od snów! zbaw od pamięci!... kiedy nie może być tak, jako było... Chciałabym dzisiaj być jak Twoi święci — jasna i czysta, a oto zły żar się w moje serce wkrada; nie wiem, czy krzywda, czy szatańska zdrada... Ja nie chcę! nie chcę! — On mnie pogardą swoją wepchnął w błoto i oto brudne się żądze w mojem ciele budzą.... Zbaw mnie — i jego zbaw — o, Panie! przez Marji posąg ten o zmiłowanie błagam Cię, Chryste! Niech nie zwycięża wieczny wróg Twój, Boże, który mnie kusi, bym się w jego ręce oddała, — oh! połóż koniec mojej męce, zbaw mnie od życia, wybaw mnie od ciała, bo oto walczę już ostatkiem siły i jeśli...</poem> {{c|''Pochyla znużoną głowę ku ziemi.''}} O, miły! miły mój! mój miły...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> q9gickxdox1r8d85nv7cre9s26rxsnb Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/190 100 701787 3139868 2084501 2022-07-27T16:48:58Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{f|''Chwila ciszy. Szary obrzask dnia wdziera się do celi. Wtem słychać znowu, tym razem wyraźniej,''|align=justify|last=center|przed=20px}} {{c|GŁOS ZA OKNEM — ''już blizki:''|przed=20px}} Ijola!<br> {{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''zrywa się szybko, chce biec ku oknu, — zatrzymuje się, — bolesny uśmiech.''|align=justify|last=center}} Śni mi się, znowu mi się śni, choć księżyc zaszedł już przecie...<br> {{c|''Wznosi oczy na krzyż, cofa się zwolna.''}} Daremne prośby, wysiłki daremne! — Szatańska jest nade mną moc!... O! za co się mścisz...<br> {{f|''Podeszła do muru, opiera się oń ramieniem, z cicha łkać poczyna.''|align=justify|last=center}} {{c|GŁOS ZA OKNEM.|przed=20px}} Ijola!<br> {{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''biegnie ku oknu, — staje w połowie drogi, — tak, nie może już łudzić się dłużej:''|align=justify|last=center}} To on! — naprawdę... O Boże! — Nie chcę! —<br> {{c|''Wyciąga ręce, jakby odpychając coś od siebie.''}} {{c|ARNO ''pojawia się za oknem, uczepiony u muru.''|przed=20px}} A, jesteś! — Podaj mi dłoń... Bluszcze rwą się w moich rękach, cegły usuwają się z pod nóg...<br> {{f|''Z wysiłkiem wydostaje się na gzyms okna i chwyta rękami za kratę.''|align=justify|last=center}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8yg0347wi24qfflg4a9tjurtx5brfzx Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/191 100 701788 3139869 2083273 2022-07-27T16:50:12Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA ''cofa się z lękiem.''|przed=20px}} Ty... ty...? Jak śmiesz?<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Puść... Ta krata...! A! pomóż mi ją wyłamać!<br> {{c|''Szarpie z wysiłkiem kratę.''}} {{c|MARUNA ''prawie z krzykiem:''|przed=20px}} Czego chcesz tutaj!?<br> {{c|ARNO|przed=20px}} {{f|''opiera się całą mocą o kratę i wyłamuje ją ze spróchniałych drewnianych ram.''|align=justify|last=center}} Nareszcie!<br> {{c|''Wskakuje przez okno do wnętrza.''}} {{c|MARUNA|przed=20px}} {{c|''stanowczym, rozkazującym ruchem wyciąga rękę.''}} Nie zbliżaj się do mnie.<br> {{c|ARNO ''wstrzymuje się mimowolnie.''|przed=20px}} {{c|MARUNA ''po chwili — spokojnie:''|przed=20px}} Po co tu przyszedłeś?<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">A cóż? Tyś do mej izby z księżycem wchodziła, ja wchodzę ze świtem...</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nd72dtsa57j5znvkkn8rlys6pquhqmg Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/192 100 701789 3139870 2083274 2022-07-27T16:52:31Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude><poem style="margin-left:0px;">A że tu kratę trzeba było złamać i skrwawić ręce, to cóż? to cóż...! Szatan mi pomógł, jako niegdyś tobie, piąć się po murze —; przychodzę zabrać za jego pomocą to, co jest moje!</poem> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Tu niema nic twojego! — precz, precz, precz!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Wołałaś mnie...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Nieprawda!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Całą noc wołałaś! — We krwi słyszałem twój krzyk i wabienie, — nie mam już siły — więc skończyć przychodzę, jako chciał szatan...</poem> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Odejdź! — już skończono...<br> {{c|ARNO ''zbliża się ku niej.''|przed=20px}} Jakże?! — przecież ja jeszcze nawet ust twoich nie dotknąłem...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9n4whz3r0vz2b2p0t2h6v62d43h0h6p Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/193 100 701790 3139871 2084503 2022-07-27T16:53:55Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} I nie tkniesz ich nigdy! — rozumiesz?<br> {{c|ARNO ''z przygłuszonym, obłędnym śmiechem:''|przed=20px}} Dlaczegóż? — Przecie dusza moja i tak już potępiona — zapóźno ją ratować — ha, ha, ha! — więc zapłać-że mi chociaż rozkoszą za duszę moją utraconą...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ah!<br> {{c|ARNO ''obłędnie — jakby jej zwierzał tajemnicę:''|przed=20px}} Stało się, jak chciałaś... Przychodzę ci powiedzieć, że wszystko się stało... Tam w kościele — na urągowisko — stanął posąg Maryi z twojemi rysami, który ja! ja sam... A kiedy woda święcona zlała się na to drzewo, ja — na dopełnienie świętokradztwa... — Mieczem żelaznym ciąłem w skroń twoją — w jasną Maryi skroń! — tam na ołtarzu...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Co?! Posąg...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Tak jest, niema go już... I czegóż ty więcej możesz jeszcze chcieć?<br> {{c|''Śmieje się z cicha.''}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7ab13lolasrrnec0s6en0vtg7cny7eh Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/194 100 701796 3139872 2083282 2022-07-27T16:56:26Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} Ty jesteś szalony! Ten posąg Maryi... nasz...? I coś ty uczynił...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Wszystko jest tedy — w porządku! Zatracona jest dusza moja na wieki! — Tylko jeszcze zapłata! zapłata! Przychodzę po nią, po pocałunki twoje, uściski, objęcia, po śmierć!... Na piersi twoje patrzyłem nieraz, jak obłąkany, — przychodzę je teraz całować! — daj! — chcę zapłaty za mój grzech!<br> {{c|''Zbliża się do niej.''}} {{c|MARUNA ''z przestrachem:''|przed=20px}} Precz! precz odemnie!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Jakto? więc to wszystko — za darmo? Więc ja tak tanio duszę swą oddałem? za nic? — I ja miałem cię w swej izbie i dość mi było ramiona wyciągnąć... A ja — szaleniec — za świętą cię miałem! dusiłem się, marłem... Ha, ha! jakże się ty śmiać ze mnie musiałaś!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ze siebie samej śmieję się w tej chwili, nie z ciebie! Ze swego snu, z swej wiary. O! odejdź! odejdź odemnie...!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fbursotu5kq3jshjp5xd1blfntz0jyk Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/195 100 701797 3139873 2083283 2022-07-27T16:58:38Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO ''z wybuchem:''|przed=20px}} Zapłaty chcę, słyszysz! zapłaty! Nie próżnych słów...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} O tak! będziesz miał zapłatę: wyrzut, ból — i żal...<br> {{c|ARNO ''z lękiem:''|przed=20px}} Nie, nie, nie! — to potem — to potem niech przyjdzie, nawet potępienie, — ale teraz... Nie odpychaj! miej litość... Jeśli ci mało, ja — co chcesz — dla ciebie... Maruna! ja cały dzień i całą noc ze sobą walczyłem i za zbawienie wieczne nie oddam twojego uścisku, który mi się należy — Tak, nie żałuję niczego... Mnie obłęd ogarniał, gdy tam w nocy myślałem. że inni twe usta..., że rąk twoich dotykali, pieścili twe ciało.... podczas gdy ja... Słusznie Wala na mękach... O, gdybyś ty mogła zrozumieć tę straszną, potworną zazdrość — i to pragnienie i ten ból niezmierzony... Nie mogę już dłużej... I oto krew ci swą przynoszę, swe życie! Chociaż mnie piekło za chwilę czeka — twój jestem!<br> {{c|MARUNA ''z bolesnym śmiechem:''|przed=20px}} Ha, ha! — ty mój...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Oh! nie odpychaj! Czy ty nie widzisz, jak od<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bbxlai2n1u27am5yew6ay6zkmk40xtj Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/196 100 701798 3139874 2083284 2022-07-27T17:01:22Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>tęsknoty drżą moje ramiona i jak obłędnie pragną usta moje? Całe życie moje jest już tylko tem jednem straszliwem pragnieniem... Chcę twoich ust!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Dlaczego ty mi to mówisz — dzisiaj? dlaczego?<br> {{f|ARNO, ''uderzony jej głosem pełnym bolesnego wyrzutu, cofa się w zdumieniu.''|align=justify|last=center|przed=20px}} {{c|MARUNA ''po chwili.''|przed=20px}} A tak, — i ja twoich ust pragnęłam! Marłam z tęsknoty za niemi, pieściłam je w myśli, tuliłam się do nich — ja, któram jeszcze nikomu duszy swej w pocałunku nie dała!... Widzisz, całowano me wargi, ale mimo to ty mogłeś być pierwszym, którego jabym była całowała! — A tak! — oddawałam się w myślach cała twoim ustom, nie wiedząc nawet, że są żywe! — Bom ja to przecież za sen wszystko miała! — Och! — jeśli to {{Korekta|nanaprawdę|naprawdę}} była igraszka szatana, to mnie on uwiódł! mnie! — nie ciebie!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Ijola! Ijola!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Nie! nie! — nie nazywaj mnie tak, bo to imię przypomina mi ten złoty sen, to jedyne szczęście<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kp8y18g2ld8f9xct3u44uikhdtezil4 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/197 100 701799 3139877 2083285 2022-07-27T17:04:26Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>moje ułudne, które rzeczywistość zdeptała, któreś ty sam podeptał wczoraj i zniszczył!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Ja — ja zniszczyłem? Ijola!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Niema już Ijoli! To było imię świętej i szczęśliwej! — Nie! nie! niema Ijoli! — jest żona wiarołomna, tłumu kochanka, jest czarownica w wieży zamknięta i o najohydniejsze sprawy obwiniona! — Czyżbyś ty śmiał był przyjść do Ijoli, z której posąg Marji rzeźbiłeś, jak do mnie w tej chwili przychodzisz — żądać pocałunków, uścisków, zapłaty za grzech? za grzech, żeś ty ją miał za świętą? Niczem mi były te obelgi, które na mnie wczoraj miotano, niczem ohydne oskarżenie, niczem to wszystko, co grozić mi może w tej chwili, dopókiś ty...! A! jak dziecko cieszyłam się — szalona! — zobaczywszy ciebie, przekonawszy się, że żyjesz — ty, który mi dotąd sennem byłeś tylko zwidzeniem! — Ręce do ciebie wyciągnęłam, jak do szczęścia swojego, a ty... ty... Ach! czemużem wczoraj nie umarła, nim zobaczyłam ciebie!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Chryste... Ja nie rozumiem...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> a18hqhnhlstq3gfr47ny020o5xx77z1 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/198 100 701800 3139878 2083286 2022-07-27T17:06:00Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} Więc zrozum! Wszystek blask jasny, który był w mojej duszy, przez ciebie teraz w ogień pożerczy się zmienił i dusi mnie teraz... Ja czysta byłam — do wczoraj!<br> {{c|ARNO ''w najwyższem pomieszaniu:''|przed=20px}} Więc to... więc to... O Boże! — więc to jest nieprawda?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Co? co ma być nieprawdą? Czy hańba moja i pokalanie, czy żem ja ciebie więcej niż duszę swą kochała?<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} O Jezu! — Maryjo! — w głowie mi się już mąci... Ten sąd... to oskarżenie...?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} A! więc on wierzył naprawdę, żem ja czarownica! O Chryste! Chryste!<br> {{c|''Wybucha spazmatycznym śmiechem.''}} {{c|ARNO ''rzuca się ku niej.''|przed=20px}} Nie! nie! — nie wierzę już! — Jasna mi jesteś...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} A zresztą — bo ja wiem sama? Może to istotnie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9c0u995mlanrr97b5f352lo3pxc2jvl Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/199 100 701806 3139879 2084502 2022-07-27T17:08:33Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>szatan mnie uwodził? Może to on wiódł mnie — niewiedzącą o tem — w księżycowym blasku po gzymsach do ciebie, aby mnie zgubić i twoją duszę zatracić?<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Nie mów tak! Mnie taka straszna radość rozpiera na myśl, że ty... Ijola, nie mów, nie mów już o tem!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Owszem. Nazwy, które się ludziom nadaje, stwarzają w nich to, co znaczą. Święta ja byłam, dopóki tyś mnie tak zwał... Wczoraj usłyszałam, żem jest czarownica i myślę dzisiaj sama...<br> {{c|''Wstrząsa się.''}} Tak, ja dzisiaj inna już jestem! Czuję, że budzą się we mnie jakieś złe rzeczy, drapieżne... Krzywdę mi zrobiono, sponiewierano mnie i pohańbiono, — chciałabym teraz mścić się, niszczyć i zabijać! — Idź stąd! idź, idź odemnie, bom ja gotowa...!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Nie! nie odejdę już teraz! Kocham cię! — czy słyszysz!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Kochasz mnie! — Czemuż wczoraj nie powiedzia-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> i7smq8gclxzejqj0o6bx2uu4ct9yzvf Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/200 100 701807 3139882 2083295 2022-07-27T17:10:59Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>łeś tego słowa! Czekałam na nie! — Czemuż nie podałeś mi ręki, nie stanąłeś przy mnie, nie uratowałeś!? Dla siebie, dla siebie samego! Przedemną samą trzeba mnie było bronić... Ale ty zwątpiłeś! odstąpiłeś mnie razem ze wszystkimi, — byłeś słaby! — i dzisiaj czuję, że mam błoto na sobie, w ustach! w gardle! w duszy! — ach!<br> {{c|ARNO ''pada na kolana.''|przed=20px}} Moja, moja wina! Patrz, kraj szaty twojej całuję, na kolanach się włóczę za tobą: przebacz mi! Ijola! — tem złotem, jasnem nazwaniem cię wołam, — czy słyszysz? o moja! Przezemnie to wszystko złe przyszło na ciebie, ale to jeszcze da się naprawić! Sen mieliśmy cudny, — teraz jawą on będzie! Ty moja już jesteś — na zawsze!<br> {{c|MARUNA|przed=20px}} {{c|''głucho, jakby myślom swym odpowiadając:''}} Nie..., nigdy ja twoja nie będę!<br> {{c|ARNO ''powstaje.''|przed=20px}} Patrz! krata wyłamana, a na murze jest tam z pnących się bluszczów drabina, która mnie przywiodła do ciebie! — Straży niema z tej strony... Uchodźmy — póki czas! nim dzień zaświta! nasz dzień! Tam wolność i słońce i miłość i szczęście! — uchodźmy!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rrun5hycv5k5ftzxvsndjkh4rdjnze1 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/201 100 701808 3139883 2083296 2022-07-27T17:12:37Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA ''mimowoli słowami jego poruszona.''|przed=20px}} Nasz dzień! —<br> {{c|''Wyciąga rękę ku oknu, — opiera się głową o framugę.''}} I wolność... i słońce... i miłość...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} I szczęście, i szczęście! Ijola!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} I szczęście — to, o którem śniłam...<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} To nasze szczęście przejasne...<br> {{c|''Okrywa dłoń jej pocałunkami.''}} Całować będę twe ręce, twe usta i nogi, — całować będę tak gorąco i długo, aż zapomnisz nawet, że kiedyś — kto inny... i że grzech dopiero...<br> {{c|MARUNA ''wyrywa mu nagle dłoń.''|przed=20px}} Nie! nie! nie! —<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Co to jest? Marna!<br> {{c|MARUNA ''z wielkim smutkiem:''|przed=20px}} Przypomniałeś mi mimowoli, że nasz sen się już prześnił...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6hdject8p6zikj0y8rql6h83a61zedg Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/202 100 701809 3139884 2083297 2022-07-27T17:15:34Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|ARNO.|przed=20px}} Ja nie rozumiem...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} I cóż, gdybym ja, słowami twemi uwiedziona, poszła teraz wraz z tobą? Zbyt słaby jesteś, abyś mógł naprawdę w czystość moją uwierzyć! Ty nie pojmiesz, że po za grzechem, może być świętość jeszcze... Pozostaw mnie więc losowi. Nie będę ci już nigdy tem, czem byłam w owe noce księżycowe, a czem innem ci być — ja nie chcę! Zbyt żywa jest we mnie pamięć tego, co przeszło! I ty już nie jesteś dla mnie tem, czem byłeś — jeszcze wczora! — Odejdź! — Kocham cię jeszcze, i dlatego właśnie powiadam ci: odejdź!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} To niemożliwe! Kochasz mnie, a więc musisz być moja! — Pójdź! spiesz się! — uciekajmy stąd!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Miej litość! nie kuś mnie, ja nie chcę! —<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Patrz! świt już wstaje! za chwilę ludzie się obudzą, za chwilę będzie już zapóźno!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gfd2zitzdd6wl9o0hgaxx0rvhccirzc Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/203 100 701810 3139885 2083298 2022-07-27T17:17:22Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} Już jest zapóźno!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Nie mów tak! nie łam mnie! nie zabijaj! Czemu na niebaczne słowa me zważasz? — Cóż mnie to obchodzi, co było, i czem ty jesteś nareszcie? — i czy kto usta twoje całował, czy cierpiał, czy zginął przez ciebie! Ijola! Jagna! Maruna! — Kocham cię, kocham i pragnę! — Słyszysz? pójdź ze mną!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Nie! Gdybym wiedziała, że śmierć mnie tutaj czeka, to śmierć wybiorę raczej, a nie pójdę z tobą! — Zbyt piękne było to, co przeszło!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Ależ to szaleństwo!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Tak! jeśli szaleństwem jest wstręt przed pokalaniem tego, co było najpiękniejsze w życiu: tom ja jest szalona! Jestem szalona, bo nie chcę być twoją kochanką, mężowi prawemu zabraną, dręczoną twojemi podejrzeniami, twoją niewiarą, słabością, ja, która ci byłam najczystszą, świętą miłością na ziemi, godna, abyś twarz moją stawił na ołtarzu! — Roz-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> axbxxwcb2nhrqt8oqfkv7tc6mki9j2m Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/204 100 701812 3139886 2083301 2022-07-27T17:19:42Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>łupałeś ten posąg;: — wiedz-że, że ja to byłam! ja sama! Mnie zabiłeś tym ciosem, zabiłeś Ijolę! Maruna nigdy nie będzie twoją! Maruna jest dumna księżniczka — i raczej sługa szatana, niż nałożnica twoja, rzemieślniku!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Więc Jagna! Jagna niech będzie moja! — ta Jagna, której usta włóczęga przecież dowoli całował!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ach! — ty śmiesz... Precz! precz! — nie kalaj mi ostatnich godzin!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Ha, ha! nie kalać godzin ostatnich! Obłąkałaś mnie na chwilę, ale teraz widzę napowrót, czem jesteś! — To próżne słowa, które mówisz, — ja znam cię, znam cię, czarownico! uwodzicielko! Zagubiłaś duszę moją, a teraz, gdy ja oszalałem, wyszydzić mnie chcesz do reszty! Ale to ci się nie uda! Nie odejdę tak od ciebie! Ty musisz być moja, musisz! bodaj przez chwilę! Nie zechcesz dobrowolnie, to przemocą cię wezmę!<br> {{c|''Rzuca się ku niej.''}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> aomkkpyf4965dwgyp3lsol939em39lz Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/205 100 701813 3139887 2083302 2022-07-27T17:21:19Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''w chwili, gdy on chce ją objąć rękoma, wyrywa mu puginał z za pasa i uskoczywszy w tył, staje w obronnej postawie.''|align=justify|last=center}} Ani kroku dalej! — bo zabiję!<br> {{c|ARNO ''posuwa się ku niej.''|przed=20px}} Zabij! Umrzeć raczej, niźli wyrzec się ciebie!<br> {{c|MARUNA ''cofa się znowu.''|przed=20px}} A więc nie w twoją, ale we własną pierś ten nóż wbiję, jeśli choć jednym krokiem jeszcze postąpisz! Będziesz miał — trupa!<br> {{c|ARNO|przed=20px}} {{c|''zatrzymuje się i mówi, jak nieprzytomny:''}} Jakto? Więc nigdy?.. nigdy? za mój grzech? za duszy mojej zatracenie?...<br> {{c|MARUNA ''rzuca sztylet.''|przed=20px}} Nigdy! Straciłeś mnie! Nigdy ja nie będę twoja.<br> {{c|ARNO ''po długiej chwili:''|przed=20px}} Ha, ha! niechże więc i tak będzie, gdy w takiej masz się cenie!... Odejdę od ciebie... Rozumiem teraz, jedynym celem twoim było mnie zgubić i zniszczyć! — — Nie tryumfuj-że jednak przedwcześnie! Odejdę, dam sobie radę, zapomnę, —<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ngcwxwyp8hnf30km9mfu47m1nncfx18 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/206 100 701821 3139888 2083315 2022-07-27T17:31:36Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>wyrwę cię z serca, z pamięci, z żył moich! Tak, wyrwę! wyrwę!<br> {{c|MARUNA ''powoli, spokojnie:''|przed=20px}} Nie łudź się, — o mnie nie zapomnisz nigdy.<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Zapomnę!<br> {{c|MARUNA ''unosząc się coraz więcej:''|przed=20px}} Czarownicą mnie nazwano, wiedz-że tedy, że ja jestem czarownica! O mnie nikt nie zapomina, kto raz mnie zobaczył! To jest — widzisz — czarnoksięstwo moje, które klątwą ciąży na mem życiu! Ty będziesz myślał o mnie wieczyście, we dnie i w nocy! — nie będzie miejsca ani godziny, żebym ja nie stała ci przed oczyma. Z myślą o mnie będziesz zasypiał i budzić się będziesz z myślą o mnie! Będziesz żałował, żeś mnie utracił i sam siebie będziesz przeklinał — i zginiesz przez to, boś ty jest słaby!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Nie, nie! — na moc się zdobędę!<br> {{c|MARUNA|przed=20px}} A wiesz ty, co ty utraciłeś? Gdybyś wczoraj nie był się zachwiał, gdybyś był miał odwagę wierzyć<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2wml0vuutbohyc4qp86lwotyg796x8n Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/207 100 701822 3139899 2083316 2022-07-27T18:27:09Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>we mnie... o! jakże rozkoszna byłaby ta godzina dzisiaj! Świętość, w którą ty mnie stroiłeś, jabym ci była dzisiaj pod nogi podesłała, jak płaszcz królewski! W zaczarowaną komnatę byłaby się ta cela przemieniła! Jabym ci ją była tak przeczarowała — ustami swemi — pocałunkami, uściskami niewysłowionej rozkoszy! Ginęli ludzie dla mnie, myśląc o tem szczęściu, które twoje mogło być dzisiaj! — Pragnienia moje wszystkie, całej krwi mej tęsknotę, miłość moją najdroższą. której nikt dotąd nie zaznał, byłabym ja ci oddała, jak kwiat przedziwny, w ogniu słonecznym rozwity! — Patrz, patrz! jak drżą me usta na samą myśl o tem! te usta, których ty nie dotkniesz już nigdy! Patrz, patrz! jak faluje pierś moja, biała, gorąca, stęskniona pierś, do której jabym była głowę twą przytulała, dusząc cię w rozkosznym, jak śmierć mocnym i słodkim uścisku! — Czy widzisz, jakie złote są włosy moje? czy czujesz, jak pachną? — byłbyś się kąpał, gubił, topił w ich powodzi — ty, kochanek mój słodki, jedyny!<br> {{c|ARNO.|przed=20px}} Szatanie!<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ach! wtedy krew bym moją była oddała, życie moje za to wielkie szczęście senne, którego przy<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> neb5s4kmowtr1d7eevkm4r40v63rjtx Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/208 100 701823 3139900 2160744 2022-07-27T18:30:41Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>tobie doznałam, za wiarę twą we mnie! — I czemżeby wtenczas był dla ciebie grzech? czem strach lub niebezpieczeństwo? W rozkosznym, jedynym uścisku spleceni kończylibyśmy nasz sen cudowny — najcudowniejszą, od snów wszystkich bardziej czarodziejską jawą! — — A jeśliby ta chwila szczęścia nie była nas zabiła mocą swą niewypowiedzianą, — jeśliby rankiem do tych wrót strażnik był zakołatał, mybyśmy nawet głów nie odwrócili, i tak — słuchaj! — tak razem w uścisku splecionych zabićby nas musiano! — Czy wiesz teraz, co ty przez słabość swą utraciłeś? jak piękną godzinę życia i jaką śmierć cudowną? — — —<br> {{c|ARNO ''po chwili — głucho:''|przed=20px}} Tak jest! — masz słuszność... tyś zwyciężyła! — Ja o tobie nie zapomnę — już nigdy...<br> {{f|''Cofa się chwiejnie ku strzelnicy z wyrwaną kratą, nie spuszczając wzroku z Maruny.''|align=justify|last=center}} I wiecznie — z tem strasznem pragnieniem —, i wiecznie...<br> {{c|''Prawie z krzykiem:''}} Maruna! —<br> {{f|''Wyciąga ręce, — chwyta się za skroń, jak nieprzytomny.''|align=justify|last=center}} {{c|MARUNA|przed=20px}} {{c|''oddycha ciężko — obłąkana własnemi słowami.''}} A widzisz, a widzisz... Ja zginę przez ciebie, lecz i ty...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> juibkaa6f0omagav5rsl50tuhqnqzu7 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/209 100 701824 3139901 2160745 2022-07-27T18:32:52Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{f|''Żywy ruch ku niemu. — Zatrzymuje się na chwilę, potem nagle wybucha.''|align=justify|last=center}} A zresztą... ażebyś wiedział... Jeden pocałunek — przed śmiercią — a potem...!<br> {{f|''W obłędzie wyciąga gwałtownym ruchem żądne ręce ku niemu.''|align=justify|last=center}} Pragnę cię! — pójdź do mnie!!<br> {{c|ARNO|przed=20px}} {{f|''który stoi przy otworze okna, drżący na całem ciele, z gorączkowym, nieprzytomnym żarem w oczach:''|align=justify|last=center}} Do... cie-bie...<br> {{f|''Zachwiał się, — nagły, obłąkanego przestrachu pełen krzyk:''|align=justify|last=center}} Sukkubus! ratunku! —<br> {{f|''Rzuca się gwałtownie w tył i — potknąwszy się o nizki parapet okna — spada.''|align=justify|last=center}} {{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''nagle oprzytomniawszy, z krzykiem przerażenia:''|align=justify|last=center}} Arno! —<br> {{f|''Skacze ku oknu, — wychyla się, — zakrywa oczy rękami.''|align=justify|last=center}} A!<br> {{f|''Długie milczenie. Dzień się robi na świecie — słoneczny jasny. — Maruna odejmuje dłonie od twarzy, patrzy wkoło, jak błędna... Wargi poruszają jej się z lekka, — nareszcie wypada z nich bezdźwięczny jeden wyraz:''|align=justify|last=center}} Stało się! —<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mphs0nuk64yxnm7kk49m1pypxmq18sp Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/210 100 701825 3139908 2160746 2022-07-27T18:40:22Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{f|''Postępuje parę kroków, zatacza się, dłonią o mur opiera, aż wreszcie opada ciężko na ławę — bezsilna. Dreszcz gwałtowny wstrząsa całem jej ciałem.''|align=justify|last=center|przed=20px}} {{f|''Podniosła oczy, — rozgląda się, — nieprzytomny, martwy uśmiech na licach. Wpół-mówić, pół-śpiewać poczyna:''|align=justify|last=center|przed=20px}} <poem style="margin-left:0px;">Śniła się w zamku królewna zaklęta, biała i złota — i święta, co len srebrzysty na wrzeciono mota i śpiewa: »O, szczęście! o, jasne szczęście...«</poem> {{c|''Wybucha długim, strasznym, szaleńczym śmiechem.''}} {{c|''Milczenie...''}} {{f|''Po pewnym czasie słychać zgrzyt klucza w zamku, — do celi wchodzi'' KUNO.|align=justify|last=center|przed=20px}} {{c|MARUNA ''siedzi nieporuszona.''|przed=20px}} {{c|KUNO ''po chwili milczenia:''|przed=20px}} Maruna...<br> {{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''wznosi zwolna głowę, — rozgląda się ze zdumieniem.''|align=justify|last=center}} {{c|KUNO.|przed=20px}} Mówić z tobą chciałem...<br> {{c|MARUNA ''nieprzytomnie:''|przed=20px}} I po co?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5rz6b6hzi84ddtgiz6ox2fnvr6ismzv Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/211 100 701826 3139909 2083320 2022-07-27T18:41:40Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|KUNO ''patrzy na nią długo.''|przed=20px}} Biednaś ty...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Nie, nie...<br> {{c|KUNO ''po chwili:''|przed=20px}} Czy ty wiesz, co tobie grozi?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} To mi już obojętne.<br> {{c|''Ukrywa twarz w dłoniach.''}} {{c|KUNO|przed=20px}} {{f|''po krótkiem wahaniu zbliża się i kładzie dłoń na jej włosach.''|align=justify|last=center}} Dziecko...<br> {{f|MARUNA ''wybucha gwałtownym, nieutulonym płaczem.''|align=justify|last=center|przed=20px}} {{c|KUNO ''głęboko wzruszony:''|przed=20px}} Nie płacz mi, nie płacz! uspokój się, dziecko!<br> {{c|MARUNA ''powstrzymując łkania:''|przed=20px}} Odejdź, odejdź! Pozostaw mnie w spokoju! Te łzy nie do ciebie należą! — Czemu ty patrzysz na to, że ja płaczę! — Odejdź! bo ci powiem, że te łzy, to nowy grzech przeciwko tobie, — bo za tem ja płaczę, za coś ty mnie przeklął i potępił!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nmr4rqifj0z7gk0h77llw61l7pysw7h Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/212 100 701827 3139910 2083321 2022-07-27T18:43:47Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|KUNO.|przed=20px}} Za nic cię nie przeklinam i nie potępiam dzisiaj... To było wczoraj...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Wczoraj! wczoraj...<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Tak. A między dniem wczorajszym a dzisiejszym leży długa noc, którą ja przedumałem, siedząc tam w pustej izbie rycerskiej — samotny, stary... Maruna, ta letnia noc była długa, bardzo długa... Czułem, jak z każdą chwilą, która upływa, siwieje mi jeden włos... Słońce wzeszło — i ja siwy już jestem zupełnie... Miej ty litość nad starcem, Maruna! — Przychodzę prosić cię o przebaczenie.<br> {{c|MARUNA ''z bolesną goryczą:''|przed=20px}} Mnie — o przebaczenie!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Tak jest, — bo ja sam winien jestem wszystkiemu. Widzisz, ja grube ręce mam — od miecza, od kopji; nie umiałem temi rękami utulić twego serca, maleńkiej, drobnej ptaszyny... Stary jestem. Maruna, przebacz mi, że jestem stary.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pe4284g4roawnj1d1lcvewv1xf5blza Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/213 100 701829 3139911 2083345 2022-07-27T18:45:17Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA ''zdumiona''|przed=20px}} Przebaczyć? przebaczyć?<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Tak, ja proszę cię o to.<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ty prosisz mnie? mnie, któram ciebie nigdy nie kochała? która duszę swą całą — we snach już — oddałam innemu?<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} I to mi przebacz, żeś mnie nie kochała, i to, żeś innemu... swą duszę... i ciało...<br> {{c|''Urywa, zmożony wysiłkiem,''}} {{c|MARUNA|przed=20px}} {{f|''nie umiejąc pojąć tego, co słyszy — po długiej chwili milczenia:''|align=justify|last=center}} Słyszałeś, co wczoraj mnisi mówili? O mnie? o... czarownicy?<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Cicho. Obłęd tych ludzi opętał. Nie dajże mu i ty przystępu do siebie... To są bajki i wymysły, ale groźne dla ciebie w skutkach. Groźniejsze może, niż sądzisz. Jednak ja cię obronię.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jqfu8fbv0iyqbrj2szl36w3yg7hmx89 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/214 100 701830 3139912 2083348 2022-07-27T18:46:45Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} Ty? Dlaczegóż ty mnie chcesz bronić?<br> {{c|KUNO ''po chwili — spokojnie:''|przed=20px}} Bo cię kocham.<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Ale ja nie kocham ciebie!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Wiem o tem. Myślałem o tem całą noc — i dzisiaj, przed chwilą, prosiłem cię już, abyś mi to przebaczyła, — i ja ci przebaczę, może nawet... zapomnę... Stary jestem i kocham cię. Już ci nawet przebaczyłem. Powiedz tylko, że żałujesz tego, co było...<br> {{c|MARUNA ''po długiem milczeniu — głucho:''|przed=20px}} Ja... nie żałuję tego, co było...<br> {{c|KUNO|przed=20px}} {{f|''drgnął, brew marszczy groźnie... Po chwili znowu wraca do łagodnego tonu.''|align=justify|last=center}} Więc... niech i tak będzie. Oczywista, oczywista... Niepotrzebnie tylko powiedziałaś mi to... Bo widzisz, ja twój los trzymam w ręku i mógłbym się unieść... Ale to głupstwo. Przecież na słowa dziecka nie należy zważać...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> k149nyscm68u7dw34bpm9gwcd17qqs1 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/215 100 701831 3139913 2083349 2022-07-27T18:48:07Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} Nie jestem dzieckiem.<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Wobec mych siwych włosów jesteś dzieckiem, Maruna. Grzech mój, że dotąd nie pamiętałem o tem. — Jesteś dzieckiem, może czasem złem... ale dzieckiem. Samej sobie zrobiłaś krzywdę i teraz nastają na ciebie. Ale ja cię wyratuję. Będziesz żyć ze mną...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Nie! nie! nie!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co ciebie czeka, gdy ja cofnę rękę od ciebie? Oskarżona jesteś o spółkę z szatanem, kościelne sądy zawisły nad tobą! — Ja wiem, że to śmieszne, ale dużo jest pozorów, które wystarczą, aby cię potępiono. A jeśli ci mnisi uznają cię winną, to będziesz jako czarownica wydana sądom cesarskim, a wtenczas — po mękach — czeka cię — stos! — Czy ty to rozumiesz? dziecko! czy ty rozumiesz?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Tak, rozumiem. To jest — koniec...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9om5f8fxk3hb3qzu4cku8xt7ky9ztix Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/216 100 701832 3139915 2083351 2022-07-27T18:50:12Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|KUNO.|przed=20px}} Straszny, okropny koniec! Do pala przywiązane, żywe twoje ciało ogarniałyby płomienie i żarły... Nie, nie! ja nie dopuszczę do tego! — Za chwilę — przyjdą tu mnisi — po ciebie. Klątwą mi grożą, jeśli cię nie wydam... Ty wiesz, klątwa kościelna łamie grubsze mury, niż te i możniejsze od mojej głowy poniża... Jeśli będę wyklęty, odbiegną mnie wszyscy, wszyscy przeciw mnie się zwrócą... Ale nie dbam o to, byleś ty mi pozostała... Maruno! oddam ten zamek cesarzowi, — świat jest szeroki, pójdę z tobą w świat, a tam — na kresach — w słowiańskich albo muzułmańskich krajach — wywalczę jeszcze księstwo dla ciebie i ukryję tam, nieznany, swoją miłość i...<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Dokończ.<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Hańbę.<br> {{c|MARUNA ''po chwili:''|przed=20px}} Czy spostrzegłeś, wchodząc tu, że ja jestem wolna? i gdybym chciała, mogłam była wyjść stąd i na świat iść i żyć?<br> {{c|KUNO ''rzuciwszy okiem na okno:''|przed=20px}} Krata wyłamana!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 93cbvwtg5jv77m6cczojrxpvz65i9n8 Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/217 100 701833 3139916 2083390 2022-07-27T18:52:15Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA.|przed=20px}} A ja mimo to jestem tutaj...<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Bluszcze potargane koło okna... Maruna! co to znaczy? kto był tutaj?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Człowiek, którego nazwano moim kochankiem, choć był mi on tylko — kochanym! {{c|KUNO ''wzburzony:''|przed=20px}} Co? — gdzie on jest?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Uspokój się. Już go niema.<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Co się z nim stało?<br> {{c|MARUNA ''zimno:''|przed=20px}} Zabiłam go. I dlatego pozostanę tutaj.<br> {{c|KUNO ''wygląda przez okno.''|przed=20px}} Ha! trup! z roztrzaskaną głową! — ''Cofa się. — patrzy:'' — Maruna!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1myj2su9edyjj2ejvryf30tmday3ezo Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/218 100 701834 3139918 2083392 2022-07-27T18:54:01Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|MARUNA ''po chwili — wstrząsa głową:''|przed=20px}} Nie! to nie jest tak, jak ty sobie pomyślałeś w tej chwili! — Ja tego nie zrobiłam przez zemstę ani z nienawiści... Owszem, to stało się dlatego, żem go kochała... i dlatego jeszcze, że klątwa jest na mnie! Moja miłość nie przynosi szczęścia! ja niszczę ludzi i zabijam! Daj ty mi pokój! odejdź ty już odemnie! — Ten jeden był, któregom ja kochała — i patrz, zabiłam go sama! — Ty tego nie pojmiesz... On tu klęczał u moich nóg, podczas gdyś ty dumał tam na dole i myślał o tem, aby mi przebaczyć! —<br> {{c|''Rzuca mu się do nóg.''}} Kuno! pozwól mi umrzeć! Życie mi już obrzydło! Ja nie chcę żyć! zostaw mnie losowi! Wydaj mnie, gdy przyjdą po mnie! Niech już koniec temu będzie!<br> {{c|KUNO.|przed=20px}} Kobieto! ty nie wiesz, o co prosisz! Wiesz ty, jakie męczarnie cię czekają?<br> {{c|MARUNA.|przed=20px}} Wszystko mi jedno! Gorszą męką jest życie! O, pozwól, pozwól mi umrzeć! Jak o największą łaskę o to cię błagam! Patrz! nogi twoje całuję, włosy me złote, przeklęte włosy moje pod stopy ci ścielę — mężu mój! panie! pozwól mi umrzeć!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ejgslk8klonuq6ys09katjc241qt57t Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/221 100 701837 3139921 2083400 2022-07-27T18:59:17Z Alenutka 11363 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|KUNO|przed=20px}} {{f|''w obłędnej wściekłości zaciska pięść około jej krtani i uderza jej głową o mur.''|align=justify|last=center}} {{c|MARUNA ''osuwa się martwa na ziemię.''|przed=20px}} {{c|''Słychać kołatanie do drzwi.''|przed=20px}} {{c|KUNO|przed=20px}} {{f|''cofa się blady — osłupiały swym czynem. — Dłoń przesuwa po czole — rozgląda się, — przez okno padają pierwsze promienie wschodzącego słońca... Kołatanie powtarza się znowu... Grabia z nagłem {{Korekta|postanowinniem|postanowieniem}} biegnie do drzwi, otwiera.''|align=justify|last=center}} {{c|MNISI|przed=20px}} {{f|''wchodzą przez rozwarte drzwi — długim szeregiem. Coraz ich więcej, — ustawiają się pod ścianami, wypełniają całą celę, a jeszcze na schodach widno mnisze habity. Milczą wszyscy ponuro.''|align=justify|last=center}} {{c|KUNO|przed=20px}} {{c|''wśród głuchej ciszy wskazuje ręką ciało Maruny.''}} Wasza jest.<br> <br><br> {{c|KONIEC.}} {{c|''Skończyłem w Rzymie, w grudniu 1904.''|w=85%|przed=40px|po=20px}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ceoctwzmcn5ca19rchnfolpviwc5p1d Strona:Zacharjasiewicz - Na kresach.djvu/12 100 706538 3140019 2531129 2022-07-28T07:56:06Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Distantsky" /></noinclude>wsiach, bo do włościan szczególniejszą miał passję. Pan na Dąbczynie uśmiechał się dziwnie, gdy o tem mówił. Utrzymywał on, że dla młodego lekarza taka praktyka jest najlepsza, bo mu pozwala czynić różne eksperymentu {{roz*|in anima villi}}...<br> {{tab}}Otóż młody lekarz będąc razu jednego w Radziejewie, dowiedział się o zacnych chęciach szanownego dziedzica, o rzeczywiście spalonym szpichlerzu gromadzkim, oraz o tak zwanym «spalonym browarze» i jego przeznaczeniu, a witając z zapałem wschodzącą jutrzenkę postępu i cywilizacji, wymógł usilnemi prośbami na właścicielu Radziejewa, że infirmerję gromadzką na nowo wskrzesić postanowił.<br> {{tab}}W tym celu ponaprawiano dach dziurawy, wypędzono sowy i kawki, ale djabeł został, a pobożna instytucja razem z djabłem przyjąć się nie mogła. Zaledwie bowiem po skończonej reperacji, młody lekarz radziejewskiej gromadzie o znaczeniu szpitalu i infirmerji wykładać począł, wszyscy chorzy nagle, jakby cudem ozdrowieli: ślepi przejrzeli, niemi przemówili, a co było dziadów i niedołęgów, wszystko to powymykało się chyłkiem ze wsi, mimo pruskiego patentu «o włóczykijach». Słowem, wieś stała się nagle młodą i zdrową, jak bursztyn, każdy miał przytułek i był syty na dni kilka.<br> {{tab}}Ale młody lekarz nie dał się zbić z drogi. Mówił, dowodził, napominał, a gdy wreszcie rządową zagroził egzekucją, gromada poczęła się naradzać, co w takim razie uczynić wypada. Sądząc prostym sposobem, że do dwóch własnych djabłów, mieszkających w spalonym browarze, nie trzeba nowych przywoływać, zgodzono się wreszcie na wydanie jakiej ofiary z pomiędzy swego grona, aby dobrym chęciom dziedzica i lekarza zadość uczynić.<br> {{tab}}Los padł na mielnika, któremu przed kilkoma dniami koło młyńskie rękę zgruchotało. Cały ten nieszczęsny wypadek opowiedziano lekarzowi, który natychmiast z przełożonym gminy udał się do młyna.<br> {{tab}}Na brudnej pościeli, śród kłębów mgły mącznej, leżał biedny mielnik. Kilka osób krzątało się koło niego. Przy nim siedział chłop z Owszyny, znany, Samorodny konował w całej okolicy. Nikt lepiej od niego nie naprawiał nóg złamanych. Grubym sznurem powiązał zgruchotaną rękę chorego, zakręcił polanem i zmaczał wodą dla lepszego ściśnienia.<br> {{tab}}Biedny mielnik ani się skarżył, leżał spokojnie, podczas gdy jego medyk wódeczką się zakrapiał. A cała izba trzęsła się i skrzypiała, turkot kół i pytlów, oraz huk spadającej wody był przerażający.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> if84y3omulhif66mpmdt3h3qhel0l2a Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/418 100 725723 3140135 2166744 2022-07-28T10:16:19Z PG 3367 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="PG" /></noinclude>{{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Od mojéj żony? Pan otrzymałeś list od mojéj żony?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Tak, otrzymałem.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Kiedy?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Było to w ostatnich czasach życia nieboszczki, może z półtora roku temu. A ten list, przed śmiercią był tak dziwny...<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Wiesz pan przecież, że moja żona była wówczas umysłowo chorą.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Wiem, iż wielu tak sądziło, ale myślę, że tego po liście poznać nie można. Jeśli mówię, że list był dziwny, to z innego względu.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. I cóż, przez miłosierdzie, moja biedna żona pisać panu mogła?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Mam ten list w domu. Zaczęła od tego, iż żyje w wielkiém przerażeniu i grozie, że tu jest wielu złych ludzi w okolicy, a oni starają się tylko o to, ażeby panu szkodzić i dokuczać.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Mnie?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Tak tam jest napisane, ale następuje rzecz najszczególniejsza. Czy mam ją powiedzieć, panie pastorze?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Naturalnie wszystko, nic nie ukrywając.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Nieboszczka pani prosi i błaga mnie, ażebym był wspaniałomyślnym. Pisze iż wie, że dzięki panu pastorowi odebrano mi urząd nauczyciela i prosi z całego serca, ażebym się za to nie mścił.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. W jakiż sposób sądziła, że pan mścić się może?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. W liście jest napisane, ażebym nie dawał wiary, jeśli dojdą mnie pogłoski, iż grzeszne rzeczy dzieją się w Rosmersholmie, bo to tylko tak źli ludzie powiadają, chcąc ją nieszczęśliwą uczynić.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. I to jest w liście?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Pan pastor może go przy sposobności przeczytać.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Ale ja nie rozumiem. Cóż ona miała na myśli, pisząc o tych złośliwych pogłoskach?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Naprzód że pan pastor porzucił wiarę swych ojców, i tému zaprzeczała najwyraźniéj. Następnie... daléj... hm...<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Cóż daléj?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Daléj pisała i to już z ogródkami... że ona nie wie o żadnych grzesznych stosunkach w Rosmersholmie... że nikt jéj żadnéj krzywdy nie uczynił i że gdyby rozchodziły się podobne pogłoski, „Latarnia“ nie powinna o nich wspominać.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Nie było wymienione żadne nazwisko?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Nie.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Kto panu ten list przyniósł?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fvxtdm5cylvu7rqy0m8tkjyw0xbas22 Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/419 100 725724 3140141 2166746 2022-07-28T10:18:45Z PG 3367 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="PG" /></noinclude>{{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Przysiągłem, że tego nie powiem. Przyniesiono go pewnego wieczoru, gdy zmrok zapadł.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Gdyby się pan wówczas rozpytywał, dowiedziałbyś, się że moja biedna, nieszczęśliwa żona była niepoczytalną.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Rozpytywałem się, panie pastorze, ale muszę wyznać, że nie nabyłem tego przekonania.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Nie? Dlaczegóż dopiero dzisiaj mówisz mi pan o tym dawnym, nierozjaśnionym liście?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Żebyś pan był ostrożnym, panie pastorze.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. W mojém postępowaniu?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Tak jest — żebyś pan pamiętał, że nie jesteś pan już teraz człowiekiem poważanym.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Więc obstajesz pan przy tém, że tu jest coś do ukrycia.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Nie wiem, dlaczego człowiek wolnomyślny nie miałby używać wszytkich przyjemności życia, skoro to jest możliwe. Ale od dzisiaj bądź pan ostrożnym. Możesz też być przekonany, że jeśliby się rozeszły pogłoski, przeciwne jego interesom, całe wolnomyślne stronnictwo nie da im posłuchu. Żegnaj, panie pastorze.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Żegnam pana.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Idę teraz wprost do drukarni, ażeby w „Latarni“ ogłosić wielką nowinę.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Niech pan wszystko napisze.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|MORTENSGARD}}. Teraz napiszę wszystko, to co ludziom wiedzieć należy. (''Kłania się i odchodzi'').<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. (''we drzwiach patrzy za nim dopóki nie słychać otwarcia drzwi wchodowych. Zawsze we drzwiach woła przyciszonym głosem''). Rebeko, Re... Hm! (''głośno'') Pani Helseth, czy panna West jest na dole?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|PANI HELSETH}}. (''z przedpokoju''). Niéma jéj, panie pastorze. (''Podnosi się firanka we drzwiach w głębi i ukazuje się w nich Rebeka'').<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Jestem.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. (''odwracając się''). Co? Byłaś w mojéj sypialni? Cóżeś tam robiła, najdroższa?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. (''podchodząc ku niemu''). Słuchałam.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Rebeko, jakżeś mogłaś...<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Widzisz, że mogłam. Zwrócił w tak nieprzyzwoity sposób uwagę na mój ranny ubiór.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Ach! byłaś tam także, kiedy Kroll...<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Byłam. Chciałam wiedzieć, co się właściwie kryło w téj uwadze.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Byłbym ci przecież powtórzył.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Zapewne nie powtórzyłbyś mi wszystkiego, a z pewnością uczyniłbyś to w innych słowach.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Słyszałaś wszystko?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ts9hqp0rvslaqzapfxjh4bx07y9z72u Strona:Henryk Ibsen - Wybór dramatów.djvu/420 100 725725 3140145 2166747 2022-07-28T10:20:09Z PG 3367 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="PG" /></noinclude>{{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Przynajmniéj większą cześć, bo musiałam zejść na chwilę, gdy przyszedł Mortensgard.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. A potém wróciłaś tu znowu?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Najdroższy, nie gniewaj się na mnie.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Rób, co uważasz za stosowne, wszak masz zupełną swobodę. Ale cóż powiesz mi teraz? Zdaje mi się, żem cię nigdy tak nie potrzebował jak teraz.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Byliśmy przecież oboje przygotowani na to co kiedyś przyjść miało.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Nie, nie, nigdy na to.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Nie na to?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Myślałem czasem, że nasz czysty, piękny stosunek przyjaźni może być kiedyś zbrudzony w pojęciach ludzkich, ale nigdy przez Krolla. Od niego nie spodziewałem się tego nigdy, tylko od ogółu ludzi o grubych zmysłach i nieszlachetnym wzroku. Ach! miałem słuszne powody zazdrośnie ukrywać nasz związek. Była to niebezpieczna tajemnica.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Cóż cię obchodzą cudze sądy? My wiemy przecież, że jesteśmy bez winy?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Ja! bez winy? wierzyłem w to święcie aż do dzisiaj... Ale dziś... dziś, Rebeko.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. A teraz?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Nie mogę sobie wytłomaczyć okropnych oskarżeń Beaty.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. (''gwałtownie''). Ach! nie mów o Beacie. Nie myśl o Beacie. Jużeś się był uspokoił po jéj śmierci.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Gdym się o tych rzeczach przekonał, ona znowu jest tutaj... żyje.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. O! nie, nie powinieneś, nie, nie powinieneś...<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Mówię ci, że tak jest. Musimy starać się zbadać, jakim sposobem mogło dojść do tak fatalnego nieporozumienia.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Nie wątpisz przecież, że była niemal obłąkana.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Otóż tego właśnie pewnym już nie jestem. A poza tém... gdyby tak było...<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Gdyby tak było? Więc cóż?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Na jakim właściwie gruncie w jéj chorym mózgu powstało obłąkanie?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Do czegóż prowadzi zapuszczanie się w takie subtelności?<br> {{tab}}{{f*|w=85%|ROSMER}}. Nie mogę inaczéj, Rebeko, nie mogę, choćbym chciał nawet pozbyć się téj świdrującéj wątpliwości.<br> {{tab}}{{f*|w=85%|REBEKA}}. Taki ciężar może stać się niebezpiecznym.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jg6n47e51wq1ufdp82zqwznsx8ukhxe Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/4 100 726316 3140176 2674481 2022-07-28T10:49:55Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><br><br> {{c|Дозволено Цензурою. <br> Варшава, 5 Ноября 1902 г.}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pbemtld0affsy4dpaazdbq3nosxvhu5 Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/36 100 732781 3140064 2294016 2022-07-28T08:36:24Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Salicyna" /></noinclude>{{tab}}Nieszczęśliwi są, a my, dzieci natury? hę? aby kieliszek starki, czem zęby przetrzeć, to i dosyć?<br> {{tab}}Śmieli się, a Porfyry rzekł:<br> {{tab}}— ''Ad vocem'' starki, wiesz że ja z drogi, możeby... hm! Jak ci się zdaje — po naparstku?<br> {{tab}}Salomon zastukał do okna kredensowego, tak, że ja com do niego ucho przykładał, ledwie czas miałem uskoczyć aby mnie nie złapał na podsłuchach.<br> {{tab}}Wyszedłem w ganek.<br> {{tab}}— Flaszkę przynieść tę co na półce, korek na sznurku, i kieliszek na niej bez nogi.<br> {{tab}}A możeby zakąsić? — spytał Porfyrego, który ręce rozstawił z rezygnacyą. Kazał mi więc Salomon podać chleba i soli.<br> {{tab}}Wypili do siebie po kieliszku. Gawędzili potem do wieczerzy, nareszcie gość wszedł do kredensu, gdzie zwykle sypialiśmy my we dwu z Zagrajem. Ja mój sienniczek na dzień zwijałem i składałem go w komórce.<br> {{tab}}Kredens bardzo obszernym nie był. Miejsce dla gościa znalazło się u ściany, a siennik kazano przynieść stróżowi, mnie zalecając abym na dzień go razem z moim sprzątał do komórki...<br> {{tab}}Owe dziecko natury nie potrzebowało więcej nad trochę siana.<br> {{tab}}Na kominie zwykle się prawie przez całą noc<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> s9s92ne4f930hdtugnbke50bk9bh5a3 Szablon:IndexPages/PL Wyspiański - Sędziowie.djvu 10 736534 3139949 2866289 2022-07-27T20:02:00Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>76</pc><q4>18</q4><q3>45</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>13</q0> 6nl9lvvyemn5gx6pktsuih4qh5ra202 3139960 3139949 2022-07-27T21:01:47Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>76</pc><q4>25</q4><q3>38</q3><q2>0</q2><q1>0</q1><q0>13</q0> 6qtv1rz3iihpryi87cmh197oklok06k Strona:PL Roger - Pieśni Ludu Polskiego w Górnym Szląsku.djvu/178 100 736829 3139803 2398071 2022-07-27T13:45:41Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Zdzislaw" />{{Numeracja stron||— 177 —}}</noinclude><section begin="p357"/>{{c|'''357.'''|w=140%|po=30px}} {{f|'''z Cieszyna.'''|align=right|prawy=50px|po=10px}} <poem> Adamku nasz Co to robisz? Na łące ci pasą, Tyś jest między chasą,<ref>Chałastra.</ref> Ty nic nie dbasz. Adamku mój, We słowie stoi, Żeś mi ty ślubował, Jakeś mnie miłował, Że będziesz mój. Annulko ma, Nie jest można, Doczkaj aż do roku, Aż będzie pół roku To będziesz mój. Annulko ma, Rostomiła! Do śmierci najdalszéj Moja najmilejsza, Żadna inna!</poem> <section end="p357"/> <br><br>{{---}}<br> <section begin="p358"/>{{c|'''358.'''|w=140%|po=30px}} {{f|'''z p. Rybnickiego.'''|align=right|prawy=50px|po=10px}} <poem>Jedyna dziewczynka We wsi była, Jednę koszulinkę Tylko miała. We dnie prała, W nocy nie spała, Aż do rana przyszli Chłopcy ją namawiać: Dziewczynko miła, Bądźże mi szczéra, Ślubujże mi! Jakóżbym ja tobie ślubowała, Gdym ja już inszemu Wianek dała? Zielony wianek, Śrebrny pierstrzanek, Jużem dała; Zielony wianek, Z palcem pierstrzanek Jużem dała.</poem> <section end="p358"/> <br><br>{{---}}<br> <section begin="p359"/>{{c|'''359.'''|w=140%|po=30px}} {{f|'''z p. Rybnickiego.'''|align=right|prawy=50px|po=10px}} <poem>Temuch ja cię nie chciał Żeś bardzo ospała, Temuch ja cię nie chciał Że bardzo śpisz. Jakech ku tobie przyszedł, Takech zaś odeszedł, Dałech ci gębiczki, Ty nic nie wiesz.</poem> <section end="p359"/> <br><br>{{---}}<br> <section begin="p360"/>{{c|'''360.'''|w=140%|po=30px}} {{f|'''z p. Rybnickiego.'''|align=right|prawy=50px|po=10px}} <poem>Nie stójcie młodzieńce w dworze, Pójdźcie lepiéj do izby; Posiadajcie se w komorze, Nie cierpcie tam zimy. Mychmy tu nie przyszli posiedzieć, Mychmy tu nie przyszli postać; Wy macie trzy piękne ceruszki, My chcemy ich jednę dostać. Nie bierzże, Antońku, takowéj, Która jest bardzo pyszna, Boby ani za tobą Na dwór nie wyszła. Nie bierzże, Antońku, takowéj, Która jest zamroczona, Boby ci się mroczyła Od rana do wieczora.</poem> <section end="p360"/> <br><br>{{---}}<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gro9rtvh4hyzv0xn2xak0u6ihu5fnbk Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/230 100 740039 3139981 2301971 2022-07-28T06:46:49Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Maire" /></noinclude>{{tab}}Panna Harris spojrzała na niego trochę zdziwiona, niezupełnie pewna, czy dobrze zrozumiała, że ktoś w połowie grudnia zapytuje o grabie ogrodowe.<br> {{tab}}— Zdaje mi się, że zostały nam jedna czy dwie sztuki — rzekła — lecz znajdują się na strychu w składzie. Pójdę się przekonać.<br> {{tab}}Podczas jej nieobecności Mateusz postarał się skupić swoją rozproszoną uwagę.<br> {{tab}}Kiedy panna Harris powróciła z grabiami i uprzejmie spytała:<br> {{tab}}— Czem mogę jeszcze służyć, panie Cutbert?<br> {{tab}}Mateusz zebrał całą odwagę, jaką posiadał, i rzekł:<br> {{tab}}— A więc, ponieważ mi pani przypomniała, chciałbym dostać... to jest... rozumie się... chciałbym kupić... trochę nasion traw...<br> {{tab}}Panna Harris słyszała, iż Mateusza nazywali oryginałem; obecnie przyszła do wniosku, że to skończony warjat.<br> {{tab}}— Nasiona sprowadzamy tylko na wiosnę — zauważyła wyniośle. — Obecnie nie posiadamy żadnych na składzie.<br> {{tab}}— Bez wątpienia, bez wątpienia... słusznie pani mówi — wyjąkał nieszczęśliwy Mateusz, chwytając grabie i zwracając się ku drzwiom. Lecz na progu sklepu przypomniał sobie, że nie zapłacił i powrócił. Podczas gdy panna Harris obliczała resztę, zebrał siły do ostatniej rozpaczliwej próby.<br> {{tab}}— Tak... jeśli nie zrobię tem wiele kłopotu... muszę... to jest... chciałbym prosić... o cukier.<br> {{tab}}— Jaki? biały? czy ciemny?<br> {{tab}}— O... zapewne... ciemny — odrzekł Mateusz słabym głosem.<br> {{tab}}— Oto jest jeszcze pozostała beczułka — wskazała panna Harris, pobrzękując bransoletkami. — Jest to jedyny gatunek, jaki posiadamy, białego narazie nie mamy.<br> {{tab}}— Poproszę... poproszę o dwadzieścia funtów tego gatunku — rzekł Mateusz, któremu wielkie krople potu wystąpiły na czoło.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> jx1m7gqlynllstav07g3pn9szkyp90b Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T4.djvu/216 100 741331 3139977 2952286 2022-07-28T06:43:00Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Ankry" />{{c|— &nbsp; 216 &nbsp; —}}</noinclude>{{tab}}— Tego tylko, przyjacielu, ażebyś wrócił.<br> {{tab}}— Zdaje mi się, że o cóś jeszcze innego chodzi?<br> {{tab}}— Nie.<br> {{tab}}— Nie wyrywałbyś mnie tak gwałtownie z nadziei, nie narażałbyś mię na niełaskę króla przez powrót, który jest przekroczeniem jego rozkazów, nie wlałbyś mi zazdrości do serca... tego węża... ażeby potem powiedzieć: „Wszystko dobrze, śpij spokojnie“.<br> {{tab}}— Ja ci też nie mówię, śpij spokojnie, Raulu, ale chciej pojąć mię dobrze. Ani chcę, ani mogę nic więcej ci powiedzieć.<br> {{tab}}— Pisałeś, ażebym przybył, w nadziei, że sam zobaczę?... nieprawdaż?<br> {{tab}}— Ale...<br> {{tab}}— Nie wahaj się.... widziałem.<br> {{tab}}— A... — wyrzekł Guiche.<br> {{tab}}— Albo przynajmniej zdawało mi się...<br> {{tab}}— Widzisz, że sam wątpisz, a jeżeli wątpisz, cóż mnie pozostaje uczynić?<br> {{tab}}— Widziałem La Valliere pomieszaną... Montalais także... króla...<br> {{tab}}— Króla?<br> {{tab}}— Tak. Odwracasz głowę, a więc tam jest to złe, to nieszczęście; nieprawdaż, że to król?<br> {{tab}}— Ja nic nie mówię!<br> {{tab}}— Owszem mówisz tysiąc razy więcej. Ale cóż zaszło?... Na Boga i przez litość, co się stało, mój przyjacielu, mój jedyny przyjacielu, mów. Serce moje tak zakrwawione, umrę z rozpaczy!<br> {{tab}}— Jeżeli tak, kochany Raulu — odpowiedział Guiche — powiem ci, bo pewny jestem że, przedstawi tylko rzeczy, pocieszające w porównaniu z rozpaczą, jaką w tobie widzę.<br> {{tab}}— Słucham!... słucham....<br> {{tab}}— A zatem mogę ci powiedzieć — rzekł Guiche — o czem mógłbyś się z ust pierwszego lepszego dowiedzieć.<br> {{tab}}— Pierwszego lepszego!... To już mówią o tem?... — krzyknął Raul.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8bjnde7h37bv32fnmdn4kf0p0qm4me5 Strona:PL Z bratniej niwy.djvu/157 100 742386 3140117 2901169 2022-07-28T09:46:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Sempai5" /></noinclude><poem>BALLADA O PAJĄKU. ::''(Z poematu: «Pan Twardowski.»)'' Nasz pan Twardowski mądry szpak, ::Wszystkiemu sprostał tak czy siak: Gdy jęczał kto w niemocy, Szedł do alkierza swego z nim I wnet z komina buchał dym — A co tam czynił w nocy, :::::::W ony czas To wiedział zacz sam Bóg i dias. W lecie rozliczne zioła rwał, ::Po nie na szczyty piął się skał, Tarł wonne z tłuszczem maście, Gdy został z chorym sam na sam, Ciało mu krajał tu, znów tam, Aż duszę, jak mysz, w garście</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ql4d4z9nwo5mx5zovs37axcq5rdarg1 Strona:PL Ballady, Legendy itp.djvu/108 100 744456 3140121 2892963 2022-07-28T09:49:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Sempai5" /></noinclude><poem>Ty studzienko górska, w głębi lasu, Bądź nareszcie trzykroć pozdrowiona! Czy znasz, luba, czarodziejskie słowo, Którem można klucz zatrzymać złoty? — „Nie znam, ale Pan Bóg nam pomoże, „Pan Bóg, który zakochanym sprzyja.“ Więc klękamy przy studzience społu I paprocie rozchylamy ręką, W głębi wody wzrok swój zapuszczając, Z wiarą w duszy, a z miłością w sercu. Długo, długo patrzym tak zawzięcie W punkt świetlany, co w wodzie połyska. Po raz trzeci pytam niecierpliwie: Czy znasz, luba, czarodziejskie słowo, Którem można klucz zatrzymać złoty? Dziewczę drogie skłoniło się ku mnie I zarzuca na szyję ramiona, Usta swoje do moich przyciska I wśród błogiej ciszy letniej nocy, Czarodziejskie wypowiada słowo, Czarodziejskie słowo: — „Kocham ciebie“. Ach, gdybyście widzieli te cuda! — „Kocham ciebie“ — paproć szumi wszystka, — „Kocham ciebie“ — powtarzają sosny, — „Kocham ciebie“ — dzwięczy każda skała.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4c7sj0y5h2swmxj7izymbcyc38kuitc Strona:PL Ballady, Legendy itp.djvu/127 100 744919 3140120 2894418 2022-07-28T09:48:27Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Sempai5" /></noinclude><poem>Ty mnie wysłuchaj do końca łaskawie, Wprost ci opowiem to, co wiem.</poem><br> {{c|XXVII}} <poem>Gdy w noc Walpurgi, na mioteł krawędzi, Uriana branek tłum na Blocksberg pędzi, Albo czarownic zastęp, dyablich cór, Nie jedna, której szaty wiatr wydyma, Tu, na polance, nagle się zatrzyma, U drzew tych ściętych, gdzie się kończy bór. Z inną znów kozieł, wzięty z konstelacyi Aldebarana, nie wiem z jakiej racyi, Kopytem, lecąc, uderzy o pień. Nieraz, gdy minie owa noc czerwcowa, Oprze się sennej wiedźmy o pień głowa, Nim zajrzy w oczy jasny dzień.</poem><br> {{c|XXVIII}} <poem>Pnia tego ponoć nadpróchniały korzeń Ma siłę czarów ku nieszczęściu stworzeń W tę noc, gdy muszki złote idą w tan, A paproć kwiaty pod nogi ci ściele Przy nim to rośnie jadowite ziele; Guślarskich roślin masz tu cały łan Z drzewa, co smagłe stoi jak gromnica Opodal, kiedyś będzie szubienica Kto w ustroń ową swój skieruje krok,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 23l9we0ehqxro3anbnxgicsts6t3fji Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/12 100 747530 3139930 2813191 2022-07-27T19:35:16Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /><br><br></noinclude>{{f...|''Wieczór. Obszerna izba karczemna z nizkim belkowanym pułapem, cała bielona siwo, obrypana, zbrudzona, z czarnym lampasem przy ziemi; podłoga gliniana ubita. W głębi, pośrodku ściany drzwi nizkie, jednoskrzydłowe, wiodące do sieni; a po przez długą ciemną sień widać drzwi drugie, wiodące na gościniec. W ścianie głębnej, z lewej strony drzwi, wielkie czteropolowe okno podwójnie zaszklone od sąsiedniego alkierza, zasłonięte od wewnątrz rozwieszoną płócienną firanką. W ścianie po lewej drzwi od tegoż alkierza. Ściana z prawej strony drzwi środkowych oraz cała ściana po prawej zastawiona szafkami z mnóstwem szufladek i półek, lakierowanemi brązową farbą. Przed szafami lada, obita blachą, z obejściem; a zaś cała ta część obstawiona drewnianemi kratami malowanemi zielono. Tuż, od przodu drzwi małe do komory. Na słupkach odgrodzenia rozwieszone tablice loteryjne blaszane, zczerniałe i zrudziałe z popisanemi kredą liczbami oraz szyld zatknięty na nóżce żelaznej, wyobrażający na cytrynowo żółtem tle czarnego dwugłowego orzełka. Z lewej, u samego przodu stół,''|align=justify|last=center}}<noinclude>{{...f}} <references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 92a7hy3w7oyqdyh2s1sqtt7k7fmbyvy Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/13 100 747531 3139931 2813192 2022-07-27T19:37:32Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{f...|align=justify|last=center}}</noinclude>{{...f|''otoczony ławkami z oparciem w balaseczki toczone; wszystko lakierowane zielono. Pod ogrodzeniem cebrzyk, konewka, niecki. Na słupku, przy kratach, zawieszona lampa kuchenna, słabo oświetla całą izbę. Nade drzwiami wiodącemi do sieni oleodrukowy, poczerniały portret Cesarza w wieku młodzieńczym w białym uniformie z pąsową wstęgą przez piersi.''}} {{c|SAMUEL|przed=10px}} {{c|''(wielki, barczysty, w obszernej żółto brązowej atłasowej jupicy; w aksamitnych orzechowych spodniach; w białych pończochach, czarnych trzewikach z klamrami; głowa obrośnięta włosem siwym, brązowa; czoło żółte; peisy w lokach; wielka futrzana czapka)''|align=justify|last=center}} {{c|''(siedzi nad księgami<br>i pisze i liczy)''}} {{c|JOAS|przed=10px}} {{c|''(patrzy mu w twarz)<br>(skrzypce ma przed sobą na stole,<br>których strun dłonią dotyka, zlekka je potrącając)''}} {{c|NATAN|przed=10px}} {{c|''(wchodzi; {{Korekta|dzwi|drzwi}} do ciemnej sieni pozostają otworem)''}} {{c|SAMUEL|przed=10px}} {{c|''(zamyka księgi, składa zatłuszczone papiery i kwity do skrzynki, którą zawiera kluczem i wynosi do alkierza)''|align=justify|last=center}} {{c|''(po chwili w oknie w alkierzu widać w sąsiedniej izbie brązowe wiszące zapalane świeczniki szabasu)''|align=justify|last=center}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rlost7w76spri3on4qahx3kvoplbzz0 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/14 100 747532 3139932 2813193 2022-07-27T19:40:24Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|JEWDOCHA|przed=10px}} {{c|''(wchodzi, skrapiając glinianą podłogę z lejka blaszanego; zamiata izbę wierzbową miotłą; spodnicę ma zakasaną po kolana, rękawy po łokcie; chustka zawiązana na głowie, przysłania zupełnie czoło jej i oczy)''|align=justify|last=center}} {{c|NATAN|przed=10px}} {{c|''(w czarnym kaszkiecie, szarym chałacie ubłoconym, pod którym czarna kurta; złoty łańcuch zegarka, spinający obydwie kieszenie kamizelki; szare spodnie w czarne pasy zawinięte na surowych butach z cholewami; twarz smagła, z lekka obrośnięta; włos czarny, gęsty, skręcony, pejsy schowane pod kaszkiet; usiada na stole, w miejscu gdzie były rozłożone księgi starego; ubłocone buty opiera o ławę, łokcie wsparł na kolanach, głowę podparł oburącz i wodzi po izbie oczyma za Jewdochą).''|align=justify|last=center}} {{c|JOAS|przed=10px}} {{f...|''(klęcząc na ławie, łokcie wsparł o stół, głowę na rękach, osłaniając twarz dłońmi ze stron obu; tak, pochylony nad skrzypcami, patrzy w Natana szeroko rozwartemi jasnemi oczyma; włos rudy o złotawym połysku, na tyle głowy przykryty jarmułką aksamitną czarną; peisy skręcone w loki. Cera przeświecająca, różowa i biała; biała koszula, czerwoną wstążką pod szyją w kokardę spięta; rękawy od koszuli nie zapięte, odsłaniają chude, wątłe ciało; obszerne orzechowe aksamitne spodnie {{pp|kró|tkie}}''|align=justify|last=center}}<noinclude>{{...f}} <references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> a074wq2utg95wd0r2nmwsezdjvpcgbp Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/15 100 747533 3139933 2813195 2022-07-27T19:41:59Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" />{{f...|align=justify|last=center}}</noinclude>{{...f|''{{pk|kró|tkie}} na szelkach w krzyż przepiętych; bose łydki i haftowane pantofelki bez napiętków).''}} {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>Twarz się ojcowa łagodzi a rysa, ta skaza u czoła zanika w jasnej pogodzie; ręką podeprze oblicza, myśli z gonitew odwodzi, tu wszystkie do czoła skupi; włos kłębny muska na brodzie i słucha. — Patrzę ja w oczy rodzica, serce się we mnie zaświca i gram.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::Jak ty jeszcze głupi. On swoje zyski przelicza.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>Bracie, mnie jasność przejmywa i widzę wtedy wskróś serca i czytam wtedy pisane myśli na czole ojcowém i wiem, że są sprawiedliwe. A gdy się, o brońże Jehowa, myśl jakaś wkradnie mętliwa, to zaraz mię serce zaboli. Muzyka się moja urywa i ojciec z miejsca podbiega, bierze mię w swoje ramiona i pyta: —</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> trkb0ax7mny64jhjztj043c6blkhfhe Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/16 100 747534 3139934 2813197 2022-07-27T19:43:30Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><poem>Co ci jest? Joas!!? — Skończona moja gra, ...już skrzypka milczy.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Myślisz ty, że Bóg tobie gada?</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>Że Bóg przezemnie ostrzega przed karą, co późna spada.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>To ty masz Boga w arendzie? Ty lichy?</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>::::On zrywa się wszędzie; próżno byś ty nie pozywał Jego, co sądzić cię będzie.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Ty sędzia?! Ty się pogniewał na brata? — Brat by cię pouczył jak to po świecie jest.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>::::::::::Przecie ja widzę.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Wilcza nora tu. Tam ogromne obszary.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>Może, bracie, nor wilczych mrowisko?</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Wielki świat!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ai61kq66t5ivqztnnxpxxkki1aut1vk Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/17 100 747535 3139935 2813198 2022-07-27T19:45:41Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|JOAS|przed=10px}} <poem>::::::Piękny jest?</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::::::::::Miasta olbrzymy!</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>Jako Jeruzalem święta, w ofiarnych dymach owiana.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Wielkie wody, kamiennymi mosty ujęte. Lasy całe chwiejące w korabiach. Sterty domostw, dworów, napiętrzone a nad wszystkiem snujące się dymy, co się tobie ofiarne wydają z fabryk, co świszczą i huczą. Szum, młotów kucie, warczenie; ci grajkowie nieustannie grają. Bogactwo, nędza i — wolność i niewolne pęta.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>Więc Sprawiedliwość zwycięża Złe. Więc Bóg o swoich pamięta.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Każdy dla siebie żyje. Sam się broni. Słabszy pada.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>::::::Więc Bóg mocniejszym oręża sam dobiera, jako Dawidowi.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> q91nnst4k8aw9ur976oyemp8gdod849 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/18 100 747536 3139936 2813199 2022-07-27T19:47:08Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Dawid? Bracie? Są prorocy nowi, którzy więksi niż Dawid.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>:::::::::::Są święci?!</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Wytrącili harfę Dawidowi.</poem> {{c|JOAS|przed=10px}} <poem>To są bracie prorocy przeklęci!</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} {{c|''(w łachmanach z grubych worków, obwieszony różańcami; z torbą skórzaną; obrośnięty, czarny; włosy długie umazane tłuszczem)''|align=justify|last=center}} {{c|''(rozmawia z Jewdochą w sieni)''}} <poem>Daj Ty Boże zdrowie, dziecko, — ty mi otwierasz?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Czyście może szli ze śpiewką? Cóż tak dom mijacie nasz?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Szedłem pod ten dom ze śpiewką; łzą i krwią zbryzgałem twarz.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Z waszych oczu krew pocieka i na włosach krew?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Mnie za progiem trumna czeka a was Boży gniew.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4jtwkr7nvp0pl472abdn2pcuaarnftm Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/19 100 747537 3139937 2813201 2022-07-27T19:48:39Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|SAMUEL|przed=10px}} {{c|''(wychodzi z alkierza)''}} <poem>Odejdź! —</poem> {{c|''(Jewdocha odchodzi)''}} <poem>:::::Czegóż ty włóczęgo na mnie srożysz brew?</poem> {{c|''(Joas odchodzi do alkierza; Natan odchodzi przez sień w pole)''}} {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Patrzę, jak się gady lęgą. Ty mnie znasz!...</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Znam i nie znam. Kto pamięta? Dawna rzecz.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Pamięć dręczy mnie przeklęta Dwadzieścia lat wstecz.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Tyś to gazda?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::...Dola święta! Mnie tyś wygnał precz.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Odejdźcie, — wyście napici.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Ja bólem, goryczą pijany.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>I złość wilcza, co z oczu wam świci.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Ty strachem napiętnowany.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1spdll797wr6uev5lgcbn0op2h0glf7 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/20 100 747538 3139939 2813206 2022-07-27T19:50:14Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Żeście sami mienie mi sprzedali.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Żeś mię gnębił biedaka, — lichwiarzu.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Żeście własną sprzedali rodzinę.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Żeś mi dziecko pohańbił w niewoli.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Żem przygarnął sierotę dziewczynę.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Że ssiesz wszystką jej pracę i siłę, jakeś ze mnie wyssał własność moję.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>To ją zabierz i idź przedajniku.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Musisz zwrócić jej wszystko zgrabione.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Więc niech z ciebie zedrze, coś przetrwonił, coś pod płotem gnił.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::::A Bóg mię chronił. Bóg mię chowa i mścić się pozwoli.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Chcesz pomsty?</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> f67xep1cr4yxzpxhwatvkpabtlapze2 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/21 100 747539 3139940 2813207 2022-07-27T19:51:41Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::Ja cię mam w sieci.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Kajdan na ręce? —</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::::Chcę tobie kajdany.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Jak mię ty sięgnąć chcesz?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::::::::I ty masz dzieci!</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Dzieci!? Słuchajno, ty szczwany; bo się język do mowy nie kleci. Ja już gotów największe ofiary dla dzieci...</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::A ja chcę kary! —</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Co ty wiesz?! Czego żądasz!?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::::::::Zapłaty!!</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Dam ją, jakem nad cię bogaty. Bierz...</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::Przyjmę tylko w równości. — Czasy przyszły, że jako przed laty,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1bmyze3kf6vxu1okasxv7o81ju5w2hh Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/22 100 747540 3139942 2813208 2022-07-27T19:54:00Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><poem>my ze sobą gadamy w szczérości. Tyś mnie zgrabił! —</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::::::Tyś na mnie nastawał!</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Chciałem zabić.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::::Więc miałeś więzienie.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A w więzieniu znalazłem sumienie: jakto tyś mą duszę zaprzedawał, jak ja tobie oddałem chudobę i rodzinę i dziecko i mienie.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Mam papiery.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::Krzywdy dokumenta.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Dałeś rękę.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::A ot niech przeklęta!</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Ty, — no — choćby to i słuszność twoja, to, co z tego? — Ty się tak nasrożył, jak kot dziki, — a ty kot chowany. Tyś mnie wspomniał karę i kajdany i mówisz, nie chcesz na rękę pieniędzy?</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> de5guqzj4iyf516l8xk0m00897zjjnc Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/23 100 747541 3139943 2813209 2022-07-27T19:55:50Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Nie chcę.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>::::A tyś je zawsze brał.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::::::::To ja się podlił.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>A teraz ty co?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::Ja się wymodlił; tak mocno w piersi bił, serce rozkroił i czytał w nim, jak z ukazu: coś ty człowieku jest, — coś jest, i ja się uzbroił na ciebie. — Widzisz tu, medalik święty u różańca, aż z Bohorodczanów, na odpuście.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>::::::Blaszka.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::::::A ten wzięty z Rohatyna.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Cóż to wszystko?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::::Wszystko poświęcane na czarty, złe duchy, złoczyńce, kiedy zejdzie śmiertelna godzina.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pqb7rfxmcv8vawfxj7jenks2s1ljhyg Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/24 100 747542 3139945 2813211 2022-07-27T19:57:55Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Ty sam jak stary czort.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::::::Ja czort święcony. — Doczekasz ty, — jaką ja niedolę na cię zwlokę, — za moją sromotę i za córkę, za dwór, łąki, role; że ty pójdziesz, tułacz, kij tułaczy w rękę. — Ty... poznasz, co znaczy nieszczęście, — bo nieszczęście to ja. Ja tu w domu. —</poem> {{c|''(oddala się w sień i znika)''}} {{c|NATAN|przed=10px}} {{c|''(wchodzi ze sieni)''}} {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Czy skończyłeś te twoje konszachty?</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Z Jewdochą?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::::Nie z Jewdochą.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Popisałem już wczora kontrakty.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Żebyś ino nie odszedł z darmochą.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Jakto?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::Że się wadzisz z tą płochą.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> knvzz8ectz88hjjbf5vqpy5m3j17dhi Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/25 100 747693 3139946 2813214 2022-07-27T20:00:50Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|NATAN|przed=10px}} <poem>No już ona nie zda.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::::::Zdadzą inni.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Stary?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::Myśmy powinni się strzedz.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::::No, tego pijaka.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>...Ojca!</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Ojciec?! To jego trza kupić.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Nie można. A ty się ogłupić dziewce nie daj.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::::::To jedno potrzeba: żeby oni oboje nie mówili ze sobą.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} {{c|''(podstępnie, z wahaniem)''}} <poem>:::::Trza tejże chwili jechać. —</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>No a — co z nią? — —</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::::::::Z nią się zgodzić.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nvtvwbod7txmki0pbq39v32w7w1cgl5 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/26 100 747695 3139950 2813215 2022-07-27T20:02:21Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Jak się zgodzim...</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>::::::::To nie będzie szkodzić.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>No to zmilknie. Potem ja wyjadę.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Może stary wróci do więzienia znowu? — —</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::::::Ino, że jak tu tę zdradę przygotować...?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Trzeba myśleć... —</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::::::::Obmyśleć.</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>::::::::::::::Wykonać.</poem> {{c|NATAN ''(nagle)''|przed=10px}} <poem>Ja...?!</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::Ty! — !</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>:::::::A rzecz przysądzić...?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::::::::::::::...Innemu.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rbwurpcapxz1hpv8rul3fxzgxo6vqvn Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/27 100 747696 3139951 2813220 2022-07-27T20:04:09Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Komu!?...!</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>:::::Juści niewinnemu.</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>To nic. — Macie ojciec kogo?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Tybyś więc, —?! — ?</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>::::::::::Juści, — no a czemu?</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>Ty się nie ulękniesz w czynie?</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>Nie. — —</poem> {{c|SAMUEL|przed=10px}} <poem>::::::A Bóg...?</poem> {{c|NATAN|przed=10px}} <poem>To chwilę — a potem strach minie.</poem> {{c|''(oddalają się do alkierza)<br>(ze sieni wchodzi Dziad i Jewdocha)''}} {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>...Jéwdocha!?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>:::::::A no juści Jéwdocha.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A wiesz ty z czém ja przychodzę?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Coś się ze starym swarzycie?</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rag6lyts718zrr7aivo472itsuzdu43 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/28 100 747697 3139953 2813225 2022-07-27T20:05:50Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Ja cię chcę kupić.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Zaś wam ta znowu po dziwce?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A wiesz ty, że oni są chciwce, choćby cię z duszy ołupić?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Ano są moje panowie.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A wiesz gdzie twoi ojcowie — ?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Cóż wam to o ojców się pytać przyszło? — ...Pomarli matusia.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A ojciec...?</poem> {{c|{{Korekta|JFWDOCHA|JEWDOCHA}}|przed=10px}} <poem>::::::Matuś poklęli.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Ojca!?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>::::Na czarciej służbie.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Niemów, — psie!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o5tg9ebkxjdhwl4arb0x2ccxhm439n5 Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/29 100 747699 3139954 2813229 2022-07-27T20:07:42Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>::::::::Wy co, stary sęku? Do mnie — — — ?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>...Jak ja na ręku niańczył dońkę...</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>A — ...co? — Wyście znali ojców, — żeście ojcowali?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A ty była zamożna, bogaczka.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>A co, — — gdzie? —</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::::::::Tu, na tym dworze.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>A dzisiaj ja posługaczka licha.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::Gaździonka!!</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>:::::::::...A może. —</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>I tobie się nie cnie?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>:::::::::Bom nie znała a choć co wspomnę niekiedy,</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 82ixr8009yqlyndky39988gc3u97geg Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/30 100 747700 3139955 2813230 2022-07-27T20:09:10Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><poem>to się widzę tu u proga mała, wylękła, — co ktoś mnie goni, ot tak z ręką na mnie zamierzoną; chce tłuc i z taką czerwoną twarzą, co ogniami pała, — — ktoś mój,... tobym rękę dzisiaj całowała, co mnie biła,... bo swoja...</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Dziecko!!!</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>:::::To wy!! — ?</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::::::...Ty poznała!</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Ja nic nie wiem i cóż mi poznanie? Co mi dawne, co mi spominanie? Człowiek ślęczy i próżne łzy roni, co się stało, już się nie odstanie.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Można się mścić.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>::::::::Komu wola.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Ty możesz.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>::::::A ja nie mściwa.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> bjc1np5z5pbtqzbmvo6qjgnue1r6rix Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/31 100 747701 3139957 2813234 2022-07-27T20:14:47Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Choćby o tę krzywdę twoję.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>O moją, to ja wiem, — to prawo moje.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A ty, ty, — ty się sprzedała!!</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} {{c|''(z mocą, groźnie)''}} <poem>Nie!!!</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::Ty podła, ty...</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} {{c|''(cicho)''}} <poem>::::::::::— — — Ja kochała. —</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>A ty wiesz okrutna przeklętnico, coś wyrzekła? — Kogo ty kochała? Że ty nie warta żyć?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>:::::::::Widać nie warta. Bo to moje życie jedna nędza. Ino mi choć miłość co dała, kochająca, — żem dziś pokutnicą. — A tam to mi droga otwarta.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Z kościoła cię wyżenie ksiądz, bo ja ciebie oskarżę do księdza.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h8bfc5hurriwkoot5z406t6p94rijyr Strona:PL Wyspiański - Sędziowie.djvu/32 100 747702 3139958 2813236 2022-07-27T20:16:14Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Skarżcie.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::Aż ty na kościelnym progu, wypchnięta będziesz się wić, — niewstająca, aż kiedy się Bogu spodoba.</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>::::Ja niechcę żyć! —</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>Ty bluźniercza, ty się chcesz uchylać od życia, imać noża, powroza?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>A chcę.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>::::Jakim ty czołem?</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Spokojna.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::Potępiona, o zgroza!</poem> {{c|JEWDOCHA|przed=10px}} <poem>Nie groźcie wy mnie księdzem, kościołem, bo jakbyście grozili nad trupem, nad grobową przykopą i dołem. Już nie długo mnie.</poem> {{c|DZIAD|przed=10px}} <poem>:::::::::Dyablim łupem chcesz być, chcesz iść w zatracenie?</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rar30psl9w9qwi0cynixflamycewykm Szablon:IndexPages/PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu 10 790697 3140188 2381927 2022-07-28T11:02:33Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>356</pc><q4>0</q4><q3>4</q3><q2>0</q2><q1>338</q1><q0>14</q0> qch4miizh03jrrp9ooarbo3hjq567nk Strona:PL Daudet - Mała parafia (tłum. Neufeldówna).djvu/10 100 790738 3140167 2326186 2022-07-28T10:42:50Z Seboloidus 27417 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude><br><br> {{c|Дозволено Цензурою. <br> Варшава, 24 Декабря 1894 года.}} <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> onq7n6lhe7upuq7vf6kzlc3o0392ug2 Strona:PL Strindberg - Samotność.djvu/76 100 792647 3140039 2639568 2022-07-28T08:11:22Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}Gdyśmy wjechali w Djurgärden, spotkała się ta fala z drugą, dążącą w przeciwnym kierunku; fale te przeszły obok siebie, nie widząc się wzajem, nie krytykując swoich tualet i twarzy, gdyż dobrze wiedzieli, że wszyscy wyglądają jednakowo — ale na mnie patrzyli wszyscy. Teraz, jadąc w pośród dwóch szeregów, zmuszony byłem patrzeć na jednę z dwóch stron i przykro mi się zrobiło, czułem się opuszczony; tęskniłem do widoku jakiejś znajomej twarzy, zdawało mi się, że uspokoiłoby mnie przyjazne lub chociażby znajome spojrzenie ludzkie, ale nie spotkałem nikogo.<br> {{tab}}Gdyśmy przejeżdżali koło Hasselbakken, myślą znalazłem się wewnątrz, w ogrodzie: tam z największą pewnością siedzi ten lub ów z moich znajomych.<br> {{tab}}Zbliżaliśmy się ku błoniom i nagle przemknęło mi przez głowę, że właśnie tu muszę spotkać tego człowieka, {{Rozstrzelony|musz}}ę. — Dlaczego? — nie potrafiłbym powiedzieć, ale łączyło się to ze straszną tragedyą z mojej młodości, która zgubiła całą rodzinę a czego skutki odczuły nawet dzieci. W jaki sposób skojarzyła się u mnie ta tragedya z błońmi Djurgärdenu, nie umiem stanowczo określić ale przypisuję to skojarzenie myślowe widokowi katarynki z obrazami, które przedstawiały morderstwo wśród strasznych okoliczności, gdzie zamordowany był niewinny, lecz pozory przemawiały przeciw niemu...<br> {{tab}}Nie omyliło mnie przeczucie! Ten sam człowiek a raczej syn jego, obecnie siwiuteńki, poważnie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> j5ijysyovgesdtj3kbozuehzzcie9rg Strona:PL Waleria Marrené-Mężowie i żony 115.jpeg 100 798810 3140001 2777792 2022-07-28T07:26:19Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>{{pk|gazo|wych}}, gasiła białością narcyzy wpięte we włosy, a na tem tle, odcinały się wyraźnie małe, pełne, krwiste wargi, których uśmiech miał coś spragnionego i nienasyconego razem, z po za ciemnej purpury ust, ukazywały się za każdym słowem, dobrze szpiczaste zęby, niemiłosierne zęby, przypominające kształtem i białością drapieżne zwierzęta co zdawały się gotowe kąsać i rozrywać, harmonizujące z kolorem ust, z matową białością lica, i z tajemniczym wyrazem spojrzenia.<br> {{tab}}Piękność ta miała jakiś charakter wyzywający i narkotyczny zarazem, snadź te oczy mogły upoić tych, coby śmieli spoglądać długo w ich głębie, odjąć im pamięć, wolę i siłę, spowić więzami namiętności, pociągnąć, rzucić gdzieby chciały i z ludzi uczynić niewolników; taką musiała być Dalila zwyciężająca Samsona, lub mitologiczna Cyrcea, zamieniająca jednem skinieniem rycerzy w zwierzęta.<br> {{tab}}Ta kobieta miała ich potęgę, ich zimną stanowczość, a może i dziecinne okrucieństwo istot nieświadomych i samolubnych; wszystko to stało wypisane w jej rysach.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lp2232d8x55ummmte4tvquzjfm3159x Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/42 100 819702 3139800 2521535 2022-07-27T13:42:39Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{Numeracja stron|38|}}</noinclude>wpatrywał się z pod oka w sąsiada, a ręka jego zbliżała się chyłkiem, powolusieńku do pięknego łańcuszka. I zanim Dżim miał czas zatrzymać jego ramię, schwycił przedmiot swego pożądania z zadziwiającą zręcznością.<br> {{tab}}Nieszczęściem dla siebie w tejże chwili zobaczył z boku swego ojca ze wzrokiem utkwionym w niego. Nie mógł opanować ruchu przerażenia, a wówczas gość z prowincji, szarpnięty niebacznie, spostrzegł kradzież.<br> {{tab}}— Złodziej! Złodziej! — zaczął krzyczeć potężnym głosem.<br> {{tab}}— Łapać złodzieja!<br> {{tab}}I byłby napewno złapał Boba, gdyby nie stary Dżim, który odepchnął go tak gwałtownie, iż stracił równowagę. Korzystając z tej chwili, Dżim schwycił sam swego syna za kołnierz i pchając go przed sobą z niepohamowaną siłą, wyciągnął go z tłumu, poczem zaczęli uciekać co sił w nogach.<br> {{tab}}Tłum niepokoił się, nie wiedząc, o co chodzi. Nadbiegło dwóch policjantów ale nikt nie mógł im dać objaśnienia, gdy Maks Lamar, w poszukiwaniu śladów Dżima, znalazł się na miejscu wypadku. W jednej chwili zorjentował się, o co chodzi. W oddali zobaczył uciekających Dżima z synem.<br> {{tab}}— Prędzej! Prędzej! gońmy tych ludzi! — krzyknął, pokazując zbiegów policjantom.<br> {{tab}}Wówczas obydwaj, oraz doktór, puścili się w pogoń. Pobiegła za nimi również grupa ochotników z publiczności, ale wkrótce zaczęli, zadyszani i zmęczeni, odpadać jeden za drugim.<br> {{tab}}Dżim pchając ciągle przed sobą młodego rzezimieszka, który niezadowolony ze swej niezgrabności i przerażony ukazaniem się ojca słuchał biernie, przebiegł całym rozpędem parę ulic.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> du7yabufrsrexovss0ijqyccu9f662a Strona:Heraldyka (Kochanowski).djvu/58 100 821940 3140203 2420388 2022-07-28T11:21:05Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" />{{c|– 52 –}}</noinclude>heraldyczne, odpowiadające zarówno modzie i poczuciu smaku jak i szerokiej skali potrzeb rycerstwa.<br> {{tab}}Wogóle biorąc, kategorya starodawnych herbów tematowych, pozbawiona w klasycznym okresie heraldyki środków symbolizujących dostatecznie udostojnienie godeł, składała się z dwóch tylko, i to względnych, działów.<br> {{tab}}Pierwszy objął t.&nbsp;zw. {{Rozstrzelony|herby mówiące}} (''les armoiries parlantes, Redende Wappen''), t.&nbsp;j. te, których tematy nazwane właściwem mianem, wyrażały nazwiska ich właścicieli, np. gwiazda na skale = ''Sternfels'', brzmienie, wyrażające nazwę herbu i rodziny zarazem; róg na kamieniu = ''Cornepierre'' (j.&nbsp;w.) i&nbsp;t.&nbsp;p. Herby takie, rodzaj rebusów uchodziły w heraldyce za okazy gorszego smaku.<br> {{tab}}Dział drugi obejmuje wszystkie inne herby przedmiotowe, które wraz z mówiącemi posiadały w heraldyce jedną wspólną, a poniekąd lekceważącą je, nazwę: ''Figures ordinaires des corps naturels, Gemeine Figuren'', lub, w miarę charakteru tematów: ''figures {{pp|arti|ficielles}}''<noinclude></noinclude> i1cjn118cqi96nqwebus29w0qh2vzbn Strona:Heraldyka (Kochanowski).djvu/61 100 821943 3140185 2420385 2022-07-28T10:59:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" />{{c|– 55 –}}</noinclude>{{Rozstrzelony|{{pk|właści|wych}}}} figur heraldycznych, {{Roz*|przechodzące przez środek tarczy,}} a składające się z t.&nbsp;zw. w języku heroldów: ''pal'', ''Pfahl'' (słup, a właściwie pasmo pionowe); ''fasce'', ''Balken'', ''Querbalken'' (pasmo poziome); ''bande'', ''rechter Schrägbalken'' (pasmo skośne, wychodzące z prawego górnego węgła tarczy) i ''barre'', ''linker Schrägbalken'' (pasmo wychodzące z lewego jej węgła), oraz z najprostszych ich połączeń: ''сroix'', ''Kreuz'' (krzyż prostokątny, powstały z połączenia ''pal'' i ''fasce'') i ''sautoir'', ''Schragkreuz'' (skrzyżowanie ''bande'' i ''barre''). Wszelkie połączenia inne należały do wyjątków.<br> {{tab}}Na {{Rozstrzelony|poddział drugi}} złożyły się motywy następujące: ''chef'', ''das Haupt'' (pasmo poziome, graniczące na całej linii z górną ramą tarczy); ''bordure'', ''Einfassung'', ''Bord oder Bordure'': dwie tarcze koncentryczne; mniejsza umieszczona wpośrodku większej i identyczna z nią co do kształtu, a zarysowana równolegle do jej brzegów w odstępie, wynoszącym <sup>1</sup>/<sub>5</sub> szerokości górnej ramy tarczy głównej. Tło tej osta-<noinclude></noinclude> tdpbx4anrl3aya0y9mecgb89xyug1o1 Strona:Heraldyka (Kochanowski).djvu/63 100 821945 3140204 3031667 2022-07-28T11:21:40Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" />{{c|– 57 –}}</noinclude>czyli «orle». Trescoeur, figura również czysto francuska, różni się od «orle» tem tylko, że ramę drugiej z kolei tarczy zdobią w niej lilie heraldyzowane.<br> {{tab}}Nakoniec do tegoż poddziału należy tak zwana ''giron'', figura używana przeważnie we Francyi, a przedstawiająca jednobarwny ostrokąt, który z podstawy, tkwiącej w prawym górnym węgle tarczy, dosięga wierzchołkiem swoim jej środka. Później zaliczono również do tego poddziału t.&nbsp;zw. ''pairle, Deichsel, Schächerkreuz, Gabel'' (pole tarczy rozczłonkowane przez figurę, mającą kształt litery '''Y''', umieszczonej w położeniu właściwem, a dotykającej kończynami wszystkich ram tarczy); ''gousset, volles Schächerkreuz'' = ''pairle'', w którem barwa górnego kąta, powstałego z rozwidlenia litery '''Y''', zlewa się całkowicie z barwą samej «litery»); ''pile'', Sparren (= «chevron», pasmowy lub pełny, który wierzchołkiem swoim dotyka środka górnej ramy tarczy), a wreszcie canton, figurę przeważnie francuską, przedstawiającą mały (= <sup>1</sup>/<sub>9</sub> powierzchni tarczy),<noinclude></noinclude> eqz7lfi8fpt10kpwxeikiux4f6ap3zz Strona:Heraldyka (Kochanowski).djvu/82 100 821964 3140201 2420429 2022-07-28T11:20:03Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" />{{c|– 76 –}}</noinclude>{{tab}}Czuby te, zarówno tautologiczne (fig. 21), jak i zwyczajne (fig. 20) stały się {{Rozstrzelony|klejnotami}}<ref>Rozpowszechniony u nas zwyczaj nazywania ''całego herbu'' klejnotem, jest ze stanowiska heraldycznego {{Korekta|błędny,|błędny.}}</ref> z chwilą, kiedy wraz z hełmem spoczęły nad tarczą herbową: kiedy stały się częścią herbu. Wszelako heraldyczna ta instytucya uległa na Zachodzie poważnemu zróżniczkowaniu. W Anglii i we Francyi przyjęły się głównie hełmy bez klejnotów, a klejnoty zapanowały przeważnie w Niemczech, skąd się i do Polski dostały, ulegając tutaj wszystkim konsekwencyom niezrozumianego naśladownictwa.<br> {{tab}}Zanim instytucyę hełmów i klejnotów heraldycznych poruszymy bliżej, nadmienić musimy, że, jeżeli nie ich pojawienie się, to przynajmniej rozpowszechnienie, towarzyszyło {{Rozstrzelony|schyłkowi}} najdawniejszego, {{Rozstrzelony|klasycznego}} okresu w rozwoju heraldyki. Jednakże logika stylowa i kolorystyczna, tkwiąca w jej podstawach, spra-<noinclude></noinclude> gj8fb90zxusw4d7kjp5hsuec7656anw Strona:Heraldyka (Kochanowski).djvu/95 100 821977 3140189 2420479 2022-07-28T11:04:39Z Seboloidus 27417 dr, lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Ankry" />{{c|– 89 –}}</noinclude>skich (bo indygienatowe całkiem pomijamy), jak: {{Roz*|Awdanieс,}} {{Roz|Кotwiс}}z(?) {{Roz*|Osmoróg, Tarnawa}} (v. Nabra), {{Roz*|Wсzele,}} {{Roz|Łagod}}a(?), {{Roz*|Zabawa, Zaręba, Ćwieki,}} a z późniejszych herby: {{Roz*|Czyrmeńskich, Sicińskich,}} ks. Fedora Korybutowicza, {{Roz*|Kos, Wyszкota,}} oraz herby {{Roz|Ziemi Przemyskiej i Kapituły Lwowskiej,}} przedstawiają spaczone, lub nawet {{Roz*|klasyczne figury heraldyczne.}}<ref>Piekosiński: «Heraldyka».</ref><br> {{tab}}Poszły później za temi wzorami i niektóre rodziny szlachty ruskiej<ref>Tamże fig. 625.</ref> pomimo że jej ogół wytworzył sobie przeważnie godła mono- lub anagramowe. Co zaś do znakomitszych herbów polskich średniowiecznych, to, jakkolwiek trzymały się one wogóle od figur heraldycznych zdala, od wyjątków wolne nie były. I tak: pieczęć komesa Tomisława z Mokrska h. Jelita z r.&nbsp;1316,<ref>Tamże fig. 93.</ref> i Mszczuja z Chrzelowa z r.&nbsp;1323<ref>Tamże fig. 131.</ref> przedstawia-<noinclude></noinclude> nuf1jxoi22coxqswivcfzpx28uj8g1s Strona:PL Stendhal - Pustelnia parmeńska tom I.djvu/57 100 822158 3139823 2428698 2022-07-27T14:04:54Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Maire" /></noinclude>armat, zdawało mu się, że słyszy o wiele bliższe strzały: nic nie rozumiał.<br> {{tab}}W tej chwili generałowie wraz z eskortą zjechali w dróżkę, pełną wody.<br> {{tab}}Marszałek zatrzymał się i znów wymierzył lornetę. Tym razem Fabrycy mógł mu się przyjrzeć dowoli; był to jasny blondyn z dużą czerwoną twarzą. Nie mamy takich twarzy we Włoszech, pomyślał. Ja, taki blady, z ciemnemi włosami, nigdy nie będę doń podobny, dodał ze smutkiem. Dla Fabrycego, słowa te znaczyły: „Nigdy nie będę bohaterem“. Popatrzył na huzarów: z wyjątkiem jednego, wszyscy mieli płowe wąsy. Gdy Fabrycy przyglądał się huzarom z eskorty, oni też patrzyli na niego. Zarumienił się; aby ukryć zmieszanie, zwrócił głowę w stronę nieprzyjaciela. Były to długie szeregi czerwonych ludzi, ale — co go mocno zdziwiło — zdali mu się bardzo mali. Długie ich linje — pułki czy dywizje — widziały mu się nie wyższe niż płoty. Szereg czerwonych jeźdźców przybliżał się ku dróżce, którą marszałek i eskorta posuwali wę powoli, chlupiąc w błocie. Dym nie pozwalał nic rozróżniać przed sobą; od czasu do czasu, na tej białej mgle, odcinały się sylwetki ludzi w galopie.<br> {{tab}}Nagle, od strony nieprzyjaciela, Fabrycy spostrzegł czterech ludzi nadjeżdżających pędem. — Aha! atakują nas, pomyślał; naraz ujrzał, iż dwaj z tych ludzi rozmawiają z marszałkiem. Jeden generał ze świty puścił się galopem w stronę nieprzyjaciela, wraz z dwoma huzarami z eskorty i czterema przybyłymi. Po przebyciu małego kanału, Fabrycy znalazł się obok wachmistrza, który wyglądał bardzo dobrodusznie. — Muszę doń zagadać, pomyślał; może przestaną się na mnie gapić. Długo ważył słowa.<br> {{tab}}— Proszę pana, pierwszy raz widzę bitwę, rzekł wreszcie; ale czy to prawdziwa bitwa?<br> {{tab}}— Coś niby. Ale kto ty jesteś?<br> {{tab}}— Jestem bratem żony kapitana.<br> {{tab}}— A jakże się ten kapitan nazywa?<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8i8407itu672x0qrfk31ut7eueacdxi Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/140 100 857782 3139798 2522744 2022-07-27T13:41:22Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{Numeracja stron|136|}}</noinclude>tak silny, że biedna kobieta upadła bez przytomności na ziemię. Nieznajomy oglądnął się, a nie widząc nikogo, wyskoczył znów przez okno, które zamknął z zewnątrz.<br> {{tab}}Kiedy Flora i Maks Lamar znaleźli się w miejscu umówionem z dyrektorem Redmon, uwiadomili go natychmiast o nowej kradzieży popełnionej przez kobietę, poczem, po krótkiej naradzie, wszyscy troje zajęli stanowiska w sieni przy wyjściu, a to w celu obserwowania wychodzących gości. Nie zauważyli jednak nic nienormalnego i Klara Skinner przeszła obok nich niespostrzeżenie.<br> {{tab}}Awanturnica z całą bezczelnością podniosła obie ręce do kołnierza...<br> {{tab}}Kiedy wszyscy wyszli, John Redmon spojrzał na doktora z rozpaczą.<br> {{tab}}— Niestety! wszystko przepadło! Nie znajdziemy już nigdy złodzieja.<br> {{tab}}— Nie zobaczę już mojego naszyjnika! — szepnęła zmartwiona Flora.<br> {{tab}}Biadania te przerwał krzyk, pochodzący z górnego piętra hotelu. Krzyk okropny, zrozpaczony, nie krzyk przerażenia czy bólu fizycznego, lecz wołania człowieka, dotkniętego nagłem nieszczęściem.<br> {{tab}}Wszyscy zadrżeli.<br> {{tab}}— Co się jeszcze stać mogło? — zawołał John Redmon. — Już na schodach słychać było kroki przyspieszone i jakiś grubas we fraku, z oczami, wychodzącemi z orbit, o twarzy śmiertelnie bladej, słowem doskonały obraz zgnębienia, przerażenia i rozpaczy, przeskakując po cztery stopnie rzucił się na dyrektora.<br> {{tab}}— Panie Redmon! Szkatułka! moja szkatułka! Skradziono mi moją szkatułkę z biżuterią! Jestem zgubiony!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fzt6d4k06eyb1n9pn0q4vsmsb946k8y Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/113 100 869531 3140157 2534819 2022-07-28T10:30:35Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Głos mu zadrżał, przerwał, odwrócił się od księdza.<br> {{tab}}Ksiądz dodał:<br> {{tab}}— I dobrą nowinę — Ewangelię (τἡν εὑαγγελίαν).<br> {{tab}}— Oczywiście — potwierdził dziedzic — to wszystko nieszkodliwe, bo takie jest posłanie waszej Unii greckokatolickiej: przystań dla nieustannych nowin ze wschodu, „ex oriente...“<br> {{tab}}Ksiądz patrzył nań uważnie, a dziedzic zasmęcił się i mówił:<br> {{tab}}— Niestety, później Unia zatchnęła się naszą polską krótkowzrocznością bez serca. Może zatem nic dziwnego, że sami unici, uważając ją prawie za Kościół narodowy, zwęzili ją poniekąd. Czyżby zapomnieli o posłannictwie?<br> {{tab}}Ksiądz zmarszczył się.<br> {{tab}}— Czyż źle katolicyzujemy i cywilizujemy nasz naród? Jakież inne posłannictwo ma pan na myśli?<br> {{tab}}— To tylko jedna strona, bo chodzi dosłownie o Unię, a nie o przewagę jednej organizacji nad drugą. Dlatego może nasz kuzyn książę nie stał się dotąd unitą.<br> {{tab}}Tymczasem Tanasij poważny, nawet ponury, powlókł się powoli ku progowi werandy. Stanął na progu, skłonił się Kropiwnickiemu. Niezwłocznie córka i zięć wygramolili się zza stołu, pocałowali się z ojcem w milczeniu a z namaszczeniem, po czym znów usiedli. Diak Kropiwnicki uśmiechał się do Tanasija przez smętek jak przez mgłę.<br> {{tab}}Towarzysze Tanasija, stąpając powoli za nim, zatrzymali się przed progiem. A dziedzic mówił półgłosem do księdza:<br> {{tab}}— Właściwie szkoda, że i nas tu nie posadzili. Tu mi się najlepiej podoba. Ten basen szklanny coś mi przypomina. W pobliżu Neapolu jest mieścina nad samym morzem. Nic tam zresztą nie ma ciekawego, tylko szklanny bazar dla turystów, a raczej dwa bazary w szklannej hali. Na lewo istna fabryka świętych, pomniki dla kaplic i dla grobów. Wybór niezwykły. Od lalek aż do postaci wielkości człowieka, dzieci, aniołki, opiekuńcze duchy, męczennicy w torturach i święci w promieniach. Na prawo specjały regionalne: muszle, tęczowe raki, kraby, ostrygi, rozgwiazdy i jeże morskie. Wszystkie przysmaki z wnętrzności morskich wyciągnięte dla podniebienia i dla brzucha. Cały pawilon szklanny wypełniony barwą morza jak tutaj barwą nieba, a na prawo widać przez szkło ciasną zamkniętą uliczkę w kształcie litery V, opadającą ku morzu. Jest tam jakiś cmentarzyk klasztorny. Trumny stojące w szeregu<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 3hwhpm888u7v9axmc5uy3eyys68owye Strona:PL Władysław Orkan-Poezje Zebrane tom 2.pdf/169 100 884908 3140040 2781670 2022-07-28T08:12:06Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|{{roz|Z CZASOPISMA|1.0}}|w=130%|przed=1em|po=2em}} <section begin="169.1"/>{{***|przed=1em}} <poem> Filistry, strojni odświętnie, Mają na łące zabawę; Pobekują i skaczą namiętnie, Jak capki, puszczone na trawę. Podziwiają przy dobrej swej tuszy: {{wiersz|5}} Jakie to wszystko romantyczne! Łowiąc swymi przydługimi uszy Pogwizdy szpaków liczne. Spuszczam na okna kotary, Zasłaniam każdą szczelinę; {{wiersz|10}} Moje znajome mary Przychodzą do mnie w gościnę. Miłość umarła się jawi, Przychodzi z królestwa śmierci, Siada koło mnie i krwawi {{wiersz|15}} Serce, spękane w ćwierci. </poem> <br><br> <section end="169.1"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 5m9mrjtisc1mtodhbbpuj7mzu4ixd4c Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/135 100 884966 3140223 2571461 2022-07-28T11:44:02Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Electron" /></noinclude>bliskości, jak się obecnie znajdował, przedstawiał się niby ogromna kula, a pierścienie, otaczające go ciemnym pasem, zwiększyły jeszcze jego blask i objętość.<br> {{tab}}Z pierwszym brzaskiem dnia, kule ogniste spadły na powierzchnię wody, pogasiły swe światło i znikły w głębi.<br> {{tab}}Słońce ukazało się, z niesłychaną szybkością wybiegło wysoko, świecąc jasno i równo jak na ziemi pod równikiem i malując niebo najcudniejszemi barwami. Bieg wody wyniósł ich z cieni nadbrzeżnych i brzegów błotnistych; znajdowali się teraz w okolicy otwartej, otoczonej wzgórzami. Przybyli do brzegu, wysiedli i dzięki wczorajszemu polowaniu, zjedli doskonałe śniadanie.<br> {{tab}}Podczas gdy myli noże w wodzie, spostrzegli dużą, płaską meduzę w miejscu dość płytkiem. Była tak przezroczystą, że przez jej ciało można było widzieć piasek na dnie rzeki.<br> {{tab}}Ponieważ zdawała się być uśpioną, Bearwarden dotknął jej pręcikiem. Meduza skurczyła się, a stając się kulistą, wypłynęła na powierzchnię, potem zwolna wzniosła się do góry, a pomimo jasności słonecznej wydała z siebie lekki blask.<br> {{tab}}— Ach, — zawołał Bearwarden — wszak to jeden z naszych błędnych ogników; ciekawy jestem, co teraz zrobi. Nie pojmuję doprawdy, jakim sposobem utrzymuje się w powietrzu, nie mając nie tylko skrzydeł, ale nawet śladu jakichkolwiek nóg; jeżeli przecież mogła zanurzyć się w wodzie i tym sposobem rozepchnąć ją na objętość swego ciała, musi mieć przynajmniej tyle, co woda ciężkości.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1gy9wrhimh5w0pijifpsi22s2xo4o7c Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/153 100 885305 3140162 2572043 2022-07-28T10:35:59Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Electron" /></noinclude>kali często pagórki z samych kości zwierzęcych, były to zapewne szczątki poległych w walce między sobą potworów. Ogromne, mięsożerne rośliny przedstawiały się niby grube pnie o otwartym wierzchołku, mogącym z łatwością pochłonąć całego człowieka; niezliczone mnóstwo wężów zalegało w około nich ziemię.<br> {{tab}}— Dziwi mnie to — rzekł Bearwarden — że węże sykiem swoim nie odstraszają zwierzyny od tych zdradzieckich roślin?<br> {{tab}}— Wężom nic nie zależy na ocaleniu życia tym ofiarom, przeciwnie korzystają one z resztek uczty, bardzo być może, że dlatego kryjąc się w pobliżu podczas dnia, w nocy dopiero tu przypełzają, a może też służą za przynętę niektórym czworonogom jak jelenie lub daniele, które lubią zabijać je, tratując kopytami — odpowiedział Cortlandt.<br> {{tab}}Po północy znalazłszy się na polance wśród lasu, wypoczęli przez pół godziny. Ale o świcie byli już na nogach, dążąc dalej w drogę ku pozostawionemu statkowi.<br> {{tab}}Gdy słońce wzbiło się wysoko, nagle zobaczyli, jak jeden z księżyców dążył ku niemu w prostej linii; za chwilę musiało nastąpić zaćmienie słońca.<br> {{tab}}— Wszystkie księżyce — rzekł Cortlandt — obracają się na linii prostopadłej z równikiem Jowisza, a zatem mieszkańcy tej planety miewają bardzo często zaćmienia słońca i księżyca; jeśli my widzimy je dzisiaj dopiero po raz pierwszy, to tylko z powodu, że jesteśmy poprostu dość oddaleni od równika.<br> {{tab}}Podróżni zatrzymali się, obserwując zjawisko; słońce przechodziło przez wszystkie fazy zaćmienia, takiego samego, jak na ziemi widzieć je można w wypadkach po-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mnvlb8gmd5gtzr9r9nrvzcjy2fm58it Strona:PL Astor - Podróż na Jowisza.djvu/156 100 885323 3140218 2572066 2022-07-28T11:41:39Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Electron" /></noinclude>{{tab}}Strzelcy unikali zręcznie strasznych, grożących im nożyc, gdyż potwór pomimo utraconej jednej nogi, porzuciwszy szczątki nosorożca, z wściekłością posuwał się do nich. W tem kula Ayrault’a drugą utrąciła mu nogę; padł potwór, a celnie wypuszczona kula przez oko dostała się do mózgu i tam rozpękłszy, sprawiła śmierć niezwłoczną.<br> {{tab}}— To polowanie było ze wszystkich najniebezpieczniejsze i najobfitsze w wrażenia. Zwierzę, obdarzone taką siłą i zręcznością, przy tak silnym pancerzu...<br> {{tab}}— Jedynie tylko kule wybuchowe mogły przeniknąć skórę i pozbawić życia tego strasznego potwora.<br> {{tab}}— Trzeba przyznać — rzekł Cortlandt — że to jest najosobliwsze i najniebezpieczniejsze zwierzę ze wszystkich, jakie dotąd spotkaliśmy w naszej wycieczce. Przy całej złośliwości owadu, posiada członki i siłę ogromnego czworonoga. A jednak co do budowy, przypomina zupełnie wojującą mrówkę afrykańską. Kto wie, czy wszystkie nasze owady nie miały kiedyś postaci równie groźnej; dopiero z biegiem czasu i ze zmianą warunków klimatycznych, powoli wyrodniejąc przez lat setki tysięcy, doszły wreszcie do tych drobnych postaci, zachowały jednak pierwotną złośliwość. Prawdopodobnie popłoch wśród lasu był spowodowany przybyciem kilku lub kilkunastu mrówek, groźnych wszystkim zwierzętom, prócz jednego żółwia, którego skorupa od wszelkiej broni napaści.<br> {{tab}}— A teraz, wierzcie mi przyjaciele — powiedział Bearwarden — możemy poprzestać na tem, co udało nam się zbadać dotąd; prawdopodobnie flora i fauna Jowisza nie wiele już innych przedstawia odmian. Ostatnia nasza<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fm8uduv53evmvzpzjeupe7qj2zoib8m Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/29 100 895244 3140118 3084688 2022-07-28T09:46:46Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{f|align=right|25}}</noinclude>{{tab}}Głowacki miał nieliczną rodzinę.<br> {{tab}}Składała się ona z pani doktorowej i trojga dzieci.<br> {{tab}}Najstarsza córka była to już panienka dorosła, wysmukła, brunetka, o dużych czarnych oczach.<br> {{tab}}Byłem najmocniej przekonany, że to najpiękniejsza istota na ziemi, przynajmniej w krótkiem mojem życiu nie widziałem piękniejszej. Troszkę niby podobna do niej była święta Katarzyna na obrazie w kościele, cokolwiek Judyta na jakimś {{Korekta|sztychn|sztychu}} odwiecznym przypominała jej rysy, ale tylko trochę, bardzo mało.<br> {{tab}}Cóż znaczyła piękność obrazu wobec piękności żywej, uśmiechniętej, z której ślicznych czarnych oczu życie samo tryskało.<br> {{tab}}Najpiękniejsza istota na ziemi miała dwóch braci. Starszy Józef — był już w szkołach, przyjeżdżał do domu tylko na wakacye i święta. Imponował mi swoją mądrością i mundurem, z czerwonym kołnierzem i srebrnemi guzikami.<br> {{tab}}Z „cywilusami,” a zwłaszcza tak małemi, jak ja, nie wdawał się zupełnie i traktował ich z góry, jako istoty niższe, nie znające ani koniugacyj łacińskich, ani palanta.<br> {{tab}}Drugi brat panny Felicyi, dziewięcioletni Sewerynek, bywał towarzyszem moich zabaw, oraz {{pp|wspól|nych}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ndpqgmn0z8o6da9oz0hymg5d9e1zkjo Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/34 100 895249 3140116 3084702 2022-07-28T09:45:38Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{Numeracja stron|30}}</noinclude>mile był widziany. Zapraszano go wszędzie, fetowano, raczono — byle tylko mówił: co słychać na świecie, jakie chmury zbierają się na horyzoncie, zkąd prawdopodobnie piorun uderzy.<br> {{tab}}Trzeba jednak przyznać, że nie wszyscy z jednakowym entuzyazmem zajmowali się losami Europy; panna Felicya naprzykład, wymykała się z pokoju podczas najciekawszych rozpraw; pan Kaszycki, młody urzędnik sądowy, chętniej patrzył na pannę Felicyę, niż na gazetę; panna Marya, córka burmistrza, zerkała znów na Kaszyckiego, o co bardzo gniewał się kancelista Bielski.<br> {{tab}}Widocznie dwie polityki istniały.<br> {{tab}}Dziadek lubił wieczorami na spacer wychodzić i mnie niekiedy brał z sobą. Czasem rozmawiał ze mną, a niekiedy znów, gdy był smutny lub zamyślony, co mu się nieraz zdarzało, kazał mi naprzód biedz, lub kwiatki zrywać, a sam szedł z pochyloną głową, poruszając ustami, jak gdyby pacierz mówił lub z kimś niewidzialnym rozmowę prowadził.<br> {{tab}}Jednego razu poszliśmy do gaju nad rzekę. Było to śliczne ustronie, położone wśród łąk; drzewa szumiały, woda niebieskawa, przezroczysta szemrała, tocząc się po kamykach; po drugiej stronie na stromem wybrzeżu widać było wioskę, której chaty wychylały się z pośród sadów wiśniowych.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nsfkztdl04d31kemlq6a420o6xw5yy6 Strona:Ada sceny i charaktery z życia powszedniego. T. 1.pdf/136 100 905426 3139812 2950034 2022-07-27T13:56:18Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>się nie mogą. Zkąd to pragnienie? którego nic nie zaspakaja?<br> {{tab}}„Muszę coraz nowych szukać pokarmów....<br> {{tab}}„Ksiądz Otto w religii każe mi szukać pociechy.... Znalazłam ją w niéj nieraz, i jest to jedyna skuteczna — ale na każdéj karcie ksiąg świętych spotykam.... kochaj bliźniego, a ja — kochać nie mogę.... Spełniam względem niego obowiązki.... po cóż tu serce?....<br> {{tab}}....„Zdaje mi się to dziwném w moim wychowańcu, że wcale bałamut nie jest.... Umyślniem się dowiadywać starała o to. Pułkownik mi mówi, że w zapusty bywał na zabawach w sąsiedztwie, że ze wszystkiemi pannami chychotał, tańcował, że się bardzo podobał, że go kokietowały, a wyszedł z téj gorącéj łaźni zapustnéj — nie zająwszy się nikim....<br> {{tab}}„Umyślnie o to potrąciłam w rozmowie — żartem się go zapytując, czy serca nie zgubił? Zarumienił się i milczał długo, zapewniwszy mnie, iż wcale nie myśli niém rozporządzać....<br> {{tab}}— „Ja bo — rzekł, choć sam niewiele wart jestem, a mam tę wadę, że wymagam dużo! dużo!<br> {{tab}}„Byłam ciekawa ideału jego. — To się nie daje określić, ani zregulować rzekł — ja sam nie wiem czegobym wymagał, jak się ta doskonałość nazywa, ale tegom pewien, że gdy ją spotkam, poznam<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> sulgdks629e5lomxx1f9ne8rqypp644 Szablon:IndexPages/Anafielas 10 905832 3140026 3139573 2022-07-28T08:01:54Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>9</q4><q3>171</q3><q2>0</q2><q1>667</q1><q0>71</q0> fv2onpwx5syity6f26h3jf4szqc5yjl 3140081 3140026 2022-07-28T09:02:02Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>9</q4><q3>172</q3><q2>0</q2><q1>666</q1><q0>71</q0> jlz7xkgay8wepcr0xlk2m3f1ftnyiql 3140130 3140081 2022-07-28T10:01:58Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>1068</pc><q4>9</q4><q3>176</q3><q2>0</q2><q1>662</q1><q0>71</q0> cs33rezeiwzv91r9kd4xucz3rfae47g Szablon:IndexPages/S. Orgelbranda Encyklopedia Powszechna (1859) 10 905892 3139925 3139332 2022-07-27T19:02:12Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>5185</pc><q4>0</q4><q3>8</q3><q2>9</q2><q1>726</q1><q0>36</q0> t4qizsm3khybi4l0p5sh7gsuud4mwyk Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/86 100 908104 3140012 2759389 2022-07-28T07:43:36Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>gotowa więc jest przynieść cośkolwiek ze swoich zapasów żywności. Już wychodząc z wagonu, uspakajała siostrę Hyacyntę, że jeżeli tylko spotka siostrę Klarę, powie jej, aby się śpieszyła. Zaledwie uszła kilkanaście kroków, odwróciła się raptownie, ukazując ręką śpieszącą ku wagonowi siostrę Klarę.<br> {{tab}}Wychylona przez drzwiczki, siostra Hyacynta wołała pośpiesznie:<br> {{tab}}— Śpiesz, siostro! śpiesz... A gdzież ojciec Massias?...<br> {{tab}}— Niema go.<br> {{tab}}— Jakto: niema?<br> {{tab}}— Nie prędko się o tem dowiedziałam, bo ruszać się nie można, taki ścisk ludzi jest wszędzie. Lecz nareszcie dotarłam, gdzie trzeba, i tam mi powiedziano, że ojciec Massias wyszedł z dworca ku miastu.<br> {{tab}}I opowiedziała szczegółowo co jej mówiono, że ojciec Massias miał naznaczone widzenie się w {{Korekta|Poitiers|Poitièrs}} z proboszczem kościoła Sainte Radegonde.<br> {{tab}}W latach poprzednich, pociągi wiozące pielgrzymujących, zatrzymywały się całą dobę w {{Korekta|Poitiers|Poitièrs}}. Chorych umieszczano w szpitalu miejskim a wszyscy mogący iść o własnych siłach, dążyli do kościoła świętej Radegundy. W tym roku plan podróży został zmieniony i pociąg zatrzymywał się tylko na półgodzinny wypoczynek w Poitiers, dążąc pośpiesznie wprost do Lourdes. {{pp|Skut|kiem}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> g1xv1evz0dkqophcse7uf8y2kt7606i Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/928 100 910250 3139993 2774132 2022-07-28T07:18:46Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>czuł swoją i sobie oddaną; jakże silnie wrzała w nim ta żądza naraz rozbudzona w całej swej potędze, zaledwie potoki łez zdołały przywrócić mu nieco spokoju! I przysiągł sobie wtedy, wymógł na sobie, iż kłamać będzie przed nią, chcąc w tej ukochanej istocie utrzymać radość płynącą z iluzyi; braterską miłością i litością powodowany, chciał z bohaterstwem wyrzec się samego siebie, lecz czuł teraz, iż dotrzymanie złożonej przysięgi równa się bólom męczeńskiego konania.<br> {{tab}}Na tę myśl Piotr zadrżał. Czyż będzie miał siłę dotrzymania złożonej sobie przysięgi? Przypomniał sobie, jak wyczekując przyjścia Maryi na dworcu kolejowym w Lourdes, niepokoił się bardzo, niecierpliwił zarazem, iż jej jeszcze tutaj niema; zazdrosnym był o miłość okazywaną przez nią grocie, chciał wynieść ją ztąd jak najprędzej, spodziewając się, że zdala od Lourdes, Marya znów tylko nim będzie zajętą. Gdyby nie był księdzem, byłby się z nią ożenił. I pod wrażeniem tej myśli, Piotr uprzytomnił sobie to możliwe z nią pożycie, przepełnione szczęśliwością i pieszczotą wzajemnego zupełnego posiadania się dwojga kochających w oczekiwaniu istoty z nich powstałej i przedłużającej własne ich życie! Ta chwila twórczego zlania się dwóch istot życia sobą dopełniających i mnożących, jest jedyną bozkością.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8z7yy51k1spwzcmq43eblste4rjh7nt Strona:PL Klemens Junosza W sieci pajęczej.djvu/65 100 915798 3140219 2648397 2022-07-28T11:41:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}— A ja akurat byłam i poszłam piechotą... bo myślałam...<br> {{tab}}— Co takiego myślałaś...<br> {{tab}}— Powiedzieć ci?<br> {{tab}}— Oj, — powiedz...<br> {{tab}}— Nie chcę, bo schardziałbyś zanadto...<br> {{tab}}— No, moja Franeczko...<br> {{tab}}— O, już twoja?!<br> {{tab}}— Powiedzże, powiedz... tak proszę...<br> {{tab}}— Myślałam... że ciebie tam zobaczę.<br> {{tab}}— O moja jedyna...<br> {{tab}}— Znowu moja!<br> {{tab}}— Już to Franusiu; inaczej być nie może... Życie mi nie miłe bez ciebie... Póki byłem w nauce, tom cicho siedział, nie mówiłem nic... tylkom codzień Boga prosił, żeby mi cię kto nie złapał...<br> {{tab}}— Myślisz, że jabym się dała złapać tak łatwo!<br> {{tab}}— Dziś, gdy już mam swój kawałek chleba, to myślę, że niema co zwłóczyć...<br> {{tab}}— Jaki to pośpieszny..!<br> {{tab}}— Poproszę ojca, matki, niech się twoim rodzicom pokłonią... i...<br> {{tab}}— A mnie to nie poprosisz? Ja to dla ciebie nic?<br> {{tab}}— Ja cię właśnie teraz proszę, Franusiu — zostań moją żoną.<br> {{tab}}Dziewczyna zarumieniła się, jak wiśnia; Pietrek nalegał.<br> {{tab}}— Franusiu, no... cóżeś tak zamilkła, nie {{pp|ży|czliwa}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2eiy8evwb8y1oxj75bfuug77ojl6odb Strona:PL Balzac - Małe niedole pożycia małżeńskiego.djvu/185 100 918881 3140075 3076375 2022-07-28T08:43:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>chwile zemsty, rozumiesz? Zmieniliśmy w ten sposób obowiązek na przyjemność. Ona powiada nieraz: „Jestem wściekła dzisiaj, zostaw mnie, idź sobie“. Burza spada na kuzyna. Karolina nie robi już min ofiary, wyraża się o mnie jak najlepiej. Cieszy się mojemi przyjemnościami. A że to jest bardzo uczciwa kobieta, okazuje największą delikatność we wszystkich sprawach majątkowych. Dom prowadzony jest wzorowo. Żona pozwala mi rozporządzać moją rezerwą bez cienia kontroli. Oto masz życie. My napuszczamy koła oliwą, ty, mój drogi, wkładasz pod nie kamienie. Trzeba się zdecydować: albo, albo; albo nóż weneckiego murzyna, albo dłuto poczciwego Józefa. Kostjum Otella, mój drogi, jest bardzo niewygodny, wygląda dziś zbyt karnawałowo; ja, jako dobry katolik, wolę być skromnym cieślą.<br> {{tab}}CHÓR, ''w salonie, na balu''. — Pani Karolina jest czarująca.<br> {{tab}}DAMA W TURBANIE. — Tak, pełna godności, poczucia form.<br> {{tab}}ŻONA, KTÓRA MA SIEDMIORO DZIECI. — Ach, tak, ta umiała sobie dać rady z mężem.<br> {{tab}}PRZYJACIEL FERDYNANDA. — Ależ ona bardzo kocha męża. Adolf to zresztą człowiek bardzo miły, znający świat.<br> {{tab}}PRZYJACIÓŁKA PANI DE FISCHTAMINEL. — Ubóstwia żonę. U nich w domu, cóż za swoboda, bawią się wszyscy doskonale.<br> {{tab}}PAN FOULLEPOINTE. — Tak, to dom bardzo miły.<br> {{tab}}KOBIETA, O KTÓREJ MÓWIĄ DUŻO ZŁEGO. — Karolina jest dobra, przychylna, o nikim źle nie mówi.<br> {{tab}}DAMA TAŃCZĄCA, ''która wraca na swoje miejsce''. — Czy pamiętacie, jaka ona była nudna, kiedy bywała jeszcze u państwa Deschars?<br> {{tab}}PANI DE FISCHTAMINEL. — Ach, u tych! Ona i jej mąż, istne dwie pokrzywy... ciągłe kłótnie ''(pani de Fischtaminel odchodzi)''.<br> {{tab}}ARTYSTA. — Ale bo też pan Deschars puszcza się na dobre, bywa za kulisami; zdaje się, że żona sprzedawała mu wkońcu zbyt drogo swą cnotę.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lvw771tpm2e0pjr9as5ow01elmpv307 Szablon:IndexPages/Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu 10 924528 3139923 3138682 2022-07-27T19:01:50Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>502</pc><q4>4</q4><q3>6</q3><q2>0</q2><q1>346</q1><q0>17</q0> m3ey2lt3xad34kdl24pbp8xirx0yqk8 Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/152 100 925584 3140142 3036197 2022-07-28T10:18:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}Ludwikowi Valmeras podobał się urok trochę melancholicznej Rajmundy, ona zaś, doświadczona życiem, pragnęła jakiejś opieki. To też zajęcie się nią Ludwika Valmeras i udział, jaki brał w uwolnieniu jej, podziałały kojąco na jej zbolałą duszę.<br> {{tab}}Dnia ślubu oczekiwano z pewnym niepokojem. Czy Lupin nie będzie chciał odbić narzeczonej? Czy spokojnie przyjmie zrządzenie losu, który go na zawsze rozłączy z ukochaną? Dwa lub trzy razy zauważono jakieś nieznane osoby, które śledziły {{Korekta|wilę|willę}}, w której mieszkał Ludwik Valmeras; jednego nawet razu Valmeras musiał się bronić przed napaścią rzekomego pijaka, który doń strzelił, lecz na szczęście kula przeszyła tylko kapelusz. To wszystko. Ślub odbył się spokojnie w oznaczonym dniu i w oznaczonej godzinie i Rajmunda de Saint-Veran stała się panią Valmeras.<br> {{tab}}Zdawało się, że Opatrzność sama była po stronie Izydora Beautrelet, zapewniwszy mu zwycięstwo. Publiczność odczuła to. To też między jego wielbicielami powstała myśl, aby urządzić na jego cześć wielki bankiet. Myśl tę przyjęto ogólnie z entuzyazmem. Rozesłano więc trzysta zaproszeń. Prasa wypisywała hymny pochwalne. Bankiet zaś był tem, czem być obiecywał, t.&nbsp;j. apoteozą.<br> {{tab}}Beautrelet był skromny jak zwykle, trochę zdziwiony, z powodu nieustających oklasków, trochę zażenowany, podczas mów wygłaszanych na jego cześć jako największego<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> t0yr97ywi2ss01rucfwji6zaqfq57gh Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/161 100 925609 3140199 3036258 2022-07-28T11:18:58Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>{{tab}}— Czemu tak późno?....<br> {{tab}}Zawahała się. Gdzie schować ten niebezpieczny dokument? W końcu otworzywszy książkę rozmyślań, wsunęła papier w torebkę, znajdującą się między skórką oprawy a pergaminem, który ją okrywał.<br> {{tab}}Prawie, że niepostrzegalnym znakiem podziękowała mi, lecz spojrzenie było tak smutne i słodkie, że wynagrodziło mi wszelkie podjęte trudy.<br> {{tab}}— Dlaczego tak późno?... — rzekła.<br> {{tab}}Jest prawdopodobnem, w rzeczy samej, że dokument ten, chociażby nawet mógł, jak sądzę, ją wyratować, przybył zapóźno, gdyż we wrześniu tegoż roku Marya Antonina złożyła głowę na rusztowaniu.<br> {{tab}}Otóż cała rola jaką odegrałem w tajemnicy „wydrążonej igły“. Lecz, wiedziałem przynajmniej to, co nikt nie wiedział, że istnieje jakaś tajemnica. To też, gdy w kilka lat później, odnalazłem w papierach familijnych notatkę zapisaną przez mego prapradziada, nie było rzeczą trudną ułożyć wszystko w pewną całość, którą powyżej opisałem.<br> {{tab}}Lecz od tego czasu miałem tylko jedno pragnienie zgłębienia owej tajemnicy, której poświęcałem mój wolny czas. Czytałem więc autorów łacińskich, przejrzałem wszystkie kroniki Francyi i państw graniczących, szperałem po klasztorach, wertowałem akta świeckie i kościelne, akta zawarcia pokojów i&nbsp;t.&nbsp;d. i w ten to sposób wynalazłem wyżej wspomniane wzmianki.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lp830fp32iye5k61vqt1fuygmd9qt4g Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/165 100 925617 3140144 3036288 2022-07-28T10:19:44Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>dokument, zgubiony przez Arsena Lupin lub przez jednego z jego spólników, a wydarty z rąk Izydora Beautrelet przez sekretarza Bredoux, był ten sam dokument, własnoręcznie przez Ludwika&nbsp;XIV napisany, a przesłany Maryі Antoninie. Miał ten sam wygląd, te same niezbadane znaki, takąż samą czerwoną pieczęć. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że Lupin nie chciał zostawić w rękach tak możnego przeciwnika tego ważnego dokumentu, który przy ściślejszem badaniu, mógł był naprowadzić na pewny ślad.<br> {{tab}}Teraz pytamy się, jakim cudem ów dokument dostał się do rąk awanturnika? Zagadka. Lecz jest jeden moment, który pozwala utworzyć sobie stanowczy sąd.<br> {{tab}}Jeżeli Lupin, pod przybranem nazwiskiem Anfrediego wynajął od Ludwika Valmeras zamek Aiguille nad brzegiem Creuse, jeżeli przewidując, że Beautrelet na mocy powziętych poszukiwań dojdzie do prawdy, ulokował w zamku tym swoich więźniów, aby wywieść w pole Izydora Beautrelet, co mu się w całości udało, i przez to uzyskać pokój, o który mu chodziło — to znaczy, że on, Lupin, zdołał się poruszać w ciemnościach; że on Lupin, wiedziony światłem własnej inteligencyi, nie wiedział przecież tego, co my wiemy, doprowadził, nie wiem jakim geniuszem czarów do przeczytania tego zagadkowego dokumentu, to znaczy, że Lupin, ostatni spadkobierca królów Francyi zna tajemnicę „Wydrążonej igły!“<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4ltdj0oq1pzm858bzq5otza51fkqvlr Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/179 100 925850 3140216 3036737 2022-07-28T11:40:19Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>kilku lat wdowcem. Żyje bardzo skromnie ze swoją córką Gabryelą de Villemon, która przed niedawnym czasem srodze została dotknięta, straciwszy męża i starszego syna wskutek wypadku z automobilem.<br> {{tab}}— Pan baron prosi panów na górę.<br> {{tab}}Służący wprowadził ich na pierwsze piętro do obszernego pokoju o gołych ścianach, którego umeblowanie bardzo proste składało się z dużego biura, półek do akt i stołu zarzuconego rozmaitemi papierami.<br> {{tab}}Baron de Velines przyjął ich bardzo grzecznie. Z trudem wyjawili cel swojej wizyty.<br> {{tab}}— Ah! tak, już wiem, pan do mnie pisał w tym interesie, panie Massiban. Chodzi panom o książkę, w której jest mowa o jakiejś igle, a którą miałem odziedziczyć po przodkach?<br> {{tab}}— Tak jest, panie.<br> {{tab}}— Muszę panom powiedzieć, że zerwałem z moją rodziną. Mieli oni dziwne przekonania w owym czasie. Ja zaś jestem z mojej epoki. Zerwałem więc z przeszłością.<br> {{tab}}— Tak, — przerwał Beautrelet niecierpliwie, — lecz czy nie przypomina pan sobie, żeś kiedykolwiek widział tę książkę?<br> {{tab}}— Ależ owszem, przecież telegrafowałem panu, — rzekł zwracając się do pana Massiban, który zniecierpliwiony chodził tam i napowrót i od czasu do czasu stawał przy oknie, — ależ tak, tę książkę mamy, a przynajmniej mojej córce zdaje się, że widziała ten tytuł<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> f1ijp55f3vmwxdvildi6jp6p66k62ly Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/215 100 925919 3140197 3037341 2022-07-28T11:15:11Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Seboloidus" /></noinclude>skały i jakim podmorskim tunelem dojść do wydrążonej Igły.<br> {{tab}}A wejście do podziemia? Czy nie oznaczają te dwie litery DF, tak wyraźnie wyrznięte, które może dadzą się otworzyć za pomocą jakiego mechanizmu?<br> {{tab}}Całe rano następnego dnia, Beautrelet wałęsał się po Etretat, rozmawiając z ludźmi, sądząc, że dowie się jakich pożytecznych wiadomości. Dopiero po południu udał się na wybrzeże. Przebrany w ubiór majtka, odmłodził się jeszcze i wyglądał na chłopca dwunastoletniego w krótkiej jaczce i rybackich spodniach.<br> {{tab}}Wszedłszy do pieczary ukląkł przy znanych sobie literach. Czekał go srogi zawód. Pomimo pukania, mimo papcia na nie, mimo wszelkich manipulacyi, litery nie drgnęły. Przypatrzywszy im się dokładniej, zauważył, że rzeczywiście nie mogły się ruszyć.<br> {{tab}}A mimo to... miały jakieś znaczenie! We wsi mówiono mu, że dotychczas nikt nie umiał sobie wytłómaczyć znaczenia owych liter, a ksiądz Cochet w swojej książce o Etretat bezskutecznie zastanawiał się nad tym rebusem. Lecz Izydor wiedział to, czego nie mógł odgadnąć uczony archeolog normandzki, że dwie takie litery znajdują się w dokumencie. Czyżby to był tylko zbieg okoliczności? Nie możliwe. W takim razie...<br> {{tab}}Naraz zabłysła mu myśl jasna i prosta. Litery D i F są to dwa inicyały dwóch najgłówniejszych słów, które tworzą jakoby {{pp|sta|cye}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> la1biqueu8ubfwa837svje231t14dc1 Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/216 100 925920 3140150 3054215 2022-07-28T10:24:34Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Draco flavus" /></noinclude>{{pk|sta|сye}} drogi do Igły: D od słowa Demoiselles, F od {{kor|Frefosses|Frefossé}}. Zestawienie to tak prawdopodobne, że nie może być zrządzeniem ślepego przypadku.<br> {{tab}}Rzecz więc musi się tak przedstawiać:<br> {{tab}}Grupa liter DF oznacza, że egzystuje połączenie między pieczarą a fortem {{kor|Frefosses|Frefossé}}, zaś litera D, która stoi na początku linijki, oznacza, że najpierw trzeba wejść do groty Demoiselles. Litera F, stojąca w środku owej linijki oznacza niezawodnie fort {{kor|Frefosses|Frefossé}}, to jest wejście do podziemia.<br> {{tab}}Między temi rozmaitemi znakami widzimy nierówny czworobok, w którym na lewo na dole znajduje się kreska i liczba 19, wskazująca środek, jakim można się dostać do podziemia, dla tych, którzy znajdują się w pieczarze.<br> {{tab}}Izydora Beautrelet zaciekawiała forma czworoboku. Czy znajdzie może na murze pieczary jaki znak, który choć w przybliżeniu będzie posiadał tę formę?<br> {{tab}}Długo szukał i już chciał zaniechać dalszych poszukiwań, gdy oko jego padło na mały otwór wykuty w skale, który tworzył niejako okno pieczary.<br> {{tab}}Otóż zarysy tego okna znaczyły czworobok, nierówny i niezdarny, lecz mający zawsze formę czworoboku i Beautrelet zauważył równocześnie, że stawiając obie nogi na D i na F, wyrżnięte na ziemi — i w ten sposób można było zrozumieć dwie kreski znajdujące się nad dwoma literami w dokumencie — znalazł się w równej wysokości z oknem!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> o98wvhhgnobp5pnsyniawrwxgj6v5rw 3140196 3140150 2022-07-28T11:15:05Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Draco flavus" /></noinclude>{{pk|sta|cye}} drogi do Igły: D od słowa Demoiselles, F od {{kor|Frefosses|Frefossé}}. Zestawienie to tak prawdopodobne, że nie może być zrządzeniem ślepego przypadku.<br> {{tab}}Rzecz więc musi się tak przedstawiać:<br> {{tab}}Grupa liter DF oznacza, że egzystuje połączenie między pieczarą a fortem {{kor|Frefosses|Frefossé}}, zaś litera D, która stoi na początku linijki, oznacza, że najpierw trzeba wejść do groty Demoiselles. Litera F, stojąca w środku owej linijki oznacza niezawodnie fort {{kor|Frefosses|Frefossé}}, to jest wejście do podziemia.<br> {{tab}}Między temi rozmaitemi znakami widzimy nierówny czworobok, w którym na lewo na dole znajduje się kreska i liczba 19, wskazująca środek, jakim można się dostać do podziemia, dla tych, którzy znajdują się w pieczarze.<br> {{tab}}Izydora Beautrelet zaciekawiała forma czworoboku. Czy znajdzie może na murze pieczary jaki znak, który choć w przybliżeniu będzie posiadał tę formę?<br> {{tab}}Długo szukał i już chciał zaniechać dalszych poszukiwań, gdy oko jego padło na mały otwór wykuty w skale, który tworzył niejako okno pieczary.<br> {{tab}}Otóż zarysy tego okna znaczyły czworobok, nierówny i niezdarny, lecz mający zawsze formę czworoboku i Beautrelet zauważył równocześnie, że stawiając obie nogi na D i na F, wyrżnięte na ziemi — i w ten sposób można było zrozumieć dwie kreski znajdujące się nad dwoma literami w dokumencie — znalazł się w równej wysokości z oknem!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iel835yr11mtsomyjm6b6izc4gmglxh Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/35 100 926114 3140059 2685170 2022-07-28T08:33:54Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{tab}}— To nieprawdopodobne! — zawołał — nieprawdopodobne!<br> {{tab}}— Co, co?<br> {{tab}}Przetarł oczy ręką, zbliżył rękę aż do samej twarzy i po chwili głosem drżącym ze wzruszenia rzekł:<br> {{tab}}— Wczorajszy stan kasy — {{roz|trzykroć dwanaście tysięcy rubli sześćdziesiąt cztery}} kopiejki i pół. W samej rzeczy, kasjer podniósł wczoraj kilka znaczniejszych sum, o czem nie wiedziałem...<br> {{tab}}Przez chwilę panowało grobowe milczenie.<br> {{tab}}Naraz z kąta, w którym siedział stary Ejteles, rozległo się spazmatyczne łkanie. Starzec ukrył twarz w rękach i pochylony drżał od wstrząsających nim łkań. Pan Natan podbiegł doń szybko.<br> {{tab}}— Zlitujcie się ojcze, nie róbcie widowiska — szepnął po cichu.<br> {{tab}}Ale konwulsyjne łkania nie przestawały wstrząsać chorym starcem.<br> {{tab}}— Dwa miljony, dwa miljony! — powtarzał przez łzy — ciężko zapracowane moje dwa miljony!<br> {{tab}}Liczył jeszcze na złote: był za stary, żeby się mógł do nowego sposobu liczenia przyzwyczaić.<br> {{tab}}— Dwa miljony!...<br> <br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 8n6zwy54ken2lv5m2urjkef76fye7mi Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/164 100 927484 3140061 2686993 2022-07-28T08:34:37Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>ajentowi bywać tu na rewizji. Fajnhand przyjmował dawniej różne rzeczy na zastaw i z tego powodu bywał w stosunkach z policją. Podejrzewano go, że zajmował się także paserstwem.<br> {{tab}}Pan Fajnhand, gruby, otyły mężczyzna, przyjął „Frygę“ jak najuprzejmiej. Poprosił go do swego gabinetu, zmusił do siedzenia i poczęstował dobrem cygarem.<br> {{tab}}— Pan, panie Fryge — mówił — potrzebujesz wypalić tego cygaro. To mi dał takich trzy jeden hrabia, co chce, żebym ja mu zdyskontował weksle z fałszywym podpisem jego żone. Un jest głupi! Naco mi to? Ja mogę i tak wziąć dobry procent bez fałszywe podpisy. Od czego są nieletnie?... Ale cygaro dobre, prawda?<br> {{tab}}„Fryga“ z powagą prawdziwego gentlemana obciął cygaro, zapalił, pociągnął parę razy i rzekł:<br> {{tab}}— Wyborne!<br> {{tab}}— Widzisz pan... Czemu mam zawdzięczyć godne pańskie wizyte, panie Fryge? — pytał dalej z wykwintną grzecznością Fajnhand.<br> {{tab}}„Fryga“ przez chwilę milczał.<br> {{tab}}— Pan wiesz — zaczął po chwili — że jestem panu życzliwy...<br> {{tab}}Fajnhand spojrzał trochę zdziwiony na ajenta.<br> {{tab}}— A pan masz wielu nieprzyjaciół. Oto nie dalej jak wczoraj pewien złodziej twierdził, że panu sprzedał za psie pieniądze jakieś klejnoty..<br> {{tab}}Fajnhand porwał się z krzesła.<br> {{tab}}— To gałgan, to rabuśnik! — zawołał.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> f4j7c1o04ge4qvoxdfcuxh8tzzwzkui Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/101 100 946242 3140143 2728930 2022-07-28T10:19:19Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Kejt" /></noinclude>ka. — То mówiąc, błysnął przed oczy chłopcu złotą dziesięciofrankówką.<br> {{tab}}— To będzie trudno, proszę pana, bo stary Sebastiani lubi gnać jak wicher, a i konie ma lepsze od moich.<br> {{tab}}— Któż to jest stary Sebastiani? Zapewne stangret księcia Montemara.<br> {{tab}}— O nie, Sebastiani jest strzelcem, i służył wpierw u pana Albufex, ale gdy markiz sprzedał swoje dobra, Sebastiani przeszedł na służbę księcia i jest leśnikiem w puszczy Darlen, ale dziś wyjechał na spotkanie dawnego swego pana.<br> {{tab}}— Tak więc jest do niego przywiązany?<br> {{tab}}— Sebastiani i jego synowie zawdzięczają wiele markizowi Albufex, a przytem są jednego z nim rodu.<br> {{tab}}— Jakto jednego rodu? Przecież to są ludzie prości, a markiz jest wielkim panem.<br> {{tab}}— No tak, ale stary Sebastiani przyjechał tu z daleka, z jakiejś wyspy, z której pochodzi także rodzina pana margrabiego.<br> {{tab}}— Z wyspy mówisz? Może z Korsyki?<br> {{tab}}— Tak właśnie — potwierdził chłopak — ludzie tu nazywają ich Korsykanami.<br> {{tab}}Arsen aż uniósł się w siedzeniu, słysząc te słowa. A więc domysły jego były prawdziwe. Albufex był Korsykaninem, a ci ludzie musieli mu być oddani. Kto wie, czy nie oni to właśnie byli sprawcami zamachu. Wszakże mówiono o czterech ludziach, którzy unieśli związanego Daubrecq’a, piąty zaś oczekiwał na nich w samochodzie. Musieli to być właśnie ów stary Sebastiani i jego trzej synowie.<br> {{tab}}Na tem urwała się jego rozmowa z woźnicą, który zachęcony nadzieją datku, popędzał tak dzielnie swoje koniki, że przedział między nimi a zaprzęgiem Albufex’a nie zwiększał się wcale, tak, że Arsen mógł mieć wciąż markiza na oku. Wreszcie z pomiędzy drzew ukazały się dach i ściany ładnej leśnej gospody. Arsen rozkazał stanąć swemu woźnicy w pewnej<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pjt1ha867qhb0qxpj48wlgo5q9zdhnw Strona:Henryk Nagiel - Sęp.djvu/219 100 951218 3140067 2753728 2022-07-28T08:37:15Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Kejt" /></noinclude>{{tab}}Posłaniec usiadł niedaleko i spoglądał ciągle swemi dziwnemi, błyszczącemi oczyma...<br> {{tab}}Przez chwilę panowało milczenie.<br> {{tab}}Jadzia czuła się dziwnie zaambarasowaną. Chciała zadać swemu przewodnikowi pytanie, nie wiedziała: jak? On widać zrozumiał kłopot.<br> {{tab}}— Trzeba panience wiedzieć — odezwał się głosem przyciszonym, szorstkim i chropawym — jak to było...<br> {{tab}}— Ach!<br> {{tab}}Posłaniec obejrzał się do koła, czy żywszy wykrzyk Jadzi nie zbudził jakiego echa i rzekł:<br> {{tab}}— Ciszej, panienko!..<br> {{tab}}Oglądał się jeszcze przez chwilę, jak gdyby śledząc coś podejrzanego.<br> {{tab}}— Nie!.. — mruknął, jak gdyby sam do siebie. — Otóż trzeba panience wiedzieć, że ja, biedny posłaniec, obowiązany jestem dużo panu adwokatowi „Julkowi“... Miałem sprawę... Źli ludzie mnie oskarżali. Chcieli na mnie naprowadzić nieszczęście... Pan mecenas bronił mnie i obronił. Nie wziął za to ani grosza od biednego posłańca...<br> {{tab}}— Zacny człowiek! — szepnęła Jadzia.<br> {{tab}}— Otóż, proszę panienki, mam ja ci dla pana adwokata dużo wdzięczności... Stoję ja sobie dziś przed wieczorem na stacyi. Chciałem już iść do domu. Aż tu patrzę, leci pan mecenas. Podchodzi do mnie i mówi (a cały jest zadyszany): „Słuchajcie-no Janie (bo mi na imię z przeproszeniem panienki Jan), a chcecie mi zrobić grzeczność?“ A ja na to. „Dla czego nie... Niech pan adwokat każe! Na jednej nodze lecę.“ Tak pan<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> kbny0xgkz00kqk1l55finuyutwe9li4 Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/22 100 957021 3139822 2786268 2022-07-27T14:04:29Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Lord Ya" />{{Numeracja stron ||— 20 —}}</noinclude>{{tab}}Frik nigdy w życiu nie widział lunety, co do­wodziło, jakim zapadłym kątem była wioska Werst.<br> {{tab}}— Patrzcie jeszcze dalej, niż ta wioska, ode­zwał się kramarz.<br> {{tab}}— A nic za to nie zapłacę? — powtórnie za­pytał pasterz.<br> {{tab}}— Nic a nic, — zapewniał go kramarz.<br> {{tab}}— Aha! widzę dzwonnicę w wiosce Livadzel. Poznaję ją po krzyżu!... A dalej jeszcze w doli­nie, pomiędzy jodłami, spostrzegam dzwonnicę w Petronesy, na której wznosi się blaszany ko­gut, z otwartym dziobem, jakby chciał zwoływać kurczęta... Tam znów widzę wieżę w Patrilla... Wszak mogę patrzeć, skoro to nic nie kosztuje?<br> {{tab}}— Możecie, możecie.<br> {{tab}}Frik zwrócił lunetę ku płaszczyźnie Orgall i wreszcie ku ruinom starożytnego zamku.<br> {{tab}}— Tak! — zawołał, — czwarta gałęź leży na ziemi... widziałem więc dobrze! I nikt nie pójdzie jej podnieść, aby z niej zrobić piękną pochodnię dla świętego Jana... Nie, nikt, ani ja nawet!... Byłoby to narażać duszę i ciało... Ale po co się tem kłopotać... Jest ktoś, co ją tej nocy porwie do piekielnego ogniska... To czort!...<br> {{tab}}Tak lud prosty pospolicie nazywa dyabła, złego ducha.<br> {{tab}}Być może, iż żyd byłby się zapytał o wyjaśnienie tych słów, niezrozumiałych dla niego,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> dvrg6u4bhajdl6aojg79ghf04ws9wcx Strona:Klemens Junosza - Panna Franciszka.djvu/20 100 969324 3140008 3109514 2022-07-28T07:41:49Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>na głównej alei pod kasztanami, można było widziéć całą inteligencyę miejską, odbywającą wzajemny przegląd toalet.<br> {{tab}}Pani Janowa z Franią siedziały na ławeczce, pani Kowalska dotrzymywała im towarzystwa. Panie starsze gawędziły o ciężkich czasach, o niegodziwości sług, o różnych kłopotach domowych, Frania była zadumana i nie przyjmowała wcale udziału w rozmowie.<br> {{tab}}Machinalnie kreśliła coś na piasku końcem parasolika.<br> {{tab}}Nagle zbudził ją z zadumy krótki, jakby stłumiony okrzyk pani Kowalskiej.<br> {{tab}}— Jezus Marya!<br> {{tab}}— Co się stało, co pani jest?<br> {{tab}}— Widzicie, patrzcie, tam, w bocznej alei... idzie tu, za chwilę będzie tuż koło nas.<br> {{tab}}— Kto?<br> {{tab}}— Jako? nie poznajesz go pani?<br> {{tab}}— Pan Alfons — szepnęła Frania i twarz jej pokryła się nagle rumieńcem.<br> {{tab}}— Wszelki duch Pana Boga chwali! a on się zkąd tu wziął?<br> {{tab}}— Pani, moja złociutka — szeptała pani Kowalska, — będzie przechodził, ukłoni się... trzeba go zatrzymać, koniecznie wszelkiemi siłami, zatrzymać, może zaprosić na obiad. Będziemy wiedziały wszystko... wszystko... z najdrobniejszemi szczegółami.<br> {{tab}}Pani Janowa skinęła głową na znak zgody.<br> {{tab}}Młody człowiek zbliżał się szybko. Przechodząc koło ławki ukłonił się grzecznie i chciał pójść dalej.<br> {{tab}}— A! godziż-to się tak mijać dobrych znajomych?! — zawołała pani {{Korekta|Kowalska,|Kowalska —}} zwłaszcza po tak długiej nieobecności. Siądźże no pan trochę... Franiu posuń się. Tak dawno nie widziałyśmy pana... kiedy pan przyjechał?<br> {{tab}}— Przed trzema godzinami.<br> {{tab}}— Dopiero!<br> {{tab}}— Tak, a że przebyłem dość długą i uciążliwą drogę i czułem się trochę zmęczonym, więc przyszedłem tu, do ogrodu, orzeźwić się trochę.<br> {{tab}}— Doskonale się składa — rzekła pani Janowa, siląc się na uprzejmość — bierzemy pana w opiekę i w niewolę. Nie puścimy... wszak pójdzie pan do nas na obiad?<br> {{tab}}— Doprawdy, nie wiem sam co zrobić.<br> {{tab}}— To paradne! — zawołała pani Kowalska. — Pójść z nami. Pani Janowa zaprasza i Frania zaprasza.<br> {{tab}}— I pani? — spytał młody człowiek z uśmiechem.<br> {{tab}}— I ja także. Trzeba panu wiedziéć, że jestem egoistka i że chciałabym raz jeszcze usłyszéć tę śliczną piosenkę, którą pan wtedy śpiewał u nas.<br> {{tab}}— Co też mówisz, Franiu — odezwała się pani Kowalska — nie zawsze jest się w usposobieniu do śpiewu, zwłaszcza jeżeli kto ma zmartwienie, jak pan Alfons.<br> {{tab}}— Zkądże pani wie, że ja mam zmartwienie?<br> {{tab}}— To już, proszę pana, mój sekret, dość, że wiem. Już to ja wogóle miewam niezłe informacye.<br> {{tab}}— W tym razie zawiodły panią dobrodziejkę.<br> {{tab}}— Więc nie masz pan żadnych, a żadnych zmartwień?<br> {{tab}}— Najmniejszych. Jestem młody, zdrów, silny; zkądże więc powód do smutku?<br> {{tab}}— No, widzi pan, bywają niekiedy nieziszczone zamiary, plany niedoszłe do skutku... obawy.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rp6g7wpqhz5andnlpre7p5k7rvsi6s7 Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/205 100 978972 3140164 3004011 2022-07-28T10:38:44Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>szczęścia. Niech ona nagrodzi mi długie męki, jakie ponoszę dla ciebie.<br> {{tab}}Gwałtowne otwarcie drzwi przerwało dalszy wylew uczuć.<br> {{tab}}Kochankowie spojrzeli w tę stronę.<br> {{tab}}— Mąż — krzyknęła Irreoltema — odepchnęła puł­kownika od siebie i postąpiwszy szybko ku Edwardowi, objęła jedną ręką jego szyję — a drugą wskazując na klęczącego pułkownika, rzekła z siłą:<br> {{tab}}— Mężu, uwolnij mnie od widoku tego człowieka. On zelżył mnie, żonie swego brata śmiał mówić o mi­łości.<br> {{tab}}Edward osłupiał; tego co zaszło, nie spodziewał się wcale. Wprowadzony nocą do domu przez służą­cego, oczekiwał dziś niecierpliwie pod drzwiami zejścia się kochanków; chciał z piorunami stanąć przed wia­rołomną żoną i powiedzieć jéj: podła! chciał pastwić się widokiem jéj przestraszonéj twarzy, zdemaskowanéj mi­łości — a tu naraz ta żona rzuca mu się na piersi, błogosławi chwilę jego przyjścia, nazywa wybawcą swoim i wzywa go, by bronił jéj honoru. To téż nie mógł przyjść do siebie z podziwu, osłupiałemi oczami patrzał to na nią, to na brata, zmięszanego również tą sceną — w głowie mu się pomięszało. Chwycił się obu­rącz za czoło i zawołał znękanym głosem:<br> {{tab}}— Przez Bóg żywy, niech mi kto z ludzi powie, czy ta kobieta mnie nie zwodzi?<br> {{tab}}— Niech on ci to powie — rzekła — z pospiechem rzucając pułkownikowi wraz z słowami rozkaz w spoj­rzeniu.<br> {{tab}}— Jam winny — rzekł ponuro pułkownik — jeżeli {{Korekta|izechcesz|zechcesz}} zadosyćuczynienia — dam je, kiedykolwiek {{Korekta|gdzie|i gdzie}} ci się podoba.<br> {{tab}}— Więc nie dosyć ci hańbić żonę, chcesz jéj zabić<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pblxij1yjmbws9osxl42fu0qh8ctaru Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/392 100 978974 3140192 2818602 2022-07-28T11:07:27Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{c|XII. ДУМИ МОІ, ДУМИ МОІ, ЛИХО MEHI З ВАМИ...}} {{lista|21.|{{roz*|Sowiński Leonard.}} Dumy moje, dumy moje, oj, bieda mi z wami!... [Fragment: ww. 1—7]. W studjum autora przekładu: Taras Szewczenko. Wilno 1861, str. XVII—XVIII.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruk:}} Bibljoteka Mrówki, t. 67—68. Lwów [1883], str. 16.}} {{lista|22.|{{roz*|Syrokomla Wł.}} [Kondratowicz L.]. Dumki moje! Źle mnie z wami... (Fragmenty: ww. 1—27, 101—116]. Kobzarz T. Szewczenki. Wilno 1863, str. 1—2.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruki:}} 1) Przygrywka. Poezye L. Kondratowicza, t. X, Warszawa, 1872, str. 211—212; 2) Przygrywka. Bibljoteka Mrówki, t. 66. Lwów [1883], str. 5—6; 3) Przygrywka. „Biesiada Literacka“. Warszawa, 1911, Nr. 16, str. 313.}} {{lista|23.|{{roz*|Grudziński Stanisław.}} Przygrywka Kobzarza. W zbiorze poezji autora: Poezye. Kraków 1873, str. 59—63.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruk:}} [Fragmenty: ww 1—23, 101—104, 113—116]. „Promień“, Lwów 1899. Nr. 4, str. 90—92.}} {{lista|24.|{{roz*|Twerdochlib Sydir.}} Dumy moje, dumy moje, jakże źle mi z wami!... „Głos“, Lwów 1911, Nr. 76, str. 5—6.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruki:}} 1) „Życie“, Lwów, 1911. Nr. II, str. 166—167; 2) T. Szewczenko. Wiersze wybrane. Lwów, 1913, str. 9—12; 3) T. Szewczenko. Utwory wybrane. Ch.-K. 1931. str. 235—239.}} <br> {{c|XIII. ДУМКА (Biтpe буйний, вiтpe буйний...)}} {{lista|25.|{{roz*|Sowiński Leonard.}} [Fragmenty: ww. 17—20, 29—44]. W studjum autora przekładu: Taras Szewczenko. Wilno 1861, str. XXVII—XXVIII.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruk:}} Bibljoteka Mrówki, t. 67—68. Lwów, [1883], str. 25.}} {{lista|26.|{{roz*|Syrokomla Wł.}} [Kondratowicz L.] Dumka. (Bujny wietrze! tchnieniem bożem...) Kobzarz T Szewczenki. Wilno 1863, str. 30—31.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruki:}} 1) Poezye L. Kondratowicza, t. X, Warszawa 1872, str. 231—232; 2) Bibljoteka Mrówki, t. 66. Lwów [1883], str. 28—30.}} <br> {{c|XIV. ДУМКА (Тече пода в сине море...)}} {{lista|27.|Syrokomla Wł. [Kondratowicz L.]. Dumka. (Rzeka ciągle choć powoli...) Kobzarz T Szewczenki. Wilno 1863, str. 28—29.}} <br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> na8mva34fu8ecdh4t6srxlvimk1eeka Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 046.jpg 100 979016 3140153 2818826 2022-07-28T10:26:30Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Tommy Jantarek" /></noinclude>{{tab}}— Nie wiem ja tego, ale zdaje mi się, że mu chyba nie dadzą takiego urzędu...<br> {{tab}}— A patrzy mu się! Nie byle jaka to głowa. Światły duszpasterz.<br> {{tab}}Poświstywał pan Ryzio nieudolnie z tej racyi, że mu wargi na nic zmroziło. Rozglądał się. A nie wesoły i nie piękny miał pejzaż przed oczyma. Pustka. Pniaki po lesie wyciętym, rude role. Daleko, daleko pas nieużytków. Posępek ziemi polskiej dookoła. Oto rozdół, w nim wioska — parcelówka. Chałupięta ze starych stodół, białawą gliną pomaźgane, strzechy ze słomy. Obóreczki, chlewki, studzienka. Nuda życia przyziemnego czai się za zmurszałymi węgłami, kuca na stosach nawozu, okienkami wygląda. Zdala, postrzegłszy furmankę, chłopię ku drodze wybiegło. Pies-burek za niem. Czapa na tym smyku ojcowska, jako też i buciory. Nie widzi nic w polach, tylko obłoki i role, obłoki i role...<br> {{tab}}— Nie daj, księżulu, ''Światła'' zakładać, dołóż wysiłku, a nie daj! — świszcze pan Ryzio, śmiejąc się dyabelsko do swoich przewrotnych myśli.<br> {{tab}}Już wreszcie i Zagaje widać. Pora, bo podróżnikowi jęzor kołem stanął, a kapka u nosa w stalaktyt się zmieniać zaczęła. Wbiegły szkapki między obcięte kudłacze wierzbisk. Już też na drodze i sam Staś Walczak czeka.<br> {{tab}}— Powitać prezesa! — wykrzykuje pan Ryzio skołowaciałym językiem. — A czy też prezes wypadkiem szklanki herbaty?...<br> {{tab}}Prezes Walczak, młody pszczeliniak, pół chłop, pół jakiś inteligent w kurcie z {{kor|grubeego|grubego}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 00d9r4gl4oa2dq1lasfxoqdpjanjp2f Strona:Michał Bałucki - Trzy szkice powieściowe.djvu/295 100 979637 3140023 3005385 2022-07-28T07:59:09Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>Szczególniéj matka Helenki opieką i czułością chciała nagrodzić choremu dawniejszą swoją obojętność i wzgar­dę. Helenka patrząc na to, błogosławiła w duszy dzi­siejsze zdarzenie, które całéj sprawie taki obrót nadało; a lubo to stało się kosztem zdrowia chorego, jednak nie traciła nadziei, że ta choroba szczęśliwie się skończy. Od czasu do czasu całowała matce ręce z uciechy, a matka przyciskała ją wtedy do siebie i mówiła:<br> {{tab}}— Zawiniłam przeciw temu człowiekowi; ale ja mu to nagrodzę, będę go kochać, jak ciebie, moja Helenko.<br> {{tab}}A Helence od tych słów oczy zachodziły łzami ra­dości i niecierpliwie czekała chwili przebudzenia się chorego, by z nim mogła podzielić radość swoją.<br> {{tab}}Chory po mocném osłabieniu zapadł w ciężki sen, który trwał parę godzin. Jakże przyjemne musiało być dla niego przebudzenie, gdy ujrzał przy sobie matkę i córkę trzymające go za ręce i patrzące na niego wzrokiem pełnym miłości. — Ta chwila zapłaciła mu sowicie długie męki i cierpienia.<br> {{tab}}— Jakie wy dobre! mówił całując je po rękach. — Boże! jakże jestem szczęśliwy teraz!<br> {{tab}}W téj chwili dzwonek zabrzęczał koło furtki silném szarpnięciem poruszony. Wszyscy drgnęli mimo woli na ten głos. — Marty nie było jeszcze w domu — ma­tka Heleny więc sama zeszła do furtki.<br> {{tab}}Nie długo dowiemy się, kto późnym wieczorem dzwonił do ustronnego domku; tymczasem wypada nam wrócić do Nuryna i nie spuszczać go z oka od czasu jak opuścił mieszkanie wdowy.<br> {{tab}}Szedł pospiesznie rozirrytowany, wzburzony, rozma­wiając sam ze sobą.<br> {{tab}}— Nuryn zda rachunek. — Ha, wy od Nuryna chce­cie rachunku — porachuje on się strasznie z wami.<br> {{tab}}Słowa te jednego ze spiskujących: zda nam rachu-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hcoqqgoalre0a1gngqaucu7bh74m1cz Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/393 100 981618 3140191 2826965 2022-07-28T11:06:51Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wieralee" /></noinclude>{{lista||{{tab}}{{roz*|Przedruki:}} 1) Poezye L. Kondratowicza, t. X, Warszawa 1872, str. 230—231; 2) Bibljoteka Mrówki, t. 66, Lwów [1883], str. 27—28.}} <br> {{c|XV. ДУМКА (Нащо мені чорні брови...)}} {{lista|28.|{{roz*|Syrokomla Wł.}} [Kondratowicz L.] Dumka (Poco u mnie czarne brewki...) Kobzarz T. Szewczenki. Wilno 1863, str. 34—35.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruki:}} 1) Poezye L. Kondratowicza, t. X, Warszawa 1872, str. 234—235; 2) Bibljoteka Mrówki, t. 66, Lwów [1883], str. 31—33.}} {{lista|29.|{{roz*|Sowiński Leonard.}} Dumka. (Na co mi te krucze brewki...) „Kurjer Warszawski“, Warszawa, 1882, Nr. 181, str. 3.}} <br> {{c|XVI. ДУМКА (Тяжко-важко u світі жити...)}} {{lista|30.|{{roz*|Syrokomla Wł.}} [Kondratowicz L.J. Dumka. (Och! nie znacie, och! nie wiecie...) Kobzarz T. Szewczenki. Wilno 1863, str. 32—33.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruki:}} 1) Poezye L. Kondratowicza, t. X, Warszawa 1872, str. 233—234; 2) Bibljoteka Mrówki, t. 66. Lwów |18831, str. 30—31.}} <br> {{c|XVII. ЭРЕТИК (Іван Гус)}} {{lista|31.|{{roz*|Gorzałczyński A. J.}} (Fragmenty: ww.48—53 z „Посланія Шафарикові“]. Przekłady... Kijów 1862, str. XIV—XV (powtórzone na str. XX).}} {{lista|32.|{{roz*|Twerdochlib Sydir.}} Modlitwa Husa. (Fragment: ww. 88—115]. T. Szewczenko. Wiersze wybrane. Lwów 1913, str. 65—66.<br> {{tab}}{{roz*|Przedruk:}} T. Szewczenko. Utwory wybrane. Ch.-K. 1931, str. 223—224.}} <br> {{c|XVIII. ЗА БАЙРАКОМ БАЙРАК...}} {{lista|33.|{{roz*|Blachowski A. Konst.}} Zaklęta mogiła (Za parowem parów...). W artykule: Kilka poetycznych utworów T. Szewczenki. „Kurjer Stanisławowski“. Stanisławów 1891, Nr. 251.}} <br> {{c|XIX. ЗАПОВІТ (Як умру, то поховайте...)}} {{lista|34.|{{roz*|Gorzałczyński А. J.}} [Fragment: ww. 1—8]. Przekłady... Kijów 1862, str. XIII.}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> k3mvkzqwhq93du93lic1h5kmi32k5j1 Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/7 100 985996 3140158 2840884 2022-07-28T10:31:05Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{c|'''ROZDZIAŁ I.'''|po=8px}} {{tab}}Dyoniza przyszła piechotą z dworca Saint-Lazare, dokąd przybyła pociągiem Szerburgskim, z dwoma swymi braćmi, po nocy spędzonej na twardej ławie wagonu trzeciej klasy. Trzymała za rączkę Рéрé’a, a Jan szedł za nią. Widocznie byli zakłopotani i jakby zbłąkani wśród rozległego Paryża. Gapili się na domy i na każdym zbiegu ulic pytali o ulicę Michodière, na której mieszkał ich stryj Baudu. Skoro weszli na plac Gaillon, młoda dziewczyna stanęła zdumiona i zawołała:<br> {{tab}}— Patrzno, Janie!<br> {{tab}}Stanęli jak wryci, przytuleni jedno do drugiego. Odzież ich była czarna, donaszali bowiem żałobę po ojcu. Dziewczyna, zbyt wątła jak na lat dwadzieścia, wyglądała nędznie; niosła ona jedną ręką mały pakunek, drugiej zaś uczepił się pięcioletni braciszek; za nią starszy brat w pełnym rozkwicie lat szesnastu, stał ze zwieszonemi rękami.<br> {{tab}}Po chwili milczenia, dziewczyna rzekła:<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> iw4g443vx4e7ia7u2qrsdeftkut527h Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/385 100 988940 3140132 2852399 2022-07-28T10:02:39Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>cy: Hutin, Mignot i jeszcze inni, przyszli aby się przypatrzyć; lecz udawali, że nie rozumieją, będąc z innej szkoły.<br> {{tab}}Nakoniec otwarto podwoje i fala wpłynęła. Od pierwszej chwili, zanim się magazyn zapełnił, w przedsionku nastała taka ciżba, że trzeba było użyć policyi, ażeby przywróciła wolny ruch na chodnikach. Mouret nie omylił się w rachubie: wszystkie gosposie, całe gromady mieszczek i kobiet czepkowych, rzuciły się na tanie towary wystawione aż na ulicę. Ręce w powietrzu nieustannie macały wiszące u wejścia perkaliki po siedem sous, szaraczkowe wełnianki i bawełnianki po dziewięć sous, a szczególnie orlean po trzydzieści osiem centymów, który rabował ubogie sakiewki. Szturchano się plecami, gorączkowo popychano się przy kratkach i koszach, gdzie leżały koronki po dziesięć centymów, wstążki po pięć sous, podwiązki po trzy sous i rękawiczki z fil d’Ecosse. Spódniczki, kołnierzyki, krawatki, skarpetki i pończochy bawełniane, przewracały się, znikały, jakby pożarte przez tłum żarłoczny. Pomimo chłodnej pory, subiekci sprzedający na zewnątrz nie mogli podołać. Kobieta w poważnym stanie, straszliwie krzyczała; dwie dziewczynki tylko co nie zostały uduszone.<br> {{tab}}Przez cały ranek tłok się zwiększał. Około godziny pierwszej, uformowały się szeregi wyczekujące u wejścia, ulica była zagrodzona jak w czasie zamieszek.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qs77qd1b5uziip4asmjk2m44yunh86w Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/388 100 988943 3140202 2852402 2022-07-28T11:20:44Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Wydarty" /></noinclude>{{tab}}Damy nasze wyswobodziły się z tłumu. Znalazłszy się w halli Saint Augustin, z wielkiem zadziwieniem ujrzały, że jest prawie pustą; lecz opanowało je błogie uczucie: zdawało im się, że są wśród wiosny, po przejściu z ulicznej zimy. Kiedy nazewnątrz szumiał jeszcze wiatr lodowaty, padał deszcz z gradem, w galeryach Magazynu, miłe ciepło pięknej pory roku, wydzielało się z lekkich materyj i z blasku ich delikatnych odcieni, z parasolek i sukien letnich, przypominających sielskie przyjemności.<br> {{tab}}— Patrzcie! — wykrzyknęła pani de Boves, stając jak wryta, z oczami do góry wzniesionemi.<br> {{tab}}Była to wystawa parasolek. Wszystkie roztwarte, wydęte jak puklerze, okrywały całą hallę, od oszklonego sufitu, aż do boazeryi z lakierowanego dębu. Dokoła arkad górnych piętr, tworzyły festony; wzdłuż cienkich kolumn spływały wieńcami; na balustradzie galeryi, aż do poręczy wschodów, ciągnęły się w ścieśnionych szeregach; wszędzie zaś ułożone symetrycznie, pstrzyły ściany barwą czerwoną, zieloną i żółtą, przypominając wielkie weneckie latarnie, zapalone z powodu wyjątkowej uroczystości. Po kątach były z nich ozdoby skomplikowane: gwiazdy ułożone z parasolek po trzydzieści dziewięć sous, których barwy bladoniebieskie, białe, ''crémе'', bladoróżowe, naśladowały niejako słabe światło, lampek nocnych; w górze zaś ogromne japońskie parasole, na których żórawie złotego koloru, latały pod<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 26g2vj1mwl71ieh9xwg8vdhgt358fjr Strona:PL Zieliński Znaczenie Wilamowitza.pdf/3 100 990499 3139928 3125820 2022-07-27T19:25:51Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|'''{{Roz*|Prof. TADEUSZ ZIELIŃSKI}}'''|przed=1em|po=1em}} {{c|'''ZNACZENIE WILAMOWITZA W NAUCE'''|w=150%|przed=2em|po=1em}} {{c|'''I W SPOŁECZEŃSTWIE LUDZKIEM'''|w=150%|po=4em}} {{c|'''Odbitka z „{{Roz|Wiedzy i Życi}}a“ Nr. 4 i 5. 1932 r.'''|table|style=border-bottom:1px solid; border-top:1px solid;}} {{c|'''{{Roz|WARSZAWA}}'''|przed=2em}} {{c|'''{{Roz|1932}}'''}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> n1vw8fgia9pljfqog2b3o1h1xlzxvnc Strona:PL Zieliński Znaczenie Wilamowitza.pdf/4 100 990500 3139929 3125822 2022-07-27T19:26:34Z Alenutka 11363 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude>{{c|{{tab}}Zakł. Graf. „NASZA DRUKARNIA“, Warszawa, Sienna 15.{{tab}}|przed=3em|table|style=border-top:1px solid;}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 70ac1cu8szm2meu0aw6vwycm1pfiy3p Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/127 100 991445 3140033 2924201 2022-07-28T08:06:21Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Alenutka" /></noinclude><br><br> {{c|PODNIEBNYM TRAMWAJEM.|w=120%|po=20px}} {{tab}}Opisywać dziś swoją parogodzinną podróż samolotem, dziś gdy coraz to nowe Lindbergi przebywają Atlantyk, gdy linje powietrzne między miastami kursują z wzorową regularnością, mogłoby się to wydać śmieszne. Ale, z drugiej strony, jak nie pisać o tem, co wciąż jeszcze zdaje się cudem, czemu nie przestajemy się dziwić co dnia, zwłaszcza my, którzy pamiętamy pierwsze nieśmiałe próby wzlotów. Następne pokolenie zapewne nie będzie już znało tego uczucia.<br> {{tab}}Jest tu przytem materjał do refleksji. Mianowicie na temat fizjologicznej niemal solidarności masy ludzkiej, wspólności jej przeżyć i doświadczeń. Kiedy znalazłem się koło hangaru we Lwowie, aby odlecieć do Warszawy, byłem na lotnisku wogóle pierwszy raz. Nigdy nie widziałem zbliska wznoszącego się samolotu, nigdy sam nie fruwałem. Było więc czemu się dziwować. I właśnie nie. Wszystko wydało mi się najzupełniej naturalne. Patrzałem na te olbrzymie ptaki raz po raz zrywające się z ziemi. Wsiadłem do<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 7hztxms4f8pz2qhj269mxbdjp9hpdjk Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ryta.djvu/180 100 997581 3139976 3115091 2022-07-28T06:42:20Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>{{tab}}— Powiedz, że mnie w domu niema! — szeptem rozkazała służącej, gdy ta pobiegła do przedpokoju.<br> {{tab}}Oboje zamarli w oczekiwaniu.<br> {{tab}}Rozległ się hałas otwieranych drzwi i szmer głosów. Lecz ten, kto do Very niespodziewanie się zjawił, musiał mieć do niej wyjątkowo pilną sprawę, albo był wielce natarczywy, bo mimo protestów subretki nie ustępował i zrozumieć było można, że pragnie znaleźć się wewnątrz mieszkania.<br> {{tab}}— Cóż to znaczy? — zawołała ze zniecierpliwieniem, zrywając się ze swego miejsca. — Doprawdy, nieprzyzwoite... w podobny sposób kogoś napastować... Zaczekaj... Sama się rozprawię...<br> {{tab}}Pośpiesznie wyszła do przedpokoju.<br> {{tab}}Lecz mimo, że Vera z wielką energją zamierzała pozbyć się intruza, nie poszło jej to snać łatwo, bo nadal trwały przy drzwiach pertraktacje, a w pewnym momencie Otocki posłyszał jej głos:<br> {{tab}}— Skoro pani tak nalega... Proszę wejść... Ale uprzedzam, jestem zajęta... Mogę jej poświęcić zaledwie parę minut...<br> {{tab}}Więc kobieta. Może krawcowa, lub {{Korekta|modystka|modystka.}}<br> {{tab}}Rozległy się kroki i Vera wraz ze swym gościem znalazła się w sąsiednim salonie. Stamtąd dobiegały odgłosy przyciszonej rozmowy.<br> {{tab}}Otocki, oczywiście, nie miał najmniejszego zamiaru, aby nadsłuchiwać, o czem rozmawiano. Zbyt zaprzątnięty był myślami własnemi. Czuł, że wyrządził szaloną przykrość Verze i postanawiał w duchu, serdecznem zachowaniem się, tę przykrość wynagrodzić... Choć z drugiej strony wciąż jeszcze widział przed sobą wstrętną, nalaną twarz buldoga...<br><noinclude><references/> {{f|174}} __NOEDITSECTION__</noinclude> ej59225p9csrnak76tedbud5osupgbm Strona:PL JI Kraszewski Czarna polewka from Dziennik Literacki Y 1868 No 4 page 53 part 1.png 100 1005526 3139818 2986991 2022-07-27T14:01:33Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Terwa" /></noinclude>{{tab}}— Prosić Jegomości.<br> {{tab}}Chłopak w liberji widocznie na wzrost robionej, pospieszył tak, żem mógł po jego chodzie poznać, iż kuzynka była panią w domu.<br> {{tab}}W pięć minut, z zapomnianem piórem od rachunków za uchem, wtoczył się okrągły, burakowo rumiany kasztelan, a z uścisku którym mnie jako powinowatego zaszczycić raczył, mogłem się przekonać, że go nie darmo gwoździkiem przezwano.<br> {{tab}}Był małomówny, ale usiłując twarzą okazać, że słuchał i rozumiał, miał zwyczaj to oczyma, to gębą, to wąsami, to czołem mrugać, pociągać, wykrzywiać. Niekoniecznie go to upiękniało, zwłaszcza że i natura nie wysiliła się na nadanie mu piękności. Oszczędny w słowach, zastępował je nietylko temi migi, a niekiedy zdawkową monetą jednosylabowych wykrzykników, których miał zapas niezmierny — Eh — Oh — Ah? Uf!... Ba! Hę? i tym podobne sypały się obficie. Tym sposobem rozmowa nie wielkim kosztem się podsycała.<br> {{tab}}Tym razem czy był zmęczony, czy mnie badał; ale nie powiedział prawie nic a przecież doskonale się z nami porozumiał i natychmiast kazawszy sobie podać karetę, (inaczej nie jeździł jak karetą) ruszył do Kasztelanica. Podziwiałem sposób zręczny, łagodny, trafny, w jaki gospodyni go zażywała... zupełnie jak jeździec miękkoustego konia... co mu ledwie licem da znać, czego chce, a już się zawrócił...<br> {{tab}}Pocałowałem ją w rękę dziękując. Już spisek był ułożony, gdy panna Wiktorja wróciła, nic nie wiedząc co się stało. <br>{{---}}<br> {{tab}}Wchodzę nazajutrz rano do Kasztelanica a ten mi palcem po nosie grozi.<br> {{tab}}— A! to ty intrygancie! Aleś się niepospolicie uwinął! Zrozumiałem ja robotę. Bóg ci zapłać. Dla twej pociechy, nie będę się bardzo trzymał form, których też Gwoździk nie zna tak dalece i dziś jadę z rewizytą.<br> {{tab}}— O której? — spytałem — boć wiedzieć powinienem, życząc sobie was tam zastać.<br> {{tab}}— No, to popołudniu, ztamtąd was zabiorę do siebie i ruszamy na kurczęta w aleje.<br> {{tab}}— Te dni — rzekłem — już są wam poświęcone, róbcie ze mną co chcecie.<br> {{tab}}Nie długo bawiąc wyszedłem, aby liścikiem dać znać kuzynce godzinę i zapowiedzieć odwiedziny nasze. Bałem się, żeby nam panna Wiktorja nie wyszła gdzie.<br> {{tab}}— O! kochani państwo moi — rzekł tu Rotmistrz wzdychając — są przepisy na przechowywanie owoców, warzywa, mięsa, słodyczy i goryczy, od stęchlizny, pleśni, kwasu i zgnilizny; — a jak to trudno w sercu przechować uczucie długo, i co to się z niem tam dzieje!!<br> {{tab}}Ba! mości dobrodzieju! zależy to od serca; trzeba żeby było niezakwaszone a czyste, a suche a ciepłe, to się w niem ostoi ta wątła rzecz, którą uczuciem zowiemy.<br> {{tab}}Szedłem myśląc o tem sobie — a już wówczas lubiłem się patrzeć na ludzi z boku gdyby na scenę. Boć i to bywa, że w sercu uczucie będzie pod niebytność przedmiotu co je obudził rosło, potężniało, puści porostki, a gdy z rzeczywistością się spotka, na świeżem powietrzu umrze...<br> {{tab}}Kochali się to prawda, niewidząc, myślałem: a co będzie gdy się zobaczą? gdy po wierzch tej czułości, przyjdzie przypomnienie urazy i winy??<br> {{tab}}Ale niech to już tam Pan Bóg pokieruje jako wola Jego.<br> {{tab}}Poszedłem wcześniej. Panna Wiktorja, która o mnie jednym była zawiadomiona, przybiegła z robótką w ręku,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lp9q4o35lo0yf4fswcfqtq0le72nuio Dyskusja indeksu:S. Orgelbranda Encyklopedia Powszechna (1859) 103 1036228 3139894 3051362 2022-07-27T18:19:18Z Draco flavus 2058 wikitext text/x-wiki {{f|w=300%|UWAGA}} Zaprojektowano całą szablonową "infrastrukturę" do przepisywania tego tekstu. Jak to jest w takich wypadkach, przepisywanie wymaga trzymania się pewnych założeń. {{f|w=160%|DLA PRZEPISUJĄCYCH}} 1. Każde hasło w słowniku jest wydzielone przy pomocy sekcji<br> 2. Sekcja nazywa się '''dokładnie''' tak jak hasło (podstrona w przestrzeni głównej), wg Spisu rzeczy zawartego na końcu każdego tomu.<br> 3. Na każdej stronie znaczniki sekcji muszą występować parzyście, każda otwarta sekcja powinna być zamknięta explicite.<br> 4. Wszystkie części hasła/artykułu muszą się znajdować w obrębie sekcji <br> :a. oznacza to na przykład, że również strona środkowa (gdzie artykuł się nie zaczyna i nie kończy) musi być ujęty w sekcję<br> :b. jeśliby się zdarzyło, że cała strona to jeden artykuł – również<br> 5. Do tworzenia podpisów pod artykułami (część haseł jest nieanonimowa) należy użyć specjalnego szablonu {{s|EO autorinfo}}, w dokumentacji można znaleźć specjalne przypadki<br> :a. istotne jest by hasła gdzie jest więcej autorów oznaczać specjalnie <nowiki>{{EO autorinfo|widoczny=nie|a1=Imię i Nazwisko;a2=Imię i Nazwisko;...}}</nowiki> nie wyświetla wprawdzie w tekście nic, ale „przekazuje informację dalej”, do wyświetlenia trzeba użyć jakiejś innej konstrukcji<br> :b. artykułów anonimowych nie podpisujemy w ogóle (oczywiste)<br> 6. Do tworzenia spisu treści należy użyć szablonu {{s|EO SpisRzeczy}}, patrz: [[Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/1009]].<br><br> {{---|700}} <br> {{f|w=160%|PRZY ZAMIESZCZANIU W PRZESTRZENI GŁÓWNEJ}} A. Do tworzenia stron w przestrzeni głównej używamy kodu jak tutaj:<br> <pre> {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start=41 |strona_stop=41 |wikipedia= |wiktionary= }} </pre> lub szybciej <pre> {{Hasło z Encyklopedyi powszechnej |tom=1 |strona_start={{subst:#invoke: Znajdź stronę z section | FindSection_Begin | Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu|1|100|{{safesubst:SUBPAGENAME}}}} |strona_stop={{subst:#invoke: Znajdź stronę z section | FindSection_End | Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu|1|100|{{safesubst:SUBPAGENAME}}}} |wikipedia= |wiktionary= }} </pre> B. pozostają ewentualnie do uzupełnienia:<br> :a. pola wikikpedia i wiktionary<br> :b. skontrolować, czy spis rzeczy się właściwie linkuje<br><br> '''Uwaga:''' póki nie istnieją strony (w sensie przepisane w przestrzeni '''Strona:''') poprzednia i następna, wyświetla się błąd, jest to jednak tylko problem "kosmetyczny" i chwilowy. {{---|700}} <br><br> {{f|w=160%|ZAMIESZCZANIE KOLEJNYCH TOMÓW}} α. Poszczególne tomy encyklopedii muszą mieć spójną nazwę: PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu, PL Encyklopedyja powszechna 1860 T2.djvu ... PL Encyklopedyja powszechna 1860 T28.djvu, jedyną różnicą jest liczba po dużej literze T. == Uwaga == To encyklopedia, nie słownik, odwołania powinny być chyba wyłącznie do artykułów w Wiki, a nie definicji Wikt - tak samo elementy Wikidanych (Q) nie zawierają linków do stron w Wikisłowniku, a strony Wikisłowników korzystają z leksemów (L). Zostało tam umownie przyjęte, że Q dotyczy ''idei'' (encyklopedia), a L "słów" (słownik). Można ewentualnie pozostawić parametr wiktionary - dla elastyczności szablonu (może jednak trzeba będzie z niego skorzystać), ale domyślnie korzystać z parametru wikipedia. [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 23:27, 8 sty 2022 (CET) : 2. Nazwa ''Encyklopedyja powszechna (1859)/Lista współpracowników (tom I)'' jest niezgodna z dotychczasową praktyką (zob. np. https://pl.wikisource.org/w/index.php?title=Encyklopedja_Ko%C5%9Bcielna/Tom_I&oldid=2061060,i inne indeksy z encyklopediami) i być może nawet nieświadomie strukturą ebooka (całość będzie pod ''.../całość (tom I)''?). Jedynie mogą za tą nazwą przemawiać jakieś ważne przyczyny techniczne, związane z szablonami. [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 11:23, 9 sty 2022 (CET) : Niezależnie od powyższego, powinien zostać poprawiony link na [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Tom I]], czego [[Wikiskryba:Draco flavus]] nie uczynił. [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 11:24, 9 sty 2022 (CET) ::{{ping|Matlin}} co do '''pierwszego'''(integracja z wiktionary – nie mam zdania, po prostu udostępniłem taką funkcję, można z niej korzystać, nie trzeba, można ją też usunąć w szablonie - wtedy żadne hasło się nie da zlinkować ze słownikiem), co do '''drugiego''' (nazwa tej technicznej strony z autorami) – tak jest w szablonie zrobione (tzn. sposób linkowania autorów anonimowych), bardzo niechętnie bym to zmieniał, cała encyklopedia ma też mieć strukturę płaską (bez pod-podstron), czy w ogóle powstanie w przestrzeni głównej tom stoi w gwiazdach a) ze względu na ograniczenia eksportera przy dużej liczbie haseł b) logikę encyklopedii niepokrywającą się z technologią druku (np. może lepiej poszatkować na poszczególne litery alfabetu?, może trzeba będzie zrobić 50 "tomów", żeby w ogóle je można było ściągnąć, tak samo może być z /całością (tu ograniczeniem będzie duża liczba stron raczej), ale jeśli powstanie to tak czy tak Encyklpedyja powszechna/Tom I/całość ../Tom II/całość itp. (w tym sensie by byłyby to jedyne pod-podstrony); co do '''trzeciego''' to jeszcze teren budowy, więcej takich rzeczy może być do dopracowania.{{tab}}Cała encyklopedia jest bardzo oszablonowana, tworzenie poszczególnych haseł ma być praktycznie automatyczne. Po '''czwarte''' ze względu na skomplikowanie szablonów, prosiłbym o zamieszczanie dalszych części encyklopedii z zachowaniem konwencji nazewnictwa z pierwszych czterech tomów. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 11:47, 9 sty 2022 (CET) Oki doki. Czytałem te zasady i jeszcze nie zamieściłem dalszych tomów, zwłaszcza pod jakąś inną nazwą. [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 14:53, 9 sty 2022 (CET) === 3. uwaga === W danych tekstów jest dostępny parametr "tom". W szablonie artykułu natomiast tom pojawia się w parametrze "tytuł". Poza tym "tom" powinien linkować do strony tomu. [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 21:36, 15 sty 2022 (CET) ::to można wszystko zmienić w którymś momencie (centralnie), mam w tej chwili duże wątpliwości co do pojęcia '''tom''' w tym przypadku: ::*jest stosunkowo prawdopodobne, że w ogóle się nie uda utworzyć tomu takiego, jak go wydano (to może wynikać z ograniczeń eksportera = liczby podłączanych podstron) ::*tomy są tak utworzone, jak wychodziło wydawnictwu, nie jak jest logicznie np. A, B, C ... ::*linki do tomów (przy hasłach tworzonych jako podstrony tytułu a nie podstrony tomu) też nie za dużo wnoszą ::[[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 14:18, 22 sty 2022 (CET) ::: Nie da się linkować do [[Encyklopedyja powszechna (1859)/Tom I]]? Tu tylko o to chodzi. Plus tom=. NP: ::: {{Dane tekstu|| autor = | tytuł = Cóś |tom = [[Cóś/tom I|Tom I]] }} ::: W innym przypadku trzeba za każdym razem wchodzić w stronę indeksującą [[Encyklopedyja powszechna (1859)]] i ponownie wybierać tom. Poza tym nie ułatwia to np. cytowania. [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 23:03, 22 sty 2022 (CET) ::::pewnie, że się da... Ok, przymierzę się do tego, albo w tym tygodniu albo w drugiej połowie lutego -- muszę mieć wenę, żeby pogrzebać w kodzie. Na szczęście wszystkie takie zmiany nie są problematyczne, bo można je robić centralnie dla wszystkich haseł. (wszystkie zastrzeżenia jak wyżej - że być może trzeba to będzie w przyszłości inaczej rozwiązać ale czas pokaże czy da się złożyć cały tom jako e-book). Dla mnie zawsze najważniejsza jest wersja e-bookowa nie ta przeglądarkowa, stąd moje wątpliwości. Natomiast faktycznie jakiś prosty link do spisu treści by się przydał... [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 15:38, 23 sty 2022 (CET) :::::{{Zrobione}} acz nie wiem czy ostatecznie, mnie by się w ogóle widział podział alfabetyczny tj. A B C D itp. a nie tomowy. Tomy bym potraktował jak numery stron. Ale to można wszystko zrobić, gdy bądzie to temat aktualny, tj. gdy dojdziemy do D-E co najmniej. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 20:31, 25 sty 2022 (CET) * {{ping|Draco flavus|Matlin|Zetzecik}} Nie wiem, czy nazwa główna "Encyklopedyja powszechna '''(1859)'''" jest sensowna... wzięłam się za tom II., który jest z 1860 roku, następne będą jeszcze z innych lat. I jak robić hasła w przestrzeni głównej? "Encyklopedyja powszechna '''(1859)'''"? czy "Encyklopedyja powszechna '''(1860)'''"? A potem? Czy nie lepiej to przebotować na "'''S. Orgelbranda''' Encyklopedyja powszechna" lub "Encyklopedyja powszechna '''(Orgelbrand)'''"? [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 13:38, 26 lut 2022 (CET) *: [[w:pl:S. Orgelbranda Encyklopedia Powszechna (1859)]] [[Wikiskryba:Matlin|Matlin]] ([[Dyskusja wikiskryby:Matlin|dyskusja]]) 11:54, 27 lut 2022 (CET) :{{ping|Wieralee}}1859 jest wyznacznikiem tego wydania - bo wtedy się zaczęło. Robić "Encyklopedyja powszechna '''(1859)'''" (zresztą tak się robią z automatu). Były potem inne wydania... [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 13:45, 26 lut 2022 (CET) * {{ping|Draco flavus}} A co robić z kilkoma hasłami o tej samej nazwie? Objąć wszystkie trzy hasła jedną sekcją "Aparat", czy wydzielić sekcje "Aparat", "Aparat2", "Aparat3"? [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 13:54, 26 lut 2022 (CET) ::{{ping|Wieralee}}Nie wiem, skoordynuj to z {{ping|Dzakuza21}}, on tu szefuje. Ja się nie wtrącam. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 13:56, 26 lut 2022 (CET) * ups ;) {{ping|Dzakuza21}}? [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 14:01, 26 lut 2022 (CET) :: {{ping|Wieralee}} bazuj na spisie treści i to z nim integruj nazwy sekcji. W tym przypadku twój pierwszy aparat ma się nazywać Aparat albo Apparat (to znaczy nazwa sekcji), drugi Aparat Apparamenta a trzeci Aparat przyrząd. [[Wikiskryba:Dzakuza21|Dzakuza21]] ([[Dyskusja wikiskryby:Dzakuza21|dyskusja]]) 14:07, 26 lut 2022 (CET) :: źle się odpowiada przy konflikcie edycji, ale właśnie pisałme, jak robi Dzakuza, generalnie zasada sekcja=hasło [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 14:11, 26 lut 2022 (CET) :::{{ping|wieralee}} poprawię jeszcze stronę pierwszą, sekcja(hasło) może się zaczynać również w środku akapitu)[[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 14:16, 26 lut 2022 (CET) * {{ping|Draco flavus}} ok :) dopiero się dowiedziałam o Spisie rzeczy, zaraz to rozkminię ;) [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 14:17, 26 lut 2022 (CET) *Może to nie jest właściwe miejsce, ale problem "kilku haseł o tej samej nazwie", poruszony przez {{ping|Wieralee}}, dotyczy również ''Słownika etymologicznego języka polskiego'' Brücknera, którym się zajmuję. Dla tego słownika nie zostało to chyba ustalone, w każdym razie nie ma jednego wzorca. Stosowane są co najmniej 3 rozwiązania: : (1) jedna (wspólna) sekcja dla wyrazów "o tej samej nazwie"; : (2) odrębne sekcje dla każdego hasła, kolejno numerowane, np. "dom1", "dom2" albo "dom", "dom2"; : (3) odrębne sekcje dla każdego hasła, z dopiskiem, np. "-cz(zaimek)", "-cz(partykuła)" albo "bez(krzew)", "bez(przyimek)". Osobiście jestem za rozwiązaniem nr 1. W przypadku rozwiązania nr 2 (przynajmniej w słowniku Brücknera) i tak odrębne sekcje lądują na jednej stronie hasła, tyle że druga sekcja jest poza szablonem i trzeba stosować jakąś dodatkową konstrukcję. W przypadku nr 3 każda sekcja na odrębną stronę, ale jej nazwa jest niezgodna z oryginałem, ponieważ zawiera wspomniany dopisek; w tym przypadku odrębnym problemem jest też i to, że w innym haśle może być odwołanie (link) do tego wieloznaczeniowego wyrazu i przepisujący, linkując do niego, może nie znać owego dopisku (który może być wprowadzony przez kogo innego, kiedy indziej itd.) i link na zawsze pozostanie martwy.<br> Byłem ciekaw (nadal jestem), czy w w Wikiźródłach istnieje, został kiedyś wypracowany jakiś konsensus w tej sprawie ({{ping|Draco flavus|Matlin|Ankry|Dzakuza21|Wieralee}})? Czy zależy to tylko od "szefa", "opiekuna" danego indeksu? [[Wikiskryba:Zetzecik|Zetzecik]] ([[Dyskusja wikiskryby:Zetzecik|dyskusja]]) 20:33, 26 lut 2022 (CET) ** {{ping|Zetzecik}} to zależy... jeśli w książce jest Skorowidz haseł/Spis rzeczy, to jeśli tam hasła są wydzielone, to w treści też tak być powinno... podobnie jeśli w słowniku są częste linkowania do innych haseł, to lepiej chyba doprecyzować... [[Wikiskryba:Wieralee|Wieralee]] ([[Dyskusja wikiskryby:Wieralee|dyskusja]]) 20:48, 26 lut 2022 (CET) ***{{ping|Zetzecik}} moim zdaniem (1) jest w przypadku encyklopedii niemożliwe (np. z czym łączyć w wikipedii "hasło" o wszystkich papieżach Stefanach ?) (2) jest jakieś moim zdaniem zbyt "technokratyczne" i mechaniczne, najbardziej jeszcze mi się podoba (3) -- choć widzę wady. Jest też najbliższe naszej praktyce dookreślania tytułów książek (np. 2 × Krzyżacy na Wikiźródłach). Tu rzeczywiście sporo narzuca spis-skorowidz. Kolejnym problemem są "dziwne" hasła w skorowidzu. Na przykład '''Aa czyli Trejder-Aa, r''' . A co do Twojego pytania, jeśli ktoś się w coś jako pierwszy zaangażuje a jego wizja jest zgodna z naszymi regułami to raczej tego nie zmieniamy. Jeśli ktoś zmienia, to też musi wziąć na siebie dostosowanie całości. Inaczej zmiana nie ma sensu. Nie jest to reguła ale raczej pragmatyka. W tym sensie dużo zależy od opiekuna-szefa. [[Wikiskryba:Draco flavus|Draco flavus]] ([[Dyskusja wikiskryby:Draco flavus|dyskusja]]) 21:16, 26 lut 2022 (CET) ** {{Ping|Zetzecik}} Myślę, że to nie jest właściwe miejsce na duskusję odnośnie słownika Br€cknera i sugeruję przeniesienie trego wątku gdzie indziej. [[Wikiskryba:Ankry|Ankry]] ([[Dyskusja wikiskryby:Ankry|dyskusja]]) 12:22, 27 lut 2022 (CET) 4p1a4w2y9t7v7pjaezsh3381aama8y8 Szablon:IndexPages/PL G Flaubert Pani Bovary.djvu 10 1041441 3139967 3139224 2022-07-28T05:01:48Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>608</pc><q4>0</q4><q3>87</q3><q2>0</q2><q1>512</q1><q0>9</q0> 6q0sntclogl35gvqo507i4cpy3dewf4 3139971 3139967 2022-07-28T06:01:45Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>608</pc><q4>0</q4><q3>90</q3><q2>0</q2><q1>509</q1><q0>9</q0> 3bj0ykff06ejmemegnidy6y17ypog45 3139986 3139971 2022-07-28T07:01:54Z AkBot 6868 robot aktualizuje informacje o stanie indeksu wikitext text/x-wiki {{../n}} <pc>608</pc><q4>0</q4><q3>94</q3><q2>0</q2><q1>505</q1><q0>9</q0> ieglj3k5hyu266ajvc14becnov254ll Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/181 100 1042805 3139961 3026743 2022-07-28T04:12:43Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ korekta bwd proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>{{tab}}— Dałam jednak dowód wielkiego rozsądku! mówiła sama do siebie, myśląc o szarfach algierskich.<br> {{tab}}Usłyszała kroki na wschodach: był to Leon. Powstała i wzięła z komody chusteczkę do obrębiania. Gdy wszedł, zdawała się bardzo zajętą.<br> {{tab}}Rozmowa szła opieszale; pani Bovary zrywała ją co chwila, {{kor|dopendent|dependent}} zaś sam był jakoś zakłopotany. Siedząc na taburecie przy kominku, obracał w palcach igielnik z kości słoniowej, ona szyła pilnie, lub od czasu do czasu paznokciem zaciskała obrębek. Nic nie mówiła; on też cicho siedział, zniewolony jej milczeniem, jakby najwymowniejszemi słowy.<br> {{tab}}— Biedny chłopiec! myślała w duchu.<br> {{tab}}— Czem jej się tak niepodobam? pytał sam siebie.<br> {{tab}}Nakoniec ośmielił się powiedzieć, że musi w tych dniach pojechać do Rouen, w interesie swego pryncypała.<br> {{tab}}— Abonament nut pani się skończył, dodał, czy mam go odmówić?<br> {{tab}}— Nie potrzeba, odpowiedziała.<br> {{tab}}— Dla czego?<br> {{tab}}— Dla tego...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> acf8l0c9j72p7b7zto2ta9cpx2bxqtr Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/182 100 1042806 3139962 3026744 2022-07-28T04:14:42Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>{{tab}}A przygryzłszy usta, wyciągnęła powoli długą szarą nitkę.<br> {{tab}}Ta jej robota drażniła Leona. Grube płótno zdawało się drapać paluszki Emmy; przyszła mu na myśl jakaś pospolita grzeczność, lecz się nie odważył jej wypowiedzieć.<br> {{tab}}— Pani więc zarzuca muzykę? zapytał.<br> {{tab}}— Czy zarzucam muzykę? Naturalnie! Mój Boże! czyż niemam mego gospodarstwa, mego męża, którym się muszę zajmować, tysiączne rzeczy zresztą, wiele obowiązków, którym należy się pierwszeństwo!<br> {{tab}}Spojrzała na zegar. Karol się spóźnił. Zaczęła się niby niepokoić. Powtórzyła nawet kilka razy: — On jest tak dobrym!<br> {{tab}}Dependent lubił pana Bovary. Lecz ta troskliwość Emmy o niego, nieprzyjemnie go zadziwiła; wszelako potwierdził oddawane mu pochwały, które słyszał z ust wszystkich, powiadał, a szczególnie aptekarza.<br> {{tab}}— O! to bardzo zacny człowiek! rzekła Emma.<br> {{tab}}— W samej rzeczy, potwierdził dependent.<br> {{tab}}I zaczął mówić o pani Homais, której zaniedbana toaleta rozśmieszała ich często.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> osh63pmds504emi30jwm6zmmo7w8sgd Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/190 100 1042814 3139968 3026752 2022-07-28T05:45:04Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>bieg rysował fantastyczne arabeski na zielonem tle łąki. Mgła wieczorna podnosiła się pośród topoli, z liści jeszcze ogołoconych, cieniując zarysy ich lekko fioletową barwą, bledsza i przejrzystsza od najcieńszej gazy. W oddali bydło wracało z pola; nie było słychać ani kroków jego ani ryczenia, a dzwon kościelny napełniał ciągle powietrze swymi żałosnymi tony.<br> {{tab}}Te powtarzane dźwięki zwróciły myśl młodej kobiety ku odległym wspomnieniom pierwszej młodości i klasztoru. Przypomniała sobie wielkie świeczniki, które na ołtarzu wznosiły się po nad wazonami pełnymi kwiatów. Byłaby chciała, jak niegdyś zajmować jeszcze swoje miejsce w długim szeregu białych welonów, pośród których czerniły się miejscami sztywne kaptury dobrych sióstr zakonnych pochylonych nad klęcznikami; w niedzielę, po mszy, widziała słodkie oblicze Najświętszej Panny, które się do niej uśmiechało z po za niebieskich kłębów dymu kadzidła. Ogarnęło ją dziwne rozrzewnienie, uczuła się bezbronną i opuszczoną, jak piórko wiatrem pędzone; bezwiednie prawie, udała się w stronę kościoła, usposobiona do jakiegokolwiek nabożeństwa, byleby w niem zatopić mogła swoją duszę i całą swoją istność pogrążyć.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fyp2fi0vntlz58jmque32strsj09o9b Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/196 100 1042820 3139969 3026758 2022-07-28T05:53:31Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>{{tab}}— Jakto? co panią może obchodzić? Mnie się zdaje, że kiedy kto ma co jeść, czem się ogrzać... bo wreszcie...<br> {{tab}}— Mój Boże! mój Boże! wzdychała.<br> {{tab}}— Pani jest niedobrze? powiedział ksiądz przystępując do niej z troskliwością; zapewne niestrawność? Trzeba powrócić do domu, pani Bovary, napić się filiżankę herbaty, lub szklankę wody świeżej z melissą.<br> {{tab}}— Po co?<br> {{tab}}I wyglądała jak gdyby nagle ze snu {{Korekta|przebubudzona|przebudzona}}.<br> {{tab}}— Bo pani przesuwałaś rękę po czole. Myślałem że pani zawrotu głowy dostała.<br> {{tab}}A przypomniawszy cóś sobie, dodał:<br> {{tab}}— Ale pani chciałaś czegoś odemnie? Czego pani sobie życzysz? Ja sam niewiem...<br> {{tab}}— Ja? nic... nic... powtarzała Emma.<br> {{tab}}I wzrok jej błądzący w około, zniżył się powoli na starca w sutannie. Stali naprzeciwko siebie oko w oko, nic nie mówiąc.<br> {{tab}}— W takim razie, daruj pani, rzekł wreszcie, lecz obowiązek przedewszystkiem, pani Bovary, muszę się ułatwić z moimi urwisami. Zbliża się czas pierwszych kommunij. Boję się, że jeszcze<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9smhvtsr00amx27nvaefh9f5gxx8zkw Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/197 100 1042821 3139970 3026759 2022-07-28T05:56:05Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>nie będziemy dostatecznie przygotowanymi! To też, począwszy od Wniebowstąpienia, wytrzymuję ich ''recta'' każdej środy godzinę dłużej. Biedne dzieciaki! nie można ich zawcześnie wprowadzać na ścieżki pańskie, jak to nam zresztą zalecił Zbawiciel. Życzę pani dobrego zdrowia, pani Bovary; moje uszanowanie mężulkowi!<br> {{tab}}I wszedł do kościoła, przyklękając już od samych drzwi.<br> {{tab}}Emma patrzyła za nim jak znikał pomiędzy dwoma szeregami ławek, stąpając ciężko, z głową nieco na ramię przechyloną i rękami rozłożonemi.<br> {{tab}}Potem zawróciła jak automat sprężyną poruszony i machinalnie skierowała kroki ku domowi. Dochodził uszu jej wszakże gruby głos proboszcza i cienkie głosiki chłopców.<br> {{tab}}— Czy jesteś chrześcianinem?<br> {{tab}}— Tak, jestem chrześcianinem.<br> {{tab}}— Kto jest chrześcianinem?<br> {{tab}}— Ten, który będąc ochrzczonym,... ochrzczonym,... ochrzczonym...<br> {{tab}}Emma weszła na wschody trzymając się poręczy, a znalazłszy się w swoim pokoju, padła znękana na fotel.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hy9928sqrsl470si6wrfwlo1o3isyat Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/198 100 1042822 3139972 3026760 2022-07-28T06:11:31Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>{{tab}}Zmrok powoli zapadał. Sprzęty zdawały się znikać w półcieniu jak w tajemniczej otchłani. Na kominku wygasło, zegar na ścianie tykotał jednostajnie, a Emma mimowolnie dziwiła się tej ciszy wszystkich rzeczy, podczas gdy w łonie jej burza szalała. Lecz pomiędzy oknem a stolikiem była malutka Berta, która chwiejąc się w swych włóczkowych bucikach, próbowała zbliżyć się do matki i uchwycić za wstążki jej fartuszka.<br> {{tab}}— Daj mi pokój! rzekła odsuwając ją ręką.<br> {{tab}}Dziewczynka niebawem bliżej jeszcze przypełzała i oparłszy drobne rączki o kolana matki, wlepiła w nią swe duże niebieskie oczy, a czysta ślina z ustek jej aż na fartuszek spływała.<br> {{tab}}— Daj mi pokój! powtórzyła młoda kobieta rozdrażniona.<br> {{tab}}Wyraz jej twarzy przestraszył dziecię, które zaczęło płakać.<br> {{tab}}— A dajże mi raz pokój! wykrzyknęła odpychając ją łokciem.<br> {{tab}}Berta potoczyła się i upadła pod samą komodę, uderzyła się o brązową rączkę i krew popłynęła ze zranionego czoła dzieciny. Pani Bovary przelękniona rzuciła się ku niej, podniosła ją, zerwała sznur od dzwonka, wołała na cały głos służącej<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mfjhrsvqc2wgj6cq0jiplv562aksvn9 Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/199 100 1042824 3139973 3026764 2022-07-28T06:13:37Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>i już miała samą siebie przeklinać, gdy wszedł Karol. Była to godzina obiadowa, powracał do domu.<br> {{tab}}— Patrz mój drogi, rzekła Emma nagle uspokojona: mała bawiąc się upadła i zraniła sobie czoło.<br> {{tab}}Karol zapewnił ją że to drobnostka i poszedł po plaster.<br> {{tab}}Pani Bovary nie zeszła na obiad; nie chciała odstąpić dziecka. Gdy spłakana dziewczynka zasnęła, patrząc na nią uspokoiła się stopniowo zupełnie i pomyślała, że trzeba być bardzo głupią i naiwną, żeby się zmartwić o taką drobnostkę. Berta już łkać przestała. Oddech jej spokojny lekko poruszał bawełnianą kołderkę. Łezki drżały jeszcze na końcach długich rzęsów, a przez niedomknięte powieki przezierały blade i zaklęśnięte źrenice; plaster do policzka przylepiony ściągał na nim skórę.<br> {{tab}}— Szczególna rzecz, myślała Emma, jak to dziecię jest brzydkie!<br> {{tab}}Gdy Karol około jedenastej wieczorem powrócił z apteki, dokąd po obiedzie poszedł odnieść resztę plastra, zastał żonę stojącą przy kolebce.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> oqdla5pthqym5k0unt2kbq5fpoml395 Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/206 100 1042832 3139974 3026773 2022-07-28T06:25:56Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>{{tab}}Odwróciła się ze spuszczoną na dół głową. Światło padało na marmurowe jej czoło aż do łuku brwi, nie pozwalając odgadnąć co upatrywała na horyzoncie, ani co w głębi serca myślała.<br> {{tab}}— Żegnam więc panią! westchnął.<br> {{tab}}Ona szybkim ruchem głowę podniosła.<br> {{tab}}— Tak, bądź pan zdrów i jedź!<br> {{tab}}Postąpili ku sobie, on wyciągnął rękę, ona się zawahała.<br> {{tab}}— Po angielsku więc! rzekła podając swoją rękę i zmuszając się do uśmiechu.<br> {{tab}}Leon ujął podaną sobie rękę i wydała mu się jakoby cała istność jego przelewała się w tę dłoń miękką i delikatną.<br> {{tab}}Wreszcie ją puścił, oczy ich spotkały się raz jeszcze... i zniknął.<br> {{tab}}Stanąwszy na rynku, zatrzymał się i za słupka spojrzał raz jeszcze na ten dom biały z czterema zielonemi zazdrostkami. Zdało mu się spostrzegać cień za oknem, w pokoju; lecz firanka odczepiwszy się powoli z patery, poruszyła zwolna swoje długie fałdy, które gdy się nagle rozsunęły, utworzyła niby ścianę nieprzejrzystą. Leon biedz zaczął.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qqwegxy3ywl4d3oupqcl21nv456qtbf Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/208 100 1042834 3139975 3026775 2022-07-28T06:29:50Z Nick robot 32182 /* Skorygowana */ lit., formatowanie tekstu proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Nick robot" /></noinclude>słońce wyjrzało znowu, koguty zapiały, wróble zatrzepotały skrzydłami w krzakach wilgotnych, a kałuże wody po piasku spływając unosiły różowe listki akacyowego kwiecia.<br> {{tab}}— Ach! jak on już musi być daleko! pomyślała Emma.<br> {{tab}}Pan Homais przyszedł podług zwyczaju pomiędzy szóstą a siódmą, podczas obiadu.<br> {{tab}}— A cóż? rzekł siadając, wyprawiliśmy więc naszego młodzieńca?<br> {{tab}}— Tak się zdaje! odparł doktór.<br> {{tab}}A poprawiwszy się na krześle, dodał:<br> {{tab}}— Cóż tam u was nowego?<br> {{tab}}— Nie wiele co. Moja żona tylko, była dziś trochę wzruszona. Pan wiesz, kobiety, jedno nic je porusza! szczególnie moją! A niesłusznie by było mieć im to za złe, ponieważ system ich nerwowy daleko jest wrażliwszym od naszego.<br> {{tab}}— Ten biedny Leon! mówił Karol, jak on tam żyć będzie w Paryżu?.. Czy się tam przyzwyczai?<br> {{tab}}Pani Bovary westchnęła.<br> {{tab}}— Ba! rzekł aptekarz mlasnąwszy językiem, będą kolacyjki w restauracyach, bale maskowe, szampan, wszystkiego spróbuje, słowo na to daję!<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rllhl6oylf7f7y5hfykcce1h7novh9g Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/88 100 1064507 3140084 3094750 2022-07-28T09:11:04Z Seboloidus 27417 int. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />---- {{Numeracja stron|80|WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.}} ----</noinclude>{{tab}}— Wszędzie jest człowiekowi aż nadto wygodnie. Czyż to nam wiele potrzeba? Cóż ty porabiasz?<br> {{tab}}— Posłuchałem Loli, muszę się tém pochwalić, bo rzadko komu jestem posłuszny.<br> {{tab}}— Czyż i tobie dawała jakie rady?<br> {{tab}}— Za które jéj serdecznie jestem wdzięczen. Szukam sobie dzierżawy w sąsiedztwie, i mam ją już tak jak znalezioną. Trochę tylko chcą za drogo, a ja się obawiam.<br> {{tab}}Lola przerwała zaraz rozmowę, usiłując matkę rozerwać.<br> {{tab}}— Wie mama? doszłam dziś śladów ścieżki, która szła do drewnianéj kapliczki w ogrodzie; poznałam po trawach i po resztkach porzeczek, któremi była wysadzana. Z troskliwością starożytnika, śledzącego wał rzymski, szłam jéj śladami, i już nastąpiła restauracya, z któréj mama powinna być kontenta.<br> {{tab}}Hrabina pocałowała ją w czoło.<br> {{tab}}— Mój ty skarbie jedyny! jak dla ciebie wszystko jest weselem i zabawką!<br> {{tab}}— A! doprawdy, nie dla mojej rozrywki, ale się to robi dla kochanéj mamy... Jabym tak chciała, aby ci tu było dobrze!<br> {{tab}}— I tobie, mój aniołku.<br> {{tab}}— Mnie z tobą wszędzie jak w raju; przytem tak tu swobodnie, tak cicho, tak jakoś inne powietrze i życie! Codzień nową piękność odkrywam.<br> {{tab}}— Dalekoż będzie twoja dzierżawa? spytała hrabina Jerzego.<br> {{tab}}— Dobra mila, godzina drogi.<br> {{tab}}— A! to będziemy prawie sąsiadowali, rzekła Lo-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qjw2kimnklbupmd7f998z3y26o4b26x Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/97 100 1064766 3140085 3094785 2022-07-28T09:15:46Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />---- {{Numeracja stron||{{Roz*|JASEŁKA.}}|89}} ----</noinclude>{{tab}}Jerzy był w żałobie, ale nie wątpiono, aby bądź co bądź, assystował Maksowi; Otto także nie mógł naleganiom się oprzeć, choć Maksa nie bardzo lubił, a półkownikową znał dawno i zbyt dobrze. Aneta z matką i ojcem, na którego nikt nie zwykł był uważać, bo jedynym jego obowiązkiem było nosić szale i mantylki, wołać o konie, kazać zaprzęgać i bawić cudze dzieci, jeśliby nadto krzyczały — przyjechali paradnie, strojno i świetnie. Wiedziała ona, że znajdzie tu Jerzego, ale zaszłe wypadki znacznie ją ku niemu ostudziły. Jerzy też tak był teraz siostrą zajęty, że o Anecie zapomniał.<br> {{tab}}Wielkiego namysłu i narady z matką przedmiotem było, jeszcze w domu, potém w drodze: jak Aneta miała znajdować się względem hrabiego? Matka i ojciec wiedzieli, że z razu go sobie życzyła, ale wówczas na postanowienie jéj wpływały nieznacznie dobra, które posiadał, i miliony, dziedzictwo dziś całkiem postradane. Aneta nawet nie taiła teraz, że to, co się jéj w pierwszéj chwili wydało oryginalném i piękném, trochę było przesadzone i niebardzo dobrego tonu. Kilka razy dała się z tém słyszeć przed matką, naturalnie potakującą... Ojciec machnął ręką tak zręcznie, że nie można było odgadnąć, czy protestował, czy się dziwił... choć uwielbienie jego dla dziecka, oppozycyi przypuszczać nie dozwalało.<br> {{tab}}— Może się mama dziwi, mówiła Aneta: że ja dziś trochę go inaczéj sądzę, gdy zubożał; ale ja mam przyczyny ważne! Człowiek takiego charakteru jak on, będąc bogatym, ma wiele środków do ukształcenia się, uspołecznienia, pozbycia szorstkości charakteru. Stosunki, pieniądze same, są to sposoby zmiękczenia;<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> q64t41sv7b0sowtv8a37a928tg8064q Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/40 100 1067293 3139999 3102143 2022-07-28T07:24:18Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" /></noinclude>a niezwyczajnego czegoś było ciągle potrzeba; pięli się do góry; sięgali wysoko, szumu i wrzawy łaknęli.<br> {{tab}}Na Litwie panowanie zwolna stało się zadaniem familii Radziwiłłowskiej i prawie zdobyczą jej dokonaną. Opierały się inne rodziny tej hegemonii Radziwiłłów, ale na próżno. Walczyć z nimi było trudno.<br> {{tab}}Książę chorąży, według swojego przekonania, stał na czele rodziny, a może to go od brata hetmana odstręczało, że nieświeski pan też sobie do tego prawa rościł. Ze dworem, z królem, z Brühlem byli jak najlepiej, to im też pewną siłę dawało. Umysłowo nie stojąc wysoko, w politykę głęboko się nie zapuszczając, mieli siłę ogromną w zasobnych skarbcach i milicji, w posłusznej szlachcie i klientach niezliczonych.<br> {{tab}}Biała, naówczas jako rezydencja księcia chorążego, świetną była jak nigdy i mogła prawie z Nieświeżem iść o lepsze. Lecz dwór i życie tutejsze różniły się wielce od tego, jakie prowadził książę hetman. Smutniej tu i poważniej wyglądało.<br> {{tab}}Niemłody już, po raz trzeci żonaty, bezdzietny, schorowany, choć silny jeszcze, książę chorąży ledwie już mógł się łudzić potomstwa nadzieją. Wprawdzie trzymał się dobrze, nie poddawał się chorobie, życie prowadził czynne, mógł sobie obiecywać wiele i inni go w tym przekonaniu utrzymywali, lecz w otoczeniu księcia nikt nie wierzył w to, aby się stan rzeczy na lepsze odmienił.<br> {{tab}}Wszystko w Białej pod srogim trzymane było rygorem, niemal wojskowym. Dwór cały ulegał surowej kontroli i najmniejszej samowolności nikt się nie śmiał dopuścić. Karano srogo.<br> {{tab}}Sama nawet księżna obawiała się męża; cóż dopiero inni, którzy trochę dalej stali, a mniej łasce jego ufać mogli.<br><noinclude><references/> {{f|38}} __NOEDITSECTION__</noinclude> 0bocks4mv4xrqdrnhfs58im038o6l97 Strona:Anafielas T. 1.djvu/210 100 1071556 3140126 3113729 2022-07-28T09:52:08Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|180}}</noinclude><poem> A ogień, nagle wznosząc płomień jasny, Drgające cielsko na ziemi oświecił, I miecz skrwawiony, i krew rozbryzganą. :Naówczas Smerda i słudzy xiążęcia Do stóp Witola czołem się rzucili. — Przebacz! — wołali. — Tyś pewnie jest Bogiem. Przebacz nam! Myśmy rozkazów słuchali, Myśmy niewinni, on winien za wszystkich. — — Wynieście trupa — Witol im odpowie — Rzućcie w podwórzec, a moich rozkazów Czekajcie do dnia. Gdy dzień wejdzie biały, Wstanę z posiania i wynijdę do was. — :Wyszli, unosząc z sobą trup Raudona. Witol gasnące podsycił ognisko I na zbroczonej skórze się położył. :Ale zaledwie śmierci Kunigasa Wieść się rozeszła, wszyscy się zbudzili, Krzykiem radosnym zamek się rozlega, Zażegli ognie, biegną niewolnicy, Ze łzami w oczach, płacząc, się ściskają, Kobiety także i dzieci porwane Z siół okolicznych w tłumy się gromadzą, I jedni drugim nowinę tę niosą, I jedni drugim swobody winszują. </poem><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ng3l3mhz04kiv68901svi8j8omwzfxa Strona:Anafielas T. 1.djvu/209 100 1071557 3140125 3113730 2022-07-28T09:51:31Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|179}}</noinclude><poem> — Czyli tam słudzy drzwi strzegli, czy może Raudon już jaką zasadzkę gotował — Myślał, bo jego przysiędze nie wierzył. Lecz cichość znowu, i szepty ustały, A wkrótce drugi raz Gajdis<ref>Kur.</ref> zaśpiewał. :Naówczas jakby kto ku drzwiom się zbliżał, Miękkiemi Wiżos po podłodze stąpał, I szeptał cicho — zdało mu się znowu. Chwila — podwoje cicho zaskrzypiały, I resztki ognia oświeciły twarze Raudona, Smerdy i kilku siepaczy. Nieśli oszczepy, siekiery i miecze, Dyby i powróz z łyka upleciony. Weszli, stanęli u drzwi. Witol leżał, A dłonią drżącą od gniewu i złości Ściskał miecz, aż mu własną rękę krwawił. Stali, patrzyli. Raudon krok postąpił I dał znak zbójcom. Już go chwytać mieli, Gdy nagle Witol z łoża się pochwycił, I miecz podnosząc nad głową Raudona, — Giń! zdrajco! — krzyknął; i za jedném cięciem Szkaradna głowa, z wyłupioném okiem, Padła, tocząc się po twardéj podłodze. Kadłub stał chwilę i chwiał się na nogach, Potém padł. Słudzy z krzykiem się cofnęli. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> fa307btu6nj9mx15lhwbm3ug2xkyogm Strona:Anafielas T. 1.djvu/206 100 1071558 3140123 3113731 2022-07-28T09:50:59Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|178}}</noinclude><poem> Tak, choć wieczerza zastawiona suto, Choć nie brak było ni piwa, ni miodu, Przymusu tylko jéj nie dostawało. Wszystko bez niego złém się wydawało. :Lecz noc nadbiegła, czas już spocząć było. Smerda Witola do izby gościnnej, Na drugi koniec domu poprowadził. Tam go już ze skór niedźwiedzich posłanie, Ciepłe ognisko i dzban piwa czekał. Witoł się z mieczem u boku położył, I sen udając, dał wvpocząć ciału Po trudach drogi i walki z Raudonem; Lecz sen prawdziwy nie zszedł mu na oczy. Napróżno mrużył; znowu je odmykał, I niespokojny z łoża się porywał. Słuchał, jak sowy, latając, huczały, I ogień trzaskał, i koguty piały. Cicho na dworze; tylko czasem straże Wołały, budząc hasłem jedna drugą. Wszystkie ich krzyki syn Mildy policzył, I wszystkie kurów piania, co, jak straże, Wśród cichéj nocy, wróżąc dzień, krzyczały. Pomiędzy pierwszém a drugiem ich pianiem U drzwi powolne usłyszał stąpanie I jakby ciche szepty kilku ludzi; Powstał z pościeli, miecz w rękę pochwycił, Nastawił ucho — znowu cicho było. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 598u0zu6c8fsglsbcdhnznueuj5gjbd Strona:Anafielas T. 1.djvu/205 100 1071559 3140087 3113732 2022-07-28T09:22:46Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|177}}</noinclude><poem> Wkoło ogniska ławy i kamienie, I stoły były z cisowego drzewa; Po nad nim otwór, przez który dym czarny Wijąc się, w kłęby ku górze unosił. :Raudon, chcąc ukryć wstyd i boleść swoję, Uciekł daleko do izby nałożnic. Słudzy przynieśli miód w złoconym rogu, I ciepłą wodę na znużone nogi; Przyszły kobiety pył otrząść z odzienia, Obmyć Witola i do stołu służyć. Kunigas, hańbę swą kryjąc w komnacie, Już przed zwycięzcą więcéj się nie stawił; Lecz słychać było krzyk jego z podwórca, I widać było biednych niewolników, Skrwawionych ręką okrutnego pana, Pod gołem niebem w podwórzu leżących, Nagich i sinych od smagań i chłodu. Najstarszy Smerda z Witolem wieczerzał, Ale milczący, nie bawił rozmową, Ani do uczty wesoło zapraszał; Ledwie, podając, w róg usta umoczył, Ledwie mięsiwo podnosząc pieczone I placki białe, dotknął ich wargami. Kobiety także służebne milczały. I nic nie było słychać, oprócz jęków, Które z podwórca przez okna wpadały, Szelestu kroków i trzaskania ognia. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1iref7zjcxr87d09fzpwd6hr9aj6aw5 Strona:Anafielas T. 1.djvu/204 100 1071561 3140048 3113734 2022-07-28T08:22:32Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|176}}</noinclude><poem> Przysiąż mi jeszcze bezpieczną gościnę. — — O, na me gardło przysięgam! lecz puszczaj! — :Skrwawiony powstał, wyrwał z oka strzałę, Wlókł się do zamku; a za nim zwyciężca Szedł zwolna, milcząc; zwalane odzienie Otrząsał z pyłu i ze krwi ocierał. Wszystek dwór pierzchnął na widok Raudona, Przed gniewem jego; dwóch tylko strażników Na moście stało w ponurem milczeniu. Przeszli most razem, weszli na podwórzec. Tu niewolników wynędzniałych tłumy Z pod wrót blademi patrzały twarzami I kląć się zdały milczącemi usty. :Szedł Raudon na przód, ściąwszy usta sine; Jęku nie wydał, nie przemówił słowa; W milczeniu tylko krew z oka wysączał, A drugiem czasem patrzał na Witola, Jakby go szukał i spotkać się lękał. :W przysionku słudzy naprzeciw wybiegli. Jednych odepchnął, a drugich skinieniem Wgłąb’ domu Raudon przed siebie odprawił. Witol, przeszedłszy próg pierwszéj komnaty I powitawszy Kobole zamkowe, Usiadł przy ogniu, który się wpośrodku Szerokim, smolnym płomieniem podnosił. </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6duo9z1pu6tbbv7jvnc02u220pe50ra Strona:Anafielas T. 1.djvu/203 100 1071562 3140025 3113735 2022-07-28T08:01:32Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|175}}</noinclude><poem> Puszczaj! a powiedz, czego chcesz ode mnie? Przysięgi?? — ja ci na wszystko przysięgnę. — A Witol, mieczem cisnąc, rzekł powoli: — Przysiężesz, żebyś połamał przysięgi! Nie chcę ja przysiąg; znam, co ci kosztują; Chcę śmierci twojej i kary za zbrodnię. — — Któż jesteś?, człeku! — jękł Raudon boleśnie — Czy duch Perkuna na zemstę przysłany? Czy brat mój, czyli niewolnik, co wczora?.... Któś ty? Ach! puść mnie! Chceszli skarbów moich? — — Nic, tylko śmierci twej, krzywoprzysiężco! — A Raudon jęczał i rwał się z pod niego, Lecz słabiéj coraz. Krew płynęła z oka, Miecz mu tkwił w piersi, kolano cisnęło, I ręka wroga barki mu szarpała. :Opodal, w strachu zmięszani dworzanie, Jedni do zamku biegli, drudzy w lasy, Tamci krzyczeli, insi straż wołali. Na most się ludu wielki tłum wytoczył; Co kto miał, porwał, i na pomoc biegli; Ale nieśpiesznie: bo wszyscy zarówno Nienawidzili okrutnego xięcia. Wrzask jego, jakby ryk dzikiego źwierza, Daleko się aż po lasach rozlegał. Nareście Witol chęć zemsty odmienił. — Puszczam cię — rzecze — lecz na noc dzisiejszą </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rqt371k02zdo5epfcpdu6fsbf6uowx9 Strona:Anafielas T. 1.djvu/202 100 1071563 3140010 3113736 2022-07-28T07:43:05Z Anwar2 10102 /* Skorygowana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="3" user="Anwar2" />{{c|174}}</noinclude><poem> :I oba znowu darli się, rzucali, Razem po ziemi, szarpiąc się, tarzali; A Witol miecza nie upuszczał z dłoni, I drugą ręką za barki chwyciwszy, Suknię mu przedarł i ciało wydzierał. Zębami twarz mu rozognioną krwawił, Nogami trzymał i deptał pod sobą. :Naówczas łucznik najlepszy Raudona, Co nieraz strzelał jaskółki w polocie, Zmierzył się zdala do piersi Witola; A wiem się Raudon wysunął z pod niego — Strzała mu w oku uwięzła żelazem. :Wrzasnął straszliwie, łucznik w las uciekał, Słudzy gonili, popłoch między dworem. Witol, chwytając za gardło raz drugi, Miecz mu na sercu oparł, przebił suknie, I już się zmierzał ostatni cios zadać. Usłyszał zdrajca chłodny pocałunek, I krew, jak ciepła, po piersiach spływała. — Puszczaj mnie! — wrzasnął — puszczaj mnie! na Bogi! Jeśli masz ojca, na ojca zaklinam; Jeśli masz matkę, na wnętrzności matki; Jeśli masz żonę, na pamięć twej żony; Na imię Pramżu, na imię Perkuna, W imię litości! Ratujcie mnie Bogi! O Markopole! wyrwij mnie od śmierci! </poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qgwv9zu9g3ajfg7gbx917l8r2stqr8h Strona:PL Eustachy Iwanowski-Pielgrzymka do Ziemi Świętej odbyta w roku 1863.djvu/422 100 1074930 3140163 3124084 2022-07-28T10:38:13Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Fallaner" /></noinclude>{{tab}}Arcybiskup Joamnieijusz rządził lat 30. Odnowił klasztor w Tolijskiéj dolinie, i dwie cerkwie: cztérdziestu męczenników i św. Onufrego. Zrestaurował kaplicę św. Michała archanioła, pozłocił ikonostaz w sobornéj cerkwi synajskiéj, wymalował ołtarz główny, i refektarz ozdobił pięknémi obrazami ze słoniowéj kości. Za jego czasów, roku 1683, arcybiskup Serbów i Bułgarów na świętą górę Synai pielgrzymował. Arcybiskup Nicefor założył roku 1734 bibliotekę klasztorną. Arcybiskup Karol wysłał roku 1782 swoich zakonników do Kalkuty dla nabożeństwa, o które prosili mieszkający Grecy.<br> {{tab}}Po szyzmie w XVI. wieku dokonanéj, rozpoczęły się dopiéro z Rosyą stosunki klasztoru Synaiskiego. Do Rosyi przyjechał za cara Teodora archimandryta Synajski Melecyusz, otrzymał od cara hramotę. Archimandryta, który ją wiózł, jak świadczy Porfiry, w drodze został zabitym, więc się o hramotę drugą upomniano u cara Michała. Hramota zapewniała pozwolenie zbiérania jałmużny w całém Wielkiém księstwie Moskiewskiém, podpisana roku 1630, takaż równie nadana roku 1649, żadnych więcéj nie uczyniono zapisów lub ofiar. Od carów Iwana, Piotra i Zofii w hramocie pozwolono uderzyć czołem zakonnikom Synajskim przed tronem cesarskim i przysłano 400 holenderskich dukatów, a roku 1689 trumnę srébrną dla relikwii św. Katarzyny.<br> {{tab}}Archimandrycie Synajskiemu Kieryle, przybyłemu do Moskwy roku 1689, lutego od panujących Iwana Aleksiejewicza, Piotra Aleksiejewicza i siostry Zofii Aleksiejównéj, panawania ich 7 roku wydaną była hramota.<br> {{tab}}Arcybiskupowi archimandrycie, arcybiskupom archimandrytom i tym, którzy po nich będą w tych słowach:<br><br> {{tab}}Въ прошломъ году Архи Ерископъ Іоанникiй црислалъ къ нашымъ Царскимъ Всличествiемъ Арxимандрита Киоилла бити челомъ, дабы мы Великiе государи и наше Царское Величество изволили Святыя Синайскiя Горы и всҍxъ въ нимъ обрҍтающимся Mонахамъ, а найпаче Пресвятыя Богородиы неопа-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> r7zdb3ikiz94scvlrv7v947vmer3tmd Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/57 100 1074941 3139982 3133636 2022-07-28T06:49:37Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|49}}</noinclude>{{f|<poem>O biednaż ja sierota Bez matki bez ojca...,</poem>|w=90%}} {{tab}}— Dobranoc! — rzekł p. Feliks.<br> {{tab}}— Daj mi rękę, — odparł siedzący Fryderyk, — i słuchaj — jak mnie widzisz, gołym, pijanym i odartym i bezwstydnym, cudze sekreta szanować umiem... bądź spokojnym...<br> {{tab}}Po wyjściu pana Feliksa nie pytając już nikogo o pozwolenie, Fryderyk spędził psy ulubione gosposi z kanapki. Zawiniątko, które z sobą przyniósł z ganku (bo mu je wyrzucono z dyliżansu), podłożył pod głowę i ułożywszy się wygodnie pił piwo i palił papierosy, myśląc tak zapewne i noc {{korekta|przepędzić:|przepędzić.}}<br> {{tab}}Poznawszy już, że to był impertynent straszny i człowiek mimo dziurawych butów, ''stosunkowy'', kiedy tak sobie z ludźmi jak pan Feliks postępował, gospodyni nie chciała go wcale rugować siłą, ale postanowiła dać mu uczuć nieprzyzwoitość jego postępowania.<br> {{tab}}Paulina odebrała nieme zlecenie uprzątania, gaszenia światła, zamykania i urządzania sali na nocne jéj zamknięcie. Ale gdy do<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6azxgfqdy46pmvcee2j9qk7i9klgcuw Strona:PL Eustachy Iwanowski-Pielgrzymka do Ziemi Świętej odbyta w roku 1863.djvu/433 100 1075460 3140186 3125817 2022-07-28T11:01:51Z Seboloidus 27417 lit. proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Fallaner" /></noinclude>ścili pieczary i zebrali się razem, po jego węgłach, we środku między celami, znajduje się piętnaście cerkwi bez kopuł, które są różnémi czasy przez różne osoby, i z rozmaitych okoliczności postawione. Najdawniejsza z nich przy węgle południowo zachodnim klasztoru, jest pod imieniem św. Stefana, piérwszego męczennika. Wedle podania miejscowego zbudowana jednocześnie z głównym kościołem przez tegoż samego architektę Stefana. Na cześć swego patrona postawił tę cerkiewkę. W niéj bardzo stary obraz św. męczennika, i przy nim stojący car gruzyjski. Obok cerkiewki są kaplice św. Antoniego, św. Jana Chrzciciela, św. Piotra i Pawła. Kaplica św. Jana Chrzeiciela, około biblioteki przez wołoskiego hospodara roku 1546, a pod nią petro-pawłowska, przez arcybiskupa Synaiskiego Cyrylla, roku 1451 zbudowane. Na miejscu piérwszéj baszty, zbudowanéj przez cesarzową Helenę na mieszkanie arcybiskupów, są dwie cerkiewki; jedna na górze pod tytułem Wniebowzięcia N.&nbsp;M.&nbsp;Panny, a w drugiéj, na pamiątkę cudownego rozmnożenia oleju modlitwą błogosławionego Jerzego Arselaity, pali się lampa. Te cerkiewki są w stronie południowéj postawione. Jest cerkiewka mała pod imieniem Michała Archanioła fundowana przez Aleksandryjskiego patryarchę Joachima roku 1329, odnowiona r. 1676 przez Synajskiego arcybiskupa Jana (Іоанникій). Są cerkiewki św. Dymitra męczennika, świętych Sergijusza i Wakcha, która niegdyś należała do Syryjskich Jakobitów. Św. Mikołaja, Arona i Mojżesza z Ikonostasem zrobionym roku 1714, kaplica św. Jérzego męczennika, i Jana Ewangelisty. W cerkiewce św. Sergijusza i Wakcha są po grecku in 4to pisane, cztéry ewangelije na pargaminie w IX wieku, z przemową Koźmy Indopławatela. W téj przemowie on mówi, że Mateusz św. napisał ewangeliją po hebrajsku, a Jan Ewangelista przełożył ją po grecku.<br> {{tab}}Klasztor wewnątrz istny labirynt; mnóstwo ma rozmaitych budowli, mieszkanie areybiskupa, bibliotekę, składy, magazyny, które są olepione gliną, i meczet z minaretem<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4uhoi2nzhy247w39jjqq8nrj37yu1w0 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/173 100 1076526 3140029 3129292 2022-07-28T08:04:17Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|165}}</noinclude>obawę walki, przez zamiłowanie spokoju domowego, przez jakieś zobojętnienie na wszystko, poddał się kierunkowi, gderaniu i kaprysom żony. Raz pochwycona przez nią władza prymacjalna, któréj część dla ulżenia matce wzięła córka, już w rękach ich pozostała bez oporu ze strony p. Feliksa. Ale p. Feliks w miarę jak nim zawładywano, obojętniał dla żony, ostygał dla dziecka i stał się jakąś w domu machiną zajmującą swe miejsce, bez żadnego w niem serca udziału.<br> {{tab}}Człowiek ten niegdyś ożywiony, pełen ducha, czynny gospodarz, obywatel biorący chętny udział w każdéj ogół obchodzącéj sprawie, powoli zastygał, tył, obojętniał, bladł, opuścił ręce i siadywał całe dnie w fotelu z cygarem w ustach, czytając coś lekkiego, aby się tylko życia pozbyć. Sypiał czasem po dwanaście godzin i kładł się często po obiedzie; mało go co obchodziło w świecie, a siadłszy do preferansa zapominał o wszystkiem, i grał póki tylko znalazł ochotnych partnerów.<br> {{tab}}Panowanie żony tymczasem, zrazu w cia-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> n0975s8ng898hs39s9s3vmo00aleq2i Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/174 100 1076527 3140031 3129296 2022-07-28T08:05:05Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|166}}</noinclude>śniejszych ramach objęte, co dzień nowemi powiększając się zdobyczami, rozciągnęło się z powodu téj apatji mężowskiéj od salonu do gospodarstwa, interessów i wszelkich spraw życia. On spał i jadł, ona władała i narzekała na to, że cały ciężar rządów państwa dźwigać musiała, choćby go była za nic w święcie się nie wyrzekła. Za wymówkę doskonałą służył jéj charakter męża.<br> {{tab}}Między niemi dwojgiem panowała zresztą zgoda pozorna okupowana z jego strony wszelkiego rodzaju ustępstwami, z jéj strony milczeniem, gdy go widziała uciśnionym do ostatka, ale miłości nie było i być nie mogło. Feliks ożenił się dla dogodzenia matce, która po wygnaniu z domu Julji, co najrychléj syna przyzwoicie ożenić pragnęła, i był dla narzuconéj mu żony grzecznym, przyzwoitym małżonkiem, ale serce dla niéj miał zamknięte.<br> {{tab}}Narębscy w stolicy mieli gotowe już jak najświetniejsze i jak najrozleglejsze stosunki, spodziewali się więc czas jak najprzyjemniéj przepędzić. Dom też stosownie do tych na-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> rhc5x5e3swupkgjhmjqec26q2xkdgo9 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/175 100 1076528 3140036 3129299 2022-07-28T08:09:51Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|167}}</noinclude>dziei urządzić wypadało, aby czasem i u siebie módz przyjąć dostojnych gości.<br> {{tab}}Stosunki u nas, jak prawie wszędzie na świecie, choć łączą wypadkowo różne stany i klassy społeczne, najczęściéj ograniczają się jedną sferą towarzyską, którą wyznacza pochodzenie, wychowanie, majątek...<br> {{tab}}Nigdzie jednak w żadnym kraju, klassy społeczeństwa tak ostro i dobitnie nie odcinają się jak u nas. Choć chwilowo zbliży je stosunek, grzeczność pociągnie, choć interes zmusi do znajomości poufalszéj, zawsze pomiędzy rozerwanemi ostatkiem przesądów starych, panuje ta niedowierzająca polityka która staléj i serdeczniéj, nawet ludziom z sobą sympatyzującym, połączyć się nie daje. Widzieliśmy przykłady małżeństw takich heterogenjalnych, które związały jeśli nie dwa serca, to dwie dole, a niepotrafiły związać rodzin i zasypać przepaści jaka je dzieliła. Wszędzie na świecie ludzie jednych pojęć, wychowania, ukształcenia, czują że sobie są braćmi, u nas się to mówi, na chwilę nawet przez {{korekta|zapomnienienie|zapomnienie}} przyjmuje się<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> qvzvfjainafkgw7m36f3zg1yjjxzfye Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/176 100 1076530 3140049 3129301 2022-07-28T08:24:57Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|168}}</noinclude>braterstwo, ale lada słówko, ruch, natychmiast żywioły niepojednane rozdziela.<br> {{tab}}Przypatrzywszy się społeczeństwu naszemu, widzimy że na pozór jednolite, rozkłada się na tysiące warstw, barw, odcieni, tak, co chwila strach przejmuje by się ta całość nie rozsypała na części składowe. Gdzieindziéj albo się już zjednoczyły cywilizacją wyższą te massy, lub na mniéj dzielą się jeszcze szeregów; u nas kół i kółek towarzyskich bez końca, a antagonizmów bez liku. Na pozór wszystko to zgodne i złączone, ale w głębi kipi jeszcze walka i wre nieprzyjaźń wiekowa...<br> {{tab}}Samo wymaganie ducha czasu, w pewnych warunkach na oko łączy przeciwników, każe im podać sobie dłonie, mówić, żyć, jeść i pić razem, ale wyszedłszy za drzwi ten który ściskał się serdecznie, wie doskonale iż po jego pocałunku usta obetrą. Nikt nikomu nie wierzy, nikt nieufa nikomu, a nieustanna ostrożność i obawa wpływają na ogólny nawet charakter kraju. Przyczyn tego stanu badać nie będziemy, zaprowadziłoby nas to<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6226r2fft1ewke8opt8mjc6keyu3um3 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/177 100 1076531 3140050 3129302 2022-07-28T08:25:37Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|169}}</noinclude>zbyt daleko, pozostał on z prastarych czasów, a ci co sercem do nich przylgnęli słusznie, nie postrzegli iż pokochali za piętno narodowe to co było całéj niegdyś Europy usterkiem wieku; co nie właściwością jest naszą, ale zabytkiem starego porządku świata, z którego reszta się już dźwignęła, w którym my pozostaliśmy, zrobiwszy zeń sobie cechę przeszłości.<br> {{tab}}Ale to nie na dobie w powieści; szło nam o to by powiedzieć jakim sposobem p. Feliks rozleglejsze a nadewszystko różnorodniejsze nad innych miał stosunki.<br> {{tab}}Naprzód na wsi sąsiadowali z kilku wielkimi panami przyjeżdżającymi czasem dla przepędzenia paru miesięcy w majątkach.... i tu z nimi łatwiejszą zawsze zrobili znajomość. Pani Narębska na pensji znajdowała się z kilkoma panienkami bogatszych rodzin warszawskich różnego stanu, i nie zerwała z niemi stosunku z którym się łączył urok młodości. Feliks miał towarzyszów szkół i uniwersytetu... różnie rozłożonych po świecie. W ten sposób znajomości ich wielkie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0btmeal3o6ndlxqkmeeg1pyj9tzcxa8 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/178 100 1076533 3140062 3129304 2022-07-28T08:35:14Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|170}}</noinclude>zajmowały koło, a choć sympatje pani Narębskiéj krążyły w sferze arystokratycznéj, w szlacheckiéj raczyła dopuszczać łaskawie i inne istoty do oglądania swojego oblicza. Chciała być na wysokości swojego wieku, ale napadały ją czasem zgryzoty sumienia, przypomnienia antenatów, skruchy serdeczne i naówczas składała na męża winę spospolitowania się, wracając do sfery, którą miała za właściwą sobie.<br> {{tab}}Szczególniéj gdy który z wielkich panów, oddał wizytę lub zaprosił Narębskich, gdy z niemi być raczył poufale i grzecznie, pani Samuela po odjeździe miała regularnie recydywę arystokratyczną i przypominała Dziada, wielkiego kuchmistrza koronnego i Babkę kasztelanowę. Po czem następowały westchnienia, narzekanie na czas, na ogólne zepsucie, na zamiłowanie złota, na zasady demokratyczne i krupiło się na panu Feliksie, który ruszywszy ramionami odchodził.<br> {{tab}}W innych razach, napadały panią Feliksowę wybuchy cale innego koloru i narzekania na stare przesądy, na panów i&nbsp;t.&nbsp;p. ale to<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ru90jo5c8pbu57cadd458jri3t0t4mv Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/179 100 1076535 3140063 3129306 2022-07-28T08:36:07Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|171}}</noinclude>tylko jeśli który z nich lub się nie odkłonił, albo zapomniał jéj przysłać zaproszenie.<br> {{tab}}Wówczas pan Feliks znosił równie cierpliwie wyrzuty, że niepotrzebnie do nich się cisnął, że nieumiał się szanować, że hołdował starym przesądom... na co także ruszywszy ramionami, pokorny mąż, milczeniem tylko odpowiadał.<br> {{tab}}Położenie pana Feliksa, po przyjeździe do Warszawy nie było zbyt miłe; musiał latać, krzątać się, zamawiać meble, znosić sprzęty i fraszki, ściągać tapicerów, kupować kwiaty, stroić pokoje... i choć to dlań było jakąś rozrywką, męczyło go, bo nadto już przywykł do spokoju.<br> {{tab}}A choć równie z Manią pracował, i on i ona pewni zawsze byli, że Mama i Elwira nigdy z tego co zrobią, nie będą rade.<br> {{tab}}Jakoż gderano nań doskonale.<br> {{tab}}— A mój Boże, mówiła po cichu Elwira — jakiż ten Papa powolny! czyżby już do téj pory w Warszawie nie można urządzić wszystkiego? Ja pewną jestem, że gdybyśmy się do tego wzięły.. byłoby dawno skończone...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> h5k50jgv5h6nc94c2bqc947gscysg1j Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/180 100 1076536 3140127 3129307 2022-07-28T09:55:44Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|172}}</noinclude>{{tab}}— O! już to ten poczciwy Feliks nie grzeszy zbytkiem pośpiechu, odpowiedziała matka, ale mu to potrzeba darować, moje dziecko... ma już w naturze tę powolność! A i jego protegowany Kopciuszek także probuje naszéj cierpliwości! Wszakże to do téj pory nie rozpakowała jeszcze naszych sukien...<br> {{tab}}— O! zachciała Mama... to zbyt wielka pani, żeby się tak małemi rzeczami zająć chciała! ona już myśli o fortepianie, o książkach których dostanie w Warszawie, niewiem tam o czem, może o swoich sukcessach, bo się ciągle przegląda w lusterku, ale pewnie nie o tem co dla nas zrobić potrzeba. A! jaka to nieszczęśliwie przewrócona główka...<br> {{tab}}— O! to prawda, że gdyby nie opieka nasza i ciągłe a pilne na nią oko, dawno już niewiem coby się z nią stało... Nic gorszego, powtarzam zawsze, dodała Samuelka, jak takim biedakom dawać świetniejsze wychowanie, nad stan ich i przyszłość... to nigdy do niczego dobrego niepoprowadzi...<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> hppyy0n989hawwveuogewv830fpmc26 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/181 100 1076538 3140133 3129311 2022-07-28T10:06:30Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|173}}</noinclude>{{tab}}— Proszę Mamy.... przerwała córka — jak Papa mógł pozwolić na te portjery?<br> {{tab}}— Ale ty wiesz przecie, że on niema najmniejszego gustu...<br> {{tab}}— A! mój Boże to okropność.<br> {{tab}}{{Korekta|Powiada|— Powiada}} że teraz taka moda!<br> {{tab}}Tak całemi dniami dwie owe nieszczęśliwe istoty, to układały projekta zabaw i urządzenia domu, to gderały na Feliksa i Manię, to znużywszy się wyglądały z balkonu na ulicę.<br> {{tab}}Pan Feliks tymczasem z długiemi notatkami, jeździł od fabrykantów do sklepów, pocił się zmuszony wchodzić na piętra i w brudne wciskać dziedzińce, a Mania pracowała w garderobie lub swojej izdebce.<br> {{tab}}Właśnie oczekując na powrót któregoś z kupców, który był wyszedł do miasta, pan Feliks siadł wypić czekoladę u Lursa i machinalnie od kwadransa mieszał ją łyżeczką, spoglądając jak szumowała a nie mając odwagi ani wielkiej ochoty począć pić, gdy drzwi się z trzaskiem otwarły i wszedł niespodzianie pan kapitan Fryderyk Pluta.<br> {{tab}}Zdziwił się mocno w Garwolinie pan Fe-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 0jb20b64mtu3w6cgu4az3988ud160en Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/182 100 1076539 3140148 3129314 2022-07-28T10:22:44Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|174}}</noinclude>liks ujrzawszy tego niegdyś świetnego lwa stolicy, w takich łachmanach i spodleniu; ale tak niedawno jeszcze zapłaciwszy zań w bufecie konsumpcją, bardziej się dziś zdumiał widząc go nagle przywróconym do tego stanu {{Korekta|elegnacji|elegancji}} i dobrej miny jaką z dawniejszych pamiętał czasów.<br> {{tab}}W istocie zmiana nie mógła być ani szybką, ani zupełniejszą; Fryderyk wyglądał do niepoznania..... Ubrany był ze smakiem, i z kroju widać było że się u pierwszego krawca ustroił, że jeśli nie Starkmann dał mu odzież, to ktoś niedaleko od niego stojący i smakiem i drożyzną wyrobów; kapelusz paryzki miał na głowie, laskę z gałką z kości słoniowéj rzeźbioną, rękawiczki duńskie i ranne angielskie buciki. Maleńka lornetka na czarnéj wstążce spadała mu z szyi.<br> {{tab}}Całe ubranie nosiło na sobie cechę ludzi lepszego towarzystwa i niepokaźną wytworność.<br> {{tab}}Ale i twarz dostroiła się do ubrania, bo włosy cudownie na nowo zostały poczernione, poznikały siwizny, wąs się nastrzępił do<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 72xqltd6m6a3otxdbaj0weursguaes7 Strona:PL JI Kraszewski Kopciuszek.djvu/183 100 1076542 3140166 3129318 2022-07-28T10:40:10Z Anwar2 10102 /* Uwierzytelniona */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="4" user="Anwar2" />{{c|175}}</noinclude>góry, cera obmyta i wykosmetykowana umiejętnie straciła nieco blizn ognistych i {{korekta|czerwonści|czerwoności}}, które ją szpeciły stygmatami rozpusty. Zawsze tam cóś zostało z {{Korekta|przeszłości|przeszłości,}} biegły badacz z pod tych pięknych sukien byłby dobył odartego włóczęgę, ale na pierwszy rzut oka, był to bardzo przyzwoity człowiek. W sposobie obejścia, chodzie, mowie, wyszedł także z {{korekta|dygenesowego|dyogenesowego}} zaniedbania.<br> {{tab}}Jakim sposobem dokonała się odzyskanemi cudownie trzystą rublami, ta metamorfoza kosztowna, jak Fryderyk miał już przyzwoite mieszkanie, kredyt, i potrafił puścić tam i owdzie, popartą ostrożnie użytym biletem bankowym wieść o spadłéj na niego w Bessarabji sukcessji po stryju, którego nigdy nie miał, zrozumieją ci tylko co wiedzą jak poczciwa Warszawa jest często dobroduszną i łatwowierną, choć oba te przymioty drogo opłaca.<br> {{tab}}Z owemi trzechset rublami w kieszeni i Kirkuciem w odwodzie, kapitan Fryderyk zajechał naprzód na ustroni do Hotelu Smo-<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ikhwxjffug3mm0ryyf9g6an38v1i1pn Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/87 100 1078950 3139848 3135174 2022-07-27T16:07:51Z Seboloidus 27417 popr. pp/pk proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>długą chwilę. Leżała tak cichutko, że ciotka Elżbieta pomyślała, iż ona śpi i sama usnęła także.<br> {{tab}}— Ciekawa jestem, czy jeszcze ktokolwiek czuwa na całym świecie — rozmyślała Emilka, czując się bezmiernie opuszczona i samotna. — Żeby chociaż Nieznośnik był tu przy mnie! Nie jest on taki pieszczoszek, jak Kicia, ale zawsze lepszy on, niż nikt. Ciekawa jestem, gdzie on jest. Czy dali mu aby kolację?<br> {{tab}}Ciotka Elżbieta wręczyła koszyk z Nieznośnikiem kuzynowi Jimmy i rzekła niecierpliwie: — Masz go, pilnuj tego kota. — Jimmy zabrał go z sobą. Gdzie go umieścić? Może Nieznośnik wyjdzie i wróci tam, do domu? Emilka słyszała, że koty zawsze wracają do domu. Pragnęła i ona wymknąć się i wrócić do domu... wyobrażała sobie swój powrót, jak biegnie przez pola z kotem przy boku, wśród ciemności, jak dobiega do domku w wąwozie, do brzóz, do Adama i Ewy. Widzi już zdaleka fotel na biegunach i swoją ukochaną kotkę i otwarte okienko, przez które słychać hymn Królowej Wichrów, przez które widać {{Korekta|wczesnwm|wczesnem}} rankiem błękit mgieł, otulających rodzime wzgórza.<br> {{tab}}— Czy nadejdzie znów dzień, czy będzie jeszcze widno? — rozmyślała Emilka. — Może zrana będzie mniej źle i smutno.<br> {{tab}}Wtem... usłyszała Królową Wichrów za oknem... usłyszała cichy, łagodny szept nocy czerwcowej, kojący, życzliwy, kochający.<br> {{tab}}— O, jesteś tam za oknami, kochanie moje? — szepnęła, wyciągając ramiona. — Och, jakże się cieszę, że cię słyszę! Ty jesteś taką towarzyszką, Królowo Wichrów. Nie jestem już opuszczona. I oto {{pp|„pro|myk}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|81}}</noinclude> klgof79dz8sr85yf0d5z633ws5mjnhj Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/88 100 1078951 3139849 3136264 2022-07-27T16:08:04Z Seboloidus 27417 popr. pp/pk proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude><section begin="6"/>{{pk|„pro|myk}}”! Obawiałam się, że w Srebrnym Nowiu nie zjawi się nigdy!<br> {{tab}}Dusza jej wyzwoliła się raptem z niewoli łoża ciotki Elżbiety, z pod ciężkiego baldachimu. Była w przestworzach wraz z Królową Wichrów i innymi wędrowcami nocnymi, z ognikami, owadami, strumykami, chmurami. Bujała w przestrzeni tu i owdzie, w bezkreśnym kręgu marzeń, aż dobiła do przystani snu, wtulona w pękatą poduszkę. A tymczasem Królowa Wichrów śpiewała słodko i wabnie wśród wina, rosnącego dokoła Srebrnego Nowiu.<br><br><section end="6"/><section begin="7"/> {{c|7.|po=1em}} {{c|KSIĘGA PRZESZŁOŚCI.|po=1em}} {{tab}}Ta pierwsza sobota i niedziela pozostały wyryte po wsze czasy w pamięci Emilki, jako przemiły okres dwudniowy; tyle miała przeżyć wręcz rozkosznych przez te dwie doby! Jeżeli prawdą jest, że „czas liczy się według serc bicia”, to Emilka przeżyła w dwa dni dwa lata. Od chwili, kiedy zeszła po schodach do hallu, wszystko było upajającem zjawiskiem. Z przyjemnością wyjrzała przez różowe szyby na świat otaczający. Niebo i drzewa i ziemia — wszystko było czerwone, gdy się na nie patrzyło przez to szkło. Tak będzie wyglądał świat, pomyślała, w dniu Sądu Ostatecznego.<br> {{tab}}W tym starym domu tkwił pewien czar, który Emilka odrazu przeczuła, jakkolwiek zbyt młoda była,<section end="7"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|82}}</noinclude> 2ns3oqzlkf6va2dob4fj8mtku0n9r5r Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/379 100 1079973 3139905 3138654 2022-07-27T18:37:30Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude>z właścicieli szkiców lub oryginalnych rysunków, byłby własność swoją może temu domowi przekazał, i utworzyłoby się muzeum, dające przybliżone wyobrażenie o całej twórczości artysty«. Myśl ta, rzucona w porę, była owem słowem, które stało się ciałem. Odrazu posypały się datki, ze wszystkich stron zaczęto przysyłać mniejsze lub większe sumy »na dom Matejki«, a z mnóstwa listów w tej sprawie, które prof.&nbsp;Maryan Sokołowski, jako jej inicyator, odebrał, największą przyjemność niewątpliwie sprawił mu krótki list Stanisława Tarnowskiego, brzmiący jak następuje: »W razie kupna domu Matejki z przeznaczeniem na Muzeum, podpisuję na ten cel złotych austryackich trzy tysiące«. Bardzo wymownym również był list księcia Adama Sapiehy (który Matejce pozował do głowy Witolda w ''Grunwaldzie''): »Wyczytuję w ''Czasie'' projekt zachowania domu ś.&nbsp;p.&nbsp;Matejki, jako wieczną po nim pamiątkę i tak ini to trafia do przekonania, że muszę zawołać: Brawo! Jeżeli tedy poprowadzisz dalej tę świetną myśl, to zapisz mnie z tysiącem złotych reńskich«. Podobnych listów otrzymał prof.&nbsp;Sokołowski tyle, że w bardzo krótkim przeciągu czasu rozpoczęły się pertraktacye z rodziną Matejki, aż w końcu dom jego stał się własnością ''Towarzystwa imienia Jana Matejki''<ref>Jednocześnie za fundusze, udzielone Towarzystwu przez wydział krajowy, nabyto wszystkie zbiory po Matejce, oraz część jego artystycznej spuścizny.</ref>.<br> {{tab}}W roku 1895, w poście, w pięknej auli Uniwersytetu Jagiellońskiego, wygłosił prof. Stanisław Tarnowski, gorący wielbiciel Matejki, cztery odczyty o nim, z których dochód także był przeznaczony na dom po mistrzu<ref name="str373n2">Z odczytów tych, znacznie rozszerzonych, powstała przepysznie wydana książka St.&nbsp;Tarnowskiego o Matejce. Książka ta, dużej literackiej wartości, posiada — obok całego szeregu innych — jedną nieporównaną zaletę: że tym geniuszem, który ją podyktował autorowi, było serce, była głęboka miłość dla Matejki, jako malarza i człowieka idei, na której ołtarzu Matejko złożył swój genialny talent. Ona wyziera z każdej kartki tego niepospolitego dzieła, jak wyziera z każdego obrazu twórcy Hołdu pruskiego. Dlatego jest to nietylko jedna z najbardziej interesujących, ale zarazem jedna z najszlachetniej pomyślanych, jedna z najgoręcej odczutych książek. Autorowi, kiedy ją pisał, szło wyłącznie o spopularyzowanie geniuszu Matejki, ażeby potężnej sile ducha, bijącej z jego obrazów, ułatwić przenikniecie do naszych serc i mózgów.</ref>.<br><br><br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> th4ofp5qx0juuqms1824z2u8yfyiifx Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/653 100 1080158 3139880 3139325 2022-07-27T17:08:58Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Dzakuza21" /></noinclude><section begin="Amfibol" />{{pk|wulkani|cznych}}, trachity zawierają bardzo wiele amfibolu. Jest to zawsze hornblenda. czyli amfibol czarny, lub aktynot (w diorytach).{{EO autorinfo|''K. J.''}}<section end="Amfibol" /> <section begin="Amfibolija" />{{tab}}'''Amfibolija, Amfilogija,''' dwuznaczność, powstająca niekiedy z dwuznacznego szyku lub rozmaitego znaczenia wyrazów, jest albo rozmyślną, jak np. w starożytnych wyroczniach, w epigrammatach, dowcipnych zdaniach i t. p., albo mimowolną, a w takim razie wadliwą. Znaną jest w historyi amfibolija wyroczni delfickiej, kiedy Pyrrus, król Epiru, rozpoczynał wyprawę na Rzymian: Ajo te Aeacida Romanos cincere posse, co znaczy: Oświadczam ci, Eacydo, że Rzymian pokonać możesz, albo też: Oświadczam ci, że ciebie Eacydę, Rzymianie pokonać mogą. Niekiedy także amfibolija bywa jednoznaczną z kalamburem (calembourg), czyli równobrzmiennikiem francuzkim. W Filozofii Amfibolja znaczy zamianę i pomieszanie pojęć; i tak np. Kant mówi o amfibolii pojęć reflezyjnych, czyli o pomieszaniu metafizycznym i logicznem stosunku jednostajności z rozmaitością, podobieństwa z kontrastem i&nbsp;t.&nbsp;d.<section end="Amfibolija" /> <section begin="Amfibrach" />{{tab}}'''Amfibrach''' (po grecku: amfibrachys, z obu stron krótki), trzyzgłoskowa miara wiersza: ∪ — ∪, np.: {{atop|&thinsp;∪ — ∪|''kolano''}}. Rytmy, w których przeważa amfibrach, są bez energii i słabe; w lekkich atoli i komicznych poematach krótkie wiersze amfibrachiczne, zwłaszcza zakończone jambami, użyte być mogą z powodzeniem.<section end="Amfibrach" /> <section begin="Amfidamas egipski" />{{tab}}'''Amfidamas,''' syn króla egipskiego Buzyrysa, który wszystkich cudzoziemców zarzynał bogom na ofiarę. Ojca wraz z synem zabił Herkules, z którym w po-dobnyż sposób obejść się zamierzali.<section end="Amfidamas egipski" /> — <section begin="Amfidamas król Eubei" />'''Amfidamas,''' król Eubei, poległ w bitwie z Eretryjczykami. Synowie jego, dla uwiecznienia jego pamięci, ustanowili igrzyska, na których Hezyjod otrzymał pierwszą nagrodę poezyi, złoty trójnóg, który poświęcił Muzom Helikonu.<section end="Amfidamas król Eubei" /> <section begin="Amfidromija" />{{tab}}'''Amfidromija''' (z greckiego: amfi, na około i dromos, ognisko), u starożytnych Greków uroczystość familijna, przy której zwykle w piątym, siódmym lub dziesiątym dniu po narodzeniu dziecięcia, baba odbierająca dzieci obnosiła nowonarodzone na około ogniska, zaś ojciec nadawał jemu imię. Na uroczystość tę zapraszano wszystkich krewnych, którzy przybywali z podarunkami; dom cały przystrajano świętecznie, drzwi obwieszano gałązkami oliwnemi, jeżeli bogowie dali chłopca,—wieńcami z wełny, jeżeli dziewczynę. Położnicy podawano podczas uczty kapustę w oliwie i ser Cherronejski, skutkiem czego dostawać miała więcej pokarmu.<section end="Amfidromija" /> <section begin="Amfijon" />{{tab}}'''Amfijon,''' najdawniejszy muzyk grecki, syn Jowisza i Antyjopy i brat Zetusa. Wedle mytu otoczył Teby murem, który się sam z kamieni na dźwięk jego liry poruszonych złożył. Miał za żonę Niobe, córkę Taniała, króla Lidyi (zkąd ''Amfiijon'' muzykę do Grecyi miał wprowadzić). Przebił się ze zmartwienia po stracie dzieci, czy też zabity przez Appolina przy wdarciu się gwałtownem do jego świątyni. Wspólnie z bratem Zetusein pomścił się za krzywdę wyrządzoną matce, wygnanej Antyjopie, na Lykosie i jego żonie Dirce, którą przywiązał do byka wlokącego jej ciało dopóki nie skonała. Zemstę na Dirce spełnioną przedstawia znaleziony w r. 1546 antyk zachowany w pałacu Farnese i znany pod tytułem: Farnezyjskiego byka.<section end="Amfijon" /> <section begin="Amfiktyjon" />{{tab}}'''Amfiktyjon,''' syn Deukalijona i Pyrry, panował w Termopylach, a po śmierci Kranaiisa, około r. 1498 przed Chr., opanował Attykę; wkrótce jednak wyparty został przez Erychtonijusza.<section end="Amfiktyjon" /> <section begin="Amfiktyjoński związek" />{{tab}}'''Amfiktyjoński związek,''' tak się nazywał Sąd religijno-polityczny w starożytnej Grecyi, założony według niepewnych podań, przez króla Amfiktyjona,<section end="Amfiktyjoński związek" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> tauhbjfa35ymuqk7c0y7a4cwa734pf2 Strona:PL Encyklopedyja powszechna 1860 T1.djvu/655 100 1080160 3139876 3139331 2022-07-27T17:03:28Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="2" user="Draco flavus" /></noinclude><section begin="Amfilochus" />z Troji wraz z Mopsusem ustanowił w Mallus w Cylicyi wyrocznię; później z towarzyszem swoim walczył o władzę, w której to walce obydwaj polegli.<section end="Amfilochus" /> <section begin="Amfilochus z Aten" />'''Amfilochus''' z Aten, napisał wiele dzieł treści rolniczej, które jednakie wszystkie zaginęły.<section end="Amfilochus z Aten" /> <section begin="Amfilogija" />{{tab}}'''Amfilogija.''' (ob. ''Amfibolija'').<section end="Amfilogija" /> <section begin="Amfimacer" />{{tab}}'''Amfimacer''' (po grecku: z obu stron długi), trzyzgłoskowa miara wiersza: — ∪ —, np.: {{atop|— ∪|cały}} {{atop|&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;—|świat}}. Amfimacer powstaje najczęściej ze skrócenia dwóch miar trochaicznych, (— ∪ — ∪), przez odrzucenie ostatniej zgłoski krótkiej.<section end="Amfimacer" /> <section begin="Amfipolis" />{{tab}}'''Amfipolis.''' miasto na wyspie przy ujściu rzeki Strymon, założone przez Ateńczyków i ważne w starożytności jako punkt składowy dla handlu górnej Tracyi, tudzież z powodu wybornego w pobliskich lasach budulca okrętowego. Filip Macedoński zdobył je i nadał mu nazwę Amfipolis. W późniejszych czasach Rzymianie zrobili z niego stolicę wschodniej Macedonii. W wiekach średnich, z przyczyny bliskości kopalni złota, nazywano ją Chrysopolis.<section end="Amfipolis" /> <section begin="Amfipolos" />{{tab}}'''Amfipolos,''' najwyższa godność w Syrakuzie, ustanowiona r. 344 przed Chr., po wypędzeniu tyrana Dyonizyjusza, a zniesiona dopiero przez cesarza Augusta. Amfipolos był zarazem kapłanem Jowisza Olimpijskiego; od niego Syrakuzanie liczyli swoją erę. Pierwszym amfipolem był niejaki Kalimenes.<section end="Amfipolos" /> <section begin="Amfis" />{{tab}}'''Amfis,''' syn Amfikratesa, poeta grecki, współczesny Platona, napisał kilkadziesiąt komedyj i dytyrambów, z których jednak doszły nas tylko tytuły i nieliczne fragmenta, drukowane w Bibliotheca Graeca Fabrycyjusza (tom II).<section end="Amfis" /> <section begin="Amfisbena" />{{tab}}'''Amfisbena.''' Jest to rodzaj wężów, mających około łokcia długości, żyjących w gorących krajach Ameryki. Ciało tych wężów pokryte jest grubą skórą podzieloną bruzdami, przez co wydają się jakoby były pokryte pancerzem z czworobocznych łusek, ułożonych w pierścienie. Przebywają w miejscach suchych, pożywienia wyszukują w mrowiskach; sa zwierzętami nieszkodliwemi.{{EO autorinfo|''A. R.''}}<section end="Amfisbena" /> <section begin="Amfissa" />{{tab}}'''Amfissa,''' starożytna stolica Lokryjczyków Ozolskich w Grecyi, sławna cza-rowném położeniem. Gdy mieszkańcy Amfissy poważyli się uprawiać zostające pod klątwą pola świętokradzkich Kryssyjczyków, Amfiktyjoni na wniosek ateńskiego mówcy Eschinesa rozpoczęli z niemi tak zwaną wojnę świętą, w której otrzymał dowództwo Filip Macedoński (r. 340 przed Chr.). Amfissa została podstępem zdobyta i zburzona; później atoli znowu się podniosła, a pod cesarzem Augustem ważne otrzymało swobody. Dziś w tém samém miejscu stoi Salona, gdzie piękne są jeszcze ruiny starego grodu.<section end="Amfissa" /> <section begin="Amfiteatr" />{{tab}}'''Amfiteatr,''' czyli widownia w koło, u starożytnych Rzymian wyobrażał budynek bez dachu, formy podłużnej, przeznaczony na igrzyska dla Gladyjatorów i dzikich zwierząt, w pośrodku którego był plac duży i owalny, zwany areną. Pod tym placem prowadziły zwykle korytarze i drogi podziemne, w koło zaś znajdowały się klatki z drapieżnemi zwierzętemi. Nad temi klatkami była galeryja, od której nakształt wschodów coraz wyżej i dalej wznosiły się miejsca widzów, pierwsze dla senatorów i rycerzy, wyższe zaś i tylne dla ludu. Juljusz Cezar w r. 44 przed nar. J. C. kazał pierwszy wielki Amfiteatr wystawić z drzewa, na swoje igrzyska gladyjatorskie; w 20 lat potem Statilius Taurus wystawił najpierwszy z kamienia. Największym Amfiteatrem starożytnym jest Colosseum (ob.) w Rzymie; podobnym do niego jest Amfiteatr w Weronie, po dziś dzień jeszcze ze wszystkich pomników starożytnych najlepiej przechowany.<section end="Amfiteatr" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 9vbqe4dx33bqvrzveiwayv7fkcp5w8l 3139881 3139876 2022-07-27T17:09:59Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="2" user="Draco flavus" /></noinclude><section begin="Amfilochus" />z Troji wraz z Mopsusem ustanowił w Mallus w Cylicyi wyrocznię; później z towarzyszem swoim walczył o władzę, w której to walce obydwaj polegli.<section end="Amfilochus" /> <section begin="Amfilochus z Aten" />'''Amfilochus''' z Aten, napisał wiele dzieł treści rolniczej, które jednakie wszystkie zaginęły.<section end="Amfilochus z Aten" /> <section begin="Amfilogija" />{{tab}}'''Amfilogija.''' (ob. ''Amfibolija'').<section end="Amfilogija" /> <section begin="Amfimacer" />{{tab}}'''Amfimacer''' (po grecku: z obu stron długi), trzyzgłoskowa miara wiersza: — ∪ —, np.: {{atop|&thinsp;— ∪|''cały''}} {{atop|&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;—|''świat''}}. Amfimacer powstaje najczęściej ze skrócenia dwóch miar trochaicznych, (— ∪ — ∪), przez odrzucenie ostatniej zgłoski krótkiej.<section end="Amfimacer" /> <section begin="Amfipolis" />{{tab}}'''Amfipolis.''' miasto na wyspie przy ujściu rzeki Strymon, założone przez Ateńczyków i ważne w starożytności jako punkt składowy dla handlu górnej Tracyi, tudzież z powodu wybornego w pobliskich lasach budulca okrętowego. Filip Macedoński zdobył je i nadał mu nazwę Amfipolis. W późniejszych czasach Rzymianie zrobili z niego stolicę wschodniej Macedonii. W wiekach średnich, z przyczyny bliskości kopalni złota, nazywano ją Chrysopolis.<section end="Amfipolis" /> <section begin="Amfipolos" />{{tab}}'''Amfipolos,''' najwyższa godność w Syrakuzie, ustanowiona r. 344 przed Chr., po wypędzeniu tyrana Dyonizyjusza, a zniesiona dopiero przez cesarza Augusta. Amfipolos był zarazem kapłanem Jowisza Olimpijskiego; od niego Syrakuzanie liczyli swoją erę. Pierwszym amfipolem był niejaki Kalimenes.<section end="Amfipolos" /> <section begin="Amfis" />{{tab}}'''Amfis,''' syn Amfikratesa, poeta grecki, współczesny Platona, napisał kilkadziesiąt komedyj i dytyrambów, z których jednak doszły nas tylko tytuły i nieliczne fragmenta, drukowane w Bibliotheca Graeca Fabrycyjusza (tom II).<section end="Amfis" /> <section begin="Amfisbena" />{{tab}}'''Amfisbena.''' Jest to rodzaj wężów, mających około łokcia długości, żyjących w gorących krajach Ameryki. Ciało tych wężów pokryte jest grubą skórą podzieloną bruzdami, przez co wydają się jakoby były pokryte pancerzem z czworobocznych łusek, ułożonych w pierścienie. Przebywają w miejscach suchych, pożywienia wyszukują w mrowiskach; sa zwierzętami nieszkodliwemi.{{EO autorinfo|''A. R.''}}<section end="Amfisbena" /> <section begin="Amfissa" />{{tab}}'''Amfissa,''' starożytna stolica Lokryjczyków Ozolskich w Grecyi, sławna cza-rowném położeniem. Gdy mieszkańcy Amfissy poważyli się uprawiać zostające pod klątwą pola świętokradzkich Kryssyjczyków, Amfiktyjoni na wniosek ateńskiego mówcy Eschinesa rozpoczęli z niemi tak zwaną wojnę świętą, w której otrzymał dowództwo Filip Macedoński (r. 340 przed Chr.). Amfissa została podstępem zdobyta i zburzona; później atoli znowu się podniosła, a pod cesarzem Augustem ważne otrzymało swobody. Dziś w tém samém miejscu stoi Salona, gdzie piękne są jeszcze ruiny starego grodu.<section end="Amfissa" /> <section begin="Amfiteatr" />{{tab}}'''Amfiteatr,''' czyli widownia w koło, u starożytnych Rzymian wyobrażał budynek bez dachu, formy podłużnej, przeznaczony na igrzyska dla Gladyjatorów i dzikich zwierząt, w pośrodku którego był plac duży i owalny, zwany areną. Pod tym placem prowadziły zwykle korytarze i drogi podziemne, w koło zaś znajdowały się klatki z drapieżnemi zwierzętemi. Nad temi klatkami była galeryja, od której nakształt wschodów coraz wyżej i dalej wznosiły się miejsca widzów, pierwsze dla senatorów i rycerzy, wyższe zaś i tylne dla ludu. Juljusz Cezar w r. 44 przed nar. J. C. kazał pierwszy wielki Amfiteatr wystawić z drzewa, na swoje igrzyska gladyjatorskie; w 20 lat potem Statilius Taurus wystawił najpierwszy z kamienia. Największym Amfiteatrem starożytnym jest Colosseum (ob.) w Rzymie; podobnym do niego jest Amfiteatr w Weronie, po dziś dzień jeszcze ze wszystkich pomników starożytnych najlepiej przechowany.<section end="Amfiteatr" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2tl6rwevze3fb5uhu3zbypxjk0aou9y 3139891 3139881 2022-07-27T18:09:43Z Draco flavus 2058 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><section begin="Amfilochus" />z Troji wraz z Mopsusem ustanowił w Mallus w Cylicyi wyrocznię; później z towarzyszem swoim walczył o władzę, w której to walce obydwaj polegli.<section end="Amfilochus" /> <section begin="Amfilochus z Aten" />'''Amfilochus''' z Aten, napisał wiele dzieł treści rolniczej, które jednakie wszystkie zaginęły.<section end="Amfilochus z Aten" /> <section begin="Amfilogija" />{{tab}}'''Amfilogija.''' (ob. ''Amfibolija'').<section end="Amfilogija" /> <section begin="Amfimacer" />{{tab}}'''Amfimacer''' (po grecku: z obu stron długi), trzyzgłoskowa miara wiersza: — ∪ —, np.: {{atop|&thinsp;— ∪|''cały''}} {{atop|&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;&nbsp;—|''świat''}}. Amfimacer powstaje najczęściej ze skrócenia dwóch miar trochaicznych, (— ∪ — ∪), przez odrzucenie ostatniej zgłoski krótkiej.<section end="Amfimacer" /> <section begin="Amfipolis" />{{tab}}'''Amfipolis.''' miasto na wyspie przy ujściu rzeki Strymon, założone przez Ateńczyków i ważne w starożytności jako punkt składowy dla handlu górnej Tracyi, tudzież z powodu wybornego w pobliskich lasach budulca okrętowego. Filip Macedoński zdobył je i nadał mu nazwę Amfipolis. W późniejszych czasach Rzymianie zrobili z niego stolicę wschodniej Macedonii. W wiekach średnich, z przyczyny bliskości kopalni złota, nazywano ją Chrysopolis.<section end="Amfipolis" /> <section begin="Amfipolos" />{{tab}}'''Amfipolos,''' najwyższa godność w Syrakuzie, ustanowiona r. 344 przed Chr., po wypędzeniu tyrana Dyonizyjusza, a zniesiona dopiero przez cesarza Augusta. Amfipolos był zarazem kapłanem Jowisza Olimpijskiego; od niego Syrakuzanie liczyli swoją erę. Pierwszym amfipolem był niejaki Kalimenes.<section end="Amfipolos" /> <section begin="Amfis" />{{tab}}'''Amfis,''' syn Amfikratesa, poeta grecki, współczesny Platona, napisał kilkadziesiąt komedyj i dytyrambów, z których jednak doszły nas tylko tytuły i nieliczne fragmenta, drukowane w Bibliotheca Graeca Fabrycyjusza (tom II).<section end="Amfis" /> <section begin="Amfisbena" />{{tab}}'''Amfisbena.''' Jest to rodzaj wężów, mających około łokcia długości, żyjących w gorących krajach Ameryki. Ciało tych wężów pokryte jest grubą skórą podzieloną bruzdami, przez co wydają się jakoby były pokryte pancerzem z czworobocznych łusek, ułożonych w pierścienie. Przebywają w miejscach suchych, pożywienia wyszukują w mrowiskach; sa zwierzętami nieszkodliwemi.{{EO autorinfo|''A. R.''}}<section end="Amfisbena" /> <section begin="Amfissa" />{{tab}}'''Amfissa,''' starożytna stolica Lokryjczyków Ozolskich w Grecyi, sławna czarowném położeniem. Gdy mieszkańcy Amfissy poważyli się uprawiać zostające pod klątwą pola świętokradzkich Kryssyjczyków, Amfiktyjoni na wniosek ateńskiego mówcy Eschinesa rozpoczęli z niemi tak zwaną wojnę świętą, w której otrzymał dowództwo Filip Macedoński (r. 340 przed Chr.). Amfissa została podstępem zdobyta i zburzona; później atoli znowu się podniosła, a pod cesarzem Augustem ważne otrzymało swobody. Dziś w tém samém miejscu stoi Salona, gdzie piękne są jeszcze ruiny starego grodu.<section end="Amfissa" /> <section begin="Amfiteatr" />{{tab}}'''Amfiteatr,''' czyli widownia w koło, u starożytnych Rzymian wyobrażał budynek bez dachu, formy podłużnej, przeznaczony na igrzyska dla Gladyjatorów i dzikich zwierząt, w pośrodku którego był plac duży i owalny, zwany areną. Pod tym placem prowadziły zwykle korytarze i drogi podziemne, w koło zaś znajdowały się klatki z drapieżnemi zwierzętemi. Nad temi klatkami była galeryja, od której nakształt wschodów coraz wyżej i dalej wznosiły się miejsca widzów, pierwsze dla senatorów i rycerzy, wyższe zaś i tylne dla ludu. Juljusz Cezar w r. 44 przed nar. J. C. kazał pierwszy wielki Amfiteatr wystawić z drzewa, na swoje igrzyska gladyjatorskie; w 20 lat potem Statilius Taurus wystawił najpierwszy z kamienia. Największym Amfiteatrem starożytnym jest Colosseum (ob.) w Rzymie; podobnym do niego jest Amfiteatr w Weronie, po dziś dzień jeszcze ze wszystkich pomników starożytnych najlepiej przechowany.<section end="Amfiteatr" /><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> efjy6w003lol9t2qgrlwbpyf4gq3pva Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/127 100 1080366 3139778 2022-07-27T12:21:23Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>pomszczenia swej zranionej dumy, ach, dumy! Gorsze od niesprawiedliwości było upokorzenie, zawarte w tym fakcie dzisiejszym. Ona, Emilja Byrd Starr, na którą nigdy ręki nie podniesiono, została zbita, jak niegrzeczne dziecko, w obecności wszystkich koleżanek. Któżby to zniósł i przeżył?<br> {{tab}}Wtem los skierował kroki ciotki Laury do saloniku: poszła po list, leżący na dolnej półce w bibljotece. Zabrała z sobą Emilkę, chcąc jej pokazać ciekawą starą księgę, która była niegdyś własnością Hugona Murraya. Przerzucając szpargały, znalazła dużą paczkę papieru, zakurzoną, ale poza tem nietkniętą zębem czasu, niepomiętą nawet.<br> {{tab}}— Czas już spalić te stare papiery listowe — rzekła. — Coż za stos! Ojciec był ongi naczelnikiem poczty miejscowej, jak zapewne wiesz, Emilko. Dyliżans przyjeżdżał wówczas tylko trzy razy na tydzień. Matka pisywała dużo listów, stąd te stosy papieru. Ale teraz spalę to wszystko.<br> {{tab}}— Ach, ciotko Lauro — westchnęła Emilka, w której pragnienie i strach tak walczyły, że ledwo mowie mogła — nie pal tego papieru, proszę! Daj mnie go.<br> {{tab}}— Po co, dziecko, czy ci się to przyda?<br> {{tab}}— Cioteczko, marzę o papierze, aby móc pisać. To byłby grzech spalić tyle papieru.<br> {{tab}}— Weź sobie ten papier, kochanie. Tylko lepiej będzie nie pokazywać go ciotce Elżbiecie.<br> {{tab}}— Nie pokażę, nie pokażę... — wyjąkała Emilka.<br> {{tab}}Zaniosła swą cenną zdobycz na pierwsze piętro, stamtąd na strych, gdzie już sobie urządziła kącik, w którym jej nieprzyjemny zwyczaj rozmyślania o „{{pp|nie|bieskich}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|121}}</noinclude> hle7ev22t3fsq2k860pe5w3dl31j11y 3139846 3139778 2022-07-27T16:05:49Z Seboloidus 27417 lit, popr. pp/pk proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>pomszczenia swej zranionej dumy, ach, dumy! Gorsze od niesprawiedliwości było upokorzenie, zawarte w tym fakcie dzisiejszym. Ona, Emilja Byrd Starr, na którą nigdy ręki nie podniesiono, została zbita, jak niegrzeczne dziecko, w obecności wszystkich koleżanek. Któżby to zniósł i przeżył?<br> {{tab}}Wtem los skierował kroki ciotki Laury do saloniku: poszła po list, leżący na dolnej półce w bibljotece. Zabrała z sobą Emilkę, chcąc jej pokazać ciekawą starą księgę, która była niegdyś własnością Hugona Murraya. Przerzucając szpargały, znalazła dużą paczkę papieru, zakurzoną, ale poza tem nietkniętą zębem czasu, niepomiętą nawet.<br> {{tab}}— Czas już spalić te stare papiery listowe — rzekła. — Cóż za stos! Ojciec był ongi naczelnikiem poczty miejscowej, jak zapewne wiesz, Emilko. Dyliżans przyjeżdżał wówczas tylko trzy razy na tydzień. Matka pisywała dużo listów, stąd te stosy papieru. Ale teraz spalę to wszystko.<br> {{tab}}— Ach, ciotko Lauro — westchnęła Emilka, w której pragnienie i strach tak walczyły, że ledwo mowie mogła — nie pal tego papieru, proszę! Daj mnie go.<br> {{tab}}— Po co, dziecko, czy ci się to przyda?<br> {{tab}}— Cioteczko, marzę o papierze, aby móc pisać. To byłby grzech spalić tyle papieru.<br> {{tab}}— Weź sobie ten papier, kochanie. Tylko lepiej będzie nie pokazywać go ciotce Elżbiecie.<br> {{tab}}— Nie pokażę, nie pokażę... — wyjąkała Emilka.<br> {{tab}}Zaniosła swą cenną zdobycz na pierwsze piętro, stamtąd na strych, gdzie już sobie urządziła kącik, w którym jej nieprzyjemny zwyczaj rozmyślania o {{pp|„nie|bieskich}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|121}}</noinclude> 4mysjcej8vk5ndulse9k75zo4ytn4ch Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/128 100 1080367 3139779 2022-07-27T12:31:40Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>{{pk|nie|bieskich}} migdałach” nie mógł razić ciotki Elżbiety. Był to spokojny kąt pod oknem, gdzie światła było dosyć, gdzie miło było spojrzeć na estetyczną posadzkę mozaikową. Stąd roztaczał się rozległy widok na Czarnowodę. Tu ciotka Laura przychodziła czasami prząść na wielkiem wrzecionie, stojącem w drugim kącie strychu. Emilka bardzo lubiła warczenie wrzeciona.<br> {{tab}}Przysiadła pod oknem, zdyszana, wyjęła z paczki kawał papieru, położyła przed sobą i wyjęła z kieszeni ołówek. Zaczęła pisać gorączkowo.<br> {{tab}}„Drogi Ojcze”... poczem ulżyła sobie, opowiadając przebieg tego fatalnego dnia, pisząc bez przerwy aż do zachodu słońca, aż do zmierzchu. Kury nie zostały nakarmione, kuzyn Jimmy był zmuszony pójść po krowy, Nieznośnik nie dostał świeżego mleka, ciotka Laura sama pozmywała statki kuchenne, i cóż? Emilka, zatopiona w pracy twórczej, {{Korekta|staracona|stracona}} była dla świata i ludzi.<br> {{tab}}Zapełniwszy cztery stronnice, musiała się zatrzymać. Nie Było już nic widać. Ale doznawała wielkiej ulgi, przytem pozbyła się grzesznych myśli o odwecie. Była raczej obojętna na wszystko, co dotyczyło panny Brownell. Emilka złożyła kartkę i wyraźnem pismem nakreśliła adres:<br><br> {{tab|5|em}}''Wielmożny Pan''<br> {{tab|8|em}}''Douglas Starr''<br> {{tab|20|em}}''na Drodze do Nieba.''<br><br> {{tab}}Poczem skierowała się ku starej otomanie, stojącej w najciemniejszym kącie strychu. Przyklękła, {{pp|od|sunęła}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|122}}</noinclude> cjle9sebe20o2knivnz72lpk0xk55te 3139847 3139779 2022-07-27T16:06:03Z Seboloidus 27417 popr. pp/pk proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>{{pk|„nie|bieskich}} migdałach” nie mógł razić ciotki Elżbiety. Był to spokojny kąt pod oknem, gdzie światła było dosyć, gdzie miło było spojrzeć na estetyczną posadzkę mozaikową. Stąd roztaczał się rozległy widok na Czarnowodę. Tu ciotka Laura przychodziła czasami prząść na wielkiem wrzecionie, stojącem w drugim kącie strychu. Emilka bardzo lubiła warczenie wrzeciona.<br> {{tab}}Przysiadła pod oknem, zdyszana, wyjęła z paczki kawał papieru, położyła przed sobą i wyjęła z kieszeni ołówek. Zaczęła pisać gorączkowo.<br> {{tab}}„Drogi Ojcze”... poczem ulżyła sobie, opowiadając przebieg tego fatalnego dnia, pisząc bez przerwy aż do zachodu słońca, aż do zmierzchu. Kury nie zostały nakarmione, kuzyn Jimmy był zmuszony pójść po krowy, Nieznośnik nie dostał świeżego mleka, ciotka Laura sama pozmywała statki kuchenne, i cóż? Emilka, zatopiona w pracy twórczej, {{Korekta|staracona|stracona}} była dla świata i ludzi.<br> {{tab}}Zapełniwszy cztery stronnice, musiała się zatrzymać. Nie Było już nic widać. Ale doznawała wielkiej ulgi, przytem pozbyła się grzesznych myśli o odwecie. Była raczej obojętna na wszystko, co dotyczyło panny Brownell. Emilka złożyła kartkę i wyraźnem pismem nakreśliła adres:<br><br> {{tab|5|em}}''Wielmożny Pan''<br> {{tab|8|em}}''Douglas Starr''<br> {{tab|20|em}}''na Drodze do Nieba.''<br><br> {{tab}}Poczem skierowała się ku starej otomanie, stojącej w najciemniejszym kącie strychu. Przyklękła, {{pp|od|sunęła}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|122}}</noinclude> amuhrblzppi74fqeqgnd9zl70ocnean Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/183 100 1080368 3139780 2022-07-27T12:52:39Z Seboloidus 27417 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Seboloidus" /><br><br><br></noinclude>{{c|'''Staw Czarny, Zmarzły i stawy Gąsienicowe.'''|w=120%}} {{---|40|przed=1.5em|po=1.5em}} {{f|lewy=auto|prawy=0em|w=90%| <poem>Gdzie ty znajdziesz w cudzéj stronie Takich jezior takie tonie! Takie góry nad wodami, Takie niebo nad górami!</poem> |table|po=1.5em}} {{tab}}Jedném z owych miejsc w Tatrach, gdzie olbrzymia górska przyroda występuje w dzikiéj piękności swojéj zdumiewającéj wędrowca, jest okolica ''Czarnego'' i tak zwanych ''Gąsienicowych Stawów''. Jest ich kilka, leżą w południowo-wschodniéj stronie od Zakopanego, na obszernéj, znacznie wzniesionéj dolinie, rozciągającéj się między ''Magórą'' a pasmem skalistych turni zamykających ją od południa i wschodu. Podaję tutaj opis jeziora zwanego ''Czarnym Stawem'', leżącego w bliskości Stawów Gąsienicowych, a piękniejszego i dostępniejszego, niż te ostatnie.<br> {{tab}}Na zwiedzenie ''Czarnego Stawu'' i jego okolicy, należy wybrać się zaraz zrana. Przybywszy do Kuźnic, tuż za dworem właściciela, spostrzegamy dwie drogi rozchodzące się w przeciwne strony. Jedna prowadzi na prawo do doliny ''Jaworzynki'', druga zwraca się na lewo w las zwany ''Nieborakiem''. Tą drogą za dawnych czasów zwożono rudę z ''Magóry''. Po zrobieniu nowéj,<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 2lerm495vhdt032ghxz9jcxhvlo5pvi Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/184 100 1080369 3139781 2022-07-27T12:53:32Z Seboloidus 27417 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Seboloidus" /></noinclude>wiodącéj do kopalń przez ''Jaworzynkę'', dawna droga poszła w zaniedbanie; deszcze porozrywały ją i popsuły tak, że miejscami podobniejsza do parowu, niż do drogi wozowéj; bokami jednak wszędzie dobre przejście. Idąc ciągle pod górę, wychodzimy na wyniosły, kamienisty grzbiet który górale zowią ''Boconiem'', stąd mamy wspaniały i rozległy widok tak na skaliste turnie, jak i na dalszą okolicę Podhala aż po Bieskidy i Pieniny, opasujące ją jakby łańcuchem.<br> {{tab}}Najbliżéj nas na prawo wznosi się okazała ''Kopa Magóry'', a tuż przed nami dwa wysokie także, zielone pagórki tak zwane ''Kopy Królowe'' (4887&nbsp;st.). Po obu stronach skalistego grzbietu po którym prowadzi droga, a raczéj ścieżka, otwierają się w przepaścistéj głębi obszerne doliny. Na prawo leży ''Jaworzynka'', na któréj zachodnim boku widać drogę prowadzącą do kopalń w ''Magórze''. Na lewo widać dolinę ''Olczysko'', nie tak odartą i dziką jak pierwsza. Zasłana lasami i polanami, licznemi szałasami ożywiona, wydaje się jakby jakaś osada wiejska malowniczo wśród gór rozłożona. Idąc zwolna lecz ciągle pod górę, przychodzimy na halę ''Królową''. Położona bardzo wysoko, bo już w krainie kosodrzewia, nie ma ona wdzięku właściwego innym halom tatrzańskim. Niema tu ani bujnéj trawy, ani skał fantastycznych; dwa liche szałasy stoją samotnie bez żadnéj osłony, oddane na pastwę wiatrom i burzom, które tu szalone zwodzić muszą tańce. Ale jakkolwiek ''Królowa'' nie bardzo miłe czyni na nas wrażenie, z powodu osamotnionego a bardzo wyniosłego położenia, za to wspaniały widok jaki się stąd przedstawia na olbrzymie turnie ''Granatu'', ''Kościelca'' i ''Swinnicy'', zupełnie ten brak wdzięku wynagradza. Z ''Królowéj'' spuszczamy się na obszerną halę zwaną ''nad Stawami'', a dzika piękność i majestat obrazu jaki tutaj mamy przed sobą, czaruje nas, lecz zarazem jakąś zgrozą przejmuje. Stoi przed<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> gu8rlu6kgvsgxq3u7zvp3budmpb7pi5 Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/129 100 1080370 3139782 2022-07-27T12:54:12Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>{{pk|od|sunęła}} z wysiłkiem siedzenie i wsunęła pod nie swój zapas papieru, oraz list do ojca. Emilka przed paru dniami zrobiła przypadkowo to odkrycie, iż w tej otomanie można będzie świetnie chować wszelkie tajne dokumenty. Teraz miała zapas papieru na długie miesiące.<br> {{tab}}— Och — wołała Emilka, schodząc ze schodów tanecznym krokiem — czuję się, jakbym otrzymała najpiękniejszy prezent.<br> {{tab}}Upłynęło kilka wieczorów. Prawie codziennie wykradała się Emilka na strych i pisywała krótsze lub dłuższe listy do ojca. Gorycz opuściła jej duszę. Kiedy pisała do ojca, zdawało jej się, że jest on tak blisko! Opowiadała mu wszystko, z tą uczciwością w spowiedzi, jaka była jej rysem charakterystycznym. Mówiła mu o swych sukcesach, swych błędach, o radości i smutku, wszystko znajdowało wyraz na tym papierze listowym. Pisała drobnem pismem, ażeby jej starczyło cennego materjału na możliwie najdłuższy przeciąg czasu.<br> {{tab}}„Lubię Srebrny Nów. Tu jest tak poważnie i wspaniale”, zwierzała się ojcu. „A przytem jesteśmy chyba wielką arystokracją, skoro mamy własny zegar słoneczny. Mimowoli jestem z tego dumna. Obawiam się, że zbyt wiele jest we mnie dumy, to też co wieczór proszę Pana Boga, ażeby to zmienił jak najrychlej, ale żeby mi jej trochę zostawił. W szkole w Czarnowodzie bardzo łatwo jest wyrobić sobie opinję pyszałka. Jeżeli ktoś chodzi, trzymając się prosto i nosi głowę wysoko, to znaczy, że jest pyszałkiem. Rhoda też jest dumna, ponieważ ojciec jej powinien być królem Anglji. Ciekawa jestem, jakby się czuła królowa<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|123}}</noinclude> einsqnfo3kootsbl4v6fj8bgll5d8wk Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/130 100 1080371 3139783 2022-07-27T12:56:47Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>Wiktorja, gdyby o tem wiedziała. Cudowną jest rzeczą posiadanie przyjaciółki, która byłaby księżniczką, gdyby na świecie nie było tylu krzywd. Kocham Rhodę z całego serca. Ona jest taka słodka, taka dobra! Tylko jej chichotu nie lubię. A kiedy jej powiedziałam, że widzę tapety szkolne, gdziekolwiek się ruszę, ona odpowiedziała mi: „Kłamiesz”. To mnie strasznie ubodło: moja najlepsza przyjaciółka mówi do mnie w ten sposób! A jeszcze bardziej bolało mnie to w nocy, kiedy się obudziłam i zaczęłam nad tem rozmyślać. Nie mogłam usnąć przez długi czas, bo męczyło mnie leżenie na jednym boku, a bałam się obudzić ciotkę Elżbietę, odwracając się na drugi bok.<br> {{tab}}Nie śmiałam dotychczas powiedzieć Rhodzie o Królowej Wichrów, bo zdaje mi się, że to naprawdę wygląda na kłamstwo, jakkolwięk dla mnie jest czemś tak rzeczywistem. Słyszę teraz jej śpiew na dachu, przy wielkim kominie. Tutaj nie mam Emilki-w-Zwierciadle. Zwierciadła są wszystkie tak wysoko umieszczone! Nie byłam jeszcze nigdy w pokoju matki. Zawsze jest zamknięty na klucz. Kuzyn Jimmy mówi, że to ojciec mamy i ciotki Elżbiety zamknął ten pokój na klucz po ucieczce mamy z Tobą. Ciotka Elżbieta nie otwiera go przez wzgląd na pamięć swego ojca, chociaż kuzyn Jimmy opowiada, że ciotka Elżbieta staczała walki wręcz skandaliczne ze swym ojcem za jego życia, walki, o których nikt z zewnątrz nie wiedział, co jest zrozumiałe dla każdego, kto zna dumę Murrayowską. I ja tak odczuwam. Gdy Rhoda zadała mi pytanie, czy ciotka Elżbieta pali świece dlatego, że jest staroświecka, odpowiedziałam, że nie, że jest to Murrayowska ''tradycja''. {{pp|Nie|znośnik}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|124}}</noinclude> 309u1ynnjzj2iyxd15ha78ls8xjacyv Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/131 100 1080372 3139784 2022-07-27T12:59:32Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>{{pk|Nie|znośnik}} miewa się bardzo dobrze, ale nie ma kociąt, a ja tego pojąć nie mogę. Dlaczego?... Pytałam o to ciotkę Elżbietę, a ona odrzekła, że małe dziewczynki nie powinny o tem mówić, ale ja nie pojmuję, dlaczego kocięta są czemś nieprzyzwoitem. Kiedy ciotka Elżbieta jest nieobecna, ciotka Laura i ja przemycamy Nieznośnika do pokojów, ale gdy ciotka wraca, czuję się winną i zawsze sobie mówię, że lepiej było tego nie robić. ''A następnym razem robię to znowu.'' To bardzo dziwne. Nic nie wiem o ukochanej Kici. Pisałam do Heleny Greene i pytałam ją o Kicię, ale ona w swej odpowiedzi nie wspomniała o Kici, tylko opowiada mi o swoim reumatyzmie. Co mnie to obchodzi!<br> {{tab}}Rhoda urządza przyjęcie urodzinowe i zaprosi mnie także. Taka jestem zgorączkowana! Nigdy jeszcze nie byłam, jak wiesz, na przyjęciu. Dużo o tem myślę i wyobrażam sobie, jak to będzie. Rhoda nie zaprosi wszystkich koleżanek, tylko kilka wybranych. Mam nadzieję, że ciotka Elżbieta pozwoli mi włożyć białą sukienkę i porządny kapelusz. Ach, Ojcze, zdjęłam ze ściany u nas w domu ów cudny obrazek, przedstawiający balową suknię i zawiesiłam go u ciotki Elżbiety w sypialnym pokoju. A ciotka zdjęła go i spaliła, mnie zaś złajała za dziurawienie tapety. A mnie był on potrzebny, bo gdy dorosnę, chcę mieć suknię balową, zrobioną według tego wzoru. Ciotka Elżbieta mówi: „czy masz zamiar bywać na licznych balach, chciałabym wiedzieć?” Ja odrzekłam: „tak, gdy będę bogata i sławna”. A ciotka na to: „Tak, czyli, gdy mnie włosy wyrosną na dłoni.”<br> {{tab}}Wczoraj widziałam Dra Burnleya. Przyszedł {{pp|ku|pić}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|125}}</noinclude> 72z0wvj243tipcoi25cbxqqdw8mappo Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/132 100 1080373 3139786 2022-07-27T13:02:08Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>{{pk|ku|pić}} trochę jaj od ciotki Elżbiety. Doznałam rozczarowania, bo on wygląda tak jak inni ludzie. Przypuszczałam, że człowiek, który nie wierzy w Boga, musi wyglądać inaczej, niż wszyscy, jakoś dziwnie. Nie wymyślał i nie klął, a to szkoda, bo nigdy nie słyszałam, jak się kinie i byłam ciekawa... On ma wielkie oczy tak, jak Ilza, donośny głos, a Rhoda mówi, że gdy on się rozgniewa, to słychać go w całej Czarnowodzie. Jest jakaś tajemnica dokoła osoby matki Ilzy, tajemnica, której nie mogę zgłębić. Dr. Burnley i Ilza mieszkają razem. Rhoda mówi, że Dr. Burnley powtarza, iż nie życzy sobie mieć w domu djabłów w postaci kobiecej. To jest mowa złego człowieka, ale to mnie zaciekawia. Stara Mrs. Simms chodzi do nich i gotuje im obiad i kolację, a oni sami przyrządzają sobie śniadanie. Doktór wychodzi czasami z domu, nieczęsto. Ilza zaś nic innego nie robi, tylko biega, jak dzikus. Doktór nigdy się nie uśmiecha, tak mówi Rhoda. On jest widocznie podobny do króla Henryka Drugiego.<br> {{tab}}Chciałabym poznać Ilzę. Ona nie jest taka milutka jest Rhoda, ale i ona mi się podoba. Cóż, kiedy ona nie przychodzi do szkoły! Rhoda mówi, że niewolno mi się zaprzyjaźnić z nikim, oprócz niej w przeciwnym razie ona wypłacze sobie oczy. Rhoda kocha mnie też tak bardzo, jak ja ją. Pomodlimy się do Boga, ażebyśmy mogły spędzić razem całe życie i umrzeć tego samego dnia.<br> {{tab}}Ciotka Elżbieta daje mi zawsze śniadanie do szkoły. Składa się ono z cienkich kawałków chleba, posmarowanych cieniutką warstewką masła. Ale to masło nie ma takiego okropnego smaku, jak masło<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|126}}</noinclude> 74ebik8me62g3jejodqjdkfrouq8qdu Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/133 100 1080374 3139787 2022-07-27T13:04:24Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>Heleny Greene. A ciotka Laura wsuwa mi zawsze do paczki jabłko, albo leguminkę, gdy ciotka Elżbieta odwróci się plecami. Ciotka Elżbieta mówi, że jabłka i słodycze niezdrowe są dla dzieci. Dlaczego najlepsze rzeczy są szkodliwe dla zdrowia, Ojcze? Helena Greene to samo mówiła.<br> {{tab}}Nauczycielka moja nazywa się panna Brownell. Nie lubię wykroju jej mortki. (To jest nieładny wyraz, którego używa, mówiąc o niej, kuzyn Jimmy, a że niema słownika w Srebrnym Nowiu, więc nie wiem, jak się to pisze, ale to tak brzmi!). Jest ona zbyt drwiąca i lubi mnie ośmieszać. A śmieje się nieprzyjemnie, zgrzytliwie. Ale ja jej przebaczyłam, chociaż mnie uderzyła i zaniosłam jej nazajutrz kwiaty. Przyjęła je bardzo zimno i pozwoliła im zwiędnąć na katedrze. W bajce lub powiastce, byłaby się rozpłakała i zarzuciła mi ramiona na szyję. Nie wiem, czy w życiu jest zwyczajem przebaczać, czy nie. Owszem, chyba tak, bo człowiek czuje się po tem o tyle lepiej! Ty nigdy nie musiałeś nosić dzidziusiowatych fartuchów, ani kapeluszy od słońca, bo byłeś chłopcem, to też nie będziesz mógł zrozumieć, co ja cierpię z tego powodu. A te fartuchy są z tak trwałej wełny, że nie zedrą się nigdy chyba, a przytem to potrwa kilka lat, zanim z nich wyrosnę! Ale mam na niedzielę, do kościoła, białą suknię z czarnem jedwabnem oszyciem, biały kapelusz z czarną wstążką i czarne buciki; w tym stroju czuję, że jestem elegancka. Chciałabym mieć obcięte włosy, bo tak radzi Rhoda, ale ciotka Elżbieta słyszeć o tem nie chce. Rhoda powiedziała mi, że mam piękne oczy. Zawsze sądziłam, że moje oczy są piękne, ale nie byłam tego<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|127}}</noinclude> pikxzoq907om8ka2adn16sevljyi46n Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/134 100 1080375 3139788 2022-07-27T13:06:10Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>pewna. Teraz, kiedy wiem napewno, że tak jest, będę wciąż ciekawa, czy ludzie to widzą. Kładę się spać o wpół do dziewiątej wieczorem, niechętnie to czynię, ale siedzę w łóżku i wyglądam przez okno, aż się ściemni zupełnie. W ten sposób daję sobie radę z ciotką Elżbietą; słucham szumu morza, który teraz polubiłam, chociaż zawsze usposabia mnie on tak bardzo smutno, ale to jest przyjemny smutek. Muszę sypiać z ciotką Elżbietą, czego nie lubię, bo za lada poruszeniem ona twierdzi, że się „kręcę”, chociaż przyznaje, że nie kopię. Nie pozwala mi otworzyć okna. Ona nie lubi świeżego powietrza w domu. Salonik jest ciemny jak grób. Weszłam tam razu pewnego i powciągałam wszystkie rolety, a ciotka Elżbieta była przerażona i nazwała mnie małą psotnicą i rzuciła mi Murrayowskie spojrzenie. Rzekłbyś, że popełniłam zbrodnię. Czułam się tak pokrzywdzona, że aż poszłam na strych i opisałam tę przygodę, poczem było mi lżej. Ciotka Elżbieta powiedziała, że nigdy już nie mam wchodzić do saloniku bez pozwolenia. Nie mam wcale zamiaru tam wchodzić. Boję się tego saloniku. Na wszystkich ścianach wiszą portrety naszych przodków, a niema ani jednej przystojnej osoby wśród nich, z wyjątkiem dziadka Murraya, który wygląda ładnie, lecz ponuro. Pokój gościnny jest na pierwszem piętrze i równie ciemny jak salonik. Ciotka Elżbieta prowadzi tam zawsze na noc osoby wybitne. Ja lubię kuchnię za dnia, a strych i mleczarnię i salonik i jadalnię i hall też lubię z powodu ładnych drzwi, które do nich prowadzą, ale nie lubię wszystkich innych pokojów w Srebrnym Nowiu. Aha, zapomniałam o piwnicy. Lubię bardzo tam schodzić i patrzeć na długie<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|128}}</noinclude> cxi8jn1dkcxm69rh45wgobdmtlwhz0l Strona:Maria Steczkowska - Obrazki z podróży do Tatrów i Pienin.djvu/185 100 1080376 3139789 2022-07-27T13:08:43Z Seboloidus 27417 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Seboloidus" /></noinclude>nami olbrzymi zastęp skalisty; dzikie, nagie, granitowe opoki strasznie podarte, najdziwaczniéj poszczerbione, pną się w górę zupełnie pionowo. Zdawaćby się mogło, że zima założyła tutaj główne legowisko swoje, takie masy śniegu zalegają urwiste boki tych opok, olśniewając oczy srebrzystą białością, która tém świetniéj a rażąco odbija od ciemnych skał granitowych.<br> {{tab}}Widzimy tu już nam dobrze znaną ''Wielką Koszysta'' w stronie południowo-wschodniéj; daléj na prawo znacznie naprzód wysuniona jakby najforemniejsza piramida, wznosi się ''Żółta turnia'' zupełnie naga, gładka jak ściana, ubarwiona żółtym porostem, który jéj nadał nazwisko. Obok Żółtéj, zawsze na prawo, lecz więcéj w głąb cofniony, piętrzy się niezmiernie dziki i wyniosły ''Granat'', tuż przy nim piramidalny ostro ścięty szczyt ''Kościelca'', którego grzbiet wysuniony naprzód i zakończony piramidalnym także wierchem o wiele niższym od pierwszego, nazywają ''Małym Kościelcem''. Obok Kościelca wznosi się nie mniéj urwista i prostopadła ''Swinnica'', najwyższy szczyt w Tatrach nowotarskich (7395&nbsp;st.). Wyniosłe, a nie tak dzikie turnie ''Pośrednia'', ''Skrajnia'' i ''Bieskid'', okrążają tę halę od zachodu. Dwa ostatnie wierchy, t.&nbsp;j. ''Skrajnią'' turnię i ''Bieskid'', łączy przełęcz ''Lilijowe'' (6165&nbsp;st.) nosząca tę nazwę od obficie tam rosnącéj ''wietrznicy (anemone alpina)''. Widok stamtąd ma być bardzo piękny.<br> {{tab}}Gdzie najdziksze skały, gdzie największe płaty śniegu pod Kościelcem i Granatem, widać niby groblę szeroką; jestto łożysko ''Czarnego Stawu''. Na obszernéj pięknéj hali, okolonéj łańcuchem tych wyniosłych turni, stoi kilka szałasów; ocienia ją las świerkowy, a bujna trawa miękkim rozesłana kobiercem, dostarcza wybornéj paszy dla ''statku''.<br> {{tab}}Kawał dosyć przykréj drogi, dzieli nas jeszcze od ''Czarnego Stawu''. Przechodząc w poprzek wspomnianą<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 6pqbfkullnqacxv39y9j6dsc2g44o7m Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/135 100 1080377 3139790 2022-07-27T13:08:55Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>rzędy słoików z konfiturami. Kuzyn Jimmy powiada, że jest to tradycja Srebrnego Nowiu nie dopuścić nigdy, aby słoiki te były puste. Ileż tradycji ma Srebrny Nów! Jest to duży dom, a drzewa dokoła są cudne. Nazwałam trzy krzewy przy furtce ogrodowej: Trzy Księżniczki, a starą altanę nazwałam Rezydencją Emilki, a wielką jabłoń-Pobożną, bo rozkłada ona gałęzie zupełnie tak, jak pastor Dare w kościele podczas modlitwy.<br> {{tab}}Ciotka Elżbieta podarowała mi szufladę z prawej strony biurka; tam mogę składać moje drobiazgi.<br> {{tab}}Ach, Ojcze drogi, zrobiłam wielkie odkrycie. Szkoda że nie zrobiłam go za twego życia, bo byłbyś zapewne bardzo zadowolony. ''Umiem pisać wiersze.'' Może byłabym je pisała już oddawna, gdybym była spróbowała. Ale po pierwszym dniu szkoły czułam się zobowiązana wobec własnego honoru do pisania wierszy, więc spróbowałam. To takie łatwe! W bibljotece ciotki Elżbiety znajduje się mała książeczka, pod tytułem „Pory Roku” Thompsona. Postanowiłam, że napiszę poemat na cześć jednej z pór roku. Zaczyna się on od opisu jesieni, brzoskwiń, rogu myśliwskiego, którego dźwięk słychać w całej okolicy. Rzecz jasna, że tutaj niema brzoskwiń, że nigdy nie słyszałam rogu myśliwskiego w tej okolicy, bo i nacóżby tu polowano, ale w poezji nie należy się trzymać faktów. Zapisałam temi wierszami całą stronnicę, poczem pobiegłam do ciotki Laury i przeczytałam jej cały wiersz. Sądziłam, że ona będzie bardzo rada, iż ma siostrzenicę, która jest poetką, a ona przyjęła te bardzo chłodno i rzekła, że to wcale nie brzmi jak wiersz. To jest biały wiersz, zawołałam. ''Bardzo'' biały, {{pp|orzek|ła}}<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|129}}</noinclude> 4s9ie5wgf6xemrqhrml8307j5xhqqkp Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/136 100 1080378 3139791 2022-07-27T13:11:35Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>{{pk|orzek|ła}} ironicznie ciotka Elżbieta, jakkolwiek jej nie pytałam o zdanie. Sądzę, że wobec tego zacznę pisać wiersze rymowane, ażeby nie można było się omylić. Mam zamiar zostać poetką, gdy dorosnę i to bardzo sławną. Kuzyn Jimmy też pisze wiersze. Napisał przeszło 1.000 poematów, ale on nigdy ich nie pisze na papierze, tylko nosi je w głowie. Ofiarowałam mu trochę papieru z mego zapasu (bo on jest bardzo dobry dla mnie), ale powiedział, że jest za stary, aby się przyzwyczajać do czegoś nowego. Jeszcze nie słyszałam żadnej z jego poezji, bo nie nawiedziło go natchnienie. Szkoda, bardzobym chciała coś usłyszeć. Coraz bardziej lubię kuzyna Jimmy, boję się go tylko, gdy zaczyna tak dziwnie spoglądać i dziwnie mówić. Ale ten lęk nigdy nie trwa długo. Przeczytałam dużo książek z bibljoteki Srebrnego Nowiu: Historję reformacji we Francji, bardzo religijną i nudną. Grubą małą książeczkę, opisującą zakonników w Anglji, oraz wyżej {{kor|wspomiane|wspomniane}} Pory Roku. Lubię je czytać, bo spotykam tam tyle ładnych wyrazów, ale w dotyku są te Pory Roku nieprzyjemne. Papier jest taki gruby i szorstki! Przeczytałam podróż do Hiszpanji, wydrukowaną na miłym, cienkim papierze. Historję misjonarzy na wyspach Oceanu Spokojnego. Tam są bardzo zajmujące obrazki, bo widzimy na nich, w jaki sposób pogańscy wodzowie się czeszą. Gdy się stają chrześcijaninami, obcinają włosy, a że mają piękne, długie włosy, więc mi ich żal. Ogromnie lubię poezję, a tem samem opowieści o wyspach bezludnych. Czytałam też Rob Roya, powieść, ale tylko początek, bo ciotka Elżbieta zabrała mi książkę, mówiąc, że nie powinnam czytywać powieści. Ciotka Laura mówi, że<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|130}}</noinclude> d431woqlkovhh99kn6y9ew2xn1e0xcd Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/137 100 1080379 3139792 2022-07-27T13:15:14Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude>powinnam to czytać pokryjomu. Nie widzę, dlaczego nie miałabym słuchać ciotki Laury, ale tak mi jakoś dziwnie... Dotychczas nie czytałam jeszcze dalszego ciągu pokryjomu. Przeczytałam śliczną powiastkę o tygrysie, pełną obrazków i zabawnych historyjek o tygrysach. Bardzo zajmujące, a czasami takie straszne! Czytam teraz o Rubenie i Gracji, jest to powiastka, ale nie powieść, bo Ruben i Gracja są rodzeństwem i nie pobiorą się. To samo dotyczy historji Małej Kasi i Grzecznego Jima, ale to już jest mniej tragiczne i mniej przykuwające. Ładną książką jest „Cud Przyrody”. Prześliczną jest „Alicja w Krainie Cudów”, oraz „Pamiętnik Anzonetty B.” Cudna jest opowieść o tej dziewczynce, która została nawrócona, mając lat 7, a umarła, mając 12! Na wszelkie pytania odpowiadała wersetem z hymnów. Przed swem nawróceniem mówiła po angielsku. Ciotka Elżbieta mówi, że powinnam choć trochę być do niej podobna. Mnie się zdaje, że mogłabym raczej przy sprzyjających okolicznościach stać się podobną do Alicji, ale że nigdy nie będę taka dobra, jak Anzonetta. A zresztą nie pragnęłabym tego, bo one nigdy się nie bawiły. Anzonetta {{kor|zochorowała|zachorowała}} natychmiast po nawróceniu się na religję chrześcijańską i straszliwie cierpiała przez kilka lat. Poza tem pewna jestem, że gdybym mówiła, do ludzi hymnami, wydawałoby się to śmieszne. Razu pewnego spróbowałam. Ciotka Laura zadała mi pytanie, czy wolę mieć skarpetki zimowe w czerwone, czy w niebieskie paski. Ja odpowiedziałam za przykładem Anzonetty, z tą jedyną różnicą, że tam szło o szlafrok: ''<poem> Jezus, Twoja krew i męka, Zdobią mnie, są moją szatą. </poem>''<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|131}}</noinclude> gzvxy5v3rcbhvh78xyjx1g45dbfbqje Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/138 100 1080380 3139799 2022-07-27T13:42:04Z Alnaling 32144 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Alnaling" /></noinclude><section begin="9"/>{{tab}}Ciotka Laura wykrzyknęła, że oszalałam, a ciotka Elżbieta powiedziała, że bluźnię. Widzę więc, że to nie dla mnie. Poza tem Anzonetta nie mogła nic jeść przez szereg lat, bo miała wrzody w żołądku, a ja bardzo lubię zjeść sporo i coś dobrego.<br> {{tab}}Stary pan Wales umiera na raka. Jennie Strang mówi, że jego żona ma już całą żałobę gotową.<br> {{tab}}Napisałam dzisiaj życiorys Nieznośnika i opisałam drogę, prowadzącą do domu Wysokiego Jana. Przypnę je do tego listu, ażebyś mógł je przeczytać. Dobranoc, mój najdroższy Ojcze.<br> {{tab}}Twoja posłuszna korna sługa<br> <div align=right>Emilja B. Starr.</div> {{tab}}P. S. Zdaje mi się, że ciotka Laura mnie kocha. Tak lubię być kochaną, Ojcze drogi! <div align=right>E. B. S.”</div><br><br><section end="9"/><section begin="10"/> {{c|10|po=1em}} {{c|NOWE PRZECIWNOŚCI.|po=1em}} {{tab}}W szkole panowało tłumione siłą woli zgorączkowanie: w początku lipca przypadały urodziny Rhody Stuart, urządzającej przyjęcie z tej okazji: niepokój zakłócił młode serca: kto będzie zaproszony? Oto wielkie pytanie. Kilka dziewczynek wiedziało napewno, że otrzymają zaproszenie, kilka zaś, że nie. Ale większość żyła w napięciu i niepewności. Wszystkie nadskakiwały Emilce, ponieważ ona była najdroższą przyjaciółką Rhody i mogła, rzecz jasna, mieć wpływ<section end="10"/><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__ {{c|132}}</noinclude> ss3uwq6w1gd3gx109pc3o6ubvd9ltfb Emilka ze Srebrnego Nowiu/9 0 1080381 3139802 2022-07-27T13:44:22Z Alnaling 32144 wikitext text/x-wiki {{Dane tekstu |autor=Lucy Maud Montgomery |tłumacz=Maria Rafałowicz-Radwanowa |tytuł = [[{{ROOTPAGENAME}}|Emilka ze Srebrnego Nowiu]] |tytuł oryginalny=''Emily of New Moon'' |wydawnictwo=Księgarnia Popularna |rok wydania=1936 |miejsce wydania=Warszawa |druk=Drukarnia B-ci Wójcikiewicz |źródło=[[c:File:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf|Skany na commons]] |strona indeksu=Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf |poprzedni = {{PoprzedniU}} |następny = {{NastępnyU}} |inne = {{całość|{{ROOTPAGENAME}}/całość|epub=i}} }} {{JustowanieStart2}} <pages index="Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf" from=122 to=138 fromsection="9" tosection="9"/> {{JustowanieKoniec2}} {{MixPD|a1=Lucy Maud Montgomery|t1=Maria Rafałowicz-Radwanowa}} [[Kategoria:{{ROOTPAGENAME}}|E{{BieżącyU|2}}]] 8d5es4viubeibqq4g2dlemc0zne121y Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/380 100 1080398 3139902 2022-07-27T18:35:23Z Draco flavus 2058 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><ref follow="str373nr2" />Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4&#8209;o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany ''in every {{kor|eanch|inch}}'' po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.</ref>{{II.}}<br> {{tab}}Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno&shy;&#8209;gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni. Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę. Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz<ref>Pisane w marcu r. 1897.</ref> wchodzi się do przyszłego ''Muzeum Jana Matejki'', zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor ''Kachny Strusiówny'' i ''Śmierci J.&nbsp;Sobieskiego'', p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na ''cicerone''’a.<noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> nwp9bby30dps04d90atyn8cf6s08cas 3139903 3139902 2022-07-27T18:36:00Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><ref follow="str373nr2" />Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4&#8209;o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany ''in every {{Korekta|eanch|inch}}'' po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.</ref>{{II.}}<br> {{tab}}Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno&shy;&#8209;gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni.<br> {{tab}}Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę.<br> {{tab}}Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz<ref>Pisane w marcu r. 1897.</ref> wchodzi się do przyszłego ''Muzeum Jana Matejki'', zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor ''Kachny Strusiówny'' i ''Śmierci J.&nbsp;Sobieskiego'', p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na ''cicerone''’a.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> byzpq04fa0ieurge6cwp8xdg7ytbpl8 3139904 3139903 2022-07-27T18:37:03Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><ref follow="str3737n2" />Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4&#8209;o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany ''in every {{Korekta|eanch|inch}}'' po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.</ref>{{II.}}<br> {{tab}}Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno&shy;&#8209;gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni.<br> {{tab}}Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę.<br> {{tab}}Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz<ref>Pisane w marcu r. 1897.</ref> wchodzi się do przyszłego ''Muzeum Jana Matejki'', zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor ''Kachny Strusiówny'' i ''Śmierci J.&nbsp;Sobieskiego'', p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na ''cicerone''’a.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ofq2u1o8sscfl2d3fgag120w98vqtdd 3139906 3139904 2022-07-27T18:37:46Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><ref follow="str373n2" >Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4&#8209;o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany ''in every {{Korekta|eanch|inch}}'' po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.</ref>{{II.}}<br> {{tab}}Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno&shy;&#8209;gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni.<br> {{tab}}Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę.<br> {{tab}}Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz<ref>Pisane w marcu r. 1897.</ref> wchodzi się do przyszłego ''Muzeum Jana Matejki'', zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor ''Kachny Strusiówny'' i ''Śmierci J.&nbsp;Sobieskiego'', p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na ''cicerone''’a.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 4kacu66bg59rkjxgr11mg14j47hx385 3139907 3139906 2022-07-27T18:37:59Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><ref follow="str373n2" >Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4&#8209;o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany ''in every {{Korekta|eanch|inch}}'' po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.</ref>{{c|II.}}<br> {{tab}}Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno&shy;&#8209;gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni.<br> {{tab}}Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę.<br> {{tab}}Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz<ref>Pisane w marcu r. 1897.</ref> wchodzi się do przyszłego ''Muzeum Jana Matejki'', zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor ''Kachny Strusiówny'' i ''Śmierci J.&nbsp;Sobieskiego'', p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na ''cicerone''’a.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ngp99tbjnk9cbzr5ysj05iswas2kp5r 3139914 3139907 2022-07-27T18:48:55Z Draco flavus 2058 proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude><ref follow="str373n2" >Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4&#8209;o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany ''in every {{Korekta|eanch|inch}}'' po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.</ref>{{c|II.}}<br> {{tab}}Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno&shy;&#8209;gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni.<br> {{tab}}Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę.<br> {{tab}}Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz<ref>Pisane w marcu r. 1897.</ref> wchodzi się do przyszłego ''Muzeum Jana Matejki'', zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor ''Kachny Strusiówny'' i ''Śmierci J.&nbsp;Sobieskiego'', p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na ''cicerone&thinsp;''’a.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 46me52jh715tla865p4jtkjcybtwbad Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/381 100 1080399 3139917 2022-07-27T18:53:11Z Draco flavus 2058 /* Przepisana */ — proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Draco flavus" /></noinclude>{{tab}}Względnie duża sala o szerokiem oknie weneckiem, od której zaczęliśmy oglądanie dawnego mieszkania mistrza — przerobiona z dawnego pokoju jadalnego — odznacza się pięknym sufitem ciemno&shy;&#8209;niebieskim, pokratkowanym staroświekiem belkowaniem z dębowego drzewa. Główną ozdobą tego belkowania, które całemu sufitowi nadaje jakiś charakter gdański, jest sześć drewnianych głów ludzkich, naturalnej wielkości, bardzo pięknie rzeźbionych. Umieszczone pod samą powałą, czynią takie wrażenie, jakgdyby się wychylały ciekawie... Pięć z nich, jak mię objaśnił mój uprzejmy ''cicerone''&thinsp;, pochodzi z jednej z komnat królewskich na Wawelu, gdzie podobno, oderwane od pierwotnego miejsca swego przeznaczenia, długo walały się na strychu. Tam je zobaczył raz Matejko, a poznawszy się na ich wartości, zakupił wszystkie. Okazało się jednak, że i Matejko nie wiedział, co z niemi począć. Dopiero po jego śmierci, gdy przerabiano ten pokój, umiano z nich zrobić właściwy użytek. Szóstą głowę, wiernie odtwarzającą rysy Matejki, dorobiono świeżo, gwoli parzystości liczby. Co się tycze samej sali, to składa się ona — obecnie — z dwóch sal właściwie, z większej i mniejszej, a trzy romańskie arkady, wykute w grubej ścianie, stanowią malowniczy przedział pomiędzy niemi. W większej stoi kilka szaf oszklonych, w których niebawem już — gdy zostanie otwarte muzeum — będą porozwieszane słynne kostiumy historyczne, których wspaniałą kolekcyę zostawił Matejko; w mniejszej zaś, za arkadami, (dawniej była tylko jedna arkada z drzwiami, prowadzącemi do sypialni pani Matejkowej), znajdzie się istny gabinet starożytności, tymczasem porozkładany na ziemi. Czego tu niema? Zbroje żelazne, kopie krzyżackie, karwasze, koszule druciane, hełmy, topory, miecze krzyżackie, ogromne buty rajtarskie, harkebusy, halabardy, samopały, sztućce z kolbami inkrustowanemi kością słoniową, prześliczna kusza średniowieczna, kilka fuzyi szwedzkich, żelazne latarki dziurkowane, cała kolekcya strzemion najróżnorodniejszych, a wszystko to, złożone w bezładną kupę, oglądane z osobna, przypomina cały szereg szczegółów z obrazów Matejki: tę kopię zna się z ''Grunwaldu'', ten łuk już się widziało na ''Joannie d’Arc'', te sztućce zna się z ''Sobieskiego''.<br> {{tab}}Wązkim i ciemnym korytarzykiem, tak wązkim, że przechodząc nim, prawie się ociera o obie ściany, przechodzi się do sypialni Matejki.<br><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> pf7forl6suf40d2p9vl6t71sx42vgr0 Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/111 100 1080400 3139938 2022-07-27T19:49:46Z Nawider 14399 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Nawider" /></noinclude>{{c|Księga V.|w=1.6em|przed=1em|po=0.5em}} {{---|40|po=1em}} <poem>{{f*|w=2em|J|h=normal}}uż Enej na głębokie wypłynąwszy morze, Pewny drogi, wiatrami ciemne wały porze, Wzrok swój na opuszczone zwracając siedliska, Z których płomień Dydony nieszczęśliwej błyska. Ognia tego przyczyną kryją niepewności. Lecz boleść po zgwałceniu tak silnej miłości I myśl, czego jest zdolną zaciekłość kobieca, Najsmutniejsze przeczucia w sercach Trojan wznieca. {{tab}}Gdy więc łodzie zabrnęły na słone przestworza, Że już nic nie widziano prócz nieba i morza, Spadły na głowy Trojan płowe nawałnice I wszystkie wody straszne pokryły ciemnice. Sam Palinur u steru siedząc woła z góry: Przebóg! jak czarne zewsząd mroczą nieba chmury! Jakiż nas cios z twej ręki Neptunie dosięże? To rzekłszy, kazał wszystkie zgromadzić oręże, Wszystkie żagle obraca na ukos wiatrowi, Z całych sił przeć wiosłami zaleca, i mówi:</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> mh0oj4d7sl3sb2s8eg9y2kouk2zm5i0 Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/112 100 1080401 3139941 2022-07-27T19:53:37Z Nawider 14399 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Nawider" /></noinclude><poem>Choćby mi Jowisz ręczył słowy wszechmocnemi, Przez tę burzę italskiej nie dosięgniem ziemi. Patrz Eneju wspaniały, jak zachód ponury, Dmą wiatry z stron przeciwnych, zgęszczają się chmury. Nie możemy pójść naprzód, ni oprzeć się fali; Trzeba byśmy w żegludze losom zaufali. Jeźli dobrze gwiazd znaki pamięć mi podaje, Tuż są brata Eryka sycylijskie kraje. Wtem Enej: widzę zdawna, jak nas wiatr obraca; Zwróć żagle, walczyć z burzą nadaremna praca. Któreż mi kraje bardziej nad ten pożądane, Gdzież mam chętniej przytulić nawy skołatane, Jak tam gdzie włada Acest, ziomek ukochany, I gdzie ojciec mój Anchyz leży pogrzebany! {{tab}}To gdy rzekł ku portowi zwracając okręty, Razem z wiatrem przychylnym pcha je żagiel wzdęty. Brzeg znajomy wesołych ku sobie zniewala; Acest na szczycie góry poznawszy ich zdala, Wybiega przeciw ziomkom, strasznymi dziryty I libskiej niedźwiedzicy skórą znakomity. Z bóstwa rzeki Krymizu Trojanka go rodzi. On, pomny wielkich przodków, z których sam pochodzi, Cieszy się ich powrotem, a w sposób wieśniaczy Przyjąwszy, unużonych dostatkami raczy. {{tab}}Nazajutrz, gdy dzień jasny przyćmił gwiazd promienie, Enej powszechne Teukrów zwołał zgromadzenie, I w tej z szczytu grobowca przemówił osnowie: Ludu wielki, Trojanie, bogów potomkowie! Rok mija, jak w tych miejscach obrzędy smutnymi Zwłoki ojca boskiego oddaliśmy ziemi. Przyszedł dzień, bo tak chcecie bóstwa niezbłagane, Którego płakać wiecznie i czcić nie przestanę;</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> lxopltsrytqd5d0vdofkflmkb0c5zb0 Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/113 100 1080402 3139944 2022-07-27T19:57:54Z Nawider 14399 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Nawider" /></noinclude><poem>Czylibym go przepędzał na argiwskiej wodzie, Czy w pustyniach Getulów lub w myceńskim grodzie, Sprawiałbym uroczyście doroczne ofiary I w hojne ołtarz ojca obciążałbym dary. Dziś tuż jesteś przed nami, Anchiza mogiło! Ani bez woli bogów tak się przydarzyło, Że w port ten przyjacielski wiatry nas zagnały. Pocznijmyż więc z radością obrzęd okazały, Prośmy o wiatr, bym cześć tę w dorocznym obchodzie Spełniał wśród jego świątyń w założonym grodzie. Zacny Acest, potomek krwi trojańskiej prawy, Po dwa byki dla każdej rozdać kazał nawy; Niech więc bogi ojczyste przyzwie ta biesiada, I te, którym gościnny Acest cześć swą składa. Gdy więc zorze dziewiąte dzień nam zwieszczać pocznie, Walkę floty trojańskiej otworzę niezwłocznie; A kto szybszy, kto bardziej w siłach zadufały, Kto lepszy na pociski i na lekkie strzały, Kto na twarde zapasy pragnie iść w zawody, Niech wyjdzie i niech czeka zwycięzkiej nagrody. Teraz módlcie się myślą i uwieńczcie głowy. {{tab}}Rzekł, i dar boskiej matki wdział, wieniec mirtowy; Za nim Acest poważny laty sędziwemi, Toż Elim, toż Jul czyni i młódź cała z nimi. Wśród licznie zebranego ludu i żołnierza Enej z wielkim orszakiem do grobowca zmierza I tam, jak zwyczaj każe, rozlewać poczyna Dwie krwi czary, dwie mleka i dwie czary wina; A kwiat hojną prawicą sypiąc purpurowy, Witaj mi święty ojcze! temi rzecze słowy; Odzyskane powtórnie, bierzcie pozdrowienie Wy popioły i ducha ojcowskiego cienie!</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 67dse7fkjxor8niwyzu6qxq3k74qkg9 Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/114 100 1080403 3139947 2022-07-27T20:01:17Z Nawider 14399 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Nawider" /></noinclude><poem>Byś w italską krainę poniósł za mną kroki, Byś Tybr ujrzał, zawistne wzbroniły wyroki. {{tab}}Ledwie skończył, wtem węża ogromnego zoczy, Co się z głębi mogiły w siedmiu kłębach toczy; Zlekka grób okrążywszy wśród ołtarzy stawa, Blask świetny szyja jego rozwodzi jaskrawa, Łuska złotem jaśniała. Tak na mglistem niebie Błyska tęcza, farb tysiąc ciągnąc z słońca w siebie. Zdumiał się na to Enej; gdy wąż bez odwłoki Między rzędem czar świetnych wiodąc czołg szeroki, Wszystkich straw i napojów skosztowawszy wprzódy, W głąb obszernej mogiły spuścił się bez szkody. {{tab}}Więc obrzęd w niepewności przyspiesza pogrzebny, Czyli to był duch miejsca, czy ojca służebny — I zabija zwyczajem świętym ofiarników Pięć owiec i pięć wieprzów i pięć czarnych byków; Leje wina, a z miejsc tych, gdzie zmarłych spocznienie, Ducha i wielkie ojca przywołuje cienie. I Teukrzy według sił swych sprawują ofiary: Biją cielce, składają na ołtarzach dary; Ci rozlani po smugach kotły ustawiają, Ci piekąc trzewia, rożnom żaru dostarczają. {{tab}}Nadszedł dzień pożądany. Już z świetną pogodą Dziewiątą zorzę konie Faetona wiodą. Przyciąga ludy imię Acesta i sława, Ze wszech stron rzesza brzegi zajmuje ciekawa. Ci pragną widzieć Trojan, ci chcą biedz w zawody. W środku koła stawiono na widok nagrody: Jawi się zbiór trójnogów święconych bogaty, Palmy, wieńce zielone i szkarłatne szaty, I z bronią ilość złota i srebra niemała. Wtem trąba na znak igrzysk ze wzgórka zabrzmiała.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ecwuvxknb48tl4qoc4qp3kp3s9tftju Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/115 100 1080404 3139952 2022-07-27T20:04:36Z Nawider 14399 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Nawider" /></noinclude><poem>{{tab}}Wybrane z całej floty do wodnej rozprawy Na wstęp gonitw wychodzą cztery równe nawy. Pcha niezłomnemi wiosły rączego Prystyna Menest, z którego płynie Memiów rodzina. Gyas jakby gród wielki Chimerę wywodzi; Trzy ją szyki trojańskiej napełniało młodzi, Wiosła na niej w potrójnym jawiły się rzędzie. Wtem Sergest, który ojcem Sergiusów będzie, Na Centaurze pospiesza, Kloant zaś na Scylli, Z którego ród Kluenci będą wywodzili. {{tab}}Jest zaledwie dojrzana od ludzkiego oka Wprost lądu szumliwego na morzu opoka. Gdy już wiatry zimowe obłoki zachmurzą, Tłucze ją wtedy morze rozhukane burzą. W ciszy — jak ląd wśród wody wydaje się zdala I suszącym się ptakom przytułku dozwala. Tam więc Enej z jedliny znak utkwił zielony, Gdzie kończyć i zkąd mieli powracać w przegony. Losem miejsca zajęto; naw dowódzców szaty Złotem i świecącymi jaśnieją szkarłaty, A w gałązki z topoli młodzież uwieńczona Wznosi połyskujące oliwą ramiona. Zasiedli; dzierżą wiosła pełni natężenia, Niecierpliwie pierwszego czekając skinienia. Już sławy natężone w umysłach nadzieje, Już kołaczącem sercem strach morderczy chwieje. {{tab}}Gdy więc zagrzmiał dźwięk trąby, w jednej prawie chwili Wszyscy ze swych stanowisk piorunem skoczyli. Odgłos majtków uderza o niebieskie ściany, Pienią się pod wiosłami zmącone bałwany, Zewsząd się słona woda w równe brózdy porze, Pod tysiącznymi ciosy roztwiera się morze.</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> 1v13lkcfhbyk9ktqpywcpnrwfspjlet Strona:PL Wergilego Eneida.djvu/116 100 1080405 3139956 2022-07-27T20:12:57Z Nawider 14399 /* Przepisana */ proofread-page text/x-wiki <noinclude><pagequality level="1" user="Nawider" /></noinclude><poem>Nie tak szybko na lekkiem pędzą wozy kole, Gdy z swych więzień w obszerne wysypią się pole; Nie tak rączo powoźnik, gdy do mety goni I lejcami potrząsa i zacina koni. Zewsząd wrzawa, krzyk, odgłos i poklask powstaje: Brzmią niemi brzegi morza, pagórki i gaje. {{tab}}Najpierwszy przed innymi Gyas się wypuszcza, A gdy siekł morskie wały, wznosi okrzyk tłuszcza. Za nim Kloant pospiesza, ale łódź leniwa Mimo dzielniejszych wioseł w biegu się wstrzymywa. Za nim Centaur z Prystynem pędzą bez odwłoki; Równa w nich jest usilność, równe są ich kroki. Już Pryst spieszy, już Centaur Prysta ma po sobie, Już zrównawszy swe czoła biegną nawy obie I długiemi wiosłami krają słone wały. Już, już wreszcie do mety obie dobiegały; Gdy Gyas, co przód zyskał w początku rozprawy, Tak pogramia Meueta, sternika swej nawy: Gdzież się tam bierzesz w prawo? skieruj okręt w biegu, Niech inni płyną środkiem, ty się trzymaj brzegu. Rzekł; lecz Menet ukrytej bojąc się opoki, Zwraca przodek okrętu na przestwór głęboki. Gdzież więc dążysz Monecie? płyń na ostre głazy, Znowu Gyas głośnymi zawołał wyrazy. Wtem patrzy i postrzega Kloanta na przodzie; Po średniej skał i nawy wymknął się on wodzie. W jednej tylko Gyasa zdołał ubiedz porze I dosięgnąwszy mety wypłynął na morze. Natychmiast żal bez granic młodzieńca zachwyca I potok łez obfity wylewa źrenica; Niepomny życia ziomka i swej własnej sławy Leniwego Meneta strąca w morze z nawy; Rwie za rudel, sam pełni powinność sternika</poem><noinclude><references/> __NOEDITSECTION__</noinclude> ix669gw5i7cfdih5r55nf7nincpar8c